Jak pokonać Atalię?…

J

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Albert Kajka, Organista w Miastkowie.

Urodziny natomiast przeżywa Cezary Kryczka, za moich czasów – Lektor w Radoryżu Kościelnym, w mojej pierwszej Parafii.

Obu świętującym życzę, by tak, jak Patron dnia dzisiejszego, żyli głębią ducha! Zapewniam o modlitwie!

Moi Drodzy, nie mamy niestety dzisiaj słówka z Syberii – Ksiądz Marek w drodze, a reszta Ekipy mocno zajęta. Dlatego moje słówko. A namiar na słówko mówiona Księdza Marka – jak zawsze – tutaj:

https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut

Raz jeszcze zapraszam na dzisiejszą audycję w ramach cyklu DROGAMI MŁODOŚCI, w Katolickim Radiu Podlasie. Początek o godzinie 21:40.

Co zatem mówi dziś do mnie Pan? Z jakim przesłaniem zwraca się do mnie osobiście? Duchu Święty, podpowiedz…

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Piątek 11 Tygodnia zwykłego, rok II,

Wspomnienie Św. Brata Alberta Chmielowskiego, Zakonnika,

17 czerwca 2022.,

do czytań: 2 Krl 11,1–4.9–18.20; Mt 6,19–23

CZYTANIE Z DRUGIEJ KSIĘGI KRÓLEWSKIEJ:

Kiedy Atalia, matka Ochozjasza, dowiedziała się, że syn jej umarł, zabrała się do wytępienia całego potomstwa królewskiego. Lecz Joszeba, córka króla Jorama, siostra Ochozjasza, zabrała Joasza, syna Ochozjasza, wyniósłszy go potajemnie spośród mordowanych synów królewskich, i przed wyrokiem Atalii skryła go wraz z jego mamką w pokoju sypialnym, tak iż nie został zabity. Przebywał więc z nią sześć lat ukryty w świątyni Pana, podczas gdy Atalia rządziła w kraju.

W siódmym roku Jojada polecił sprowadzić setników, Karyjczyków i straż przyboczną, przyprowadził ich do siebie w świątyni Pana. Zawarł z nimi układ i kazał im złożyć przysięgę w świątyni Pana, i pokazał im syna królewskiego.

Setnicy wykonali wszystko tak, jak im rozkazał kapłan Jojada. Każdy wziął swoich ludzi, tak tych, co podejmują służbę w szabat, jak i tych, co w szabat z niej schodzą. I przyszli do kapłana Jojady. Kapłan zaś wręczył setnikom włócznie i tarcze króla Dawida, które były w świątyni Pana. Straż przyboczna ustawiła się naokoło króla, każdy z bronią w ręku, od węgła południowego świątyni aż do północnego, przed ołtarzem i świątynią. Wówczas wyprowadził syna królewskiego, włożył na niego diadem i wręczył Świadectwo; ustanowiono go królem i namaszczono. Wtedy klaskano w dłonie i wołano: „Niech żyje król!”

Słysząc wrzawę ludu, Atalia udała się do ludu, do świątyni Pana. Spojrzała: a oto król stoi przy kolumnie, zgodnie ze zwyczajem, dowódcy i trąby naokoło króla, cały lud kraju raduje się i uderza w trąby, Atalia więc rozdarła szaty i zawołała: „Spisek! Spisek!” Wtedy kapłan Jojada wydał rozkaz setnikom dowodzącym wojskiem, polecając im: „Wyprowadźcie ją ze świątyni poza szeregi, a gdyby ktoś za nią szedł, niech zginie od miecza”. Mówił bowiem kapłan: „Nie powinna zginąć w świątyni Pana”. Pochwycono ją i gdy weszła na drogę, którą wjeżdżają konie ku pałacowi, została tam zabita.

Jojada zawarł przymierze między Panem a królem i ludem, by byli ludem Pana, oraz między królem a ludem. Po czym cały lud kraju wyruszył do świątyni Baala i zburzył ją. Ołtarze jej i posągi potłuczono całkowicie, a Mattana, kapłana Baala, zabito przed ołtarzami. I ustanowił kapłan Jojada straż dla świątyni Pana.

Cały lud kraju radował się, a miasto zażywało spokoju.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚW. MATEUSZA:

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje.

Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle. Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności. Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność”.

Słuchając dzisiejszego pierwszego czytania, być może odnosimy wrażenie, że mamy do czynienia z literaturą sensacji, w której mowa o zabójstwach i spiskach, albo z literaturą historyczną, często podejmującą zagadnienie przewrotów pałacowych – mordowania jednych władców, aby uczynić miejsce innym… A niejednokrotnie zdarzało się i tak, że ten kto dostał się na tron „po trupach” – i to w sensie dosłownym – w taki sam sposób kończył swoje rządy… Bo i przeciw niemu zawiązał się jakiś spisek, i jemu tak zwani „nieznani sprawcy”, w tak zwanych „niewyjaśnionych okolicznościach” po prostu „pomogli” zakończyć okres owocnych rządów.

Dokładnie tak było z Atalią – uzurpatorką, o czym zresztą traktują pierwsze słowa dzisiejszego czytania. Z pewnością, warto zajrzeć do Drugiej Księgi Królewskiej, do rozdziału dziesiątego i jedenastego, aby dokładnie zapoznać się z historią nieprawości krwawej Atalii i sposobem, w jakim wdarła się na tron. Dowiemy się jednak przy tym, że – z pewnością za sprawą Bożą – udało się ocalić jednego, prawowitego pretendenta do tronu, a w końcu udało się go na tym tronie umieścić. Nieprawość zaś uzurpatorki została jawnie potępiona, ona sama zaś – ukarana.

Owszem, dokonało się to w sposób krwawy, bowiem kapłan Pański Jojada polecił ją – w majestacie Prawa Bożego – po prostu zabić, podobny los miał też spotkać tych, którzy by w jakikolwiek sposób chcieli sprzyjać lub osłaniać okrutną kobietę. Pewnie trudno nam to zrozumieć, bo my jesteśmy już ukształtowani w duchu Nowego Testamentu i zastanawia nas ten twardy styl, w jakim rozstrzygano sprawy w Starym Testamencie.

Wiele czynników – kulturowych, historycznych, ale też pewnej symboliki literackiej – trzeba tu wziąć pod uwagę, z pewnością też wielu kwestii do końca nie zrozumiemy. Natomiast na pewno, sednem całej tej historii i jej zasadniczym sensem jest to, o czym Autor biblijny pisze w słowach: Jojada zawarł przymierze między Panem a królem i ludem, by byli ludem Pana, oraz między królem a ludem. Po czym cały lud kraju wyruszył do świątyni Baala i zburzył ją. Ołtarze jej i posągi potłuczono całkowicie, a Mattana, kapłana Baala, zabito przed ołtarzami. I ustanowił kapłan Jojada straż dla świątyni Pana. Cały lud kraju radował się, a miasto zażywało spokoju.

Chodzi zatem o definitywne rozprawienie się ze złem, pokonanie wszystkiego, co przeciwne jest Bogu, co niszczy Boży pokój, co natomiast wprowadza zamęt, chaos, bałagan, niepokój w sercach… Ukazanie tego przez Autora biblijnego w taki właśnie radykalny sposób ma oznaczać takie właśnie radykalne pokonanie wszelkiego zła. W to miejsce natomiast ma wejść jedność ludu z Bogiem, jedność króla z Bogiem i wreszcie – jedność króla z jego ludem.

Żeby jednak ten porządek udało się wprowadzić, trzeba radykalnie i kategorycznie pokonać wszelkie zło – to wszystko, co tę jedność dotychczas skutecznie niszczyło i co jest w stanie nadal jej zagrażać. Tak było zawsze w historii zbawienia, tak było zawsze w historii narodu wybranego – czego przykład mamy w dzisiejszym czytaniu – i tak było i jest zawsze w historii każdego, konkretnego i pojedynczego człowieka.

Tylko, że w przypadku człowieka cała sprawa rozgrywa się w głębi jego serca, w przestrzeni jego sumienia. O tym mówi dziś Jezus w Ewangelii, przestrzegając przed gromadzeniem skarbów bezużytecznych i zniszczalnych, czyli tych doczesnych, ziemskich, a rozumieniu szerszym: także tych złych, niekorzystnych, szkodliwych… Mamy gromadzić sobie skarby w Niebie, a tam – jak dobrze wiemy – możemy gromadzić tylko to, co dobre, a jednocześnie: niematerialne.

Ileż to razy przypominamy sobie – ileż to razy nasi duszpasterze przypominają o tym w homiliach, zwłaszcza pogrzebowych – że nic z tego, co tak pracowicie zdobyliśmy i nagromadziliśmy przez całe życie w sferze materialnej, nie zabierzemy ze sobą na tamten świat. Ktoś to kiedyś nawet wyraził takim mocnym stwierdzeniem, że trumna nie ma kieszeni! Nic się nie da „przemycić” stąd – tam.

Można natomiast zupełnie legalnie, bez przemycania i ukrywania, przetransportować na tamten świat całą miłość, okazywaną ludziom i wartość dobrych uczynków, jakich się na ziemi dokonało. To możemy zabrać. I całą swoją świętość życia, prawość swojego postępowania, owoce dobra, okazywanego wszystkim wokół.

Żeby to się jednak mogło dokonać i żebyśmy dobrze to swoje życie rozegrali, potrzeba wewnętrznego światła… Nie mamy na pewno wątpliwości, że chodzi o Boże światło, a to z kolei – chyba od razu kojarzy się nam z sumieniem! Tak, prawe i dobrze ukształtowane sumienie, strzeżone przed zdeformowaniem lub zagłuszeniem – to jest właśnie to światło, o którym mówi dziś Jezus. Jeżeli oko jest chore, czyli jeżeli sumienie jest zdeformowane, to całe życie człowieka staje się jedną wielką ciemnością – jedną wielką pomyłką. Jakże trzeba strzec tego Bożego światła w sobie!

A w związku z tym – jakże radykalnie trzeba pokonywać w sobie wszelkie przejawy zła, nawet te najdrobniejsze! Trzeba pokonywać w sobie tę naszą – jeśli można to tak ująć – wewnętrzną Atalię, która wprowadza zamęt, niepokój serca, rozgoryczenie, duchowe pogubienie… Trzeba to czynić bezwzględnie i wytrwale – starając się jednocześnie o budowanie i strzeżenie pokoju w sercu, oświeconego światłem, pochodzącym od Boga.

Taką właśnie postawę przyjmował – i dlatego jest dla nas czytelnym wzorem w jej zaprowadzaniu – Patron dnia dzisiejszego, Święty Brat Albert Chmielowski. Kim był ten święty i niezwykły Człowiek?

Adam Chmielowski urodził się 20 sierpnia 1845 roku w Igołomii pod Krakowem. Pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Gdy miał sześć lat, matka w czasie pielgrzymki do Mogiły poświęciła go Bogu. Kiedy miał lat osiem, umarł jego ojciec, sześć lat później zmarła matka.

Chłopiec kształcił się w szkole kadetów w Petersburgu, następnie w gimnazjum w Warszawie, a potem studiował w Instytucie Rolniczo – Leśnym w Puławach. Razem z młodzieżą tej szkoły wziął udział w Powstaniu Styczniowym. 30 września 1863 roku został ciężko ranny w bitwie pod Mełchowem i dostał się do niewoli rosyjskiej. W prymitywnych warunkach polowych, bez środków znieczulających, amputowano mu nogę, co zniósł niezwykle mężnie. Miał wtedy osiemnaście lat.

Przez pewien czas przebywał w więzieniu w Ołomuńcu, skąd został zwolniony dzięki interwencji rodziny. Aby uniknąć represji władz carskich, wyjechał do Paryża, gdzie podjął studia malarskie, potem przeniósł się do Belgii i studiował inżynierię, lecz powrócił wkrótce do malarstwa i ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium. Wszędzie, gdzie przebywał wyróżniał się postawą chrześcijańską, a jego silna osobowość wywierała duży wpływ na otoczenie.

Po ogłoszeniu amnestii, w 1874 roku, powrócił do kraju. Zaczął poszukiwać nowego ideału życia, wyrazem czego stało się jego malarstwo. Oparte dotychczas na motywach świeckich, zaczęło teraz czerpać natchnienie z tematów religijnych. Jeden z jego najlepszych i najbardziej znanych obrazów – „Ecce Homo” – jest owocem głębokiego przeżycia tajemnicy bezgranicznej miłości Boga do człowieka.

W 1880 roku nastąpił duchowy zwrot w jego życiu. Będąc w pełni sił twórczych porzucił malarstwo i liczne kontakty towarzyskie, i mając trzydzieści pięć lat wstąpił do nowicjatu jezuitów z zamiarem pozostania bratem zakonnym. Po pół roku, w stanie silnej depresji, opuścił nowicjat. Do stycznia 1882 roku leczył się w zakładzie dla nerwowo chorych. Następnie przebywał u swojego brata na Podolu, gdzie w atmosferze spokoju i miłości powrócił całkowicie do równowagi psychicznej.

Zafascynowała go duchowość Świętego Franciszka z Asyżu, zapoznał się z regułą Trzeciego Zakonu i rozpoczął działalność tercjarską, którą pragnął upowszechnić wśród podolskich chłopów. Wkrótce ukaz carski zmusił go do opuszczenia Podola. W 1884 roku przeniósł się do Krakowa i zatrzymał się przy klasztorze kapucynów. Pieniędzmi ze sprzedaży swoich obrazów wspomagał najbiedniejszych. Jego pracownia malarska stała się przytuliskiem. Tutaj zajmował się nędzarzami i bezdomnymi, widząc w ich twarzach sponiewierane oblicze Chrystusa. Poznał warunki życia ludzi w tak zwanych ogrzewalniach miejskich Krakowa. Był to kolejny moment przełomowy w życiu zdolnego i cenionego malarza.

Z miłości do Boga i ludzi Adam Chmielowski po raz drugi zrezygnował z kariery i objął zarząd ogrzewalni dla bezdomnych. Przeniósł się tam na stałe, aby mieszkając wśród biedoty, pomagać im w dźwiganiu się z nędzy – nie tylko materialnej, ale i moralnej. 25 sierpnia 1887 roku Adam Chmielowski przywdział szary habit tercjarski i przyjął imię brat Albert. Dokładnie rok później złożył śluby tercjarza na ręce Kardynała Albina Dunajewskiego. Ten dzień jest jednocześnie początkiem działalności Zgromadzenia Braci Trzeciego Zakonu Świętego Franciszka Posługujących Ubogim, zwanego popularnie „albertynami”.

Święty Brat Albert był człowiekiem rozmodlonym i pokutnikiem. Odznaczał się heroiczną miłością bliźniego, dzieląc los z najuboższymi i pragnąc przywrócić im godność. Pomimo swego kalectwa – wiele podróżował, zakładał nowe przytuliska, sierocińce dla dzieci i młodzieży, domy dla starców i nieuleczalnie chorych oraz tak zwane „kuchnie ludowe”. Za jego życia powstało dwadzieścia jeden takich domów. Przykładem swego życia Brat Albert uczył współbraci i współsiostry, że trzeba być „dobrym jak chleb”. Zalecał też przestrzeganie krańcowego ubóstwa, które od wielu lat było również jego udziałem.

Zmarł w opinii świętości, wyniszczony ciężką chorobą i trudami życia w przytułku, który założył dla mężczyzn, w dniu 25 grudnia 1916 roku, w Krakowie. Pogrzeb na Cmentarzu Rakowickim, 28 grudnia 1916 roku, stał się pierwszym wyrazem czci powszechnie mu oddawanej. Jan Paweł II beatyfikował go 22 czerwca 1983 roku, na Błoniach krakowskich, a kanonizował 12 listopada 1989 roku, w Watykanie.

Warto przy okazji zauważyć, iż Jan Paweł II – co sam nieraz podkreślał – był zachwycony postawą Brata Alberta, mając do jego świętości osobiste nabożeństwo. Jednym z wyrazów tego nastawienia jest z pewnością homilia, jaką wygłosił jeszcze jako krakowski Kardynał, z okazji pięćdziesiątej rocznicy śmierci dzisiejszego Patrona. A mówił w niej między innymi:

Brat Albert Chmielowski – była to natura bardzo bogata, wszechstronnie uzdolniona. Zapowiadał się jako znakomity malarz, był ceniony przez wszystkich mistrzów pędzla, którzy na zawsze pozostaną w pamięci naszego narodu jako przedstawiciele wielkiej sztuki. Wiemy, że była to jeszcze i dlatego natura bogata, że nie szczędził siebie. Dał tego dowód, gdy jako niespełna dwudziestoletni młodzieniec wziął udział w Powstaniu Styczniowym. Wszystko postawił na jedną kartę dla miłości Ojczyzny. Miłość Ojczyzny wypaliła na nim dozgonny stygmat: pozostał kaleką do śmierci – zamiast własnej nogi nosił protezę.

Ponad to bogactwo natury uderza w nim przede wszystkim bogactwo łaski. Łaska Boża, to jest sam Bóg udzielający się człowiekowi, przelewający się niejako do jego duszy. Im bardziej Bóg udziela się duszy, im bardziej się do niej przelewa przez dary Ducha Świętego, tym bardziej rzuca ją na kolana. Tak właśnie na kolana rzucona została dusza Adama Chmielowskiego przed niewypowiedzianym majestatem Boga, świętością i miłością Boga.

Ale Bóg w przedziwny sposób działa w dziejach człowieka. Oto rzucając go przed sobą na kolana, każe mu równocześnie uklęknąć przed jego braćmi, bliźnimi. Tak właśnie stało się w życiu Brata Alberta: rzucony na kolana przed majestatem Bożym, upadł na kolana przed majestatem człowieka, i to najbiedniejszego, najbardziej upośledzonego, przed majestatem ostatniego nędzarza!

Może to porównanie jest wstrząsające, w naszych czasach nie widzimy takich drastycznych zestawień, tak krzyczącej nędzy, tak jawnego upokorzenia człowieka. Jest jednak i dzisiaj wiele zestawień pozornie mniej rażących, a jednak nie mniej rażących. Jest dużo ludzkich potrzeb, wiele wołania o miłosierdzie – czasem w sposób dyskretny, niedosłyszalny. Iluż jest jeszcze ludzi chorych i opuszczonych w swoich chorobach, bez żadnej opieki? Iluż jest jeszcze ludzi starych, przymierających głodem i tęskniących za sercem? Ile jest trudnej młodzieży, która w dzisiejszej atmosferze życia nie znajduje dla siebie moralnego oparcia?

Miłosierdzie i chrześcijaństwo jest wielką sprawą naszych dni. Jeżeliby nie było miłosierdzia, nie byłoby chrześcijaństwa: to jest jedno i to samo. W służbie miłosierdzia nawet fundusze nie są najważniejsze, nawet domy, zakłady i szpitale nie są najważniejsze, chociaż są to środki niezbędne. Najważniejszy jest człowiek! Trzeba świadczyć swoim człowieczeństwem, sobą. Tutaj Brat Albert jest dla nas niezrównanym wzorem.” Tyle Kardynał Wojtyła.

Wpatrzeni w przykład świętości Brata Alberta oraz zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, raz jeszcze zapytajmy samych siebie o radykalizm w pokonywaniu w sobie zła – i wytrwałość w budowaniu dobra…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.