Z wichru Pan powiedział…

Z

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, witam w Dniu Pańskim i zapraszam do zgłębiania Słowa, z którym przychodzi do nas dzisiaj Pan. Zapraszam także go głębokiego przeżycia Mszy Świętych – zwłaszcza, że od dzisiaj przestają obowiązywać dyspensy od udziału w niedzielnej Mszy Świętej, wprowadzone kilka miesięcy temu. Myślę, że dla wielu z nas sytuacja w niczym się nie zmieni, bo chodziliśmy na Mszę Świętą pomimo wszystko, a nawet wbrew absurdalnym zakazom. Kto jednak kierował się w swoich zamiarach i działaniach właśnie tą dyspensą, to od dzisiaj dla niego sytuacja się zmienia.

Teraz już wsłuchajmy się w Boże słowo i zastanówmy się, z czym konkretnie zwraca się do mnie Pan? Niech Duch Święty pomoże to rozpoznać.

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

12 Niedziela zwykła, B,

20 czerwca 2021.,

do czytań: Hi 38,1.8–11; 2 Kor 5,14–17; Mk 4,35–41

CZYTANIE Z KSIĘGI HIOBA:

Z wichru Pan powiedział Hiobowi te słowa: „Kto bramą zamknął morze, gdy wyszło z łona wzburzone, gdym chmury mu dał za ubranie, za pieluszki ciemność pierwotną? Złamałem jego wielkość mym prawem, wprawiłem wrzeciądze i bramę. I rzekłem: «Aż dotąd, nie dalej. Tu zapora dla twoich nadętych fal»”.

CZYTANIE Z DRUGIEGO LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO KORYNTIAN:

Bracia: Miłość Chrystusa przynagla nas, pomnych na to, że skoro jeden umarł za wszystkich, to wszyscy pomarli. A właśnie za wszystkich umarł Chrystus po to, aby ci co żyją, już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał.

Tak więc i my odtąd już nikogo nie znamy według ciała; a jeśli nawet według ciała poznaliśmy Chrystusa, to już więcej nie znamy Go w ten sposób. Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:

Gdy zapadł wieczór owego dnia, Jezus rzekł do swoich uczniów: „Przeprawmy się na drugą stronę”. Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim.

Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź się już napełniała. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: „Milcz, ucisz się”. Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza.

Wtedy rzekł do nich: „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?” Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego: „Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?”

Bardzo wymowne, a jednocześnie mocne jest to zdanie, które Paweł dzisiaj skierował do Koryntian: To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe. Odwieczny konflikt tego, co stare, z tym, co nowe, tak bardzo widoczny jest również w dziejach narodu wybranego, a zwłaszcza w historii zbawienia. Jezus, przychodząc ze swoją nauką, którą od razu określił jako Dobrą Nowinę, a więc – coś nowego, domaga się przyjęcia jej w tym właśnie duchu: jako czegoś nowego.

A skoro tak, to trzeba całkiem zmienić myślenie – kategorie, według których ocenia się świat i człowieka. Trzeba myśleć po nowemu. Faryzeusze i uczeni w Piśmie, jeżeli postępowali zgodnie z sumieniem, jeżeli chcieli naprawdę zgłębiać prawdy, zapisane w Pismach, okazywali się ludźmi prawymi i nieraz otrzymywali pochwałę ze strony Jezusa. Częściej jednak spotykali się z upomnieniem – właśnie za to, że myśleli po staremu; myśleli swoimi utartymi od wieków schematami.

Kiedy bowiem spotkali na swej drodze Jezusa, nie mogli zrozumieć, że On może domagać się czegoś nowego, że może domagać się czegoś więcej i – na przykład – Nie zabijaj! u Niego nie oznacza tylko zakazu pozbawiania życia, ale również zakaz nienawiści do drugiego człowieka.

Święty Paweł, ponieważ sam był faryzeuszem, wychowanym zresztą renomowanej szkole żydowskiej, na pewno zdawał sobie sprawę z tych wszystkich okoliczności – z tego właśnie, jak trudno jest zmieniać myślenie. I dlatego mówi do Koryntian: My już nie znamy nikogo według ciała. A jeśli nawet według ciała poznaliśmy Chrystusa, to już więcej nie znamy Go w ten sposób. Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem.

Nie da się zatem pogodzić wiary w Chrystusa – z ciasnotą w myśleniu! Jeżeli według ciała znaliśmy Chrystusa, jeżeli rozumieliśmy Jego naukę tylko według własnych upodobań i sposobów myślenia, to teraz trzeba to zmienić. Trzeba myśleć na sposób Chrystusowy. To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe. To, co było przed Chrystusem, minęło i już nie ma odwrotu. Teraz wszystko będzie inaczej!

Jak trudno tę prawdę było przyjąć nie tylko faryzeuszom i uczonym w Piśmie, ale nawet najbliższym przyjaciołom i uczniom Jezusa, pokazuje dzisiejsza Ewangelia. Kiedy na jeziorze zerwała się gwałtowna burza, Jezus zdawał się nie dostrzegać problemu. Po prostu – spał w tyle łodzi…

Jak długo trwała walka Apostołów z mocami przyrody, jak długo starali się ocalić łódź i siebie, i co czynili, aby tego dokonać – dzisiejsza Ewangelia nie mówi. Możemy się domyślać, że była to jakaś dłuższa chwila, zakończona uświadomieniem sobie własnej bezsilności i bezradności, skoro zwrócili się do Jezusa w tak rozpaczliwy i dramatyczny sposób: Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?

Myślę, że Jezus, kiedy usłyszał te słowa, chyba nawet w duchu musiał się uśmiechnąć, bo musiała Go trochę zaskoczyć, a może i nieco rozbawić owa ogromna bojaźliwość uczniów – dlaczego zaraz mieliby zginąć?… Ale, oczywiście, natychmiast zaradził problemowi i nastała cisza. A do uczniów – to znamienne! – mówi o braku wiary: Czemu tak bojaźliwi jesteście?

Właśnie! Przecież od samego początku wiedzieli, że Jezus jest z nimi. Zapewne myśleli, że skoro śpi, to cała ta sytuacja, a więc burza i związane z nią zagrożenie, będzie dla Niego zaskoczeniem, które może i Jemu samemu wreszcie zagrozi.

I nawet nie było dla nich dość przekonującym to, że Jezus już tyle razy udowodnił swoją wszechmoc, kiedy uzdrawiał chorych i wskrzeszał umarłych; kiedy rozmnażał chleb, kiedy nauczał z taką mocą i skutecznością. Nie, w tym momencie to wszystko straciło na znaczeniu, albo zostało zapomniane. Po prostu – Jezus był, to był, ale tu była burza, więc co tu robić? A jeżeli Jezus był, to dlaczego spał, dlaczego nic nie robił?

W momencie zagrożenia, w chwili próby, uczniowie Jezusa okazali się bardzo bojaźliwi, okazali swoją wielką słabość i brak wiary. Nawet tylokrotne zwycięstwa Jezusa nad grzechem i różnymi innymi słabościami nie uspokoiły Apostołów. Oni jeszcze nie byli przekonani, że Jezus naprawdę z każdej sytuacji potrafi znaleźć wyjście. Bo nawet jeśli znalazł je w tylu różnych sprawach, to kto tak naprawdę zgadnie, czy w tej chwili też znajdzie? A może ta sytuacja okaże się dla Niego za trudna?…

Tyle razy cierpliwość Jezusa była wystawiana na próbę i tyle razy musiał udowadniać swoim najbliższym, że On naprawdę jest kimś niezwykłym, że jest od Boga – skoro jeszcze wtedy nie byli w stanie uwierzyć, że jest samym Bogiem. Ale Jezus i tym razem, pomimo wszystko, dokonuje kolejnego znaku, kolejnego – nazwijmy to wprost – cudu, aby i tym razem udowodnić, kim jest i co jest w Jego mocy.

Nie mówi uczniom: „Niech wam wystarczy to, co już się dokonało, czego dokonałem do tej pory”. Nie, po raz kolejny udowadnia uczniom swoją boskość, wiedząc zapewne w głębi serca, że to też nie jest ostatni raz, że jeszcze nieraz będzie musiał utwierdzać wiarę swoich najbliższych – tych, którzy chodzili za Nim, doświadczali Jego mocy i miłości na każdy dzień.

Znaczy to, że Jezus jest naprawdę wyrozumiały wobec ludzkich wątpliwości i obaw, co jednak wcale nie zwalnia ludzi z obowiązku pogłębiania swojej wiary. Apostołowie może za mało brali sobie do serca to, co Jezus czynił i czego nauczał; może zbyt mało się nad tym zastanawiali. Może wiele z cudów, dokonanych przez Niego, wzięli za coś ciekawego, oryginalnego, co – owszem – wprawiło ich w zaskoczenie, może nawet w zachwyt, ale co ostatecznie pozostało tylko i wyłącznie na płaszczyźnie sensacji, zaskoczenia, nie wpływając zbytnio na życie, na pogłębienie wiary…

Chociaż, z drugiej strony patrząc, trzeba docenić i to, że wreszcie Apostołowie jednak zwrócili się do swego Mistrza – czy z powodu wiary w Jego wszechmoc, czy bardziej pod wpływem strachu, trudno wprost dociec, ale wreszcie znaleźli tę jedyną drogę do rozwiązania problemu.

Przełamali schemat myślenia, który kazał im polegać tylko i wyłącznie na sobie i swoich możliwościach, na swojej zaradności i swojej zapobiegliwości. Bo chociaż Ewangelista o tym nie mówi w tym fragmencie, to jednak z innych podobnych opisów wiemy, że uczniowie od razu podjęli „akcję ratowniczą”, a zaprzestali jej dopiero wówczas, kiedy przekonali się o swojej bezradności; kiedy zobaczyli, że ich starania nie przynoszą zamierzonego rezultatu, łódź się napełnia i grozi zatonięciem. Wtedy zwrócili się do Jezusa. Dopiero wtedy!

To zaś uświadamia nam, jak trudno człowiekowi przełamać pewne schematy w myśleniu! Nawet obecność Boga „na wyciągnięcie ręki” – jeśli tak można to ująć – nie jest wystarczającym argumentem, aby się do Niego bezpośrednio zwrócił, aby Go prosił o pomoc. Jeszcze wtedy człowiek próbuje – do ostatka – wszystkich swoich sił, a dopiero kiedy już dosłownie padnie, skrajnie wyczerpany, wtedy dopiero do Boga się zwraca… Dopiero wtedy!

Stąd się wzięło nasze polskie, znane powiedzenie: „Jak trwoga, to do Boga”. Z jednej strony – to bardzo piękna zasada, ale pod warunkiem, że nie będziemy się do Boga zwracali wyłącznie wtedy, gdy zmusi nas do tego śmiertelna trwoga. Przyjaźń człowieka z Bogiem, jak żadna inna przyjaźń, nie może polegać tylko i wyłącznie na konieczności, czyli na zasadzie, że przyjaciel dotąd jest moim przyjacielem, dokąd jest mi potrzebny. Tak nie można pojmować przyjaźni – wobec nikogo!

Prawdziwa przyjaźń sprawdza się zwykle w konkretnych sytuacjach, w których się znajdujemy. Każda przyjaźń, także ta z Jezusem. Oto bowiem często doświadczamy różnych problemów, często stajemy w obliczu własnej bezradności: a to niepowodzenia w pracy, a to konflikty w rodzinie, a to znowu alkoholizm męża lub ojca, czy też problem zdrady w małżeństwie; albo ciężka, długotrwała choroba lub w końcu śmierć kogoś bliskiego… Długo można by wymieniać…

To wszystko stawia człowieka w bardzo trudnej sytuacji. Poszukuje więc różnych rozwiązań. Tylko wcale zazwyczaj nie zaczyna od Jezusa! Najpierw jest własna zapobiegliwość i zaradność. Stosuje się najróżniejsze rozwiązania: a to perswazja, a to wręcz kłótnia, a to znowu proces w sądzie.

Kiedy staje się w obliczu choroby, poszukuje się zwykle jakichś znajomości z lekarzami. W obliczu problemów z pracą, chociażby zbyt niskich zarobków – trzeba podjąć kolejne prace i sposoby poratowania sytuacji. Kiedy doświadcza się ludzkiej słabości w różnych formach – na różne sposoby chce się jej zaradzić. I bardzo dobrze, bo każdy z nas ma brać swój los w swoje ręce i poszukiwać sposobu rozwiązania problemów.

Ale nagle może się okazać, że te nasze ludzkie zabiegi nie przyniosą oczekiwanych efektów. I co wtedy? Załamać się? Pogodzić się z przegraną? Nie! Na szczęście, wtedy ludzie zwykle zwracają się do swego Boga. Ale – powiedzmy tak, jak mówiliśmy o Apostołach w łodzi – dopiero wtedy! Dopiero wtedy przypominają sobie, że tam, gdzie kończy się ludzka zaradność i ludzka zapobiegliwość a czasami kończy się ona bardzo szybko – tam zaczyna się wszechmoc Boga, która jest bezgraniczna. Tylko pytanie, czy trzeba czekać aż do ostatniego momentu, do wyczerpania wszystkich sił i poczucia całkowitej bezradności? Czy nie można od razu zwrócić się do Boga?

Powiedzmy więc jeszcze raz wyraźnie, że te wszystkie sposoby zapobiegania problemom, które wymieniliśmy wcześniej, są naprawdę dobre i potrzebne, ale one muszą znaleźć się zdecydowanie na drugim miejscu – po modlitwie, po rozmowie z Bogiem. On naprawdę jest w pobliżu, na wyciągnięcie ręki, tylko nie wiadomo, dlaczego także Jego dzisiejsi uczniowie boją się do Niego podejść i poprosić o pomoc?…

A może właśnie dlatego, że nie zwracają się do niego zbyt często i jest im zwyczajnie wstyd, że teraz proszą o pomoc, a wcześniej nigdy nie mieli czasu na modlitwę, na Mszę Świętą?… A może wcale nie jest im wstyd, tylko mają pretensje do Boga, że ich natychmiast nie wysłuchuje, kiedy oni raczyli się do Niego pomodlić?

Moi Drodzy, Jezus jest wśród nas, Jezus jest z nami, płynie naszą łodzią. I jeżeli czasami wydaje nam się, że śpi, że Go nie ma, to jest to tylko z Jego strony wyczekiwanie: co zrobi Jego uczeń? Czy będzie rozpaczliwie sam poszukiwał rozwiązania sytuacji, czy może klęknie do modlitwy i poprosi o natchnienie do rozwiązania problemu?… A może zaprosi Go w Komunii Świętej, aby On sam podjął rozwiązywanie spraw? A może wreszcie przystąpi do Spowiedzi, aby z czystym sercem łatwiej nawiązać z Nim kontakt? A może wreszcie sięgnie do Pisma Świętego, na kartach którego jest rozwiązanie wszystkich ludzkich problemów? Wystarczy uważnie wczytać się w Boże Słowo…

Naprawdę, dzisiejsi uczniowie Jezusa uwierzyli, że ich Mistrz usnął gdzieś w jakimś zakamarku ich życiowej łodzi i nie ma Mu co zawracać głowy. I dlatego tyle załamań, nerwów, depresji; tyle łez i nieszczęść. Moi Drodzy, powiedzmy to sobie z całą brutalną szczerością: my tak naprawdę nie wierzymy w moc modlitwy, nie wierzymy we wszechmoc Boga! A przynajmniej – tak nie do końca…

Kiedy pytam przy różnych okazjach, czy ten lub inny, w jakiejś sytuacji trudnej, modli się o pomoc w rozwiązaniu problemów, zwykle słyszę, że… no, tak, owszem, modli się, modliAle nieraz odnoszę wrażenie, że jest to na zasadzie jeszcze jednego, koniecznego obowiązku: „A niech tam będzie, pomodlę się, jeśli trzeba…” Nie! To nie o to chodzi!

Tu chodzi o naprawdę głęboką wiarę, o wiarę w moc Boga, że może On znaleźć takie rozwiązanie, jakiego nigdy nie znajdzie człowiek, nawet najzdolniejszy i najwyżej postawiony, z którym mamy znajomości. Jeżeli poważnie potraktujemy Jezusa, jeżeli to On będzie sternikiem naszej łodzi, a więc – jeżeli to On stanie w naszym życiu na pierwszym miejscu, wtedy to On będzie wyciszał burze i nawałnice, które nas będą spotykały. Bo tylko On może powiedzieć te znamienne słowa, które przytacza Autor starotestamentalny w pierwszym czytaniu: Aż dotąd, nie dalej. Tu zapora dla twoich nadętych fal!

Czy tego nigdy nie doświadczyliśmy? A może nie chcemy sobie tego uświadomić? I może dlatego Jezus daje nam taką, czy inną, trudną sytuację, aby przypomnieć o sobie, zwrócić ku sobie ludzkie serca? Może daje takie czy inne doświadczenie, jak to, które aktualnie przeżywamy?…

Czy zastanawialiśmy się, co Bóg chce do nas powiedzieć przez to doświadczenie, przez tyle różnych znaków i dziwnych wydarzeń, które dzieją się na świecie, o czym codziennie informują nas środki przekazu? Czy naprawdę nie dostrzegamy w tym wszystkim sygnału ze strony Boga, jakiegoś przypomnienia?… A może wręcz ostrzeżenia?… Czy możemy jeszcze zwlekać, czy możemy poszukiwać innych rozwiązań, zamiast wreszcie zwróc się do Jezusa, który jako jedyny może naprawdę rozwiązać nasze problemy?…

Panie Jezu, ucisz nawałnice, które trzęsą naszą łodzią. Ucisz burze, które nam zagrażają. Jeszcze raz – z całą mocą – wypowiedz te słowa: Milcz, ucisz się! A jeśli trzeba, to także i te: Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary…

8 komentarzy

  • Ksiądz Jacek – przez skromność oczywiście – zapomniał wspomnieć o jednej ważnej rocznicy – a mianowicie o rocznicy swoich święceń kapłańskich, a to ważne wspomnienie dnia dzisiejszego. Oby na kolejne lata nie zabrakło Księdzu duszpasterskiego zapału i gorliwości, siły do pracy i głębokiego przekonania, że dla chwały Bożej warto się trudzić – bo ten trud zawsze rodzi dobro (choć czasami trudno zobaczyć od razu jego owoce).
    Pozdrawiam serdecznie
    J.B.

  • ( Dn3,84-85 ) Kapłani Pańscy, błogosławcie Pana, chwalcie i wywyższajcie Go na wieki! Słudzy Pańscy, błogosławcie Pana, chwalcie i wywyższajcie Go na wieki!

    Część tego hymnu pochwalnego usłyszałam w Jutrzni, więc pomyślałam, że pomodlę się całą „Pieśnią trzech młodzieńców”, by wychwalać Boga również dziś, również teraz za wielkie dzieła jakie uczynił od stworzenia świata a dziś szczególnie pragnę podziękować Bogu za Kapłaństwo Księdza Jacka, za każde słowo komentarza, wyjaśnienia do Bożego Słowa tu w tym miejscu, w tej naszej ” internetowej kaplicy”.
    Proszę jednocześnie, by Duch Święty prowadził Księdza Jubilata w dalszej drodze kapłańskiej na wyżyny świętości i uzdatniał do wielorakiej posługi wśród młodzieży i nas wszystkich na chwałę Bożą i dla pokrzepienia nas w wierze. Szczęść Boże Księże Jacku.
    Będę pamiętała Księże Jacku o Tobie szczególnie na dzisiejszej Eucharystii

  • Jeśli nadchodząca nawałnica przywróci nam wiarę, to niech się stanie.
    Życzę gorliwości i wytrwałości w posłudze.

  • Dobrze, że Ktoś przypomniał nam o kolejnej rocznicy święceń kapłańskich Ks. Jacka. Uczestnicząc w kaplicy Duszpasterstwa we Mszy Świętej sprawowanej w intencji wszystkich Kapłanów z roku Ks. Jacka, można było usłyszeć wiele cennych słów w wygłoszonej homili jaki powinien być Kapłan. Ale ta homilia nie była tylko do Kapłanów, była ona prawdziwym świadectwem człowieka, który poprzez bliskość ks. Kardynała Stefana Wyszyńskiego umocnił swoje kapłańskie powołanie.
    Ks Jacek niejednokrotnie daje się nam poznać jako prawdziwy i oddany pasterz, który zawsze ma czas dla swojej trzódki.
    Dziękujemy Ks. Jacku za Twoje oddanie się służbie Chrystusowi, Ty nawet kiedy jesteś w domu swojej Matki Kodeńskiej, zawsze pamiętasz o każdym swoim uczniu i zawsze jesteś gotowy do pomocy.
    Ze swojej strony obiecuję modlitwę za Ciebie, abyś był z nami zawsze niezależnie od okoliczności i wysokości kolejnych fal. Ukazuj nam zawsze Chrystusa i wyjaśniaj nam Boże Słowo, abyśmy nigdy nie przestraszyli się żadnej burzy w naszym życiu.
    Życzę Tobie Maryjnego wsparcia w naśladowaniu Chrystusa, aby Twoje Kapłaństwo prowadziło do świętości wszystkich, których Duch Święty postawi na Twojej drodze.
    Szczęść Boże.

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.