Jezus obecny w codzienności…

J

Szczęść Boże! Moi Drodzy, pozwólcie, że znowu zaproponuję Wam lekturę ciekawego – według mnie – artykułu. Wiem, że robię to dość często i że to, co proponuję, to jeden punkt widzenia. Ale właśnie dlatego go proponuję, że nie jest on obecny w mediach oficjalnych, które promują inny punkt widzenia, nie dopuszczając przeciwnego. I z tym właśnie nie mogę się pogodzić, bo misją mediów oficjalnych jest poszanowanie różnych punktów widzenia!

Zwłaszcza, że ciągle słyszymy o konsultacjach z ekspertami i o poważnych badaniach, potwierdzających skuteczność i konieczność noszenia koszmarnych masek na twarzy, gdy tymczasem tylu specjalistów – nie ukrywając nazwisk, tytułów i zawodowego doświadczenia – twierdzi coś przeciwnego! Ale oni nie są w ogóle dopuszczani do głosu! W poniższym artykule Pan Profesor wspomina wręcz o oficjalnym ministerialnym zakazie publicznych dyskusji w lekarskim gronie na ten temat. Obowiązuje jedna, jak rozumiem – jedynie słuszna linia. O tym zakazie słychać było od początku tego szaleństwa.

I ja właśnie na to kładę szczególny nacisk: na jednostronność przekazu i narzucanych rozwiązań. Nie twierdzę, że nie ma żadnego problemu z wirusem, nie zależy mi też na sianiu zamieszania. Jako człowiekowi wolnemeu i trzeźwo myślącemu, zależy mi na wolności dyskusji i poszukiwaniu najlepszych sposobów rozwiązania problemu. A przede wszystkim – zależy mi na prawdzie, bo coraz bardziej nabieram przekonania, że jesteśmy medialnie coraz bardziej manipulowani i zastraszani.

Dlatego proponuję lekturę wywiadu:

https://dorzeczy.pl/kraj/154428/prof-rutkowski-ostro-o-terrorze-maseczkowym-strach-zabija.html

Moją uwagę zwrócił tutaj spokojny ton wypowiedzi Profesora, logicznie uargumentowanej i popartej literaturą. W wypowiedzi tegoż samego Profesora, przywołanej tu przeze mnie w niedzielę, pojawiły się nazwiska specjalistów, odważnie i otwarcie negujących rządową strategię. I co z tego wszystkiego?…

Ja przede wszystkim modlę się o ustanie całego tego szaleństwa i Was o modlitwę proszę. Niech nas Pan ustrzeże przed skutkami duchowymi, jakie to wszystko może przynieść – zwłaszcza przed trwałym zastraszeniem i rozbiciem międzyludzkiej wspólnoty.

A teraz zapraszam do rozważenia Bożego słowa i odpowiedzenia sobie na pytanie: Co dzisiaj Jezus konkretnie powiedział do mnie przez to Słowo?

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Środa 25 tygodnia zwykłego, rok II,

Wspomnienie Św. O. Pio z Pietrelciny, Kapłana,

23 września 2020.,

do czytań: Prz 30,5–9; Łk 9,1–6

CZYTANIE Z KSIĘGI PRZYSŁÓW:

Każde słowo Pana, w ogniu wypróbowane, tarczą jest dla tych, co się doń uciekają. Do słów Jego nic nie dodawaj, by cię nie skarał: nie uznał za kłamcę.

Proszę Cię o dwie rzeczy, nie odmów mi, nim umrę: Kłamstwo i fałsz oddalaj ode mnie, nie dawaj mi bogactwa ni nędzy, żyw mnie chlebem niezbędnym, bym syty, nie stał się niewierny i nie rzekł: „A któż jest Panem?” lub z biedy nie począł kraść i imię mego Boga znieważać.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:

Jezus zawołał Dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób. I wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych.

Mówił do nich: „Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim”.

Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie.

Pewnie wszyscy chcielibyśmy mieć moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób, jakich Jezus udzielił swoim Dwunastu, posyłając ich z misją głoszenia królestwa Bożego. Ile dobra moglibyśmy wówczas uczynić, ilu chorych – także ze swojej rodziny i swego otoczenia – uzdrowić, ile szczęścia zagościłoby w wielu domach!

Można tylko westchnąć na myśl o tym, zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę to wszystko, co wiemy o dramatach, spowodowanych chorobami, ale także o załamaniach psychicznychdolegliwościach duchowych tak wielu osób.

A stąd już tylko krok do pytania: Dlaczego to wszystko się dzieje? Czemu dziś po świecie nie spotykamy takich apostołów, obdarzonych nadzwyczajną mocą, którzy by – tak, jak Dwunastu w dzisiejszej Ewangelii – chodzili od miejscowości do miejscowości, uzdrawiając wszędzie.

Można pójść jeszcze dalej i zapytać: Czy w ogóle jakiekolwiek choroby muszą istnieć na świecie? Czy w mocy Bożej nie jest nie tylko ich pokonywanie, ale i zapobieganie? Czemu Bóg dopuszcza cierpienie, choroby, kataklizmy, epidemie?… Wiele takich pytań można postawić, bo jakoś tak naturalnie cisną się do głowy.

A przecież wiemy, że nawet Jezus, w czasie swojej publicznej działalności, naznaczonej tak wieloma uzdrowieniami – nie uzdrowił wszystkich! Nie usunął cierpienia ze świata. Wprost przeciwnie – sam mu się poddał. A kiedy nieraz rzeczywiście wychodził do ludzi z zamiarem dokonania uzdrowień, nie mógł ich ostatecznie dokonać, bo… ludziom tym brakowało wiary.

Nie wiemy, jaką taktykę stosowali Apostołowie w trakcie misji, do której dzisiaj wysłał ich Pan. Czytamy jedynie, że uzdrawiali wszędzie. Ale czy wszystkich? Pewnie nie, skoro bowiem wysłał ich Jezus, to stosowali oni te same kryteria, które Jezus stosował, czyli reagowali na wiarę człowieka, domagali się przynajmniej minimalnej, ale jednak szczerej wiary, że oto mocą Bożą może się dokonać cud.

Taki scenariusz wyłania się z tych oto słów Jezusa, skierowanych do nich w momencie posyłania: Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim.

Zatem, mówimy o totalnym zdaniu się na Boga, który nad całą misją będzie osobiście czuwał; także o zdaniu się też na ludzką dobroć i otwartość. Jezus wręcz zakazuje swym uczniom stosowania zwykłych ludzkich zabezpieczeń, które i my stosujemy, kiedy wybieramy się w drogę: przecież trzeba w podróży coś zjeść, a na miejscu trzeba w coś się przebrać, mieć też pieniądze (często niemałe…) na pobyt. A w ogóle – to trzeba wiedzieć, dokąd się jedzie i gdzie się będzie mieszkało. Jeżeli jest to wyjazd do hotelu czy ośrodka wczasowego, to wcześniej trzeba poczynić rezerwację – tyle „zachodu” z tym wszystkim!

A Jezus mówi: Nic nie bierzcie, o nic się nie martwcie – idźcie i głoście! Tak, po prostu. Zaufajcie Bogu! Jednocześnie jednak, wyraźnie zaznacza, że sam będzie towarzyszył swoją mocą i wsparciem. Owo strząśnięcie prochu z nóg na świadectwo przeciwko nim to obraz bardzo wiele mówiący. To akt mocnego ostrzeżenia, to wyraźne memento dla tych, którzy „nie potrzebują Boga”, bo sami sobie ze wszystkim poradzą i sami sobie wystarczą.

Ci, którzy odrzucą Apostołów, odrzucą też Boga – i to ma być im wyraźnie pokazane. Tak postanowił Jezus, wysyłając swoich Apostołów i wyruszając z nimi w tę drogę w sposób duchowy.

A my dzisiaj, słuchając Bożego słowa, uświadamiamy sobie, że Jezus także z nami przemierza naszą duchową drogę, także przez nas leczy ludzkie rany i schorzenia – przede wszystkim te duchowe, kiedy w Jego imię wspieramy innych na duchu i modlimy się za nich. On niesie przez nas dobrą nowinę – szczególnie przez świadectwo naszego życia. I wspiera nas dobrymi natchnieniami, pomysłami, siłami. A jednocześnie stale zachęca, byśmy Mu zaufali bezgranicznie.

My zaś prosimy Go o stałą obecność przy nas i o wsparcie, wypowiadając chociażby słowa modlitwy z dzisiejszego pierwszego czytania: Proszę Cię o dwie rzeczy, nie odmów mi, nim umrę: Kłamstwo i fałsz oddalaj ode mnie, nie dawaj mi bogactwa ni nędzy, żyw mnie chlebem niezbędnym, bym syty, nie stał się niewierny i nie rzekł: „A któż jest Panem?” lub z biedy nie począł kraść i imię mego Boga znieważać.

Można chyba powiedzieć, że jest to prośba o… normalność, o „złoty środek”, o taki zwyczajny styl życia, nie obciążony ani niedostatkiem, ani przesytem. Może to nam się kłóci nieco z ascetycznymi postawami wielu Świętych, żyjących wręcz w skrajnym ubóstwie. Zresztą, sam Jezus także zaliczał się do ubogich.

A oto dzisiaj słyszymy modlitwę o taką zwyczajną zwyczajność: oby nie zabrakło chleba i czegoś do chleba, oby nie zabrakło środków do normalnego funkcjonowania – ale bez przesady, bez przesytu, bez ekstrawagancji, które zwykle wpędzają w pychę. Dlatego warto pamiętać o tym, że jest to prośba skierowana do Boga, gdyż to od Niego otrzymujemy te dary. Nie mogą nam zatem one przysłonić Jego obecności!

Niech więc dojrzałość naszej wiary, moi Drodzy, na tym polega, że będziemy pamiętać o obecności Boga w naszej codzienności, w tej naszej zwyczajności. Bądźmy z Nim w kontakcie, zwracajmy się we wszystkich, nawet najbardziej prozaicznych i błahych problemach. Dla Niego żaden nasz problem nie jest na tyle błahy i na tyle prozaiczny, abyśmy nie mogli się z nim do Niego zwrócić. Trzeba w to tylko uwierzyć! I nigdy o obecności Jezusa – i Jego wsparciu – w natłoku codziennej bieganiny nie zapomnieć!

Bardzo mocno o tej Jezusowej obecności w życiu ludzi przypominał swoim nauczaniem i działaniem – a nade wszystko: swoją modlitwą i umartwieniem – Patron dnia dzisiejszego, Święty Ojciec Pio.

Jako Francesco Forgione, urodził się na południu Włoch, w Pietrelcinie, 25 maja 1887 roku. Już w dzieciństwie szukał samotności i często oddawał się modlitwie i rozmyślaniu. Kiedy miał pięć lat, objawił mu się po raz pierwszy Jezus. W wieku lat szesnastu Franciszek przyjął habit kapucyński i otrzymał zakonne imię Pio. Rok później złożył śluby zakonne i rozpoczął studia filozoficzno – teologiczne. W roku 1910 przyjął święcenia kapłańskie.

Od samego początku miał poważne problemy ze zdrowiem. Po kilku latach kapłaństwa został powołany do wojska. Służbę jednak musiał przerwać właśnie ze względu na zły stan zdrowia. Pod koniec lipca 1916 roku przybył do San Giovanni Rotondo – i tam już pozostał aż do śmierci. Był kierownikiem duchowym młodych zakonników.

20 września 1918 roku, podczas modlitwy przed wizerunkiem Chrystusa ukrzyżowanego, Ojciec Pio otrzymał stygmaty. Na jego dłoniach, stopach i boku pojawiły się otwarte rany – znaki męki Jezusa. Wkrótce do San Giovanni Rotondo zaczęły przybywać rzesze pielgrzymów i dziennikarzy, którzy chcieli zobaczyć niezwykłego Kapucyna. Stygmaty i mistyczne doświadczenia Ojca Pio były także przedmiotem wnikliwych badań ze strony Kościoła.

W związku z nimi, Ojciec Pio na dwa lata otrzymał zakaz publicznego sprawowania Eucharystii i spowiadania wiernych. Przyjął tę decyzję z wielkim spokojem i w duchu absolutnego posłuszeństwa. Po wydaniu autorytatywnej opinii przez lekarzy, którzy uznali, iż stygmatyczne rany nie są wytłumaczalne z punktu widzenia nauki, nasz Święty Zakonnik mógł ponownie publicznie celebrować Mszę Świętą i sprawować Sakramenty.

Ojciec Pio był mistykiem. Często surowo pokutował, bardzo dużo czasu poświęcał na modlitwę. Wielokrotnie przeżywał ekstazy, miał wizje Maryi, Jezusa i swojego Anioła Stróża. Bóg obdarzył go również darem bilokacji, a więc znajdowania się jednocześnie w dwóch miejscach. Ponadto, nasz Święty niezwykłą czcią darzył Eucharystię.

Przez długie godziny przygotowywał się do niej, trwając na modlitwie, i długo dziękował Bogu po jej odprawieniu. Odprawiane przezeń Msze Święte trwały nieraz nawet dwie godziny! Ich uczestnicy opowiadali, że Ojciec Pio w ich trakcie – zwłaszcza w momencie Przeistoczenia – w widoczny sposób bardzo cierpiał fizycznie. Kapucyn z Pietrelciny nie rozstawał się również z różańcem.

W roku 1922 powstała inicjatywa wybudowania szpitala w San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio gorąco ten pomysł poparł. Szpital szybko się rozrastał, a problemy finansowe przy jego budowie udawało się szczęśliwie rozwiązać. „Dom Ulgi w Cierpieniu” – jak nazwano i jak do dziś nazywa się ten szpital – otwarto w maju 1956 roku. Kroniki zaczęły się zapełniać kolejnymi świadectwami cudownego uzdrowienia dzięki wstawienniczej modlitwie Ojca Założyciela.

A jego samego powoli zaczęły opuszczać siły, coraz częściej podupadał na zdrowiu. Zmarł w swoim klasztorze, w swojej zakonnej celi, w dniu 23 września 1968 roku. Na kilka dni przed śmiercią – po pięćdziesięciu latach istnienia – stygmaty zagoiły się. W 1983 roku rozpoczął się proces informacyjny, dotyczący życia i świętości Ojca Pio, w 1997 roku ogłoszono dekret o heroiczności jego cnót, zaś rok później – dekret stwierdzający cud uzdrowienia za jego wstawiennictwem. Beatyfikacji niezwykłego Zakonnika dokonał Jan Paweł II w dniu 2 maja 1999 roku, zaś 16 czerwca 2002 roku, tenże Papież dokonał jego Kanonizacji.

Wpatrując się w niezwykły rys świętości Ojca Pio i jego bezgraniczne zaufanie do Boga, a jednocześnie wsłuchując się w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zastanówmy się, w jaki sposób i w jakim stopniu dostrzegamy i przeżywamy obecność Jezusa w swojej codzienności?… Jaki konkretny wpływ ma ta obecność – na tę codzienność?…

5 komentarzy

  • Artykuł, owszem wydaje się merytoryczny okiem laika którym jestem. Tylko pytanie, co on wnosi do tzw. debaty. Wiele z tych polemik rozgrywa się w świecie wirusologów i tzw przeciętny człowiek nie jest w stanie się odnaleźć w gąszczu tych informacji. Połowa wirusologów jest za a druga przeciw. Są argumenty za maseczkami i są przeciw. Wszystko sygnowane tytułami profesorskimi. I co z tego wynika, gdzie jest prawda? Rządzący mają teraz inny problem niż pandemia.
    Muszą na nowo podzielić łupy w ramach koalicji.

    • Zgadzam się z Robertem. Mam nadzieję, że Nowy Rok 2021 przyniesie wreszcie normalność, choć uważam, że obecnie mimo noszenia tych maseczek w niektórych miejscach, jest już prawie tak jak kiedyś. Większość z nas wyjechała na wakacje, w szkołach są dzieci i są z tego bardzo zadowolone, zwłaszcza z możliwości bycia z rówieśnikami, po powrocie dzieci do szkół większość z nas wróciła do pracy, w Kościołach nie ma pustych ławek i ludzie już nie boją się siedzieć po 4 – 5 osób, a co najważniejsze, myślę, że już nikt nie spędzi najbliższych Świąt BN sam z dala od najbliższych myśląc albo rodzina albo wirus i pewna śmierć.

      • Ja też mam taką nadzieję, chociaż w tej materii mniej obawiam się wirusa, a bardziej – nierozsądnych decyzji ze strony Rządzących. Zgadzam się, że prawdziwym dylematem jest odpowiedź na pytanie, jaka jest w tym wszystkim prawda? Bo gubimy się w gąszczy sprzecznych informacji i opinii. Mnie jedynie niepokoi – i podważa wiarygodność linii oficjalnej – fakt niedopuszczania do głosu innych opinii i poglądów na sprawę. Mowa oczywiście o mediach oficjalnych, bo na portalach niezależnych te opinie są publikowane. Dlaczego jednak nie można o tych sprawach otwarcie dyskutować, tylko trzeba z niezależnymi opiniami przenosić do „drugiego obiegu”?… Czyż nie jesteśmy ludźmi dojrzałymi i myślącymi, którzy w tak bardzo ważnej kwestii zasługują na szerokie spojrzenie, a nie jedynie na takie, które zechcą nam łaskawie pokazać Rządzący – jako jedyne, nieomylne i stuprocentowo skuteczne? Właśnie tę skuteczność ostatnio widzimy…
        xJ

  • „Proszę Cię o dwie rzeczy, nie odmów mi, nim umrę: Kłamstwo i fałsz oddalaj ode mnie, nie dawaj mi bogactwa ni nędzy, żyw mnie chlebem niezbędnym, bym syty, nie stał się niewierny i nie rzekł: „A któż jest Panem?” lub z biedy nie począł kraść i imię mego Boga znieważać.” Amen.
    Bardzo podobała mi się ta modlitwa z wczorajszego dnia, dziś ją ponowiłam a wczoraj po odebraniu wyników z wycinków podczas gastroskopii, skierowałam swe kroki do nieopodal stojącego kościoła Bożego Miłosierdzia a że zbliżała się godzina miłosierdzia więc klęknęłam w pustym kościele na klęczniku przed Jezusem ukrytym w Tabernakulum i odmówiłam Koronkę do miłosierdzia Bożego. Podziękowałam również za wstawiennictwo w moich sprawach, Ojcu Pio. Na koniec wdzięczność swoją Bogu okazałam leżąc krzyżem odmawiając modlitwę Jezusową. Bogu nie będą dzięki, za wielkie rzeczy które nam czyni każdego dnia.

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.