Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych…

U

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywają:

Filip Gębala, należący w swoim czasie do Wspólnoty młodzieżowej w Trąbkach;

Kacper Malarz, Prezes Służby liturgicznej w Celestyowie.

Natomiast rocznicę święceń kapłańskich przeżywa Ksiądz Adam Potapczuk, mój Poprzednik na wikariacie w Miastkowie Kościelnym.

Wszystkim świętującym życzę radości i nadziei! Zapewniam o modlitwie.

Moi Drodzy, nie ustawajmy w modlitwie o ustanie epidemii, a może bardziej: związanego z nią zamieszania. Oto z jednej strony, rządzący i media mówią o wyraźnej poprawie, otwierają się granice – i w ogóle, wszystko po kolei się otwiera. Z drugiej strony, liczba nowych zakażeń jest duża. Z trzeciej strony, coraz mniej osób – takich szczerych i prostych, dla których „dwa plus dwa, to cztery” – wierzy tym statystykom i oficjalnym przekazom. Z czwartej strony, coraz częściej mówi się o jakimś wielkim przekręcie politycznym i finansowym, o jakiejś wielkiej manipulacji.

Komu wierzyć? Z czym tak naprawdę mamy do czynienia? Wiele osób, pomimo zdjętych obostrzeń, boi się chodzić do kościoła. Niestety, także wielu księży jeszcze nie wyzbyło się strachu…

Dlatego przypominam o nabożeństwie czerwcowym, zachęcam do przeżywania go w kościołach. W wielu naszych Parafiach odbywają się tradycyjne procesje eucharystyczne, przez osiem dni od Uroczystości Bożego Ciała. Bierzmy w nich udział! A już koniecznie – przeżywajmy w kościele niedzielną Mszę Świętą.

Kiedy bowiem nie wiemy, co o tym wszystkim myśleć i komu wierzyć, prośmy Pana, aby On sam położył na wszystko swoją dobrą rękę i rozwiązał to, co ludzie tak koszmarnie zaplątali…

Moi Drodzy, dzisiaj Księża Neoprezbiterzy, wyświęceni wczoraj, w Katedrze siedleckiej, przez Biskupa Kazimierza Gurdę, będą sprawowali swoje Msze Święte prymicyjne. Raz jeszcze polecam Ich Waszym modlitwom. Podobnie, jak wszystkich, wyświęconych w tych dniach kapłanów – zarówno diecezjalnych, jak i zakonnych. A przy tej okazji, módlmy się o nowe powołania!

Na radosne i głębokie przeżywanie Dnia Pańskiego – niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

11 Niedziela zwykła, A,

14 czerwca 2020.,

do czytań: Wj 19,1–6a; Rz 5,6–11; Mt 9,36–10,8

CZYTANIE Z KSIĘGI WYJŚCIA:

W trzecim miesiącu po wyjściu z Egiptu Izraelici przybyli na pustynię Synaj i rozbili obóz na pustyni. Izrael obozował tam naprzeciw góry.

Mojżesz wstąpił wtedy do Boga, a Pan zawołał na niego z góry i powiedział: „Tak powiesz domowi Jakuba i to oznajmisz synom Izraela: Wyście widzieli, co uczyniłem Egiptowi, jak niosłem was na skrzydłach orlich i przywiodłem was do Mnie.

Teraz jeśli pilnie słuchać będziecie głosu mego i strzec mojego przymierza, będziecie szczególną moją własnością pośród wszystkich narodów, gdyż do Mnie należy cała ziemia. Lecz wy będziecie Mi królestwem kapłanów i ludem świętym”.

CZYTANIE Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO RZYMIAN:

Bracia: Chrystus umarł za nas jako za grzeszników w oznaczonym czasie, gdyśmy jeszcze byli bezsilni. A nawet za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość właśnie przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami.

Tym bardziej więc będziemy przez Niego zachowani od karzącego gniewu, gdy teraz przez Krew Jego zostaliśmy usprawiedliwieni. Jeżeli bowiem, będąc nieprzyjaciółmi, zostaliśmy pojednani z Bogiem przez śmierć Jego Syna, to tym bardziej będąc już pojednani, dostąpimy zbawienia przez Jego życie. I nie tylko to, ale i chlubić się możemy w Bogu przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, przez którego teraz uzyskaliśmy pojednanie.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:

Jezus widząc tłumy ludzi, litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza. Wtedy rzekł do swych uczniów: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo”.

Wtedy przywołał do siebie dwunastu swoich uczniów i udzielił im władzy nad duchami nieczystymi, aby je wypędzali i leczyli wszelkie choroby i wszelkie słabości.

A oto imiona dwunastu apostołów: pierwszy Szymon, zwany Piotrem, i brat jego Andrzej, potem Jakub, syn Zebedeusza, i brat jego Jan, Filip i Bartłomiej, Tomasz i celnik Mateusz, Jakub, syn Alfeusza, i Tadeusz, Szymon Gorliwy i Judasz Iskariota, ten, który Go zdradził.

Tych to Dwunastu wysłał Jezus, dając im następujące wskazania: „Nie idźcie do pogan i nie wstępujcie do żadnego miasta samarytańskiego. Idźcie raczej do owiec, które poginęły z domu Izraela. Idźcie i głoście: «Bliskie już jest królestwo niebieskie». Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie”.

Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie.

Można by zapytać – do kogo te słowa? Do nas? Nie, to niemożliwe! Uzdrawiajcie chorych? Wskrzeszajcie umarłych? Oczyszczajcie trędowatych? Wypędzajcie złe duchy? Jak mamy tego wszystkiego dokonywać?

Apostołowie – to co innego! Oni byli w stanie wypełnić polecenie Jezusa, bo nie dość, że przez trzy lata przy Nim byli i mogli się od Niego tak dużo nauczyć, to jeszcze – jak słyszeliśmy dzisiaj w Ewangelii – Jezus udzielił im władzy nad duchami nieczystymi, aby je wypędzali i leczyli wszelkie choroby i wszelkie słabości. Tak wyposażeni, mogli ruszać do boju i zawojować świat, ale my, prości ludzie?…

I właściwie, to można by tak uspokoić i uciszyć sumienie, i przejść nad całą sprawą do porządku dziennego. Ale chyba jednak to się nie uda, bo gdzieś tam, w głębi serca, odzywa się to przekonanie, że jest to nazbyt uproszczone tłumaczenie…

Nie możemy uspokajać swego sumienia stwierdzeniem, iż dzisiejsze polecenie Jezusa skierowane jest tylko do Apostołów (no, może do ich następców, biskupów), bo gdyby tak było, to nie byłoby odczytywane w trakcie Mszy Świętej, w której uczestniczymy, a jedynie – na przykład – na zebraniu plenarnym konferencji episkopatu.

Tymczasem jednak, polecenie Jezusa skierowane jest do nas wszystkich, bo przecież my wszyscy, którzy uważamy się za chrześcijan, za wierzących, już od dziecka dobrze wiemy, że każde słowo, zapisane na kartach tej niezwykłej Księgi, odnosi się także do nas. Do każdej i każdego z nas – indywidualnie!

Może być co najwyżej kwestia interpretacji danego tekstu, jego właściwego i kompletnego zrozumienia, ale na pewno nie ma takich słów na kartach tej Księgi, których komuś z nas nie wolno byłoby czytać czy starać się zrozumieć. Wręcz przeciwnie, powinniśmy to czynić, bo wydaje się, że nasz kontakt codzienny ze słowem Bożym jest zdecydowanie za mały!

Odnosząc zatem do siebie osobiście dzisiejsze polecenia Jezusa – skoro sumienie nie pozwala nam na takie łatwe wytłumaczenie i zrzucenie z siebie odpowiedzialności – próbujemy szukać sposobu ich wypełnienia. Jaki to sposób?

Czy taki, o jakim Paweł Apostoł pisze dzisiaj do Rzymian w drugim czytaniu, iż Jezus oddał swoje życie za nas, grzeszników? A może taki, o jakim słyszymy w pierwszym czytaniu, z Księgi Wyjścia, w którym Bóg mówi przez Mojżesza: Teraz jeśli pilnie słuchać będziecie głosu mego i strzec mojego przymierza, będziecie szczególną moją własnością pośród wszystkich narodów, gdyż do Mnie należy cała ziemia. Lecz wy będziecie Mi królestwem kapłanów i ludem świętym. Który z tych sposobów?

Zapewne i jeden i drugi: mamy pilnie słuchać głosu Bożego i strzec przymierza z Bogiem, postępując zgodnie z Jego wolą, ale także składać swoje życie w ofierze – nie w sensie całkowitym, ostatecznym, ale na pewno poprzez serdeczne, pełne zaangażowanie w to, co robimy, co mówimy, czemu się poświęcamy… Poprzez włączenie swojego trudu, może i zmęczenia – nieraz graniczącego z wyczerpaniem – aby najlepiej, jak tylko potrafimy, czynić dobro w swoim otoczeniu, w swojej codzienności.

Na czym miałoby to w praktyce polegać? Paradoksalnie – na rzeczach najprostszych! Na tym, co jest na co dzień w zasięgu naszych rąk, co leży w zakresie możliwości naszego działania. Chodziłoby o taką zwyczajną, codzienną promocję dobra! A konkretniej jeszcze: o jego dostrzeganie i docenianie!

Moi Drodzy, gdybyśmy tylko dokładniej się przyjrzeli i głębiej zastanowili, to od razu dostrzeglibyśmy, jak bardzo dużo dobra dzieje się wokół nas! Jednak my łatwiej zauważamy zło i na nim koncentrujemy uwagę, a dobra nie dostrzegamy! Dlatego tak bardzo ważnym jest, aby je dostrzegać – wręcz wyłapywać!

Aby dostrzegać to, że ktoś obok nas coś dobrego zrobił, coś mądrego czy dobrego powiedział lub napisał; że coś osiągnął: jakiś sukces, jakiś awans, jakieś udane dzieło, jakieś dobre wystąpienie… Że wykonał jakąś potrzebną, pożyteczną pracę, z której inni skorzystają… Ot, takie proste, zwyczajne sprawy. Drobiazgi… Ale jakże ważne drobiazgi… Ważne, bo niedostrzeganie owych drobiazgów powoduje nieraz wielki ból serca i wielkie rozczarowanie. Naprawdę!

Myślę, że każdy tego kiedyś doświadczył, więc zapewne większość tu obecnych zgodzi się ze mną, że tak po ludzku przykro jest człowiekowi, kiedy coś dobrego zrobi lub osiągnie, a nie ma z kim podzielić się radością z tego faktu, bo nikogo to tak za bardzo nie obchodzi, gdyż wszyscy mają swoje sprawy.

I przykro jest takiemu młodemu człowiekowi, który zdobędzie dobrą ocenę w szkole, albo świetnie wypadnie na zawodach sportowych, albo osiągnie jakiś sukces w innej, prowadzonej przez siebie działalności, a wraca do domu i stwierdza, że nikt nawet nie zapytał, jak mu poszło, a kiedy sam zaczyna o tym mówić, to zderza się to z murem zmęczenia, codziennego zabiegania, albo jego słowa bledną w obliczu ciekawie rozwijającej się akurat akcji telewizyjnego serialu lub meczu… W takiej sytuacji przepada bezpowrotnie połowa – jeśli nie więcej – radości i satysfakcji z dokonanego dobra, a tym samym: połowa motywacji do tego, aby to dobro podejmować w przyszłości…

Może zatem warto w tym momencie zapytać tak wprost: Drogi ojcze, kochana matko – czy uczestniczysz w radościach swojego dziecka? Czy wiesz o wszystkich jego sukcesach, powodzeniach, osiągnięciach? Czy może ono przyjść do Ciebie z radością i Ci o tym opowiedzieć, słusznie oczekując z Twojej strony zainteresowania – czy też napotka na mur obojętności? Albo potraktujesz je w ten sposób, że w sumie to nic wielkiego się nie stało i nie ma co chwalić – dopiero, jak mu coś nie wyjdzie, to wtedy się nim zainteresujesz i zrobisz awanturę? Albo pójdziesz do szkoły w jego sprawach wówczas, kiedy wezwie dyrektor lub wychowawca?

Moi Drodzy, zechciejcie mnie dobrze zrozumieć: ani w tych relacjach rodzinnych, ani sąsiedzkich, ani tych w pracy czy w szkole, ani w tych relacjach w Parafii – nie chodzi o jakieś tanie, „cukierkowate słodzenie” sobie i prawienie pustych, często podszytych fałszem komplementów. I nie chodzi także o to, aby na każdym kroku wychwalać kogoś za to, co zrobił lub nie zrobił, a nie widzieć zła, czy udawać, że się go nie widzi. Nie chodzi z całą pewnością o jakąś postawę naiwności, bezkrytycznej służalczości, taniego schlebiania komuś za wszelką cenę! Nie!

Bo zawsze my, duszpasterze, nauczamy o obowiązku mówienia prawdy, również – a może przede wszystkim – tej trudnej prawdy. Gdyż właśnie tę trudną prawdę – jak się wydaje – powiedzieć jest najtrudniej! Okazuje się jednak, że i z tą prawdą dobrą, radosną, promienną – nie wychodzi lepiej. Dlaczego? Czyżby ona też była trudna?…

Nie! Na nią po prostu nie zwracamy uwagi, bo jest taka zwyczajna, taka oczywista… Więc co pozostaje? Mówić o kimś źle – i to zwykle „za plecami”! To przychodzi najłatwiej! To nic nie kosztuje! I zawsze będzie o czym mówić! Będzie ciekawie, ludzie będą słuchać, będą mieli sobie nawzajem co opowiadać, powtarzać… I owszem, to możemy potwierdzić – rzeczywiście, coś się wtedy dzieje! W naszej codzienności następuje jakieś poruszenie. Czy jednak zauważamy, jaka wkrada się wówczas atmosfera? I czy to się ostatecznie nie obraca przeciwko nam samym?

Więc może byłoby lepiej, abyśmy całą tę energię, jaką poświęcamy na wyszukiwanie złych postaw czy zachowań u innych – zaangażowali w wyszukiwanie w nich dobra? I nie po to, aby go zazdrościć, umniejszać, ale żeby się z niego szczerze cieszyć, dziękując za nie Bogu! Abyśmy, moi Drodzy, tę naszą wrodzoną ciekawość i dociekliwość, co tam się u drugiego dzieje – nakierowali na dostrzeganie każdego, nawet najmniejszego dobra!

Bo zło samo wpada w oczy – niczym wżerający się dym z ogniska! Dostrzegamy je bez problemu. Z dostrzeganiem jednak dobra – zwykle jest już trudniej… I dlatego właśnie mamy często atmosferę taką, jaką mamy. Gdy tymczasem dobra dzieje się tak bardzo dużo! Trzeba je tylko samemu zauważyć i jeszcze innym pomóc je dostrzec! Trzeba to dobro docenić, podkreślić, wydobyć z oparów obojętności i zabiegania. Trzeba je także promować!

W mojej pamięci i sercu do dziś żyje wspomnienie Ojca Profesora Mariana Cygana, Kapucyna, posługującego w swoim czasie w moim rodzinnym mieście, Białej Podlaskiej, nieżyjącego już od kilkunastu lat człowieka nietuzinkowego, który był dla mnie autorytetemna którego niejednokrotnie, przy różnych okazjach, się powołuję. Otóż, Ojciec Profesor, kiedy wybierał się na spotkanie z jakimś innym profesorem, zawsze starał się przeczytać coś z artykułów, czy z jakiejś książki owego profesora. Najlepiej – jakiejś niedawno publikowanej…

Starał się przeczytać choćby kilka stron, bo chciał w ten prosty sposób sprawić przyjemność temu człowiekowi. Sam był profesorem, więc dobrze wiedział, że w przypadku ludzi, którym zdarzyło się napisać chociażby parę stron jakiegoś tekstu i go opublikować, to jest bardzo ważne, że ktoś to zauważy i przeczyta. Taka przypadłość zdarza się człowiekowi mniej więcej „od doktoratu wzwyż”. Coś o tym wiem… Dlatego niezmiernie imponowały mi takie gesty i zawsze uważałem Ojca Profesora za człowieka z wielką klasą, iż starał się tak właśnie doceniać drugiego.

I o to, moi Drodzy, w tym wszystkim chodzi, abyśmy wykazywali autentyczną aktywność w dowiadywaniu się: co, kiedy, komu dobrego się przydarzyło lub udało, oraz abyśmy to sami dostrzegali i innym pomogli dostrzec – czasami to nawet samemu owemu człowiekowi, który tego dokonał, a który nie potrafi dostrzec dobra w sobie samym – abyśmy potem z tego dobra umieli się cieszyć i dziękować za nie Bogu. Abyśmy o tym dobru chętnie i szczerze mówili.

A jeśli nawet rzeczywiście – choć w to trudno uwierzyć! – nie będzie za dużo tych przejawów dobra, to zawsze także warto tak zupełnie bezinteresownie powiedzieć drugiemu człowiekowi jakieś dobre słowo. Tak bez okazji. Albo wysłać smsa z pozdrowieniami, albo nawet się szczerze uśmiechnąć. Takie proste, a jednak takie niezwykłe sprawy!

Moi Drodzy, ileż one mogą wlać radości w ludzkie serce! Ileż dobrej atmosfery wprowadzić! Jak bardzo podnosi człowieka na duchu takie jedno stwierdzenie, bezinteresownie do niego skierowane: „Kocham Cię!”, „Jesteś mi potrzebny”, „Cieszę się, że jesteś”, „Co ja bym bez Ciebie zrobił?…” Ja wiem, że miłość to uczynki, nie słowa. Ale takie słowo – szczere i spontaniczne! – też jest potrzebne. Kiedy zaś przychodzi w momencie załamania czy zwątpienia, to chyba można bez cienia przesady powiedzieć, że wręcz ratuje człowiekowi życie!

Naprawdę, nie przesadzam: ratuje życie! Widać to chociażby w odniesieniu do problemu tak zwanej eutanazji. Nie ma wątpliwości, iż problem ten pojawia się nie wtedy, kiedy człowieka starego lub nieuleczalnie chorego spotyka wielkie cierpienie. Nie wtedy! Problem ten pojawia się wówczas, gdy owo cierpienie człowiek przeżywa w opuszczeniu! Jeszcze nigdy nie prosił o śmierć taki stary lub cierpiący człowiek, który był w tych trudnych momentach otoczony prawdziwą miłością najbliższych!!!

Eutanazja, owo fałszywe wyzwolenie z cierpienia, pojawia się wówczas, kiedy ludzie nie ma serca ni czasu dla czyjegoś cierpienia. Wtedy, żeby się pozbyć problemu, pozbywa się samego człowieka! Jest to jednak wielkie zło i jakieś straszliwe oskarżenie tych naszych rzekomo cywilizowanych i tak rozwiniętych technologicznie i intelektualnie czasów.

Moi Drodzy! Potrzeba miłości! I małych, ale konkretnych, codziennych znaków miłości. Potrzeba dobrych słów, pochwały, docenienia, zauważenia… Bo nie na darmo się mówi, że przeciwieństwem miłości jest… no, właśnie: co? Co jest przeciwieństwem miłości? Naturalnie, nasuwa się jedno skojarzenie: przeciwieństwem miłości jest nienawiść! Tymczasem jednak coraz częściej słyszy się opinię, że przeciwieństwem miłości jest… obojętność! Obojętność! Bolesna – aż do szpiku kości – obojętność!

Bo nawet, jeżeli ja kogoś nienawidzę, denerwuje mnie ten człowiek, nie mogę go znieść, to jednak go zauważam, on wywołuje jakąś moją reakcję. Oczywiście, nie pochwalam tu nienawiści, ale wiemy przecież, że może się ona przerodzić w wielką przyjaźń, w wielką miłość. W przypadku obojętności natomiast – ten drugi człowiek praktycznie dla mnie nie istnieje. Jest – to dobrze. Nie ma go – też dobrze. Wszystko jedno. Jest dla mnie jak powietrze. Przy takim podejściu nie ma szans na jakąkolwiek zmianę nastawienia.

Potrzeba zatem wrażliwości serca – by dostrzec drugiego człowieka. I dostrzegać wokół siebie dobro. Niestety, nie może się tym poszczycić ktoś, kto nosi na sobie skórę hipopotama, ma w sobie subtelność i delikatność walca – ale nie tańca, ale tego walca drogowego – a serce ma otoczone szczelnym i twardym pancerzem. Taki jest w stanie stratować drugiego – jeżeli nie dosłownie, to w tym sensie, że jego słowa są na tyle grubiańskie, a uwagi na tyle prostackie, zaś jego dowcipy „ni w pięć, ni w dziesięć” tak pasują do danej sytuacji, jak przysłowiowa „róża do kożucha”.

Oczywiście, ze strony takiego darmo liczyć na jakąkolwiek delikatność, wrażliwość, czy dostrzeganie dobra. Taki zwykle „z buciorami” wkracza w czyjąś prywatność, w czyjeś przeżycia i więcej z niego szkody, niż pożytku. A dzisiaj właśnie delikatności i wrażliwości szczególnie potrzeba. Od tego zależy, jak będzie wyglądała nasza – jak ją nazywamy – „szara codzienność”.

Osobiście, staram się unikać tego określenia: „szara codzienność”. Zwykle mówię: „tak zwana szara codzienność”. I czynię to celowo, bo uważam, że nasza codzienność wcale nie musi być szara. A jeżeli jest – to tylko na nasze życzenie. My naprawdę możemy tę codzienność rozjaśniać małymi promykami szczęścia i radości, a uczynimy to poprzez dostrzeganie i docenianie dobra – nawet najmniejszego. U siebie – i u innych!

A w ten sposób zrealizujemy polecenie Jezusa, z którym dzisiaj zwrócił się do Apostołów, a które nam samym wydawało się nierealnym i nieosiągalnym: Uzdrawiajcie chorych – na duchu! Wskrzeszajcie umarłychz rozpaczy, rezygnacji! Oczyszczajcie trędowatychz trądu zazdrości, nienawiści, podejrzliwości! Wypędzajcie złe duchy a więc to wszystko, co nie jest konkretnym, codziennym dobrem. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie a więc czyńcie to z potrzeby serca, szczerze i spontanicznie!

Zacznijmy od dzisiaj! Od tego, że po powrocie do domu, wyślemy do swoich bliskich smsa z jakiś dobrym słowem. Albo zadzwonimy, żeby pogadać – ot, tak, bezinteresownie, spontanicznie. Czyli nie na zasadzie: „Dobrze, że jesteś! Jak ja Cię podziwiam! Jaki Ty jesteś cudowny! Więc pożycz dwie stówy…” Nie, nie o to by chodziło, ale o jakiś drobny gest, znak, sygnał – iż zauważamy i szczerze doceniamy tego drugiego, któremu może w codziennym zabieganiu nie okazujemy życzliwości, chociaż powinniśmy; ani wdzięczności, chociaż jest za co…

Uczyńmy to dzisiaj! Niech to będzie nasza praca domowa. I niech ona stanie się początkiem codziennego dostrzegania dobra w nas i w innych, i wokół nas… Aby w ten sposób nasza „tak zwana szara codzienność” stawała się jaśniejsza – pełna radości i nadziei!

4 komentarze

  • Też dziś w swojej parafii usłyszeliśmy zachętę za powołanych i o powołanych. W naszej Katedrze Włocławskiej dziś 6 diakonów otrzyma święcenia prezbiteriatu, za jednego z Nich mamy jutro Mszę Świętą, jako że przed i w czasie studiów odwiedzał naszą Wspólnotę. Wczoraj weszłam na stronę Diecezji i ponownie odczytałam zmiany od 1 lipca na stanowiskach proboszczów ( nasz Ksiądz Proboszcz odchodzi na emeryturę ) i zdziwiło mnie że aż przy 7 kapłanach są puste rubryki ( bez przynależności do parafii ) a świadczy to o tym , że zawiśli między niebem a ziemią. Oni również potrzebują modlitwy.
    My wyruszamy dziś nawiedzić na cmentarzach naszych bliskich zmarłych a wczorajszy Parton, Święty Antoni przynagla nas do tego.

    • Temat zmian personalnych wśród Księży, to temat – rzeka. Chyba we wszystkich diecezjach. Wiele – i to naprawdę skrajnie różnych – skojarzeń i opinii wywołuje.
      xJ

  • Moja koleżanka kiedyś w pracy zawsze mówiła, że nieważne jest co o niej mówią, dobrze czy źle, ale ważne, że mówią, bo ją zauważają, że jest taka osoba.
    Ważne jest wychowanie i atmosfera w domu. Mój syn zawsze pyta dzieci jak tam było w szkole i na odpowiedź : dobrze pyta co znaczy dobrze, proszę konkretnie i szczegółowo powiedzieć co dziś się nowego nauczyłeś lub dowiedziałeś.
    Obydwoje rodziców wymieniają się informacjami, jak minął im dzień w pracy, jakie były problemy lub radości.
    Synowa przynosi do domu gazety uczelniane, abyśmy mogli dowiedzieć się co słychać w świecie nauki, którą się zajmuje i o nowinkach lub postępach w świecie badań komórek raka.
    Wnuki dzielą się też swoimi osiągnięciami z dziadkami. Obecne media można naprawdę wykorzystać w tym celu.
    Dobre słowo to jest większa mobilizacja do czynienia dobra. Czasami uśmiech wystarcza, aby kogoś uradować.
    Nadzieją jest nasze spotkanie z Bogiem, gdzie jest wspaniale.
    Wiesia.

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.