Po drugiej stronie Rzeki…

P

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Maksymilian Lipka, Lektor z mojej rodzinnej Parafii. Życzę Mu nieustannego zbliżania się do Jezusa i podążania za Nim. Zapewniam o modlitwie!

Bardzo serdecznie dziękujemy Księdzu Markowi za wczorajsze słówko z Syberii! I za to głębokie rozważanie o małżeństwie i rodzinie. Skądinąd wiemy, że ten temat był zawsze i wciąż jest Mu bardzo bliski. A to, co z Bożą pomocą robi tam, w swojej Parafii, dla dobra rodzin, zasługuje na szczególne uznanie i nasze modlitewne wsparcie! Podobnie zresztą, jak i cała posługa, jaką tam spełnia. Obiecujemy zatem serdeczną modlitwę!

Moi Drodzy, wczoraj wieczorem wszystkie media obiegła wiadomość o śmierci Arybiskupa Henryka Hosera, Biskupa Seniora Diecezji warszawsko – praskiej:

https://diecezja.waw.pl/7599

Przez cztery lata mojego pobytu w tej Diecezji to był także i mój Biskup. Niech Pan da Mu Niebo!

Moi Drodzy, Pątnicy 41. Pieszej Pielgrzymki Podlaskiej dzisiaj, bardzo rano, stanęli przed Tronem Jasnogórskiej Pani. Niech Ona sama wyprosi wszystkim, zarówno pielgrzymującym na trasie, jak i pielgrzymującym duchowo i jakkolwiek sercem związanym z Pielgrzymką – ogrom Bożego błogosławieństwa!

A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Co tak szczególnie i konkretnie mówi do mnie Pan? Z jakim przesłaniem – wezwaniem, zachętą – osobiście do mnie się zwraca? Niech Duch Święty poruszy serca i oświeci umysły!

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Sobota 19 Tygodnia zwykłego, rok I,

Wspomnienie Św. Maksymiliana Marii Kolbego,

Kapłana i Męczennika,

14 sierpnia 2021.,

do czytań: Joz 24,14–29; Mt 19,13–15

CZYTANIE Z KSIĘGI JOZUEGO:

Jozue zgromadził wszystkie pokolenia Izraela w Sychem. Wtedy przemówił do całego narodu:

Bójcie się więc Pana i służcie Mu w szczerości i prawdzie. Usuńcie bóstwa, którym służyli wasi przodkowie po drugiej stronie Rzeki i w Egipcie, a służcie Panu. Gdyby jednak wam się nie podobało służyć Panu, rozstrzygnijcie dziś, komu służyć chcecie, czy bóstwom, którym służyli wasi przodkowie po drugiej stronie Rzeki, czy też bóstwom Amorytów, w których kraju zamieszkaliście. Ja sam i mój dom służyć chcemy Panu”.

Naród wówczas odrzekł tymi słowami: „Dalekie jest to od nas, abyśmy mieli opuścić Pana, a służyć bóstwom obcym. Czyż to nie Pan, Bóg nasz, wyprowadził nas i przodków naszych z ziemi egipskiej, z domu niewolników? Czyż nie On przed oczyma naszymi uczynił wielkie znaki i ochraniał nas przez całą drogę, którą szliśmy, i wśród wszystkich ludów, pomiędzy którymi przechodziliśmy? Pan ponadto wypędził przed nami wszystkie te ludy wraz z Amorytami, którzy mieszkali w tym kraju. My chcemy również służyć Panu, bo On jest naszym Bogiem”.

I rzekł Jozue do ludu: „Wy nie możecie służyć Panu, bo jest On Bogiem świętym i jest Bogiem zazdrosnym i nie przebaczy wam występków i grzechów. Jeśli opuścicie Pana, aby służyć bogom obcym, ześle na was znów nieszczęścia, a choć przedtem dobrze wam czynił, wtedy sprowadzi zagładę”.

Lecz lud odrzekł Jozuemu: „Nie! My chcemy służyć Panu”. Jozue odpowiedział ludowi: „Wy jesteście świadkami przeciw samym sobie, że wybraliście Pana, aby Mu służyć”. I odpowiedzieli : „Jesteśmy świadkami”. „Usuńcie więc bogów obcych spośród was i zwróćcie serca wasze ku Panu, Bogu Izraela”. I odrzekł lud Jozuemu: „Panu, Bogu naszemu, chcemy służyć i głosu Jego chcemy słuchać”.

Zawarł więc Jozue w tym dniu przymierze z ludem i nadał mu ustawę i nakaz w Sychem. Jozue zapisał te słowa w księdze Prawa Bożego. Wziął następnie wielki kamień i wzniósł go tam pod terebintem, który jest w miejscu poświęconym Panu. Następnie Jozue rzekł do zgromadzonego ludu: „Patrzcie, oto ten kamień będzie dla was świadkiem, ponieważ on słyszał wszystkie słowa, które Pan mówił do nas. Będzie on świadkiem przeciw wam, abyście się nie wyparli waszego Boga”. Wtedy Jozue odprawił lud i każdy pospieszył do swojej posiadłości.

Potem umarł Jozue, syn Nuna, sługa Pana, mając sto dziesięć lat.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:

Przynoszono do Jezusa dzieci, aby włożył na nie ręce i pomodlił się za nie; a uczniowie szorstko zabraniali im tego. Lecz Jezus rzekł: „Dopuśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie; do takich bowiem należy królestwo niebieskie”. Włożył na nie ręce i poszedł stamtąd.

Ciekawym elementem wypowiedzi Jozuego, zapisanej w dzisiejszym pierwszym czytaniu, jest sformułowanie: po drugiej stronie Rzeki. W innym tłumaczeniu znajdziemy sformułowanie bardziej konkretne: po drugiej stronie Eufratu. Dokładniejsze wyjaśnienie tego sformułowania usłyszeliśmy we wczorajszym pierwszym czytaniu. Tam to Jozue odwołał się do tego czasu, kiedy przodkowie Abrahama zamieszkiwali ziemię za Eufratem i czcili różne bóstwa. Bóg natomiast powołał Abrahama do ścisłej jedności i współpracy ze sobą, na co ten odpowiedział pełną gotowością.

A wówczas Bóg dał mu ziemię Kanaan – można powiedzieć: po tej stronie Rzeki. Oznaczało to nie tylko znajdowanie się na takiej, czy innej przestrzeni geograficznej, ale na określonej przestrzeni duchowej: Abraham był po stronie Boga, wierzył w Niego, słuchał Go, był Mu bezgranicznie oddany i całkowicie posłuszny.

I oto Jozue, odwołując się aż do tak zamierzchłych czasów, pyta niejako swoich rodaków, po której stronie Rzeki – czyli właśnie Eufratu – widzą siebie? Konkretnie możemy to rozumieć w ten sposób: Czy widzą się po stronie Boga, czy po stronie fałszywych bóstw, w które wierzyli ich przodkowie?

A pytania te Jozue stawia swoim rodakom w momencie, w którym – jako naród – mają oni za sobą doświadczenie aż dwukrotnego cudownego przejścia przez wodę, jawiącą się na początku jako przeszkoda nie do przebycia, jednak dzięki Bożej interwencji jednak możliwą do pokonania. Dzięki owej Bożej interwencji dokonało się to dwukrotnie w sposób cudowny. Mówimy tu oczywiście o niezwykłym przejściu Izraelitów przez Jordan, pod wodzą Jozuego, oraz o jeszcze bardziej niezwykłym przejściu przez Morze Czerwone.

Każde z tych przejść oznaczało – jak już wspomnieliśmy – coś więcej, niż tylko fizyczne przemieszczenie się z „punktu A” do „punktu B”. To było – w jakiś sposób – wejście w zupełnie inną rzeczywistość. Tak, owszem, samo w sobie to było wejście do nowej ziemi, do innego kraju, do nowego miejsca – takiego, które łatwo odnaleźć na mapie.

Ale to sformułowanie Jozuego, a szczególnie pytania, które swoim rodakom postawił, każą nam widzieć tu o wiele głębszy sens: to przejście winno oznaczać wejście w nową rzeczywistość – w rzeczywistość wolności. Po to Bóg sprawił, iż każde z nich dokonało się w sposób cudowny, po to pozwolił przejść suchą nogą przez koryto rzeki, czy dno morza, by w tym nowym miejscu, naród zaczął wszystko od nowa. I na pewno – o wiele lepiej, niż to było dotychczas.

W podobny sposób, jak przechodził przez Eufrat, tak przechodził przez Morze Czerwone – i wreszcie przez Jordan. Przejście przez Morze Czerwone – tak zdecydowane, radykalne, po zupełnie suchym dniu, po czym woda wróciła na swoje miejsce, zalewając ścigające wojska faraona i odcinając ostatecznie drogę ewentualnego pościgu, ale też drogę odwrotu Izraelitom i powrotu do niewoli – to był bardzo mocny i czytelny znak!

Izraelici przeszli przez Morze Czerwone jak przez bramę, po czym ta brama zamknęła się za nimi, odcinając stary świat. I wydawało się wówczas, że jest po prostu świetnie – nowy świat, nowa szansa, nowy czas. A tu się okazało, że to nie takie proste… Bo chociaż fizycznie faktycznie opuścili Egipt i znaleźli się na wolności, to jednak ich serca i umysły – po większej części – pozostały w Egipcie. Czyli – w niewoli!

I dlatego trzeba było tych czterdziestoletnich rekolekcji, i trzeba było jeszcze raz przejść cudownie przez rzekę – tym razem przez Jordan – niczym przez bramę, aby już teraz zacząć żyć w prawdziwej wolności. Wypowiadając zatem sformułowanie: po drugiej stronie Rzeki, miał Jozue na myśli tamtą zamierzchłą przeszłość, ale czyż nie możemy tych słów odnieść także do rzeczywistości, w której się znajdowali, z której wyszli – po wyjściu z Egiptu i przejściu przez pustynię? To był naprawdę trudny proces, trudna wędrówka…

Chociaż bowiem na pustyni już byli ludźmi nominalnie wolnymi, to jednak nie była to – jako rzekliśmy – wolność pełna. Czy teraz już będzie? Zauważmy, że Jozue stawia bardzo konkretne pytania o wierność Bogu i posłuszeństwo Jego nakazom. Naród jednogłośnie odpowiada, że będzie posłuszny, że będzie wierny. A Jozue – jakby temu nie wierzył – dopytuje, czy aby na pewno? Na co naród jednogłośnie potwierdza, że tak: na pewno tak będzie!

Jozue, stawiając swoje pytania, już na początku zadeklarował: Ja sam i mój dom służyć chcemy Panu! Po pierwsze, na pewno chodziło mu o danie dobrego przykładu: skoro sam tak jednoznacznie stawia sprawę posłuszeństwa Bogu, to sam powinien się jasno zadeklarować, że będzie posłuszny. I tak się stało.

Ale może tu też chodzić o pewien dystans do swoich rodaków, o pewne odcięcie się od nich, na zasadzie, że Wy zrobicie tak, jak zrobicie, a ja i tak pozostanę przy Panu! Jeżeli Wy nie pójdziecie za mną, to trudno – ja na pewno nie pójdę za Wami drogą nieposłuszeństwa.

Nie wiemy, co bardziej miał na myśli Jozue, natomiast trzeba przyznać, że ta jego deklaracja była bardzo konkretna i jednoznaczna. A ludzie – jak to ludzie – obiecać są zawsze w stanie bardzo wiele. Ale dotrzymać danego słowa… Właśnie!

Dlatego to Jozue tak dociekliwie dopytywał, jakby się wręcz droczył ze swoimi rodakami, żeby przekonać się, czy nie jest tak, że przeszli już przez kolejną bramę – tę do wolności – mając za sobą wspomniane czterdziestoletnie rekolekcje i uczenie się na samych sobie trudnej sztuki wolności, a jednak nadal marzą o powrocie do Egiptu. Czy już teraz na pewno pozostaną przy Panu?

Wiemy, że to nie takie proste i że rozmaite – by tak rzec – „poślizgi” ciągle im się zdarzały. Taka już ludzka natura. Zobaczmy, przecież Apostołowie byli tak bardzo blisko Jezusa, słuchali Go, patrzyli na Jego ofiarną posługę, byli świadkami tak wielu cudów. Uczyli się myślenia „po Jezusowemu”, będąc tak intensywnie w Jego szkole, dniem i nocą towarzysząc swemu Mistrzowi, a kiedy przyszło co do czego, to nagle okazało się, że zabraniali przynosić do Jezusa dzieci! I to jak zabraniali: szorstko! Samo wręcz ciśnie się na usta pytanie: A dlaczegóż to? Czemu aż tak ostro?

Można nieco przewrotnie zapytać, czyżby już wybiegli myślami do naszych czasów i obawiali się, że ich Mistrz oskarżony zostanie o pedofilię? Nie, z pewnością nie z tego powodu, chociaż dzisiaj byłaby to jedna z pierwszym przyczyn, dla których ksiądz obawia się pogłaskać po główce dziecko – lub uczynić mu krzyżyk na czole – w trakcie zbierania tacy, albo też obawia się zorganizować jakiś letni wyjazd dla dzieci i młodzieży, aby nie zostać oskarżonym o nie wiadomo jakie zboczenia. Niestety, dożyliśmy takich czasów – absurd rządzi światem.

Jednak Apostołowie z innego powodu tak właśnie postępowali. Oni po prostu jeszcze tkwili w jakichś swoich schematach myślenia, oni jeszcze nie zrozumieli za dużo z nastawienia swego Mistrza, z Jego otwartości na człowieka. Oni jeszcze – mówiąc słowami Jozuego – byli «po drugiej stronie rzeki», jeszcze nie przekroczyli wielu swoich wewnętrznych ograniczeń. A kiedy przekroczyli?

Wiemy, że jeszcze w godzinie Męki Jezusa uciekli przestraszeni. Dopiero po Zesłaniu Ducha Świętego stali się już tak na sto procent nowymi, odważnymi ludźmi. Już przeszli przez rzekę w swoim sercu – już nie wracali do starego człowieka!

Samo wręcz pojawia się pytanie: A my? Po której «stronie rzeki» jesteśmy? Czy jesteśmy ludźmi nowymi, wciąż odnawiającymi się w swoim myśleniu? Czy może jednak ciągle tkwimy po uszy w swoich schematach i ani na krok nie chcemy się ruszyć, nie chcemy niczego w swoim myśleniu zmieniać, w żaden sposób nie chcemy poddać sprawdzeniu i ewentualnej zmianie naszych „jedynie słusznych” racji i poglądów. Po której stronie rzeki jesteśmy?

Czego uczy nas w tym względzie dzisiejszy Patron? A jest nim Święty Maksymilian Maria Kolbe, Kapłan i Męczennik.

Jako Rajmund Kolbe, urodził się w Zduńskiej Woli koło Łodzi, 8 stycznia 1894 roku. Jego rodzina posiadała tylko jedną, dużą izbę, gdzie w kącie stał piec kuchenny, z drugiej strony cztery warsztaty tkackie, a za przepierzeniem była sypialnia. We wnęce znajdowała się na stoliku figurka Matki Bożej, przy której rodzina rozpoczynała i kończyła modlitwą każdy dzień.

Rodzice, chociaż ubodzy, byli jednak przesiąknięci duchem katolickim i polskim. Ojciec nawet należał do konspiracji i swoim synom często czytał patriotyczne książki. Pierwsze nauki Rajmund pobierał w domu. Nie było bowiem wtedy szkół polskich, a rodzice nie chcieli posyłać dzieci do szkół rosyjskich. Rajmund sam więc uczył się czytania, pisania i rachunków. Wkrótce zaczął pomagać rodzicom w sklepie. Zdradzał bowiem zdolności matematyczne.

Od najwcześniejszych lat wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej. Jako mały chłopiec kupił sobie figurkę Niepokalanej. Nie był jednak chłopcem idealnym. Pewnego dnia, na widok swawoli syna, matka odezwała się do niego z wyrzutem: „Mundziu, co z Ciebie będzie?” Chłopak zawstydził się i spoważniał. Odtąd zaczął oddawać się modlitwie przy domowym ołtarzyku.

Miał około dwunastu lat, kiedy prosił Matkę Bożą, aby sama powiedziała mu, kim będzie. Jak opowiadał później swej matce, pokazała mu się wtedy Maryja, trzymająca dwie korony: jedną białą i drugą czerwoną, i zapytała, którą chce przyjąć. Biała miała oznaczać czystość, a czerwona – męczeństwo. Rajmund odpowiedział, że chce obie! Było to w kościele parafialnym w Pabianicach.

W roku 1907, w parafii pabianickiej po raz pierwszy od dziesiątków lat odbywały się misje. Prowadzili je franciszkanie. Na jednej z nauk misjonarz zachęcał chłopców, by wstępowali do zakonu Świętego Franciszka. Nauki zakonnicy udzielali za darmo w gimnazjum we Lwowie. Pod wpływem tychże misji Rajmund, ze swoim starszym bratem, Franciszkiem, postanowił wstąpić do franciszkanów konwentualnych. Za pozwoleniem rodziców, udali się obaj do małego seminarium we Lwowie. W rok potem poszedł w ich ślady brat najmłodszy, Józef.

W gimnazjum Rajmund doszedł do przekonania, że stanu duchownego, który chciał obrać, nie da się pogodzić z walką zbrojną o wolność Ojczyzny, która to walka też mu się marzyła. W tej krytycznej chwili zjawiła się we Lwowie jego matka i wyznała obu synom, że postanowiła z ojcem poświęcić się na służbę Bożą. Ona sama miała wstąpić do benedyktynek we Lwowie, a ojciec – do franciszkanów w Krakowie. Rajmund ujrzał w tym wyraźną wolę Bożą i uznał, że jego przeznaczeniem jest pozostanie w zakonie.

Poprosił więc o przyjęcie do nowicjatu, który rozpoczął 4 września 1910 roku. Przy obłóczynach otrzymał imię zakonne Maksymilian. Jesienią 1912 roku, udał się na dalsze studia do Krakowa. Przełożeni jednak, widząc jego wyjątkowe zdolności, wysłali go na studia do Rzymu, gdzie zamieszkał w Międzynarodowym Kolegium Serafickim. Równocześnie uczęszczał na wykłady na Uniwersytecie Gregorianum. Tam studiował filozofię i teologię. W wolnych chwilach oddawał się ulubionym studiom fizycznym.

1 listopada 1914 roku, złożył profesję uroczystą, czyli śluby wieczyste, przybierając sobie drugie imię – Maria. 29 listopada 1914 roku, otrzymał święcenia niższe, a 28 października 1915 roku, na Uniwersytecie Gregoriańskim, obronił pracę doktorską z wyróżnieniem.

Pod wpływem szeroko zakrojonej akcji antykatolickiej, której był świadkiem w Rzymie, po naradzie ze współbraćmi i za zgodą swego spowiednika, Maksymilian Maria założył Rycerstwo Niepokalanej. Celem tego stowarzyszenia była walka o nawrócenie schizmatyków, heretyków i masonów.

8 października 1917 roku, Maksymilian Maria Kolbe otrzymał święcenia diakonatu, a 28 kwietnia 1918 r. w kościele Świętego Andrzeja della Valle – święcenia kapłańskie. I w roku 1919, po siedmiu latach pobytu w Rzymie, wrócił do Polski. Postanowił dołożyć wszystkich sił, aby stała się ona królestwem Maryi. Przełożeni przeznaczyli go na nauczyciela historii Kościoła w seminarium zakonnym w Krakowie. Zaczął werbować kleryków do Rycerstwa Niepokalanej. Wskutek tego, do formacji tej zaczęli napływać nie tylko klerycy i franciszkanie, ale również ludzie świeccy. Maksymilian zbierał ich w jednej z sal przy kościele franciszkanów i wygłaszał do nich referaty o Niepokalanej, o życiu wewnętrznym.

Niestety, rozwijająca się gruźlica zmusiła przełożonych, by wysłali go na trzy miesiące do Zakopanego. Tam odprawił rekolekcje. Gdy nastąpiła wyraźna poprawa, wrócił do Krakowa. Kiedy jednak choroba powróciła, prowincjał wysłał go ponownie do Zakopanego, zabraniając mu wszelkiej pracy apostolskiej. Przebywał tam osiem miesięcy, po czym przełożeni za poradą lekarzy przenieśli go do Nieszawy.

Z końcem października 1921 roku, powrócił do Krakowa, gdzie 2 stycznia 1922 roku, dotarło do niego zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską Rycerstwa Niepokalanej. W tym samym miesiącu zaczął wydawać w Krakowie miesięcznik pod znamiennym tytułem: Rycerz Niepokalanej”, który z czasem zdobył sobie niezmiernie wielką popularność w Polsce i za granicą. Przełożeni zaniepokojeni zbyt szeroko zakrojoną – w ich mniemaniu – akcją Ojca Kolbego, przenieśli go do Grodna. Jednak i tu podjął dzieło szerzenia Rycerstwa i „Rycerza”.

Maksymilian zdobył małą drukarkę i wśród współbraci znalazł ochotnych pomocników. Zaczął także werbować powołania do pracy wydawniczej. Dzięki temu „Rycerz” stale zwiększał swój nakład. W ciągu pięciu lat, od roku 1922 do roku 1927, z pięciu tysięcy wzrósł do siedemdziesięciu tysięcy egzemplarzy!

Gdy w klasztorze grodzieńskim pole do pracy okazało się zbyt ciasne, Ojciec Maksymilian Maria – za pozwoleniem przełożonych – zaczął rozglądać się za nową placówką. Książę Jan Drucki – Lubecki ofiarował mu w okolicach Warszawy pięć morgów pola ze swego majątku Teresin. Ojciec Kolbe zjawił się w późniejszym Niepokalanowie 6 sierpnia 1927 roku i postawił tam figurę Niepokalanej. Z pomocą oddanych sobie współbraci i okolicznej ludności zabrał się do budowy kaplicy. Postawiono także drewniane baraki, do których wniesiono maszyny. Przenosiny miały miejsce 21 listopada 1927 roku, czyli w święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.

Kiedy dzieło w Niepokalanowie doszło do pełni rozwoju, za zezwoleniem generała zakonu Ojciec Kolbe, w towarzystwie czterech braci zakonnych, udał się w 1930 roku do Japonii, aby tam szerzyć wielkie dzieło. Po trzech miesiącach pobytu miał już własną drukarnię i dom. Rozrastał się nakład japońskiej wersji „Rycerza”.

W 1931 roku, Maksymilian nałożył habit franciszkański pierwszemu Japończykowi. Dał mu na imię Maria. W tym samym roku nabył pod klasztor dziki stok góry, gdzie wystawił pierwszy własny budynek. Tak powstał japoński Niepokalanów. W roku 1934 poświęcono tam nowy kościół.

W roku 1936 japoński Niepokalanów był już na tyle okrzepły, że Ojciec Kolbe mógł go opuścić. Na kapitule prowincjalnej został bowiem wybrany przełożonym klasztoru w Niepokalanowie, w Polsce. Po sześciu latach nieobecności wrócił więc do kraju. Sława Niepokalanowa rosła. Co roku zgłaszało się około tysiąca ośmiuset kandydatów. Ojciec Kolbe osobiście przyjmował zgłaszających się. Stosował surową selekcję. Przyjmował zwykle około stu. Głównym warunkiem przyjęcia było pragnienie świętości.

W roku 1939 Niepokalanów liczył już trzynastu ojców, osiemnastu kleryków – nowicjuszy, ponad pięciuset braci profesów, ponad osiemdziesięciu kandydatów na braci i około stu dwudziestu chłopców w małym seminarium. Rycerz Niepokalanej” osiągnął nakład siedmiuset pięćdziesięciu egzemplarzy. Od roku 1938 Niepokalanów miał też własną radiostację, której sygnałem była melodia Po górach, dolinach…”.

1 września 1939 roku wybuchła druga wojna światowa. Już 12 września Niepokalanów dostał się pod okupację niemiecką. 19 września gestapo aresztowało tych jego mieszkańców, którzy nie zdołali na czas uciec lub uciekać nie chcieli. Ale oto w samą uroczystość Niepokalanego Poczęcia Maryi, 8 grudnia, nastąpiło zwolnienie wszystkich z obozu.

Ojciec Kolbe natychmiast wrócił do Niepokalanowa i na nowo zorganizował wszystko od początku, w warunkach o wiele trudniejszych. Trzeba było przygotować około trzech tysięcy miejsc dla wysiedlonych Polaków z poznańskiego, wśród których było około dwóch tysięcy Żydów. Udało się zmobilizować wielu współbraci do tej inicjatywy. Nie mogąc wydawać żadnych pism, Maksymilian zorganizował nieustanną adorację Najświętszego Sakramentu i otworzył warsztaty dla ludności: kuźnię, blacharnię, dział naprawy rowerów i zegarów, dział fotografii, zakład krawiecki i szewski, dział sanitarny – i wiele jeszcze innych.

Jednak 17 lutego 1941 roku, w Niepokalanowie ponownie zjawiło się gestapo i zabrało Ojca Kolbego oraz czterech innych ojców. Wywieziono ich do Warszawy. Ojca Kolbego umieszczono na Pawiaku. Strażnik, na widok zakonnika w habicie, z różańcem u pasa, zapytał, czy wierzy w Chrystusa. Kiedy otrzymał odpowiedź, że wierzy, wymierzył mu silny policzek. Powtórzyło się to wiele razy, ale Maksymilian nie ustąpił.

Wkrótce jednak zabrano mu habit i nakazano wdziać strój więźnia. 28 maja 1941 roku, został wywieziony do Oświęcimia. Tu otrzymał na pasiaku numer 16670. Przydzielono go do oddziału „Krwawego Krotta”, znanego kryminalisty. Pewnego dnia tak skatował on Ojca Kolbego, że ten był cały pokrwawiony. Wówczas Krott kazał jeszcze wymierzyć Zakonnikowi pięćdziesiąt razów. Przekonany, że nie żyje, kazał przykryć go gałęziami. Towarzysze niedoli jednak wyciągnęli go i umieścili w rewirze.

Cierpiał strasznie. Ale wszystko znosił heroicznie, dzieląc się nawet swoją głodową porcją z innymi. Współwięźniów pocieszał i zachęcał do oddania się w opiekę Niepokalanej.

Pod koniec lipca 1941 roku, z bloku, w którym był Ojciec Kolbe, uciekł jeden z więźniów. Rozwścieczony komendant Karl Fritzsch zwołał na plac apelowy wszystkich więźniów z bloku i wybrał dziesięciu, skazując ich na śmierć głodową. Wśród nich znalazł się także Franciszek Gajowniczek, który w ten sposób osierociłby żonę i dzieci.

Wtedy z szeregu wystąpił Ojciec Maksymilian i poprosił, aby to jego skazano na śmierć – w miejsce Gajowniczka. Na pytanie kim jest, odpowiedział, że jest kapłanem katolickim. Poszedł więc z dziewięcioma towarzyszami do bloku trzynastego, zwanego blokiem śmierci.

Przyzwyczajony do głodu, przez dwa tygodnie pozostał żywy, bez kruszyny chleba i kropli wody. Wreszcie hitlerowcy dobili go zastrzykiem fenolu. Stało się to dnia 14 sierpnia 1941 roku. Była to wigilia uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ciała Świętego Maksymiliana nie ma – zostało spalone w krematorium.

Dzięki ofierze Ojca Maksymiliana, Franciszek Gajowniczek zmarł dopiero w 1995 roku, w wieku dziewięćdziesięciu czterech lat. 17 października 1971 roku, Papież Paweł VI dokonał osobiście, w sposób uroczysty, Beatyfikacji Ojca Maksymiliana – w obecności wielu tysięcy wiernych z całego świata i ponad trzech tysięcy pielgrzymów z Polski. Kanonizacji dokonał 10 października 1982 roku Jan Paweł II.

Swoistym komentarzem do całej historii życia Maksymiliana, a szczególnie – do ofiary, jaką ze swego życia złożył, mogą być jego własne słowa, zamieszczone w jednym z pism:

Dozwól mi chwalić Cię, Panno Przenajświętsza. Dozwól, bym własnym kosztem Cię chwalił. Dozwól, bym dla Ciebie i tylko dla Ciebie żył, pracował, cierpiał, wyniszczył się i umarł. Dozwól, bym do Ciebie cały świat przywiódł. Dozwól, bym się przyczynił do jeszcze większego, do jak największego wyniesienia Ciebie. Dozwól, bym Ci przyniósł taką chwałę, jakiej jeszcze nikt Ci nie przyniósł! Dozwól, by inni mnie w gorliwości o wywyższenie Ciebie prześcigali, a ja ich, tak by w szlachetnym współzawodnictwie chwała Twoja wzrastała coraz głębiej, coraz szybciej, coraz potężniej, tak jak tego pragnie Ten, który Cię tak niewysłowienie ponad wszystkie istoty wyniósł.

W Tobie jednej bez porównania bardziej uwielbiony stał się Bóg niż we wszystkich Świętych swoich. Dla Ciebie stworzył Bóg świat. Dla Ciebie i mnie też Bóg do bytu powołał. Skądże mi to szczęście? O dozwól mi chwalić Cię, o Panno Przenajświętsza!” To z pism dzisiejszego naszego Patrona.

Wpatrując się w przykład Jego niezwykle odważnej i oryginalnej świętości i zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, raz jeszcze zapytajmy samych siebie, w jaki sposób przekraczamy w naszym sercu tę rzekę, tę barierę, która oddziela nas od pełnej wolności chrześcijańskiej i pełnej jedności z Bogiem? Jak przełamujemy własne ograniczenia i schematy? Co w tym względzie zrobimy konkretnie dzisiaj?…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.