Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym w dniu dzisiejszym rocznicę ślubu przeżywają Agnieszka i Mariusz Niedziałkowscy. Wczoraj – jak wspomniałem – były urodziny Ich Syna, Janka. Taki to Prezent otrzymali od Boga na swoją rocznicę. Dlatego zarówno Im samym, jak i Ich Synowi, życzę tak mocnego związania z Niebem, o jakim mowa w dzisiejszym Słowie. I zapewniam o modlitwie!
A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Boży słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co konkretnie Pan mówi do nas przez to swoje Słowo? Z jakimi osobistym przesłaniem zwraca się właśnie do mnie? Duchu Święty, podpowiedz…
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Środa 26 Tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie Św. Wacława, Męczennika,
28 września 2022.,
do czytań: Job 9,1–12.14–16; Łk 9,57–62
CZYTANIE Z KSIĘGI JOBA:
Job tak odpowiedział swoim przyjaciołom: „Istotnie. Ja wiem, że to prawda. Czy człowiek jest prawy przed Bogiem? Gdyby się ktoś z Nim prawował, nie odpowie raz jeden na tysiąc. Umysł to mądry, a siła potężna. Któż Mu przeciwny nie padnie? W mgnieniu oka On przesunie góry i zniesie je w swoim gniewie, On ziemię poruszy w posadach: i poczną trzeszczeć jej słupy. On słońcu zabroni świecić, na gwiazdy pieczęć nałoży. On sam rozciąga niebiosa, kroczy po morskich głębinach; On stworzył Niedźwiedzicę, Oriona, Plejady i Strefy Południa. On czyni cuda niezbadane, nikt nie zliczy Jego dziwów.
Nie widzę Go, chociaż przechodzi: mija, a dostrzec nie mogę. Kto Mu zabroni, choć zniszczy? Kto zdoła powiedzieć: «Co robisz?» Jakże ja zdołam z Nim mówić? Dobiorę wyrazów właściwych? Choć słuszność mam, nie odpowiadam i tylko błagam o litość. Proszę Go, by się odezwał, a nie mam pewności, że słucha”.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Gdy Jezus z uczniami szedł drogą, ktoś powiedział do Niego: „Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz”.
Jezus mu odpowiedział: „Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć”.
Do innego rzekł: „Pójdź za Mną”. Ten zaś odpowiedział: „Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca”.
Odparł mu: „Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże”.
Jeszcze inny rzekł: „Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu”.
Jezus mu odpowiedział: „Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego”.
Z obu dzisiejszych czytań możemy wyprowadzić tę jedną, wspólną myśl, iż nie powinniśmy zbytnio przywiązywać się do ziemi, nie powinniśmy tutaj mościć sobie nadzwyczaj wygodnego miejsca, skoro jedynie pielgrzymujemy przez ziemię, aby dojść do wiecznej Ojczyzny.
Jakiś człowiek, o którym Ewangelista Łukasz mówi jedynie: ktoś – może więc być wyrazicielem pragnień i ogólnego nastawienia nas wszystkich – zwrócił się do Jezusa ze słowami: Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz. A Jezus mu na to: Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć.
Przyznaję, że zawsze dziwił mnie ten dialog, bo wygląda to tak, jakby jeden mówił o jednym, a drugi – o czymś zupełnie innym. A w dodatku – ta wymiana zdań nie ma żadnej kontynuacji, urywa się na tym jednym stwierdzeniu Jezusa, bo następne jest już o czymś innym. Ale już i ta odpowiedź – jako rzekliśmy – jest jakby zupełnie nieadekwatna do stwierdzenia owego „kogoś”, bo ten mówi o chęci pójścia za Jezusem, a Jezus mu na to, że nie ma swojego stałego miejsca na tej ziemi, że nie ma gdzie mieszkać. Jak to rozumieć?
A może tak, że skoro ów ktoś chce pójść za Jezusem, to musi mieć świadomość, że będzie ciągle w drodze? I że też nie będzie mógł się na stałe związać z żadnym miejscem, bo będzie ciągle pielgrzymował – a może i innym pomagał pielgrzymować – do Nieba?
Na takie rozumienie całej sprawy zdaje się wskazywać treść kolejnych dialogów, prowadzonych przez Jezusa. Tym razem, to już sam Jezus powiedział kolejnemu „komuś”, żeby za Nim poszedł. Tymczasem tamten wymawiał się koniecznością sprawienia pogrzebu ojcu. To bardzo szlachetny zamiar, godny naśladowania. A jednak Jezus wydaje się nie akceptować tej wymówki, mówiąc: Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże. To tak, jakby w ogóle nie pozwalał na ów pochówek.
I znowu: jak to rozumieć, skoro Pismo Święte w tylu miejscach domaga się wielkiego szacunku wobec rodziców?
Z kolei, następny ktoś inny rzekł: Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu. Jednak i on usłyszał: Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego. To już nawet pożegnać się nie można z najbliższymi?
Wydaje się, że kiedy zbierzemy razem te wszystkie wypowiedzi, to wyklaruje się nam pewien obraz nastawienia Jezusa do spraw, o których mówimy. Z pewnością, nie chodzi o lekceważenie rodziców, nie chodzi o lekceważenie najbliższych, ale o to, o czym już sobie wspomnieliśmy: jeżeli ktoś chce iść za Jezusem, musi być w tym swoim postanowieniu radykalny. Musi to być decyzja na sto procent.
Dlatego nie można się trochę oglądać na boki, a trochę do tyłu; nie można zrobić dwóch kroków do przodu, ale czterech wstecz; nie można balansować trochę tak, a trochę tak… Trzeba się zdecydować na życie, będące wytrwałą i konsekwentną pielgrzymką do Nieba, czyli życie na tym świecie, ale bez przywiązywania się do tego świata! I bez takiego przywiązywania się do spraw tego świata, aby miały nas one na tyle pochłonąć, by odwrócić naszą uwagę od spraw Bożych, od spraw wiecznych.
Jak słyszymy w pierwszym czytaniu, w ogniu bolesnych doświadczeń, jakie nań spadły, do takiego pojmowania Boga dojrzewał sprawiedliwy Hiob. Słyszymy, jak w obliczu różnych opinii i dyskusji, prowadzonych z otoczeniem, ale i tych pytań i wątpliwości, jakie zrodziły się w jego własnym sercu, on sam dojrzewa do bardzo właściwego i mądrego postrzegania Boga.
Mówi – między innymi: Gdyby się ktoś z Nim prawował, nie odpowie raz jeden na tysiąc. Umysł to mądry, a siła potężna. Któż Mu przeciwny nie padnie? W mgnieniu oka On przesunie góry i zniesie je w swoim gniewie, On ziemię poruszy w posadach: i poczną trzeszczeć jej słupy. On słońcu zabroni świecić, na gwiazdy pieczęć nałoży. On sam rozciąga niebiosa, kroczy po morskich głębinach; On stworzył Niedźwiedzicę, Oriona, Plejady i Strefy Południa. On czyni cuda niezbadane, nikt nie zliczy Jego dziwów.
Ale też dzieli się swoimi dylematami: Nie widzę Go, chociaż przechodzi: mija, a dostrzec nie mogę. Kto Mu zabroni, choć zniszczy? Kto zdoła powiedzieć: «Co robisz?» Jakże ja zdołam z Nim mówić? Dobiorę wyrazów właściwych? Choć słuszność mam, nie odpowiadam i tylko błagam o litość. Proszę Go, by się odezwał, a nie mam pewności, że słucha.
A zatem, nie neguje wielkości, mądrości, mocy i potęgi Boga, ale zaznacza, że dla niego samego jest to rzeczywistość niedostępna, a także nie za bardzo zrozumiała… Szczególnie w obliczu tego, co spotkało jego samego – tak trudno zrozumieć zamysł Boży…
Ale to nie znaczy, że Bóg nie wie, co robi, albo że się pomylił, albo chciał mu zaszkodzić. Nie, takiej myśli Hiob nie dopuszcza. W realiach, w jakich się znalazł, spogląda na Boga i jakoś chyba przeczuwa, że to wszystko, co teraz przeżywa, zbliży go do Boga, zbliży go do Nieba. Jak wiemy, tak się właśnie stało.
Czy moja codzienność – mądrze i po Bożemu przeżywana – zbliża mnie do Nieba, czy ciągle jeszcze niewolniczo przywiązuje do ziemi?
Na tak postawione pytania właściwą odpowiedź znalazł Patron dnia dzisiejszego, Święty Wacław, Męczennik.
Urodził się około 907 roku, jako syn księcia czeskiego Wratysława I. Został wychowany przez swoją babkę, Świętą Ludmiłę. Po śmierci ojca, mając osiemnaście lat, objął rządy. Starał się o rozszerzenie chrześcijaństwa, popierając misjonarzy. Był hojny dla ubogich i życzliwy dla wszystkich, szczególnie prostych ludzi.
Miał jednak przeciw sobie opozycję o tendencjach odśrodkowych – ludzi broniących tradycyjnego pogaństwa. I to właśnie ich intrygi doprowadziły ostatecznie do tego, iż zginął on z rąk siepaczy, nasłanych przez rodzonego brata, Bolesława Okrutnego, w Starym Bolesławcu. Stało się to w roku 929 lub 935. Relikwie jego spoczywają w katedrze praskiej. Święty Wacław jest Patronem Czech i katedry krakowskiej.
A oto w jaki sposób – według pięknej, starosłowiańskiej opowieści – nasz Patron złożył ofiarę ze swego życia: „Po śmierci Wratysława Czesi wybrali jego syna Wacława na następcę. Był on dzięki łasce Bożej wzorem w wyznawaniu wiary. Wspierał wszystkich ubogich, nagich odziewał, łaknących żywił, podróżnych przyjmował zgodnie z nakazami Ewangelii. Nie dozwalał wyrządzać krzywdy wdowom, miłował wszystkich ludzi, biednych i bogatych. Wspomagał sługi Boże, uposażał kościoły.
Niektórzy jednak Czesi zbuntowali się i podburzyli młodszego brata Bolesława, mówiąc: «Brat Wacław pragnie cię zabić, spiskuje z matką i swymi ludźmi».
Kiedy się odbywały uroczystości poświęcenia kościołów w różnych miastach, Wacław odwiedzał wszystkie te miejscowości. W niedzielę, w uroczystość Kosmy i Damiana, przybył do miasta Bolesława. Po wysłuchaniu Mszy Świętej zamierzał powrócić do Pragi. Bolesław jednak, zamierzając dokonać zbrodni, zatrzymał go słowami: «Dlaczego chcesz odejść, bracie?» Nazajutrz rano zadzwoniono na jutrznię. Usłyszawszy głos dzwonów, Wacław powiedział: «Bądź pochwalony, Panie, który dozwoliłeś mi żyć aż do dzisiejszego poranka». Wstał i udał się na modlitwę poranną.
Zaraz potem Bolesław przystąpił doń u drzwi. Wacław zobaczył go i rzekł: «Bracie, dobrym byłeś dla nas wczoraj». Szatan jednak podszepnął Bolesławowi, uczynił przewrotnym jego serce, tak iż wyciągnąwszy miecz, odezwał się: «Teraz pragnę być jeszcze lepszym». To powiedziawszy, uderzył go mieczem w głowę.
Wacław, zwróciwszy się do niego, rzekł: «Co czynisz, bracie?» Pochwyciwszy go, rzucił na ziemię. Tymczasem podbiegł jeden ze wspólników Bolesława i ciął Wacława w rękę. Ten porzuciwszy brata, ze zranioną ręką uszedł do kościoła. W drzwiach kościoła zabili go dwaj zamachowcy. Trzeci przybiegłszy, przebił mu bok. Wówczas Wacław oddał ostatnie tchnienie z tymi słowami: «W ręce Twoje, Panie, oddaję ducha mego». Tyle z pięknej starosłowiańskiej opowieści.
Wpatrzeni w przykład chrześcijańskiej postawy Świętego Wacława, ale też zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, raz jeszcze odpowiedzmy na pytanie: Czy moja codzienność – mądrze i po Bożemu przeżywana – zbliża mnie do Nieba, czy ciągle jeszcze niewolniczo przywiązuje do ziemi? Czy wszystko, co moje i ze mną związane, i co w moim życiu się dzieje – prowadzi mnie do Nieba?… Zbliża mnie do Boga?…