Żyć nadzieją!

Ż

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa Michał Sętorek, należący w swoim czasie do jednej z młodzieżowych Wspólnot. Życzę Mu wszelkich darów niebieskich! I o nie się modlę.

A oto dzisiaj jest drugi dzień Rekolekcji wielkopostnych w Parafii w Małaszewiczach. O samej Parafii wspomniałem we wczorajszym rozważaniu, natomiast chciałbym uprzedzić Was, że w dzisiejszym i jutrzejszym rozważaniu znajdziecie takie fragmenty, które pojawiły się w Rekolekcjach adwentowych, jakie ostatnio prowadziłem. Dokładnie chodzi o dzisiejszą pracę domową, którą ma być czytanie Pisma Świętego w domach, a jutro – znajomo zapewne zabrzmi wstawka, promująca Duszpasterstwo Akademickie i wskazania dotyczące końcowego postanowienia z Rekolekcji.

Przyjąłem bowiem zasad, że te trzy wątki będą się pojawiały od teraz we wszystkich rekolekcjach, jakie będę prowadził. Ponieważ prowadzę je w różnych miejscach, a uważam te sprawy za bardzo ważne, dlatego je promuję. Niestety, dla Was będzie to pewna uciążliwość, ale może po prostu pomińcie te fragmenty przy czytaniu…

Wsłuchajmy się zatem w Boże słowo i spróbujmy odkryć, co Pan konkretnie mówi do mnie przez to owo. Niech Duch Święty pomoże nam w tym odkrywaniu!

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE – 2,

Sobota 2 Tygodnia Wielkiego Postu,

11 marca 2023., 

do czytań: Mi 7,14–15.18–20; Łk 15,1–3.11–32

CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA MICHEASZA:

Paś lud Twój, Panie, laską Twoją, trzodę dziedzictwa Twego; co mieszka samotnie w lesie, pośród ogrodów. Niech wypasają Baszan i Gilead, jak za dawnych czasów. Jak za dni Twego wyjścia z ziemi egipskiej ukaż nam dziwy.

Któryż bóg podobny Tobie, który oddalasz nieprawość, odpuszczasz występek Reszcie dziedzictwa Twego? Nie żywi On gniewu na zawsze, bo upodobał sobie miłosierdzie.

Ulituje się znowu nad nami, zetrze nasze nieprawości i wrzuci w głębokości morskie wszystkie nasze grzechy. Okażesz wierność Jakubowi, Abrahamowi łaskawość, co poprzysiągłeś przodkom naszym od najdawniejszych czasów.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:

W owym czasie zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie: „Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi”.

Opowiedział im wtedy następującą przypowieść:

Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: «Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada». Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zebrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie.

A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, które jadały świnie, lecz nikt mu ich nie dawał.

Wtedy zastanowił się i rzekł: «Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników». Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca.

A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: «Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem».

Lecz ojciec rzekł do swoich sług: «Przynieście szybko najlepszą suknię i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi. Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się». I zaczęli się bawić.

Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to znaczy. Ten mu rzekł: «Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego».

Na to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: «Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę».

Lecz on mu odpowiedział: «Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się»”.

Z wielkiej Bożej łaskawości, za którą składamy nieustające dziękczynienie, dane nam jest przeżywać Święte Rekolekcje wielkopostne – czas intensywnej, wewnętrznej, duchowej pracy, wspieranej modlitwą. Jak sobie to jasno i mocno zaznaczaliśmy wczoraj, w rekolekcjach – jakichkolwiek – w mniejszym stopniu chodzi o wysłuchanie kilku wystąpień księdza, który przybył do parafii na zaproszenie księdza proboszcza, ile bardziej o to, co z tych przemów trafiło do serca słuchających i jak wpłynęło na ich życie.

Zważywszy, że te przemowy to także nie jest popisywanie się ludzką mądrością, czy nawet kapłańskim doświadczeniem przybyłego kapłana, ile wspólnym wsłuchiwaniem się w Boże słowo i rozważanie tegoż Słowa i prześwietlenie jego blaskiem całego życia osób, uczestniczących w rekolekcjach, począwszy od księdza. Jest to zatem naprawdę – jeszcze raz podkreślmy sobie jasno i bez cienia wątpliwości – intensywna duchowa praca, wspierana modlitwą.

Jak zaznaczyliśmy sobie wczoraj, ta modlitwa ma polegać na tym, że intencję tych Rekolekcji dołączamy do naszych modlitw codziennych, które lubimy odmawiać, których nauczyliśmy się odmawiać, a także dołączamy te intencje do modlitwy powszechnej w czasie Mszy Świętej, co na pewno już wczoraj zauważyliśmy.

Jednak, oprócz tego, umówiliśmy się na dołączenie jednej, takiej samej modlitwy, która będzie nas w tych dniach jednoczyła jako Wspólnotę parafialną i Wspólnotę rekolekcyjną, aby z tego miejsca, z tego skrawka ziemi, z tej Parafii, w tych dniach płynęły do Nieba słowa jednej i tej samej modlitwy. Przy czym, modlitwę tę wspólną odmawiamy w domu, albo gdzieś na spacerze – w każdym razie, nie tutaj, w kościele – aby także tam, poza kościołem, było wiadomo i było widome, że mamy Rekolekcje, że nie ograniczają się one li tylko do kościoła.

I zaproponowaliśmy tu sobie wczoraj, aby odmówić dwa dziesiątki Różańca Świętego, dwie pierwsze tajemnice bolesne, czyli Modlitwa Jezusa w Ogrójcu i Biczowanie Jezusa. Czy udało się nam je odmówić?… A może udało się odmówić w jakiejś wspólnocie, choćby małej?…

Bardzo serdecznie dziękuję za to modlitewne wsparcie! Jeżeli ktoś nie odmówił, bo może zapomniał, albo był bardzo zajęty, a chciałby nasze dzieło wesprzeć, to niech dzisiaj odmówi te dwa dziesiątki, ale już z tymi dzisiejszymi, bo dzisiaj umawiamy się na dwa kolejne, czyli na tajemnicę trzecią bolesną: Ukoronowanie cierniem Jezusa, oraz czwartą: Droga Krzyżowa. I także odmawiamy je w domach, i także – jeśli to możliwe – w jakiejś wspólnocie, choćby małej. Ale jeżeli ktoś nie ma takiej możliwości, niech odmówi indywidualnie – to także będzie bardzo cenne. Liczy się bowiem modlitwa, ze szczerego serca zanoszona.

A w jakich intencjach modlitwy te nasze zanosimy?

pierwszej kolejności – za siebie nawzajem, o dobre i błogosławione owoce tego czasu w życiu nas wszystkich, bez wyjątku, począwszy od nas, Księży. W tym kontekście, pomódlmy się o chętne i odważne podjęcie końcowego postanowienia z tych Rekolekcji, oraz dokładną jego realizację. Takie postanowienie będziemy mieli okazję podjąć jutro, na zakończenie ostatniego dnia naszych spotkań: na zakończenie rozważania będzie dłuższa chwila ciszy, w której będziemy mogli postanowić coś konkretnego, jako program pracy na jakiś dłuższy czas, po tych Rekolekcjach.

Ja jutro nieco wprowadzę w tę sprawę, ale już dzisiaj zechciejmy pomyśleć – w jakiejś chwili ciszy – co to mogłoby być: co moglibyśmy, a wręcz powinniśmy postanowić, za co powinniśmy się szczególnie wziąć w naszej pracy nad sobą. I o odwagę do podjęcia takich mocnych i konkretnych, i potrzebnych postanowień, a potem do ich realizacji. O to wszystko módlmy się w tej pierwszej intencji.

W drugiej – modlitwą otaczamy wszystkich Rekolekcjonistów i Spowiedników wielkopostnych, ze szczególnym akcentem na Spowiedników, posługujących w tych dniach wśród nas, którym już teraz bardzo serdecznie dziękujemy za tę posługę. Ja także pokornie polecam się Waszym modlitwom, za które już teraz również dziękuję! Ale pomyślmy o wszystkich Kapłanach, którzy w tych dniach podejmują tę piękną, chociaż naprawdę trudną i bardzo odpowiedzialną posługę – o siły duchowe i fizyczne dla nich.

W trzeciej intencji polecajmy tych, którzy chociaż bardzo chcieliby uczestniczyć w tych naszych spotkaniach, to jednak nie mogą, szczególnie z powodu zaawansowanego wieku, czy choroby, słabości, niepełnosprawności. Także obowiązki zawodowe, czy różne inne, uniemożliwiają niektórym osobisty udział w Rekolekcjach. Wszystkie te Osoby prosimy, aby łączyły się z nami duchowo, aby sercem towarzyszyły temu wszystkiemu, co my tu wspólnie robimy, aby włączały się w tę naszą wspólną modlitwę rekolekcyjną w swoich domach.

Szczególnie Osoby starsze i chore prosimy, aby choć cząstkę swoich cierpień – tego swego codziennego krzyża, który tak dzielnie dźwigają – ofiarowały w intencji tego świętego czasu i jego owoców w naszym życiu. Proszę, moi Drodzy, abyście wszystkie te Osoby, które macie w swoich domach, bardzo gorąco od nas pozdrowili. A my się za nie modlimy.

I wreszcie, w czwartej intencji polecajmy tych, którzy – odwrotnie do poprzednich – mogą tu być z nami, ale nie chcą… Z różnych powodów, których tutaj nie roztrząsamy, tylko po prostu modlimy się za nich wszystkich, aby jak najszybciej skorzystali z Bożego zaproszenia i aby zrozumieli, że tylko Pan da im prawdziwe szczęście w życiu i wskaże właściwy cel życia.

Tak duchowo wsparci, moi Drodzy, podejmujemy refleksję nad Bożym słowem. Jak już wczoraj wspomniałem, jest to Słowo, jakie Kościół daje nam na te trzy dni, a zatem nie dobieramy sobie jakichś „lepszych”, czy bardziej „dogodnych” czytań, ale te właśnie, które słyszymy, stanowią dla nas temat do rozważań, bo przecież jest to Słowo, które nasz Pan, w swoim Kościele, zechciał do nas właśnie w tych dniach skierować, zatem wierzymy, iż jest to jakieś bardzo ważne przesłanie, z jakim do nas się zwraca? Jakie?

Tego właśnie poszukujemy, a te nasze poszukiwania koncentrujemy wokół hasła Rekolekcji, ich głównej myśli, którą są słowa z jutrzejszego drugiego czytania, z Listu Apostoła Pawła do Rzymian: NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE. Już wczoraj to hasło pojawiło się nam w rozważaniu, ale stanowiło też kanwę do rozważań Drogi Krzyżowej.

Przy czym wczoraj zastanawialiśmy się szczegółowo, jak i gdzie SZUKAĆ NADZIEI – i mówiliśmy sobie, że mamy jej szukać tylko w Bogu. Nawet, jeżeli On nie od razu spełnia nasze oczekiwania, czy zdaje się wyczekiwać z rozwiązaniem naszych problemów, to nie możemy tracić ufności ni cierpliwości, tyko szczerze ufać, iż jedynie On jest w stanie nam pomóc i nasze problemy trwale rozwiązać.

Ostrzegaliśmy się też przed zbytnim zaufaniem drugiemu człowiekowi, a konkretnie: znajomościom, układom, czy życzliwości przełożonych lub korzystnemu nastawieniu otoczenia, jeśli miałoby to osłabiać naszą więź z Bogiem, lub prowadzić do przekonania, że skoro nam się tak dobrze z ludźmi układa, to po co nam Bóg?

O tym mówiliśmy wczoraj, dzisiaj natomiast podejmiemy myśl: ŻYĆ NADZIEJĄ, aby jutro, w ostatnim dniu, rozważyć myśl: NIEŚĆ NADZIEJĘ. Dzisiaj zatem: ŻYĆ NADZIEJĄ. Jak na co dzień, w naszym TU I TERAZ, żyć nadzieją?

Dzisiejsze pierwsze czytanie to przepiękna modlitwa Proroka Micheasza – modlitwa o Bożą łaskawość i zmiłowanie dla swego ludu. Prorok tak zwraca się do Pana: Paś lud Twój, Panie, laską Twoją, trzodę dziedzictwa Twego; co mieszka samotnie w lesie, pośród ogrodów. Niech wypasają Baszan i Gilead, jak za dawnych czasów. Jak za dni Twego wyjścia z ziemi egipskiej ukaż nam dziwy.

Otóż, właśnie! Prorok ma się na co powołać, bo przecież Bóg już tyle razy okazywswoją miłość i łaskawość ludziom. Niech zechce okazywać ją nadal. Bo przecież – jak dalej słyszymy – któryż bóg podobny Tobie, który oddalasz nieprawość, odpuszczasz występek Reszcie dziedzictwa Twego? Nie żywi On gniewu na zawsze, bo upodobał sobie miłosierdzie.

Tak, Bóg upodobał sobie miłosierdzie, nie żywni gniewu na wieki, bo On nie ma żadnego upodobania i żadnej radości w tym, aby karać człowieka, aby się na nim wyżywać, czy okazywać jakąś swoją wyższość, podkreślając przy tym małość samego człowieka i jego słabość. Nie! Bóg naprawdę upodobał sobie miłosierdzie! Bóg naprawdę upodobał sobie szczęście człowieka! Bóg naprawdę chce dla człowieka tylko szczęścia i dobra! Bóg naprawdę chce być zawsze blisko człowieka, chce być z Nim jedno.

Pytanie zasadnicze i bardzo problematyczne: czy człowiek tego chce? Czy człowiek zawsze tego chce? Bóg bardzo tego chce, dlatego ma ciągłą i mocną nadzieję na to, że człowiek przyjmie Jego zmiłowanie i Jego łaskawość. Bo to z tym jest największy problem – nie z tym, czy Bóg się zmiłuje nad nim, czy nie. Bóg się zmiłuje – człowiek ma to „jak w banku”. Tylko czy sam człowiek zwróci się do Boga, czy skorzysta z Jego darów – tu jest cały problem!

To jest dokładnie tak samo, moi Drodzy, jak ze sprawą przebaczenia grzechów człowieka w Sakramencie Pokuty. W czym tu jest największy problem: w tym, czy Bóg przebaczy, czy nie? Przecież dobrze zdajemy sobie sprawę, że nie tu jest przyczyna zmartwienia, tylko w postawie samego człowieka. W tym, że człowiek nie chce z tego daru skorzystać.

Zobaczmy, moi Drodzy, niesamowitą „dziwność” całej sytuacji, że oto wielki i potężny Bóg, ogromny i niezmierzony w swoim majestacie, został przez człowieka obrażony i zlekceważony przez grzech, mógłby więc jednym kiwnięciem palca zamienić go w mały pyłek, albo i tego pyłku po nim nie zostawić, i byłoby po problemie! Tymczasem ten wielki i niezmierzony Bóg sam wyciąga do tego zbuntowanego i hardego człowieczka rękę, sam daje mu szansę przebaczenia, proponuje mu przebaczenie – sam, z własnej inicjatywy, ze swego wielkiego miłosierdzia.

Chce tylko, żeby człowiek z tej szansy skorzystał, żeby do Niego przyszedł. Jeśli tylko przyjdzie – natychmiast otrzyma Boże zmiłowanie i cały bezmiar łask! Przecież to powinno być dla człowieka tak wielkim szczęściem i darem, że wręcz nie posiadałby się ze szczęścia! A tymczasem – jak się to często zdarza – człowiek… robi łaskę Bogu! No po prostu – coś niesamowitego! I niewiarygodnego!

Ale tak to właśnie wygląda, że kiedy wreszcie człowiek dotrze do tego konfesjonału – często po latach i po wielu perturbacjach, po wielu dyskusjach w gronie rodziny, po niezliczonych namowach ze strony najbliższych – to potem w różnych rozmowach podkreśla, jakąż to on łaskę uczynił Bogu i całemu światu, że dał się namówić i „łaskawie” do Spowiedzi przystąpił. Moi Drodzy, czy widzimy, że tu wszystko stoi dosłownie na głowie? I że nie tak powinniśmy to rozumieć?

Ale Bóg tak właśnie całą sprawę widzi, Bóg taki właśnie jest – miłosierny i pełen nadziei, że człowiek wreszcie dostrzeże i doceni Jego dobro! A to Boże nastawienie w sposób fenomenalny wręcz pokazuje przypowieść Jezusa z dzisiejszej Ewangelii – dobrze nam znana przypowieść o synu marnotrawnym, coraz częściej ostatnio zwana przypowieścią o miłosiernym ojcu. Właśnie ze względu na to niezwykłe nastawienie ojca do swego syna – do obu swoich synów, którzy to obaj, jeden i drugi, sprawili mu tak wielką przykrość, gdyż nie zrozumieli jego miłości.

Ten młodszy – można by rzec: główny bohater (w znaczeniu negatywnym) całego opowiadania – sprzeniewierzył się tym, że w sposób wręcz niewyobrażalny zlekceważył ojca, poniżył go, okazał mu pogardę! Skoro bowiem testament jest zgodnie z prawem skuteczny i działa dopiero po śmierci tego, który go wystawił, a oto ten młody człowiek zażądał od ojca części majątku, która – jak się wyraził – «na niego przypada», to znaczy, że dla tego młodego, zbuntowanego człowieka jego ojciec już jest martwy. Dla niego już praktycznie nie żyje. Jak wielka to pycha, jak wielka bezczelność!

Już samo dopominanie się o część majątku, która «na niego przypada», robi bardzo negatywne wrażenie, bo w tym momencie na niego nic nie przypada! Ojciec żyje i żadne zdanie z Jezusowej przypowieści nie sugeruje nawet, iż miałby się czuć gorzej, a już tym bardziej – że miałby umierać. Zatem co przypada na tego młodego, buńczucznego, próżnego człowieka? Co przypada? Na pewno nic z majątku ojca.

Drugi syn pozostał przy ojcu – i ja osobiście zwykłem go bronić w różnego rodzaju rozważaniach i dyskusjach, bo uważam, że codziennie wykonując solidnie swoje zadania i dbając o majątek rodziny, jednak zdał egzamin z dojrzałości i troski o wspólne dobro. Trwanie w codzienności w określonym, porządnym stylu postępowania, to sprawa niebagatelna. Właśnie dzisiaj o tym mówimy: jak ŻYĆ NADZIEJĄ na co dzień.

Nie na darmo mówi się, że codzienność jest najsolidniejszym, ale i najsurowszym egzaminatorem z postawy człowieka: z jego miłości, z jego wiary, z jego obietnic, jakie Bogu i ludziom składa… Właśnie codzienność. I ten starszy syn był w tej codzienności wierny – wierny ojcu, wierny raz obranemu sposobowi na życie, stylowi zachowania, swojej właściwej postawie.

Ale nie stać go było na to, aby – tak to ujmijmy – wstrzelić się w styl ojcowskiego myślenia! Aby zrozumieć ojcowską troskę o młodszego syna – o ich obu tak naprawdę. Aby wznieść się chociaż trochę ponad swój ustalony i logiczny, ale nieco ciasny sposób myślenia. Dlatego mówimy, że ojciec miał problem z obu swymi synami. Ale nie stracił ani na chwilę nadziei na ich zmądrzenie, na ich refleksję, na zmianę ich stylu życia, na przemianę ich myślenia.

Moi Drodzy, zauważmy, że kiedy dzisiaj mówimy – w duchu hasła naszych Rekolekcji: NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE – o tym, jak na co dzień ŻYĆ NADZIEJĄ, to Boże słowo pokazuje nam, jak na co dzień tą nadzieją żyje Bóg. Tak się ciekawie składa, że zarówno w wypowiedzi Proroka Micheasza – w jego pięknej modlitwie do Boga, w jego pokornej prośbie o Boże zmiłowanie – jak i w obrazie wyczekującej i tęskniącej za marnotrawnym synem miłości ojca, widzimy wielką nadzieję Boga, który czeka na człowieka, który liczy na człowieka, który wychodzi do człowieka z wyciągniętą ręką, z propozycją okazania miłosierdzia, przebaczenia, dobroci; który wręcz naprasza się człowiekowi, aby mu swoją miłość okazać.

Ewangeliczny ojciec – tak to wynika z Jezusowej opowieści – wręcz stał w drzwiach, wręcz warował, wyczekując tylko, kiedy jego umiłowane dziecko do niego powróci. Tak naprawdę, to powinien smarkacza ustawić do pionu i – przepraszam za dosadność stwierdzeń – walnąć w ten jego pusty łeb, żeby aż zadzwoniło i pokazać mu miejsce w szeregu! A on, biedak, stał w tych drzwiach i wypatrywał, kiedy to jego dziecko zechce do niego powrócić.

Na szczęście – tak chyba możemy powiedzieć, że na szczęście – życie nie oszczędziło tego młodego cwaniaka i dało mu tak „do wiwatu”, że dotknął dna, że doszedł dosłownie do samego dna, więc miał się od czego odbić, aby mu wreszcie rozum wrócił i ze zwieszoną głową, z „podkulonym ogonem”, potulnie i pokornie powrócił do swego ojca. Już się wtedy nie stawiał, już nie mówił o jakiejś «części majątku, która na niego przypada». Wtedy już zrozumiał, że to, co mu przypada, to jakaś porządna kara ze strony ojca.

Ale ponieważ zapewne znał swego ojca i wiedział, że jest on dobry i miłosierny, to pewnie po cichu liczył, że kary jakiejś surowej nie będzie, jednak i tak będzie jednym z najemników, jednym z robotników: że będzie od rana do nocy ciężko harował, żeby odpracować to wszystko, co tak łatwo i szybko przehulał. Tak sobie zapewne myślał i – mówią szczerze – tak się to powinno było skończyć.

Mierząc całą sprawę dzisiejszymi kategoriami, ale też pewnymi zasadami wychowania, powiedzielibyśmy, że trzeba uczyć takiego młodego człowieka ponoszenia skutków swoich zachowań. Jednak przypowieść Jezusa to obraz, mający pokazać coś konkretnego, mający wyakcentować jakąś prawdę – jakąś konkretną prawdę o Bogu i o człowieku… I o życiu… Tutaj tą prawdą jest przesłanie o nadzwyczajnym i niemożliwym do zrozumienia przez człowieka Bożym miłosierdziu. Takim, które nam się wręcz w głowie nie mieści! Takim, które my wręcz jesteśmy skłonni uważać za przesadne, wręcz naiwne, łatwowierne, zdecydowanie za duże!

Tak jesteśmy skłonni uważać, tylko musimy być w tym uważaniu nieco ostrożni, bo przecież uświadamiamy sobie, że pierwszymi, którzy z takiego właśnie – przesadnego wręcz i, naszym zdaniem, naiwnego – Bożego miłosierdzia korzystają… jesteśmy my sami. A w tej sytuacji, to raczej nie powiemy, że jest ono za duże, bo komu, jak komu, ale nam miałby Bóg go nie okazać? Nam miałby nie przebaczyć? No, bez przesady!

Tak moglibyśmy pomyśleć, dlatego może – żeby nie grzeszyć ciasnotą myślenia, lub prywatą – doceńmy tę Bożą cierpliwość i łaskawość, jaką okazuje każdemu człowiekowi. Każdemu – bez wyjątku! I dlatego – by tak to ująć – nie żałujmy nikomu tej Bożej dobroci! Nie wyliczajmy jej innym, jeżeli sami z niej korzystamy i dobrze wiemy, że jest nam ona potrzebna i że się bez niej nie obędziemy. Nie żałujmy nikomu nadziei, jaką Bóg pokłada w każdej i w każdym z nas! Nie zazdrośćmy nikomu tej Bożej nadziei!

Ale sami żyjmy tą nadzieją – dokładnie tą, którą widzimy u Boga. Uczmy się jej właśnie od Niego. Takiej, jaką On sam nam pokazuje własnym przykładem. Jaka to jest nadzieja?

Z pewnością, bardzo mocna i niezachwiana. Nam się może wydawać – jak wspomnieliśmy – że naiwna, ale tak naprawdę wynika ona z przeogromnej miłości Boga do człowieka. I z tego dobrego nastawienia Boga, który zawsze chce dawać szansę człowiekowi. Przeto i my także mamy dawać tę szansę. Codziennie i cierpliwie. Wytrwale i z przekonaniem. Mamy dawać szansę! Komu?

Może nawet samemu Bogu… Tak, nawet samemu Bogu – a to w tym sensie, że nigdy nie stracimy nadziei, że Bóg wie, co robi, i dobrze robi, nawet, jeżeli nasze sprawy i nasze problemy rozwiązuje nie od razu, albo nie „po naszemu”. O tym wczoraj sobie mówiliśmy. I właśnie danie szansy Bogu będzie polegało na codziennym życiu tą nadzieją, że Bóg nas nie opuścił, nie zostawił nas i o nas nie zapomniał, dlatego bez względu na wszystkich i na wszystko – będziemy przy Nim trwali.

Nawet nie rozumiejąc do końca Jego decyzji, czy Jego działań w tym momencie – będziemy przy Nim trwali. Cały czas zachowując nadzieję, że zrozumiemy, że doczekamy się trwałego rozwiązania naszych problemów i zmartwień, że dostrzeżemy pełny sens tego wszystkiego, co się w naszym życiu dzieje. To właśnie znaczy: ŻYĆ NADZIEJĄ – w odniesieniu do Boga: trwać przy Nim niezachwianie, nawet pomimo wątpliwości i pytań, jakie Mu będziemy stawiali, albo nawet pomimo żalu i pretensji, jakie zgłosimy co do Jego rozstrzygnięć.

Możemy i powinniśmy to robić – jak wspomnieliśmy wczoraj: bez obawy o to, że się na nas obrazi – ale nie powinniśmy, nie możemy wręcz od Niego odchodzić! Ani na krok! Bo w końcu – dokąd niby mielibyśmy pójść? Do kogo? Kto niby miałby nam skuteczniej pomóc? Dajmy szansę Bogu – niech działa w naszym życiu! Dajmy Mu „zielone światło”, a On już dobrze sobie poradzi i z nami, i z naszym życiem, i z naszymi problemami. Tylko dajmy Mu szansę! Pozwólmy Mu działać! Żyjmy nadzieją, jaką w Nim położymy!

I dajmy szansę drugiemu człowiekowi! Jeżeli Bóg tak daleko idzie w okazywaniu łaskawości i miłosierdzia nam, słabym i grzesznym ludziom, to o ileż bardziej my sobie nawzajem powinniśmy to miłosierdzie, przebaczenie i życzliwość okazywać. Zawsze, ilekroć będziemy się wahali, czy przebaczyć drugiemu, czy nie, pomyślmy o tym, o czym już tu sobie dziś mówiliśmy, że Bóg nam zawsze przebacza – i ile nam przebacza! I dlatego my także nie powinniśmy się obawiać, że przebaczymy za dużo, że na tym przegramy, coś stracimy, że okażemy się naiwni, łatwowierni, słabi…

Owszem, powinniśmy zachowywać – także już tu dziś wspomniane – jakieś zasady współistnienia z ludźmi, wspólnego życia i wspólnej pracy, także zasady wychowawcze. Dlatego musimy reagować na czyjeś zło, dlatego powinniśmy upomnieć winnego, dlatego też mamy prawo oczekiwać, że ten, kto nas skrzywdził, zrozumie swój błąd i przeprosi.

Zobaczmy, że ta nadzwyczajna i wręcz – jak może uważamy – naiwna i łatwowierna miłość ewangelicznego ojca wcale jednak taką nie była, bo przecież on wcale nie chodził i nie szukał swego syna, aby mu ulżyć w biedzie, jaka go spotkała tam, na pastwisku świń. Ojciec – jako starszy i lepiej znający życie – na pewno doskonale wiedział, albo się mocno domyślał, co teraz przeżywa ten jego syn. I pozwolił na to, żeby on to przeżył, pozwolił mu dojść do dna moralnej nędzy, aby ten wreszcie coś zrozumiał i zmienił myślenie.

Tak więc nie było w postawie ojca żadnego pozwolenia na bezkarność. Ale była owa wyczekująca miłość, gotowa dać szansę i rękę wyciągnąć do człowieka, który zrozumiał swój błąd i chce naprawić swoje życie. I na tym także ma polegać nasze dawanie szansy drugiemu człowiekowi: ono wcale nie oznacza pozwolenia na to, by nam ktoś wchodził na głowę, by nas poniżał lub obrażał, żeby nas okradał, czy inne złe rzeczy robił.

Nie, my mamy prawo upomnieć się o swoje, a nawet obowiązek zareagowania na takie zachowanie, bo pozwolenie na coś takiego tylko rozzuchwala tego typu cwaniaków. I utwierdza ich w przekonaniu, że im wszystko wolno! Skoro bowiem nikt nie reaguje, a wszyscy ich tylko chwalą i okazują życzliwość, to oni sobie pozwolą na więcej. Nie, tak być nie może! To byłoby dopiero naiwne, a nawet niemądre!

Trzeba reagować na zło, trzeba się nawzajem wychowywać ku dobremu. Natomiast trzeba stale ŻYĆ NADZIEJĄ, że ten drugi zrozumie, że zmądrzeje, że powróci, że uszanuje i odwdzięczy okazywaną mu dobroć. A kiedy się to stanie – podać temu drugiemu rękę, dać szansę, nie obrażać się na niego, nie mścić się na nim, tylko zacząć od nowa układać wzajemne relacje. Tyle właśnie znaczy ŻYĆ NADZIEJĄ – w odniesieniu do drugiego człowieka. Tyle to znaczy: dać szansę drugiemu człowiekowi.

I wreszcie, moi Drodzy, mamy tę szansę dać samym sobie. Mamy ŻYĆ NADZIEJĄ, że i nas samych stać na dobro, że nie jesteśmy tacy słabi i niezaradni, byśmy mieli sobie nie poradzić z życiowymi problemami, ale także – z naszymi ludzkimi słabościami i grzechami. Dlatego nawet, jeżeli nie od razu będzie nam to, czy owo wychodziło; jeżeli pomimo podejmowanych prób pokonania w sobie takich, czy innych słabości i grzechów, z którymi jest nam naprawdę źle i których się może wręcz wstydzimy, ciągle nie będzie nam się to udawało – nie traćmy nadziei, że w końcu się uda. I że cierpliwa praca nad sobą, ciągłe zaczynanie od nowa – przyniesie w końcu dobre efekty! Naprawdę!

Chyba do końca życia zapamiętam taką jedną swoją Spowiedź, o którą poprosiłem Ojca Stanisława Miciuka, Kapucyna, pochodzącego z mojej rodzinnej Parafii, a posługującego wówczas na misjach w Gwatemali, przebywającego jednak w tamtym momencie na urlopie w Polsce. Było to za moich czasów seminaryjnych. Opowiedziałem Ojcu na tej spowiedzi – w taki sposób dość gorączkowy i niecierpliwy – o sprawach i problemach, z którymi sobie nie radzę, chociaż chciałbym sobie poradzić, i o tym, że jeszcze tego i tamtego chciałbym, a to wszystko jakoś tak ciężko idzie, na co Ojciec Stanisław odczekał chwilę, spojrzał mi prosto w oczy i całe to moje rozgorączkowane gadanie skwitował jednym zdaniem: „Miej cierpliwość do samego siebie…”.

Przyznaję, że w tym momencie jakby mi ktoś kubeł zimnej wody wylał na głowę. Wielokrotnie potem dziękowałem Ojcu Stanisławowi za tę Spowiedź. W końcu, tyle razy w życiu się spowiadałem, a ta jedna właśnie tak mocno zapadła mi w pamięćta jednozdaniowa nauka, podczas, kiedy słyszałem tyle rozbudowanych pouczeń i sam wielu takich udzielałem. A tu tymczasem – jedno zdanie, ale trafiające w przysłowiową „dziesiątkę” na tarczy mojego serca: „Miej cierpliwość do samego siebie”.

Na pewno, nie chodziło o żadną ospałość, lenistwo, czy pobłażanie słabościom – nie! Chodziło natomiast o danie sobie szansy, że z pomocą Bożą uda mi się dźwignąć z tego, z czym sobie wtedy nie radziłem. Tyle znaczy: ŻYĆ NADZIEJĄ – w odniesieniu do samego siebie.

Moi Drodzy, jak się tego uczyć? Jak zrobić, żeby się to udało? Jak być wiernym tej nadziei na co dzień – także wtedy, a może szczególnie wtedy, kiedy się nie będzie udawało, kiedy będzie coraz trudniej, coraz ciężej? Jest tylko jedna odpowiedź, jedna rada: wpatrywać się we wzór i przykład Boga. A chociażby – jeszcze raz przeczytać i przemyśleć dzisiejszą ewangeliczną przypowieść. To jest naprawdę wzór doskonały.

I jak najczęściej czytać Pismo Święte, aby stamtąd czerpać – i wzory, i natchnienia, i siły. Czytać Pismo Święte. Tego będzie dotyczyła dzisiejsza praca domowa. Wcześniej jednak chciałbym spytać, komu udało się wypełnić wczorajszą pracę domową, czyli sprawić jakąś małą, ale konkretną – koniecznie niespodziewaną – radość drugiemu człowiekowi?… Bardzo dziękuję tym, którzy się odważyli zmierzyć z tym zadaniem.

A oto dzisiaj proszę o piętnaście minut lektury Pisma Świętego. Proponuję którąś z Ewangelii, albo Dzieje Apostolskie, bo te Księgi – być może – najłatwiej nam będzie od razu zrozumieć. Ale mogą być oczywiście inne fragmenty…

Najlepiej, gdyby to czytanie odbyło się w gronie rodziny, albo w gronie sąsiedzkim. Szczególnie proszę o włączenie w nie osób starszych, albo samotnych – takich, którym może być trudno, choćby ze względu na słaby wzrok, samemu czytać.

Proponuję zatem, aby takie spotkanie odbyło się przy wspólnym stole, na przykład po obiedzie lub po kolacji, kiedy to na stole ustawimy świeczkę i kiedy wszyscy wokół się zgromadzą, a wówczas ktoś jeden tę świeczkę zapali, ze słowami: „Światło Chrystusa!”, na co wszyscy odpowiedzą: „Bogu niech będą dzięki!”, po czym krótka modlitwa do Ducha Świętego, następnie wszyscy usiądą i ktoś jeden na głos zacznie czytać. Potem przejmie to ktoś następny – i tak przynajmniej przez piętnaście minut. Potem wszyscy wstaną i odmówią: „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu”…

Jeżeli komuś będzie trudno spotkać się z innymi, aby to uczynić, niech sam poczyta. A jeżeli ktoś ma słaby wzrok i nie ma możliwości włączenia się w jakieś wspólne czytanie, to proszę, aby w zamian odmówił Koronkę do Bożego Miłosierdzia. To zadanie na dzisiaj. I dwa dziesiątki Różańca: trzecia i czwarta tajemnica bolesna.

Teraz zaś, w chwili ciszy, pomyślmy:

Czy daję szansę Bogu – czy daję Mu czas na działanie i pozwalam Mu działać tak, jak On chce, czy upieram się, że ma być po mojemu”?

Czy daję szansę drugiemu człowiekowi – czy nikogo nie przekreślam, nie potępiam, nawet pomimo jego złego życia?

Czy daję szansę sobie samemu – czy mam cierpliwość do samego siebie?

Jak jest z moim codziennym kontaktem z Pismem Świętym?

NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE. Wiemy, że nie może zawieść nadzieja, którą my, Panie, pokładamy w Tobie. Oby Ciebie nigdy nie zawodziła ta nadzieja, którą Ty pokładasz w nas. Dlatego pomóż nam, na co dzień, na Twój wzór – ŻYĆ NADZIEJĄ…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.