Nadzieja zawieść nie może!

N

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym rozpoczynam Rekolekcje w Małaszewiczach. Trochę więcej o tej Parafii – w rozważaniu. A trochę więcej o tych Rekolekcjach – jutro.

A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Co konkretnie mówi dziś do mnie Pan? Z jakim osobistym przesłaniem do mnie się zwraca? Duchu Święty, rozjaśnij umysły i serca!

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE – 1,

Piątek 2 Tygodnia Wielkiego Postu,

10 marca 2023., 

do czytań: Rdz 37,3–4.12–13a.17b–28; Mt 21,33–43.45–46

CZYTANIE Z KSIĘGI RODZAJU:

Izrael miłował Józefa najbardziej ze wszystkich swych synów, gdyż urodził mu się on w podeszłych jego latach. Sprawił mu też długą szatę z rękawami. Bracia Józefa widząc, że ojciec kocha go więcej niż ich wszystkich, tak go znienawidzili, że nie mogli zdobyć się na to, aby przyjaźnie z nim porozmawiać.

Kiedy bracia Józefa poszli paść trzody do Sychem, Izrael rzekł do niego: „Wiesz, że bracia twoi pasą trzody w Sychem. Chcę więc posłać ciebie do nich”. Józef zatem udał się za swymi braćmi i znalazł ich w Dotain.

Oni ujrzeli go z daleka, i zanim się do nich zbliżył, postanowili podstępnie go zgładzić, mówiąc między sobą: „Oto nadchodzi ten, który miewa sny. Teraz zabijmy go i wrzućmy do którejkolwiek studni, a potem powiemy: «Dziki zwierz go pożarł». Zobaczymy, co będzie z jego snów”.

Gdy to usłyszał Ruben, postanowił ocalić go z ich rąk; rzekł więc: „Nie zabijajmy go”. I mówił Ruben do nich: „Nie doprowadzajcie do rozlewu krwi. Wrzućcie go do studni, która jest tu na pustkowiu, ale ręki nie podnoście na niego”. Chciał on bowiem ocalić go z ich rąk, a potem zwrócić go ojcu.

Gdy Józef przyszedł do swych braci, oni zdarli zeń jego odzienie, długą szatę z rękawami, którą miał na sobie. I pochwyciwszy go, wrzucili go do studni: studnia ta była pusta, pozbawiona wody.

Kiedy potem zasiedli do posiłku, ujrzeli z dala idących z Gileadu kupców izmaelskich, których wielbłądy niosły wonne korzenie, żywicę i olejki pachnące; szli oni do Egiptu. Wtedy Juda rzekł do swych braci: „Cóż nam przyjdzie z tego, gdy zabijemy naszego brata i nie ujawnimy naszej zbrodni? Chodźcie, sprzedamy go Izmaelitom. Nie zabijajmy go, wszak jest on naszym bratem”. I usłuchali go bracia.

I gdy kupcy madianiccy ich mijali, wyciągnąwszy spiesznie Józefa ze studni, sprzedali go Izmaelitom za dwadzieścia sztuk srebra, a ci zabrali go z sobą do Egiptu.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:

Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: „Posłuchajcie innej przypowieści: Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał.

Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś kamieniami obrzucili. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: «Uszanują mojego syna».

Lecz rolnicy zobaczywszy syna mówili do siebie: «To jest dziedzic; chodźcie, zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo». Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami?”

Rzekli Mu: „Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze”.

Jezus im rzekł: „Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: «Kamień, który odrzucili budujący, ten stał się kamieniem węgielnym. Pan to sprawił i jest cudem w naszych oczach». Dlatego powiadam wam: Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce”.

Arcykapłani i faryzeusze słuchając Jego przypowieści poznali, że o nich mówi. Toteż starali się Go ująć, lecz bali się tłumów, ponieważ Go miały za proroka.

Z sercem pełnym wdzięczności Bogu za Jego niezliczone dobrodziejstwa, mam radość i zaszczyt powitać dzisiaj całą Wspólnotę parafialną pod wezwaniem Świętej Katarzyny Aleksandryjskiej w Małaszewiczach, na czele z Jej Proboszczem, moim starszym Kolegą z czasów seminaryjnych, Księdzem Andrzejem Wolaninem. Serdecznie dziękuję już dzisiaj Księdzu Proboszczowi za ogromne zaufanie, jakim mnie obdarzył, a jakiego znakiem i dowodem jest to zaproszenie.

Osobiście, w tej świątyni nie jestem po raz pierwszy, bo kiedyś, przed laty, koncelebrowałem tu Mszę Świętą ślubną, natomiast Wasza Parafia jest mi o tyle bliska i znana, że bardzo dużo o Was słyszałem – dodam: bardzo dużo dobrego! – od Waszego pierwszego Proboszcza i Założyciela Parafii, Księdza Kanonika Jana Grochowskiego. Tak się złożyło – tak Pan sprawił – że to był także mój pierwszy Proboszcz w kapłaństwie, tyle tylko, że w Radoryżu Kościelnym, dokąd przeszedł od Was, aby podjąć tam posługę Proboszcza i Dziekana Dekanatu Adamowskiego.

A ponieważ to przejście od Was dokonało się zaledwie kilka lat wcześniej, przeto w rozmowach co i raz wracał temat dobrych, życzliwych i pracowitych ludzi z Małaszewicz. Oglądałem też na nagraniu video pożegnanie, jakie swemu pierwszemu Proboszczowi sprawiliście, kiedy to Jego droga z kościoła na plebanię trwała chyba z godzinę, bo tak wiele Osób chciało osobiście podziękować za posługę.

Wiem też, że w rozmowach z niektórymi z Was – zwłaszcza wobec tak wielu wyrazów wdzięczności i żalu z tego powodu, że od Was odchodził – mówił, że w tej nowej Parafii to Krzywdę będzie miał… Ale – jak to później wspominał – ponieważ Ludzie w Małaszewiczach są silnie związani z pracą na kolei, więc nie dali się zwieść i szybko zorientowali się, że chodzi o miejscowość: Krzywda, która rzeczywiście znajduje się na terenie Parafii Radoryż. Jest to miejscowość gminna, a do tego – ma też stację kolejową.

Takie to miłe wspomnienia, moi Drodzy, jakie noszę w związku z Waszą Parafią i Waszym pierwszym Proboszczem, stąd też moja wielka radość i wdzięczność obecnemu Księdzu Proboszczowi za możliwość pobytu u Was i wspólnego przeżycia Rekolekcji.

Po to właśnie tu bowiem przybyłem – i to chcę podkreślić z całą mocą – by przeżyć razem z Wami ten święty i wyjątkowy czas, aby też samemu jak najwięcej zaczerpnąć ze skarbnicy Bożych łask, o które to łaski będziemy się wspólnie modlić w tych dniach i wspólnie będziemy zgłębiać prawdy naszej wiary, słuchając Bożego słowa. Zawsze tak właśnie staram się traktować każde rekolekcje, które prowadzę – jako także moje rekolekcje i czas ważny dla mnie.

To prawda, że moim zadaniem, jako Rekolekcjonisty, jest powiedzieć kilka słów i podsunąć Wam – i sobie też – kilka myśli do refleksji, ale to nie odbywa się na zasadzie, że oto przyjechał do Parafii jakiś wielce uczony ksiądz, który teraz dopiero nauczy ludzi, jak mają żyć i co mają robić. Nie, to zupełnie nie tak! Rekolekcjonista pierwszy ma słuchać Bożego słowa, ma się na nie otwierać – i byłoby świetnie, żeby się chociaż trochę nawrócił… I abyśmy wszyscy chociaż kroczek zrobili w kierunku Jezusa…

I właśnie o to, by się to mogło dokonać, będziemy się wspólnie modlić. Ta modlitwa będzie nas, moi Drodzy, codziennie łączyła i wspierała. Serdecznie proszę o nią – jak czynię to na każdych rekolekcjach, przez siebie prowadzonych. I jak na każdych, tak też i na tych, proszę serdecznie, aby przyjęła ona bardzo konkretny kształt. Bo my się nieraz na tym łapiemy, że ktoś nas o modlitwę poprosi, my ją oczywiście bardzo łatwo obiecamy, ale potem często – w ferworze codziennych zajęć – po prostu o niej zapominamy.

Żeby się więc tego ustrzec, chciałbym teraz poprosić, abyśmy wszyscy dołączyli intencje naszych Rekolekcji do swoich codziennych modlitw, które każdego dnia odmawiamy i które bardzo lubimy. Natomiast, żebyśmy mogli – jako Wspólnota parafialna i Wspólnota rekolekcyjna – zjednoczyć się w taki wyraźny sposób w tej modlitwie, proponuję, abyśmy codziennie odmawiali wszyscy jedną, taką samą modlitwę, na którą się będziemy codziennie umawiać.

To znaczy, dołączamy intencje Rekolekcji do swoich modlitw osobistych, a dodatkowo – wszyscy odmawiamy jedną, taką samą modlitwę. Bardzo proszę, aby dzisiaj tą wspólną modlitwą były dwa dziesiątki Różańca Świętego, pierwsza i druga tajemnica bolesna, czyli Modlitwa w Ogrójcu i Biczowanie Jezusa. Jutro będą dwa następne, a w niedzielę – ostatni.

Proszę jednak, abyśmy te dwa dziesiątki odmówili w domu, nie w kościele, a to dlatego, iż ogromnie zależy mi na tym, abyśmy rekolekcyjną atmosferę zanieśli do naszych domów, byśmy ją tam zaprowadzali, czyli – żeby Rekolekcje nie tylko w świątyni się odbywały, ale także w naszych domach. I dlatego proszę o odmówienie tam właśnie tych dziesiątków – najlepiej w gronie rodziny, albo z sąsiadką, albo przynajmniej z jedną jakąś osobą. Naturalnie, jeśli to nie będzie możliwe, proszę odmówić indywidualnie. Przypominam: pierwsza i druga tajemnica bolesna. A w jakich intencjach będziemy się modlili?

Zwykle, na każdych Rekolekcjach, wymieniam takie cztery główne. Pierwsza – to właśnie nasze Rekolekcje. Modlimy się o błogosławione owoce tego czasu w życiu każdej i każdego z nas, bez wyjątku!

Drugą jest modlitwa za Rekolekcjonistów i Spowiedników wielkopostnych, którzy w tych dniach mają pełne ręce roboty – i pełne uszy roboty – o cierpliwość i zapał duszpasterski dla nich, oraz o siły duchowe i fizyczne. Szczególnie polecajmy Księży, którzy w naszej Wspólnocie spełniać będą posługę w konfesjonale. Ja także polecam się Waszym modlitwom…

Trzecią intencją ogarniemy tych, którzy chociaż bardzo chcą być tutaj z nami i uczestniczyć w Rekolekcjach, to jednak nie mogą. A to z powodu choroby, a to z powodu wielogodzinnej pracy, a to z jakiegoś innego, poważnego i obiektywnego powodu. Te osoby pozdrawiamy i prosimy, by łączyły się z nami duchem. I aby interesowały się, co się dzieje na Rekolekcjach, o czym mówimy, o co się modlimy… Szczególnie osoby chore, cierpiące i samotne proszę, aby chociaż cząstkę swoich cierpień ofiarowały w intencji tego jakże ważnego dla nas czasu. Serdecznie te Osoby tu, z naszej świątyni pozdrawiamy, prosząc jednocześnie, aby uważały się za pełnoprawnych Uczestników naszych Rekolekcji.

I wreszcie, w czwartej intencji polecajmy tych, którzy – odwrotnie do poprzednich – mogą być tu z nami, ale nie chcą, bo… coś tam. Zawsze jakieś powody mają – najczęściej „nie mają czasu”. Tak mówią. Albo ich to za szczególnie nie interesuje. Albo jeszcze coś tam. Często już od wielu lat nie przeżywają żadnego Wielkiego Postu ani Adwentu, a i Święta dla nich nie są czasem świętym, tylko wolnym od pracy, czy też czasem różnych, przelotnych, ziemskich atrakcji i rozrywek. Za nich módlmy się, aby powrócili do Jezusa, który jako jedyny poprowadzi ich dobrą i pewną drogą – wśród tych wszystkich dzisiejszych bezdroży.

Moi Drodzy, tak uzbrojeni duchowo, podejmujemy refleksję nad Bożym słowem. Będziemy się wczytywali dokładnie w te teksty biblijne, które liturgia Kościoła daje nam na te trzy dni: dzisiaj, jutro i pojutrze. Zatem, nie dobieramy sobie jakichś specjalnych, być może „dogodniejszych” czytań, ale wsłuchujemy się dokładnie w to, co Pan dzisiaj do nas mówi, oraz co powie jutro i pojutrze.

Bo to nie jest, moi Drodzy, przypadek czy ślepy traf, że akurat te teksty mamy dzisiaj i w najbliższych dniach – nie. To jest zamiar Jezusa, który przez te właśnie słowa chce nam coś bardzo ważnego powiedzieć.

Żeby jednak ta nasza wspólna refleksja była jakoś ukierunkowana, to proponuję hasło tego świętego czasu – taką główną myśl, wokół której będą się koncentrowały wszystkie nasze refleksje. I chciałbym teraz oto zaproponować, aby taką główną myślą, takim hasłem tego czasu, były słowa, zapisane przez Apostoła Pawła w Liście do Rzymian, a które usłyszymy dopiero w niedzielę, w drugim czytaniu: NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE. Jest to zdanie wzięte z niedzielnego czytania, ale nam będzie ono przyświecało przez te wszystkie dni naszych Rekolekcji, od dzisiaj: NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE.

Przy czym dzisiaj zastanowimy się nad tym, gdzie i w jaki sposób SZUKAĆ NADZIEI, jutro natomiast powiemy sobie, jak ŻYĆ NADZIEJĄ, aby w niedzielę podjąć refleksję nad tym, jak innym NIEŚĆ NADZIEJĘ. To jest nasz plan pracy na te dni.

Moi Drodzy, nie dziwcie się, że tyle czasu i uwagi w swoim rekolekcyjnym słowie poświęcam tym sprawom – by je tak określić – organizacyjnym, logistycznym. Czynię to absolutnie celowo, zarówno dzisiaj, jak i jutro, czy pojutrze, a to właśnie z tego powodu, że Rekolekcje – tak je rozumiem – to czas naszej wspólnej pracy, a nie tylko księżowskiego gadania. Owszem, to gadanie również musi mieć miejsce, bo w końcu po coś ten Ksiądz do Parafii przyjechał, ale moje refleksje spełniają tu rolę pomocniczą, dodatkową. Najważniejszą jest praca i modlitwa każdej i każdego z nas – to jest całe sedno Rekolekcji.

Dlatego pomimo uwag, które czasami słyszę, że więcej powinienem poświęcić miejsca rozważaniu konkretnych tematów i kwestii, ja się będę upierał przy tym, by jednak więcej uwagi poświęcić naszej wspólnej pracy. Myślę, że to posłuży naszemu duchowemu dobru.

Co się zaś tyczy refleksji nad Bożym słowem, to dzisiaj wsłuchujemy się w bardzo ciekawą, a jednocześnie dramatyczną historię młodego Józefa, jednego z dwunastu synów Jakuba. Wśród wszystkich swoich synów, Jakub – noszący także imię Izrael – właśnie Józefa i najmłodszego brata Beniamina kochał najbardziej. Wcale zresztą tego nie ukrywał. Byli oni bowiem synami Racheli, najbardziej umiłowanej przez niego żony, która niestety zmarła przy porodzie najmłodszego syna.

Autor Księgi Rodzaju wprowadza nas dzisiaj w całą tę historię już w pierwszych zdaniach pierwszego czytania, gdy pisze, iż Izrael miłował Józefa najbardziej ze wszystkich swych synów, gdyż urodził mu się on w podeszłych jego latach. Sprawił mu też długą szatę z rękawami. Bracia Józefa widząc, że ojciec kocha go więcej niż ich wszystkich, tak go znienawidzili, że nie mogli zdobyć się na to, aby przyjaźnie z nim porozmawiać.

Po czym następuje opis wydarzeń, które potoczyły się naprawdę bardzo szybko! Jakub wysyła Józefa do braci, zajmujących się wypasem owiec, ten odnajduje ich, ale to spotkanie kończy się dla niego bardzo smutno, bowiem zazdrość, przechodząca w nienawiść, o której wspomniał Autor natchniony, doprowadziły do uwięzienia Józefa przez braci i właściwie gdyby nie przytomna reakcja Rubena, jednego z nich, to wszystko skończyłoby się morderstwem!

Ruben jednak – na szczęście – powstrzymał ich przed tym, ale i tak los Józefa od tego dnia stał się wyjąkowo dramatyczny. Sprzedany bowiem przez braci, znalazł się w Egipcie, kupiony jako niewolnik przez zarządcę dworu faraona – zamieszkał w jego domu. Z powodu jednak podstępnej intrygi żony zarządcy, znalazł się niewinnie w więzieniu, gdzie w ciężkich warunkach przebywał dłuższy czas. Ale Pan ani na moment nie wypuszczał go ze swej opieki – także w tych najtrudniejszych okolicznościach. A może w nich – w sposób szczególny!

Józef bowiem, jako obdarzony przez Boga darem wyjaśniania snów, pomógł faraonowi odczytać dwa prorocze sny, które ten otrzymał, ostrzegając go przed głodem, jaki przez siedem lat miał panować w Egipcie. Myślę, że wszyscy dobrze znamy tę historię. Poruszony do głębi faraon, właśnie Józefa mianował zarządcą całego Egiptu i jego mądrości zlecił przygotowanie państwa na trudne lata. I tak się też stało – Józef uchronił Egipt przed głodem.

A szybko miało się okazać, że uchronił także okoliczne państwa, których mieszkańcy zaczęli przybywać do Egiptu dla zakupu zboża. Wśród przybyłych, któregoś dnia – stanęli przez Józefem także… jego bracia… Tak, dokładnie ci, którzy ileś tam lat wcześniej tak bardzo go znienawidzili, że chcieli go zabić, a ostatecznie sprzedali do niewoli. Teraz ich los miał w pełni zależeć od jego woli.

Wiemy, że ostatecznie Józef uratował swoją rodzinę, uratował swój naród, a swoich bliskich ściągnął do siebie, do Egiptu, okazał się zatem zwycięzcą całej tej trudnej, wręcz dramatycznej historii, która stała się jego udziałem. Ale mogło się tak stać dlatego – oprócz oczywiście nadzwyczajnego działania Bożego – że Józef ani na chwilę nie stracił nadziei, którą pokładał w Bogu. Swoją postawą – szczególnie w tych najtrudniejszych okolicznościach – jasno pokazał, że NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE!

Tak, nie może zawieść nadzieja, którą człowiek pokłada w Bogu! Bo kiedy pokłada ją w drugim człowieku, wówczas… No, cóż… Dobitnie pokazuje nam to dzisiejsza Ewangelia. Właściciel winnicy – bohater Jezusowej przypowieści – miał nadzieję, że robotnicy, którym swoje gospodarstwo pozostawił, dobrze się nim zajmą. Niestety, jak słyszymy, przeżył bolesne rozczarowanie. Bo najpierw wredni i złośliwi rolnicy bezceremonialnie obeszli się z przysłanymi przez niego sługami, a w końcu – równie brutalnie potraktowali jego syna. A nawet jeszcze gorzej, bo go po prostu zamordowali. Tyle dała nadzieja, pokładana przez gospodarza w owych rolnikach.

Jak słyszymy, miała ich za to spotkać zasłużona kara, ale to w niczym nie zmieniło już sytuacji, która zaistniała: syn został zabity, podobnie zresztą, jak i niektórzy z wysłanych sług. Inni ponieśli także rozmaite uszczerbki na zdrowiu. Jak wynika z ostatnich zdań dzisiejszej Ewangelii, uczeni w Piśmie i faryzeusze bardzo oburzyli się na Jezusa za tę przypowieść, bo dobrze zrozumieli, że to o nich mowa! To oni byli tymi wrednymi i złośliwymi rolnikami, którzy powinni uprawiać Bożą winnicę, czyli pomnażać w ludzkich sercach Boże królestwo, tymczasem zabijali wysyłanych do nich Proroków, albo ich brutalnie prześladowali. A ostatecznie także mieli zabić Bożego Syna. Zatem, to o nich ta przypowieść!

I o nadziei, której naprawdę nie można pokładać w człowieku, nie pokładając jej jednocześnie w Bogu! Bo jeżeli jest to nadzieja pokładana w człowieku, który jest świadkiem Boga, Jego wiernym sługą i przyjacielem, to wszystko jest w porządku. Ale jeżeli ktoś ufa tylko człowiekowi, a nie ufa Bogu, albo bardziej ufa człowiekowi, niż Bogu, z pewnością się zawiedzie.

Dlatego my dzisiaj, rozważając Boże słowo, w duchu hasła tych naszych Rekolekcji: NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE, zastanawiamy się nad tym, gdzie i w jaki sposób SZUKAĆ NADZIEI. I na pewno nie mamy wątpliwości, że tylko w Bogu! Tylko w Bogu! Jestem bowiem przekonany, że gdyby ktokolwiek z Was dzisiaj stanął na moim miejscu i opowiedział o różnych wydarzeniach ze swego życia, szczególnie tych najtrudniejszych, to jak refren we wszystkich tych wypowiedziach powtarzałoby się to stwierdzenie, że tylko w Bogu nadzieja!

Owszem, jeżeli ktoś na siłę będzie chciał temu zaprzeczać i wmawiać sobie i całemu światu, że tak nie jest, to… cóż, jego prawo. Jeżeli ktoś jest przekonany, że powinno się bardziej ufać politykom, medialnym „ekspertom od wszystkiego”, dziennikarzom czy innym mędrcom tego świata, to ich prawo. Każdy sam lokuje swoje nadzieje tam, gdzie chce i w kim chce. Tylko żeby potem tak uczciwie chciał opowiedzieć, jak wyszedł na tym, że swoje nadzieje ulokował właśnie w drugim człowieku, albo w swojej pracy, albo w pieniądzach, albo w różnych sprawach tego świata – z pominięciem Boga. Żeby tak każdy chciał to szczerze opowiedzieć, jak na tym wyszedł – jestem przekonany, że mielibyśmy odpowiedź na pytanie, w kim tak naprawdę warto te swoje nadzieje lokować.

Zdaję sobie bowiem sprawę, że wielu z tych, którzy na siłę wmawiają sobie i całemu światu, jak to sobie świetnie radzą bez Boga i że Bóg jest im do niczego niepotrzebny, będą w tę swoją argumentację brnęli, bo przecież nie przyznają się do tego, że wyszli na tym, jak przysłowiowy Zabłocki na przysłowiowym mydle.

My jednak, jeśli tylko zechcemy szczerze i uczciwie spojrzeć na całą sprawę, z pewnością zauważymy i głośno to powiemy, że w chwilach najtrudniejszych, kiedy jest najciężej, kiedy się wszystko na głowę wali, kiedy ludzie się odwracają i jakby cały świat się przeciwko nam zmówił – wtedy tylko modlitwa do Boga niesie ratunek i nadzieję. Modlitwa – taka bardzo szczera, żarliwa, prosto z serca płynąca! Takie bardzo szczere wygadanie się przed Bogiem – także swoimi słowami, najprostszymi swoimi słowami!

Bo Bóg nie potrzebuje naszych traktatów teologicznych i nie czeka na nie. On oczekuje naszej szczerości! Totalnej naszej szczerości! Nawet, jeżeli będą to łzy, albo słowa żalu i pretensji, jakie do Niego skierujemy – oby tylko szczerze i z serca – to On na pewno nie obrazi się na nas, a przyjdzie z pomocą. Tylko nie szukajmy nigdzie indziej nadziei, a jedynie w Nim – w Bogu!

Jest bowiem taka pokusa, moi Drodzy, że gdy o coś Boga prosimy, jakiś problem Mu powierzamy, na Jego pomoc w jakiejś sprawie liczymy, a rozwiązanie tej sprawy jakoś się wydłuża w czasie, opóźnia się – aby w takiej sytuacji poszukać ratunku gdzie indziej.

Muszę się szczerze przyznać, że sam się na tym łapałem. A było to w czasie całej tej tak zwanej „pandemii”, którą jeszcze do niedawna mieliśmy, a która mnie osobiście, na którymś jej etapie, bardzo mocno przytłoczyła psychicznie. Właśnie, na tym polegał problem, że nie przechodziłem zakażenia fizycznego – przynajmniej nic o tym nie wiem, bo może było, ale tak zwane „bezobjawowe” – natomiast ciężkim smutkiem, przygnębieniem i jakimś trudnym do zrozumienia psychicznym załamaniem, ciągnącym się w dwóch turach, po dwa miesiące każdy, przypłaciłem czas pustych kościołów i totalnego straszenia człowieka drugim człowiekiem.

Wiedziałem, że cała sprawa, to jedna wielka manipulacja i że są leki (i to tanie, sprawdzone!), którymi można ratować ludzi naprawdę chorych, natomiast czynniki oficjalne okłamywały nas, że żadnych leków nie ma, tylko „szczepionka”, na którą wydali krocie, ulegając politycznym i biznesowym naciskom, jest „objawieniem” i ostatnią deską ratunku, dlatego pozwolono na setki tysięcy tak zwanych „nadmiarowych” zgonów… O tym wszystkim wiedziałem, a jednak przygnębiło mnie totalnie to wszystko, co się wtedy na świecie działo…

A może właśnie dlatego, że uświadomiłem sobie, jak słabi jesteśmy – jako ludzie, jako społeczeństwo, jako świat, jako Kościół – i że zabrakło mocnego przywództwa mądrych ludzi (także, co bardzo przykre, wśród hierarchów Kościoła, poczynając od samego Watykanu), którzy by nas poprowadzili wtedy właściwą drogą i zjednoczyli w modlitwie, a nie wyganiali z kościołów… Nie umiem wytłumaczyć tego, co się wtedy ze mną działo.

Wiem, że było mi bardzo ciężko – jak nigdy wcześniej i, na szczęście, nigdy potem. Ileż się wtedy modliłem, ile trwałem na adoracji, ile czytałem Pisma Świętego – to tylko Bóg jeden wie! A nic nie pomagało. Jakby się Niebo nade mną zamknęło! Nieraz wręcz kłóciłem się z Bogiem, pytając, czemu mnie nie słyszy, czemu na to wszystko pozwala?! To prawda, że nawet trochę uważniejsze przyjrzenie się całej sytuacji już pozwalało dostrzec, że Bóg nie zapomniał, bo daje bardzo wiele takich małych, codziennych, może drobnych, ale wyraźnych i ważnych znaków pomocy i wsparcia, jednak ja czekałem na to, co dla mnie najważniejsze – żeby się to wszystko wreszcie skończyło!

I wtedy właśnie wkradała się ta pokusa, żeby nasłuchiwać, ile to dzisiaj zakażeń – że może jednak mniej… I co z tą szczepionką – że może naprawdę będzie skuteczna i pomocna?… I co powiedzą tak zwani eksperci – że może jednak wskażą, kiedy sytuacja wróci do normy?… Wstyd się przyznać, ale na którymś etapie ja, ksiądz z ponad dwudziestoletnim doświadczeniem kapłańskiej posługi – zacząłem bardziej ufać tym ludziom, niż Bogu… Bo skoro Bóg nie reaguje, nie słyszy…

Na szczęście, dowiedziałem się wtedy o rekolekcjach ODDANIE 33, które sobie odprawiłem i które zakończyłem w Kodniu, w ostatnim dniu roku 2020, składając przed ołtarzem i Obrazem Matki Bożej Akt osobistego poświęcenia się Sercu Maryi, w łączności z Sercem Jezusa. I wtedy właśnie – jak ręką odjął! – wszystko odeszło! Wtedy wreszcie noc spokojnie całą przespałem i zacząłem jeść normalnie… I spokój po prostu wrócił… W jednej chwili! Z dnia na dzień!

Wiele razy potem stawiałem sobie – i dzisiaj nawet stawiam – to pytanie, skąd to wszystko na mnie przyszło i dlaczego?… Natomiast jestem dziś przekonany, że to było potrzebne! To było bardzo potrzebne mi – jak wspomniałem: księdzu z ponad dwudziestoletnim stażem – abym już nie z uczonych książek i nie tylko z doświadczenia konfesjonału i pracy z ludźmi, ale z własnego doświadczenia dowiedział się i po raz kolejny przekonał, że tylko w Bogu nadzieja! Tylko w Nim!

I że jeśli SZUKAĆ NADZIEI, to nigdzie indziej i u kogo innego, jak tylko u Niego – u Boga! Bo tylko taka NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE! Dlatego złudnym jest rozpaczliwe szukanie jej u kogoś innego lub gdzie indziej, skoro – jak się wydaje – Bóg milczy i nie reaguje na nasze modlitwy. Trzeba dać Bogu czas – On wybierze ten najlepszy. I zareaguje – naprawdę! – ale wtedy, kiedy sam uzna, że to właśnie teraz. Tymczasem, człowiekowi tak często brakuje cierpliwości i ufności, dlatego zaczyna sobie szukać innych dróg ratunku – i tylko się w tym wszystkim pogubi.

Tylko w Bogu nadzieja! Tylko taka NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE! Nie ta, pokładana w ludziach. Chociaż i taka jeszcze pokusa nieraz odzywa się w człowieku, że skoro mam akurat dobre układy z szefem w pracy, a znowu księdzu niekiedy wydaje się, że ma akurat świetne układy w kurii biskupiej i ma do kogo zadzwonić, ma z kim załatwić tę czy inną sprawę; skoro znowu ktoś inny jest zadowolony, bo dobrze mu się układa z rektorem i władzami uczelni – to całe serce i wszystkie siły angażuje po tej właśnie stronie. Nieraz, to nawet z taką myślą, że Bóg nie jest mi w tej chwili aż tak bardzo potrzebny, skoro mam takie świetne układy z ludźmi – w miejscu pracy, na studiach, w gronie znajomych i przyjaciół.

I znowu – muszę przyznać – że sam takiemu przekonaniu kilka razy ulegałem. Może nie w tym sensie, że Bóg nie jest potrzebny, ale na pewno w tym, że tak świetnie potrafię się między ludźmi odnaleźć i dobrze sobie sprawy poustawiać. I – owszem – dobrze jest, kiedy jest dobrze. Ale osobiście się przekonałem już niejednokrotnie – a myślę, że i Wy także – że czasami jeden dzień wystarczy, żeby wszystko się posypało: żeby przełożonemu zmienił się humor, żeby ktoś przebił naszą propozycję lepszą propozycją, przez co już nie będzie dla nas miejsca w różnych układach i znajomościach, a niekiedy to nawet tak się zdarzy, że z kilku stron jednocześnie takie afronty przyjdą i okoliczności się zmienią… I co wtedy?…

Siąść i płakać? Załamać się? Zrezygnować z wszelkiego dobra, jakie się czyniło? Obrazić się na cały świat? A w ostateczności – na życie się targnąć? A może jednak pójść po rozum do głowy i wziąć różaniec do ręki, pójść do Spowiedzi, pójść na Mszę Świętą, przyjąć Komunię Świętą, poczytać Pismo Święte, klęknąć do modlitwy… I zacząć szukać nadziei tam, gdzie się jej szukać powinno!

To znaczy, nie tracić wiary w ludzi, nie obrażać się na cały świat, szukać z ludźmi kontaktu, budować jak najlepsze relacje, ufać ludziom! Tak – ufać ludziom! Ale nie bezgranicznie. Tylko zawsze z tą świadomością, że człowiek to jednak tylko człowiek. I może nie zawsze ze złej woli, często może ze zwykłej, ludzkiej słabości – może zawieść. I nadzieje w nim tylko pokładane – mogą się okazać nietrwałe, płonne, słabe…

SZUKAĆ NADZIEI w Bogu – oto prawdziwa mądrość! Bo w Nim położona – NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE! Po prostu – nie może…

I w tym duchu, moi Drodzy, teraz będzie zadana praca domowa. Jak na porządne Rekolekcje przystało, a więc takie, które są naszą wspólną pracą, teraz chciałbym poprosić, abyśmy dzisiaj, w naszych domach i w rodzinach, albo w sąsiedztwie, albo w gronie znajomych – sprawili sobie nawzajem jakąś małą, drobną, ale konkretną radość. Tak, żeby kogoś mile czymś zaskoczyć. To może być jakiś żarcik, to może być jakiś miły gest, czy podarunek, to może być jakaś konkretna pomoc, a może niespodziewany telefon do kogoś, albo sms z jakimś dobrym, miłym, radosnym przesłaniem. Mała, drobna, ale konkretna radość – sprawiona drugiemu. Niespodziewana! Czas wykonania: do naszego jutrzejszego spotkania. A jutro zobaczymy, co nam wyszło.

I przypominam – dwa dziesiątki Różańca Świętego, także odmówione w naszych domach: dwie pierwsze tajemnice części bolesnej.

A teraz, w ciszy naszych serc, postawmy sobie takie oto pytania, na które raczej nie zdążymy teraz odpowiedzieć, ale które niech w nas pobędą i pobudzą do głębszej refleksji:

W kim z ludzi najłatwiej i najchętniej pokładam nadzieję?

Do kogo zwracam się po pomoc w chwilach najtrudniejszych: czy zaczynam od Boga, czy jednak od ludzi, a Bóg jest na końcu, kiedy się z ludźmi nie uda?…

Co – lub kto – najbardziej mi utrudnia zwrócenie się do Boga z problemem, a co mnie do tego najbardziej przekonuje?

Czy mam w pamięci takie wydarzenia z mojego życia, które mi pokazały i potwierdziły, że warto było zaufać Bogu? Jakie to wydarzenia?…

NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE! Jednak gdzie SZUKAĆ NADZIEI – takiej właśnie, która na pewno nie zawiedzie, która zawieść nie może?

W Bogu! Tylko w Bogu…

DROGA KRZYŻOWA

Panie nasz, pozwól nam wyruszyć na szlak Twojej krzyżowej drogi, która tak często przypomina naszą drogę przez życie. Ta nasza droga – tak często wyboista, tak często pod górę, tak często ciernista, tak często krzyżowa – niekiedy także kosztuje nas dużo wysiłku. Tak, jak Ciebie kosztowała tamta pamiętna, jedyna droga na Kalwarię.

Ale tak, jak Ty – choć krańcowo wyczerpany i świadomy tego, co czeka Cię na jej końcu – powstawałeś z kolejnych upadków i szedłeś aż do końca, tak i my nie chcemy się poddawać, ale właśnie iść przed siebie, pokonując własne słabości, ale i niechęć, czy wręcz wrogość ludzi z naszego otoczenia i sploty tylu różnych sytuacji, które nam wyjątkowo nie sprzyjają. Chcemy iść naprzód, dlatego potrzebujemy nadziei – ale takiej prawdziwej i mocnej, czyli nie tej naiwnej i płytkiej, jaką dzisiejszy świat zamyka z nic zupełnie nie znaczących stwierdzeniach: „Wszystko będzie dobrze!”; albo: „Wszystko się ułoży!”; albo: „Jakoś to będzie!”, tylko tej mocnej, prawdziwej, opartej na Tobie, Panie, nadziei, która jest Twoim darem.

Tylko ta NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE. I o taką będziemy Cię prosić w trakcie tej naszej rekolekcyjnej Drogi Krzyżowej, którą rozpoczynamy – w duchu tych właśnie słów: NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE, będących głównym hasłem naszych tegorocznych Rekolekcji wielkopostnych.

Stacja 1

Jezus skazany na śmierć

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie –

Żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył!

Jak bardzo może boleć słowo! Jak bardzo można drugiego słowem skrzywdzić! Jak bardzo można drugiego słowem zranić! Mówią, że niekiedy uderzenie pięścią tak nie boli, jak uderzenie słowem. Zwłaszcza, jeśli jest to słowo bezpodstawnego oskarżenia, słowo kłamliwe, słowo obraźliwe, słowo pogardy… Takimi właśnie słowami zostałeś, Panie Jezu, potraktowany tamtego pamiętnego dnia, na tym jedynym w swoim rodzaju i pamiętnym procesie – osobliwym procesie, kiedy to człowiek odważył się osądzić swego Boga i skazać Go na śmierć!

W sposób uwłaczający podstawowym zasadom sprawiedliwości – już nawet nie wspominając o tak doskonałym na owe czasy systemie prawa rzymskiego, będącym przecież do dziś dnia fundamentem cywilizowanych systemów prawnych. Wtedy ten system zawiódł. I sprawiedliwość zawiodła. I słowo zawiodło. I człowiek zawiódł… Bóg został skazany… Człowiek odebrał Bogu nadzieję…

Na szczęście – Bóg nigdy jej nie odbiera człowiekowi. On ją tylko i zawsze daje. I to tę prawdziwą, mocną, niezawodną. NADZIEJĘ, która ZAWIEŚĆ NIE MOŻE. O taką nadzieję dzisiaj się modlimy. Daj, Panie, aby nasze słowa – prawdziwe i pełne miłości – niosły zawsze tę nadzieję… Abyśmy jej nigdy nikomu nie odbierali pochopnymi osądami, bezpodstawnymi oskarżeniami, pomówieniami, przekleństwami… Daj nam, Panie, mądrość i świętość słowa. Daj NADZIEJĘ, która ZAWIEŚĆ NIE MOŻE…

Stacja 2

Jezus bierze krzyż na ramiona

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie –

Żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył!

Jak bardzo musiał ciążyć ten krzyż! Wzięty chętnie i z miłości do człowieka, ale przecież złożony nie tylko z dwóch drewnianych belek, ale z grzechów nas wszystkich. Jakże musiał ciążyć… Czy w takim momencie można mówić o jakiejś nadziei? Czy nie bardziej o dramatycznym losie Skazańca, któremu właśnie jakiekolwiek nadzieje na ludzką sprawiedliwość odebrano i teraz wtłoczono na ramiona krzyż, który jakoś ze wszystkim może się – tak czysto po ludzku – kojarzyć, tylko nie z nadzieją?

A tymczasem, my już dzisiaj wiemy, że ten Krzyż jest właśnie znakiem największej nadziei, jaka może się stać udziałem człowieka – nadziei zbawienia wiecznego. Stąd już pierwsi chrześcijanie – ci właśnie, którzy niejednokrotnie tego krzyża doświadczali w sposób dosłowny, w trakcie rozlicznych prześladowań, jakie wtedy wybuchały w młodym Kościele – powtarzali z miłością i w uniesieniu: AVE CRUX, SPES UNICA NOSTRA! – WITAJ, KRZYŻU, JEDYNA NASZA NADZIEJO! Bo to właśnie wtedy, kiedy Ty wziąłeś go na ramiona, ten znak hańby, krańcowego poniżenia i upodlenia człowieka, stał się dla nas źródłem największej i najmocniejszej nadziei!

Twój Krzyż – to nasza największa nadzieja! NADZIEJA, KTÓRA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE! Niech w blasku tego Twojego krzyża – także nasze małe, codzienne krzyżyki, zyskają wymiar zbawczy, nabiorą mocy duchowego uzdrawiania i wzmacniania, a przede wszystkim: uzdrawiania duchowego! I przywracania nadziei! Daj, Panie, naszym codziennym krzyżykom – większym, czy mniejszym, ale niesionym za Tobą wytrwale i z miłością – taki właśnie najgłębszy sens i znaczenie, by nie były dla nas jedynie ciężarem, ale źródłem nadziei… NADZIEI, która ZAWIEŚĆ NIE MOŻE…

Stacja 3

Pierwszy upadek Jezusa pod ciężarem krzyża

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie –

Żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył!

Ten pierwszy upadek pod ciężarem krzyża – to pierwsze uderzenie w nadzieję! Bo skoro upadł, to wygląda na to, że przegrał, że nie da rady, że już dalej nie pójdzie. Może już tutaj dokona się ostateczne rozstrzygnięcie. I – tak prawdę mówiąc – mogło się tak stać. Jezus mógł w tym miejscu oddać życie Ojcu za zbawienie świata i Jego Ofiara także w ten sposób zostałaby dopełniona, dzieło zostałoby dokonane, zbawienie wieczne zostałoby wysłużone.

Ale On chciał dokonać wszystkiego w całej pełni, chciał dojść do końca drogi, nie chciał pozostać w jej połowie – bo dobrze wiedział, że tylko w ten sposób da nam dobry przykład i zachęci, byśmy także nigdy nie ustawali w połowie drogi, byśmy nigdy nie szli na skróty w tym, co w życiu najważniejsze, abyśmy też nigdy nie pozwolili sobie na to, by trwać w upadku, by się do niego przyzwyczaić, by nie potraktować go nigdy jako stanu normalnego, oczywistego…

Nie, dla nas, chrześcijan – przyjaciół i wyznawców Jezusa i Jego uczniów, Jego naśladowców – upadek nigdy nie był, nie jest i nigdy być nie może niczym oczywistym, czy normalnym. Z upadku – każdego, począwszy od tego pierwszego – musimy jak najszybciej powstawać! On sam, Jezus Chrystus, nam w tym pomoże – zarówno swoim przykładem, jak i konkretnym duchowym wsparciem, jakiego zawsze nam udzieli, jeżeli tylko w Nim złożymy naszą nadzieję!

Jeżeli tylko u Niego szukać będziemy ratunku. Jeżeli tylko uchwycimy się Jego ręki, którą wyciąga do nas w Sakramencie Pokuty. I zrobimy to jak najszybciej – kiedy tylko zdarzy się nam nieszczęście upadku. Wtedy przekonamy się, że złożona w Nim NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE! Po prostu – nie może…

Stacja 4

Jezus spotyka swoją Matkę

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie –

Żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył!

Trudne, bardzo trudne i bardzo bolesne spotkanie. Nie padło żadne słowo, ale spojrzenia mówiły wszystko… Dwa spojrzenia, pełne miłości i troski, pełne współczucia i bólu… Czy także nadziei? Czy w takiej sytuacji można mówić o nadziei? Może zdarzyło się nam doświadczyć takiej pustki w umyśle i w sercu, że w obliczu bardzo ciężkiego czyjegoś cierpienia, a może nawet w obliczu czyjegoś odchodzenia z tego świata, po prostu nie wiedzieliśmy, co powiedzieć… Zabrakło słów, zabrakło pomysłu na jakąkolwiek radę, czy słowo pocieszenia…

Jak wtedy wlać nadzieję w czyjeś serce, jeżeli samemu jest się na totalnym bezdrożu i nie wiadomo, w którą stronę wyruszyć, co myśleć i co mówić, jak pocieszać?… I jak wzbudzić nadzieję – a przede wszystkim: skąd ją wykrzesać w sobie, w takiej sytuacji?…

Okazuje się jednak, co potwierdza osobiste doświadczenie wielu osób, że w obliczu takiego bólu i takiej wewnętrznej pustki wysilanie się na jakiekolwiek słowa zupełnie nie ma sensu. Wtedy wszystkie najbardziej wyszukane słowa i najbardziej logiczne argumenty – na pewno, same w sobie, słuszne – musi zastąpić głębokie spojrzenie w oczy, spojrzenie pełne miłości; musi zastąpić sama obecność i cicha modlitwa. Okazuje się, że tą drogą Pan sam wlewa nadzieję w serca i tego cierpiącego, i tych, którzy są przy Nim.

Tak, jak wtedy, na krzyżowej drodze… W tych dwóch spojrzeniach, pełnych miłości, była też nadzieja, że to wszystko ma sens, że jest potrzebne – i że doprowadzi do wielkiego zwycięstwa! Tylko trzeba wytrwać do końca! To nadzieja, która płynie od Boga, a ta NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE! Obyśmy wszyscy, w tych najtrudniejszych sytuacjach, mieli odwagę być przy osobach cierpiących i wlewać w ich serca taką właśnie, mocną, Bożą nadzieję – chociażby swoją cichą obecnością i cichą modlitwą…

Stacja 5

Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Jezusowi

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie –

Żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył!

Nie wiemy, co tak naprawdę myślał Szymon z Cyreny, kiedy przymuszono go, aby niósł krzyż Jezusa. Różnie o tym mówią komentatorzy biblijni i autorzy rozważań Drogi Krzyżowej. Powszechnie uważa się, że początkowo niechętnie, wziął jednak ten krzyż i poniósł go wraz z Jezusem – niektórzy uważają, że niósł go za Jezusa, nawet do samego końca – aby wreszcie zrozumieć, że uczestniczy w czymś naprawdę wielkim. Ciekawym byłoby zapewne posłuchać, jak wspominał ten dzień po latach. Jakie myśli, jakie refleksje, pojawiły się wówczas w jego sercu.

Domyślamy się, że początkowo był oburzony, dlaczego to właśnie jego spotkało – nieść krzyż za jednego ze skazańców. Z czasem jednak – jeśli jest prawdą, że dokonała się w nim wspomniana przemiana myślenia – musiał być z tego powodu dumny, szczęśliwy i wdzięczny Bogu za to, że dał mu udział w tak wielkim wydarzeniu. Możemy się tylko domyślać, że taki przemieniony w swym myśleniu Szymon stał się później bardzo wiarygodnym świadkiem nadziei – tej nadziei, którą w jego sercu złożył Jezus i która kazała mu mieć to przekonanie, że on, prosty człowiek, wracający tamtego dnia z pola, przyłożył swą rękę do zbawienia świata.

Ileż to razy my także buntujemy się w obliczu takich, czy innych, obowiązków, które na nas spadają, albo sytuacji, które nas zaskakują. Ileż to razy mamy wrażenie, że wszyscy dookoła się na nas uwzięli i wszystko wokół się przeciw nam zbuntowało. Obyśmy w każdej takiej sytuacji pomyśleli o piątej stacji Drogi Krzyżowej i odważyli się podjąć wszystkie te trudne wyzwania, ofiarując to swoje poświęcenie, ten trud, to swoje zaangażowanie – w jakiejś konkretnej intencji.

Przekonamy się, że szybko w naszym sercu zagości nadzieja – nadzieja na wielkie dobro, jakie się w tym momencie dokonuje przez nasze ręce. Jest to nadzieja, którą daje sam Jezus – a ta NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE!

Stacja 6

Weronika ociera twarz Jezusowi

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie –

Żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył!

Ponowne spotkanie dwóch spojrzeń – pełnego miłości spojrzenia Jezusa i bardzo przenikliwego, głębokiego i nadzwyczajnie odważnego spojrzenia tej młodej dziewczyny, o której nic tak naprawdę nie wiemy i nawet imienia jej nie znamy, natomiast posługujemy się tym imieniem, które nadała jej tradycja, w dowód uznania dla niezwykle odważnego czynu, który dokonała. Czyn to – w gruncie rzeczy – bardzo prosty, bo to zwykłe otarcie umęczonego oblicza cierpiącego człowieka kawałkiem materiału. Ale w tamtej sytuacji, w obliczu tej gigantycznej nienawiści, jaka sprzysięgła się przeciwko Jezusowi, ten prosty gest urósł do rangi heroizmu.

Co sobie myślała ta młoda dziewczyna, kiedy decydowała się na ten gest? I jakie myśli pojawiły się w jej sercu, kiedy już tego dokonała, a na chuście – jak podaje tradycja – zobaczyła odbicie twarzy, którą otarła?… Co sobie pomyślała, kiedy stała się właśnie Weroniką, czyli piastunką prawdziwego Oblicza? Czyż – pomimo całego tego ogromu cierpienia Jezusa z jednej strony, a nienawiści ludzkiej z drugiej – nie zagościła w jej sercu jakaś wielka nadzieja? I przekonanie, że tu się nic nie dzieje przypadkowo? I że Ten, który wydaje się przegranym, odrzuconym i potępionym przez wszystkich – jest tak naprawdę Zwycięzcą?

Owszem, to było niemalże nie do zauważenia ludzkim wzrokiem i nie do odkrycia ludzkim sposobem myślenia. Ale Weronika właśnie wykazała się nadzwyczaj głębokim spojrzeniem! Dlatego w umęczonej twarzy Skazańca dostrzegła kogoś wyjątkowego. Ludzie obdarzeni takim przenikliwym spojrzeniem widzą więcej i głębiej, niż inni. Dostrzegają nadzieję tam, gdzie inni widzą bezsens i rozpacz. I tu nie chodzi o naiwność. Tu chodzi o wiarę! O głęboką wiarę w Jezusa, który jest źródłem tej nadziei. Jest to mocna nadzieja, prawdziwa i pewna. A taka NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE!

Stacja 7

Drugi upadek Jezusa

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie –

Żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył!

Coraz większe zmęczenie, wyczerpanie, a droga jeszcze się nie kończy. I ten drugi upadek… W sumie, nie wiemy, ile ich tak naprawdę było. Tradycja mówi o trzech, które rozważamy w trzeciej, siódmej i dziewiątej stacji Drogi Krzyżowej. Przy czym, my bardziej rozważamy powstawanie, a nie same upadki. Bo to w tym powstawaniu z nich jest obraz wielkiej miłości Jezusa do człowieka. Bo to właśnie ta miłość kazała Mu pokonywać narastające wyczerpanie, ubytek sił i coraz większe poczucie odrzucenia, jakie wyrażały te pełne nienawiści spojrzenia gapiów, a może i okrzyki złości, a na pewno także popychanie i bicie przez żołnierzy.

Jak przeżyć, przetrwać to wszystko? Jak się nie zbuntować, nie odrzucić tego ciężkiego krzyża jak najdalej od siebie i poprosić Ojca, aby wynalazł jakiś inny sposób zbawienia świata i człowieka? Jak dopełnić całego tego trudnego dzieła, wiedząc, że dla wielu pozostanie ono i tak bezowocne, bo pomimo tak wielkiego poświęcenia i tak ogromnych cierpień, pomimo nadzwyczajnego znaczenia tej niezwykłej Ofiary – wielu ludzi i tak odrzuci to wszystko i nadal będzie żyć tak, jakby Boga nie było, brnąc w swoje grzechy i nic sobie nie robiąc z szansy, jaka została im dana – szansy na wieczne zbawienie? Tej szansy, jaka została im dana – jaka została im wysłużona, dla nich wycierpiana…

Wiedząc o tym wszystkim, mógł Jezus w tym momencie dać sobie spokój i już nie iść dalej, odrzucić ten krzyż… Ale On powstał – także i tym drugim razem. I poszedł dalej, pokazując nam wszystkim, że nawet w takiej sytuacji – warto iść dalej. Nie poddawać się pokusie bezsensu i poczuciu bezowocności dobra, które czynimy. Skoro bowiem nie widzimy tego dobra od razu, to pewnie go nie ma i nie będzie. Nieprawda! Będzie! Tylko trzeba wytrwać. Taką nadzieję niesie nam ta stacja. Taką nadzieję wlewa w nasze serca Jezus. A ta NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE!

Stacja 8

Jezus napomina płaczące niewiasty

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie –

Żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył!

Płacz, zawodzenie, współczucie, użalanie się – szczere, czy nie?… Z rozważań, jakie podejmujemy przy tej stacji, zwykle przebija taki ton, że… Jezusowi nie o takie wsparcie jednak chodziło. Wynika to wprost z Jego słów, w których wzywa płaczące niewiasty, aby nie tyle nad Nim płakały, co nad sobą i swoimi dziećmi. I może nie tyle płakały, co podjęły refleksję nad swoim życiem i życiem swoich bliskich – i aby wyciągnęły wnioski: konkretne wnioski ku przemianie, ku nawróceniu. A wtedy nie trzeba już będzie płakać nad Jezusem, bo Jego krzyż stanie się po prostu lżejszy. Bo przecież ten krzyż nie z czego innego został złożony, jak z ludzkich grzechów! Z naszych grzechów!

Przeto przy tej stacji my także podejmujemy głęboką refleksję nad naszym życiem i jasno stawiamy sobie przed oczy problem naszego nawrócenia. Naszego stałego nawracania się. Naszej pracy nad sobą. Naszej walki z wadą główną i z tymi grzechami, które się wciąż w naszym życiu pojawiają, a z których my się to niby spowiadamy, ale jakoś tak chyba nie do końca chcemy z nimi zerwać… Niby to chcemy się ich pozbyć, ale tak naprawdę to jest nam z nimi dobrze. I dlatego zamiast wziąć się do tej solidnej pracy nad sobą, to my wolimy złożyć ręce, odmówić paciorek, pójść na Drogę Krzyżową – i może nawet do łez wzruszać się, słuchając rozważań czy wznosząc piękne modlitwy.

Tymczasem, to wszystko jest jak najbardziej potrzebne: słowa naszych modlitw, nasz udział w nabożeństwach, nasza pobożność, spełnianie religijnych praktyk – ale to wszystko zupełnie nie będzie miało sensu, jeżeli nie dotknie wprost naszego życia i nie wpłynie na bardzo konkretną zmianę postępowania. Jeżeli tak się nie stanie, to te wszystkie pobożne praktyki spokojnie możemy sobie podarować! Na szczęście, jest nadzieja, że przełożą się one na konkretne nasze postanowienia. Tę nadzieję pokłada w nas Pan! I On sam wlewa w nasze serca nadzieję, że damy radę! A ta NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE!

Stacja 9

Trzeci upadek Jezusa

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie –

Żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył!

Ta stacja najbardziej i najczęściej kojarzy się właśnie z utratą wszelkiej nadziej, z rozpaczą, z poczuciem przegranej, z totalnym wyczerpaniem, z którego już właściwie nie sposób się dźwignąć. Właśnie owa liczba trzy, która w symbolice biblijnej oznacza jakąś kompletność, jakąś całość, tutaj oznacza owo totalne wyczerpanie i bezmiar cierpienia. Niemalże rozpacz, załamanie, poczucie zupełnej przegranej. Trzeci upadek…

Można jednak powiedzieć, że te wszystkie jego cechy charakterystyczne, które tu sobie wymieniliśmy, sprawdzają się w przypadku wielu ludzi, którzy z takiego trzeciego upadku już nie są w stanie się dźwignąć, natomiast nie sprawdziły się w przypadku Jezusa. Bo On nawet z tego trzeciego, najbardziej bolesnego, najtrudniejszego – także się podniósł. A to oznacza, że nie utracił nadziei, nie utracił ani na moment poczucia sensu tego, co robi – i świadomości, jak bardzo jest to potrzebne: tak, bardzo potrzebne również tym, którzy teraz Go otaczają i może wyśmiewają Go, a może przeklinają, a może kopią, biją i plują na Niego – to oni najbardziej może z tego Jego powstania z tego upadku skorzystają!

I ci wszyscy, którzy nie mają sił powstać ze swoich trzecich upadków, którzy już dawno stracili poczucie sensu tego, co się w ich życiu dzieje, którzy są przekonani, że Bóg o nich zapomniał i świat się od nich odwrócił. Którym jest tak bardzo źle na tym świecie – to właśnie do nich skierowane jest najbardziej przesłanie tej stacji: przesłanie nadziei! Wielkiej nadziei, że z Jezusem i Jego mocą także oni mogą powstać – i powstaną! Na pewno! Także z tego trzeciego, najbardziej bolesnego upadku! Ale muszą uchwycić się Jezusa! Muszą Mu zaufać! Uchwycić się nadziei – tej, którą On daje. A ta NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE!

Stacja 10

Jezus z szat odarty

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie –

Żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył!

Moment wielkiego cierpienia – tym razem bardziej moralnego i psychicznego, niż fizycznego. Bo oto moment wielkiego zawstydzenia: Władca świata stanął zupełnie nagi przed swoim stworzeniem! On, wielki Zwycięzca nad mocami tego świata: Ten, przed którym złe duchy z krzykiem uciekały, a potężne morskie nawałnice w jednej chwili się uciszały – właśnie On, ten wielki Pan i Władca, stoi odarty dosłownie ze wszystkiego, z ostatniej szaty, jaka Mu jeszcze została. Oddał więc zupełnie wszystko. Nie tylko szaty! Za chwilę, już z krzyża, miał oddać ludziom także swoją Matkę.

A to wszystko tylko potwierdza, że tak naprawdę oddał samego siebie i całego siebie – jako dar i ofiarę za zbawienie człowieka. Więcej już dać nie mógł – naprawdę nie mógł! Ta Jego nagość w tamtym dramatycznym momencie potwierdziła Jego wolę całkowitego oddania się do dyspozycji człowieka. I nic się nie zmieniło do dzisiaj w tym Jego nastawieniu: On nadal oddaje się do pełnej dyspozycji człowieka. W tej małej i bezbronnej postaci białej hostii jest tak po ludzku słaby, kruchy, niemalże niezauważalny. A przecież – tak potężny! On naprawdę jest obecny w naszym życiu – On, Pan i Władca, który jednak zechciał skrócić ów niewyobrażalny wręcz dystans, jaki tak naprawdę istnieje między Bogiem, a stworzeniem – aby być jak najbardziej, jak najpełniej darem dla nas!

Ta dziesiąta stacja potwierdza to w sposób bardzo sugestywny. Ta Jego dramatyczna nagość w tamtym momencie raz jeszcze potwierdziła, że On jest naprawdę cały dla nas – i całe swoje ciało oddaje, aby stało się dla nas zbawczą Ofiarą! I darem! Najpierw na krzyżu, a potem – w Eucharystii! „Ciało Chrystusa” – słyszymy przy okazji każdego przyjmowania Komunii Świętej. Odpowiadamy: „Amen” – na znak, że przyjmujemy ten dar i wierzymy w jego wielkość i niezwykłość. Ten dar jest źródłem wielkiej nadziei dla nas, że i nasze życie może się stać darem dla Boga i dla drugiego człowieka. A ta NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE!

Stacja 11

Jezus przybity do krzyża

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie –

Żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył!

Jeżeli pozwolił się przybić do krzyża, to znaczy, że jeszcze raz potwierdził, że oddał się cały – i oddał się bezpowrotnie, w sposób nieodwracalny. Dokąd bowiem niósł krzyż na ramionach, to mógł go jeszcze zrzucić. Ale kiedy dał się do niego przybić, to znaczy, że nie chce go zrzucić, że chce się z nim jak najpełniej zjednoczyć. I że sam, w tym momencie, stał się tym krzyżem, skoro rozłożył swoje ręce i pozwolił je przybić – wręcz przybić! Podobnie i nogi! Wielki ból – ale przede wszystkim: wielka miłość! Ale też – ostateczny wybór, konsekwencja, wierność danemu Ojcu słowu, posłuszeństwo Jego woli. I poważne potraktowanie sprawy naszego zbawienia – bardzo poważne.

Ileż to razy my podejmujemy różne postanowienia i wielkie rzeczy obiecujemy Bogu i samym sobie, z których to obietnic tak łatwo się dyspensujemy. I tylko potem tłumaczymy się, że przecież nie było możliwości, że to takie trudne, a i ludzie przeszkadzali, a to znowu czasu nie było, a to w końcu zapomniało się, co się Bogu i sobie obiecało… Ot, taka nasza ludzka ludzka słabość…

Tymczasem Jezus pokazuje w tej stacji, że spraw najważniejszych nie można traktować na żarty, na niby, na chwilę. W tych sprawach – we wszystkich ważnych życiowo sprawach – dokonuje się wyborów ostatecznych. Ze wszystkimi ich konsekwencjami. Spraw najważniejszych, a więc tych Bożych w naszym życiu, nie można traktować niepoważnie. I samego Boga nie można traktować niepoważnie. Jeżeli się coś obiecało Bogu, to jest to obietnica święta. Jeżeli się Bogu coś z siebie ofiarowało, to trzeba tego dotrzymać, dopełnić. Z Boga i Jego spraw nie wolno czynić sobie żartów, bo Bóg – jak mówi Pismo – nie pozwoli z siebie kpić.

Owszem, często te wspomniane zaniedbania wynikają nie z naszej złej woli, ale ze słabości, niefrasobliwości… Ale to tym bardziej zobowiązuje nas, byśmy nad tym pracowali. W nadziei – pokładanej w Jezusie – że nam w tym pomoże. A ta NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE!

Stacja 12

Jezus Chrystus, jedyny Pan i Zbawiciel wszechświata,

w sposób absolutnie wolny i w czasie, który sam wybrał –

oddaje na krzyżu swoje życie Bogu

za zbawienie człowieka

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie –

Żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył!

Jakiekolwiek słowa przy tej stacji są i będą zbyt małe, bo jak ludzkimi słabymi słowami oddać bezmiar Bożej miłości. Ocean. Bezkres. Cóż bowiem innego, jak nie ta gigantyczna miłość, mogło skłonić Boga do tak gigantycznego poświęcenia się dla człowieka. Cóż innego mogło Go skłonić i przekonać, aby to On właśnie – najświętszy i najbardziej niewinny – odpokutował za grzechy ludzi. Cóż innego mogło Go skłonić do tego, by tyle znieść upokorzeń, odrzucenia, nienawiści przeciwko sobie skierowanej – cóż innego.

Z wysokości swojego krzyża, rozpiętymi nań ramionami, objął On wtedy cały świat wszystkich wieków – tych, które były dotąd; tego czasu, który się wówczas dokonywał; a wreszcie także tego czasu, który miał nastąpić potem, aż do ostatniego dnia historii świata. On, absolutny Władca świata i wszechświata, czasu i wszech czasów – w tamtym niezwykłym momencie – swoją bezgraniczną miłością ogarnął całe stworzenie!

On wtedy widział także nas – każdą i każdego z nas! Ciebie – i mnie! Myślał o nas, kochał nas, chciał naszego szczęścia. A przede wszystkim – chciał dać nam ogromną i pewną nadzieję, że nasze życie na tym świecie będzie miało sens i cel, a ostatecznie doprowadzi nas do życia i szczęścia wiecznego. Z tego zwycięskiego Krzyża na Kalwarii, tamtego pamiętnego piątku, popłynęła na świat wielka miłość – i wielka nadzieja. Do każdego człowieka – bez wyjątku!

Nikt nie został z niej wyłączony, nikt tamtego dnia nie został przez Jezusa zapomniany, czy pominięty. Każdy otrzymał wtedy dar wielkiej nadziei na swoje zbawienie. To nadzieja mocna i pewna. Ta NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE! Nigdy…

Stacja 13

Ciało Jezusa zdjęte z krzyża

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie –

Żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył!

I znowu spotkanie z Matką – i znowu w wielkiej ciszy… Ale to już inne spotkanie, niż poprzednio. I cisza jakaś inna… Taka zupełna, dojmująca, bolesna… Dobrze znają ją ci rodzice, którym przyszło pochować własne dziecko… W takich momentach naprawdę jakiekolwiek słowa nic nie znaczą – zupełnie nic. Dlatego cisza, która nieraz jest ogromnym ratunkiem w sytuacji, w których słowa są za małe, także w tym przypadku powiedziała właściwie wszystko… Cisza, która mówi… Cisza, która mówi wszystko, czego nie powiedzą słowa. Cisza, która wręcz krzyczy! Wielka cisza…

Jakże jej potrzeba w naszym życiu, żebyśmy się tak nieraz zatrzymali i pozwolili ciszy mówić do naszych serc i w naszych sercach. Abyśmy w tej ciszy pozwolili mówić do nas Jezusowi. My tymczasem – z niewiadomych zupełnie powodów – boimy się tej ciszy, uciekamy przed nią. No, właśnie: z niewiadomych powodów, czy może jednak bardzo dobrze wiadomych?… Bo w ciszy często sumienie się odzywa, a ono nieraz wręcz krzyczy.

Przeto taka niewygodna jest ta cisza, jakaś taka drażniąca, denerwująca, siejąca niepokój. Więc może jednak trzeba ją zagadać, zagłuszyć muzyką, telewizją, internetem – całym tym bełkotem i hałasem świata, który momentami naprawdę jest już wręcz nieznośny i męczący. Jednak, pomimo tego, my od niego nie uciekamy i nie ratujemy się ciszą, ale uciekamy od ciszy. Zupełnie bez sensu…

Daj nam, Panie, docenić ciszę. Niech nasze spotkania z Tobą często dokonują się w ciszy. Kiedy nie będziemy wiedzieli, co powiedzieć, albo nie będziemy mieli siły, żeby cokolwiek powiedzieć, albo nie będziemy dostrzegali sensu i celu mówienia czegokolwiek – daj nam trwać w ciszy. Nie pozwól nam nigdy uciekać od ciszy. Pomóż nam docenić ciszę, pokochać ciszę… I w ciszy wlewaj w nasze serca nadzieję – tę Twoją, mocną i pewną. Nadzieję na lepsze jutro. My wiemy, że jeśli będzie ona od Ciebie, to taka NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE!

Stacja 14

Ciało Jezusa złożone w grobie

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie –

Żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył!

Złożono Twoje Ciało, Panie Jezu, w grobie. W tym grobie, który od tamtego, pamiętnego dnia i tamtego pamiętnego pogrzebu – stał się znakiem nie śmierci, nie smutku i nie przegranej, ale znakiem zwycięstwa! Znakiem Twojej wielkiej chwały, Twojego triumfu! Bo to właśnie z tego grobu wyszedłeś w niedzielny Poranek. To właśnie na tym grobie zasunięty kamień – został odsunięty. To właśnie ten grób zajaśniał blaskiem Twojego Zmartwychwstania!

Od tamtego dnia, aż do dzisiaj, do tego Grobu zmierzają rzesze pielgrzymów z całego świata, aby przekonać się, że Ciebie tam naprawdę nie ma. A mądrzy przewodnicy i duszpasterze, którzy to miejsce pielgrzymom pokazują, przekonują uparcie, że to nie jest najważniejsze miejsce w tej świątyni. Chociaż faktycznie nazywa się ona Bazyliką Grobu Pańskiego, to nie ten pusty Grób jest tam najważniejszy. Dlaczego?

Właśnie dlatego, że jest on pusty, że Ciebie tam nie ma! Jest natomiast w tejże Bazylice tuż obok miejsce, w którym jesteś! Tabernakulum! I to jest miejsce najważniejsze – bo Ty tam jesteś.

Obyśmy i my jak najczęściej i jak najchętniej przybywali do miejsca, gdzie Ty naprawdę jesteś, Panie Jezu, a więc do świątyni – to tej naszej parafialnej, ukochanej, tak omodlonej i tak nam bliskiej świątyni – i do tego Tabernakulum. Bo Ty tutaj jesteś. W grobie Cię nie ma – tu jesteś! I stąd rozlewasz rozlewasz miłość do naszych serc, wzmacniasz naszą wiarę i darujesz nam wielką, mocną i pewną nadzieję.

Dlatego chcemy tu przychodzić, Panie Jezu – chcemy tu przychodzić jak najczęściej! Bo Ty tu jesteś – jesteś realnie obecny! Żywy i prawdziwy. Stąd więc będziemy czerpać nadzieję do naszych serc – tę pewną i mocną nadzieję. Wiedząc o tym – i innych przekonując – że jest jest ona od Ciebie, to taka NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE!

Zakończenie (15)

Dziękujemy, Panie Jezu, za możliwość przejścia wraz z Tobą, szlakiem Twej krzyżowej drogi. I dziękujemy za nadzieję, którą nam dajesz. I za to, że skoro Ty nam ją dajesz, to taka NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE!

3 komentarze

  • Krzyż to klucz do zamkniętych drzwi,

    Jeden trzyma Go w ręku, ale inny zasłania zamek, aby Miłość nie weszła za próg.

    I stoisz mój Jezu cierpliwie z belką drzewa rajskiego i z koroną Króla na głowie, a świat w krzyku nie ustaje: nie tego, my chcemy tamtego.

    Po ludzku przegrałeś Jezu te wybory, więc ruszasz w drogę do grobu, mijając ludzi, wysyłasz swoim krawym Obliczem błogosławieństwo i przebaczasz każdemu, bo nie wiedzą co czynią.

    Mówią, że papier wszystko przyjmie, a Ty Jezu krok za krokiem pokazujesz na coś zupełnie twardszego i pojemniejszego, kto chce iść za mną niech się zaprze samego siebie niech weźmie swój krzyż i mnie naśladuje.

    Nie wielu wzięło te słowa na poważnie, dlatego do dzisiaj papier ma większą wartość niż krzyż.
    Świat zaplątał się w sieci własnego słowa, które nie stało się Ciałem.

    Jeden Szymon to za mało, aby powstrzymać zaplanowaną egzekucję.

    Gdyby Królestwo moje było z tego świata, słudzy moi bili by się abym nie został wydany Żydom.

    Jak daleko sięgają te macki, które 2000 lat biczują Twoje Święte Ciało zamykając ryglem dostęp do Twojego Królestwa.

    Dobrze, że są tutaj na ziemi nieliczni, tak jak Święta Weronika, którzy szukają sposobu aby na swojej duszy znaleźć choćby cień Twojego Oblicza.

    Piłat znał Prawdę, ale umył ręce. Nie miał odwagi, aby zmienić decyzję jaką podjął tłum.
    Wolał utrzymać swoje stanowisko i uznanie w oczach ludzi.

    A Bóg?
    Bóg znowu został osamotniony i wypędzony za bramę… na dziedziniec Opatrzności Swojego Ojca.

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.