Nieść nadzieję!

N

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, o Solenizantach dzisiejszych wspomnę jutro, a teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem. Niestety, nie mam czasu pisać teraz więcej…

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE – 3,

3 Niedziela Wielkiego Postu, A,

12 marca 2023., 

do czytań: Wj 17,3–7; Rz 5,1–2.5–8; J 4,5–42

CZYTANIE Z KSIĘGI WYJŚCIA:

Synowie Izraela rozbili obóz w Refidim, ale lud pragnął tam wody i dlatego szemrał przeciw Mojżeszowi i mówił: „Czy po to wyprowadziłeś nas z Egiptu, aby nas, nasze dzieci i nasze bydło wydać na śmierć z pragnienia?” Mojżesz wołał wtedy do Pana i mówił: „Co mam uczynić z tym ludem? Niewiele brakuje, a ukamienują mnie!”

Pan odpowiedział Mojżeszowi: „Wyjdź przed lud i weź kilku ze starszych Izraela z sobą. Weź w rękę laskę, którą uderzyłeś Nil, i idź. Oto Ja stanę przed tobą na skale, na Horebie. Uderzysz w skałę, a wypłynie z niej woda, a lud zaspokoi swe pragnienie”.

Mojżesz uczynił tak na oczach starszyzny izraelskiej.

I nazwał to miejsce Massa i Meriba, ponieważ tutaj kłócili się synowie izraelscy i wystawiali Pana na próbę, mówiąc: „Czy też Pan jest rzeczywiście w pośrodku nas, czy nie?”

CZYTANIE Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO RZYMIAN:

Bracia: Dostąpiwszy usprawiedliwienia przez wiarę, zachowajmy pokój z Bogiem przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu uzyskaliśmy przez wiarę dostęp do tej łaski, w której trwamy i chlubimy się nadzieją chwały Bożej.

A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w naszych sercach przez Ducha Świętego, który został nam dany. Chrystus bowiem umarł za nas jako za grzeszników w oznaczonym czasie, gdyśmy jeszcze byli bezsilni. A nawet za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:

Jezus przybył do miasteczka samarytańskiego, zwanego Sychar, w pobliżu pola, które Jakub dał synowi swemu, Józefowi. Było tam źródło Jakuba. Jezus zmęczony drogą siedział sobie przy studni. Było to około szóstej godziny.

Nadeszła tam kobieta z Samarii, aby zaczerpnąć wody. Jezus rzekł do niej: „Daj Mi pić”. Jego uczniowie bowiem udali się przedtem do miasta dla zakupienia żywności.

Na to rzekła do Niego Samarytanka: „Jakżeż Ty, będąc Żydem, prosisz mnie, Samarytankę, bym Ci dała się napić?” Żydzi bowiem nie utrzymują stosunków z Samarytanami.

Jezus odpowiedział jej na to: „O, gdybyś znała dar Boży i wiedziała, kim jest Ten, kto ci mówi: «Daj Mi się napić», prosiłabyś Go wówczas, a dałby Ci wody żywej”.

Powiedziała do Niego kobieta: „Panie, nie masz czerpaka, a studnia jest głęboka. Skądże więc weźmiesz wody żywej? Czy Ty jesteś większy od ojca naszego Jakuba, który dał nam tę studnię, z której pił i on sam, i jego synowie, i jego bydło?”

W odpowiedzi na to rzekł do niej Jezus: „Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu”.

Rzekła do Niego kobieta: „Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać”.

A On jej odpowiedział: „Idź, zawołaj swego męża i wróć tutaj”.

A kobieta odrzekła Mu na to: „Nie mam męża”. Rzekł do niej Jezus: „Dobrze powiedziałaś: «Nie mam męża». Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem: To powiedziałaś zgodnie z prawdą”.

Rzekła do Niego kobieta: „Panie, widzę, że jesteś prorokiem. Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga”.

Odpowiedział jej Jezus: „Wierz Mi, niewiasto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, ponieważ zbawienie bierze początek od Żydów. Nadchodzi jednak godzina, owszem, już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, i takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem; potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie”.

Rzekła do Niego kobieta: „Wiem, że przyjdzie Mesjasz, zwany Chrystusem. A kiedy On przyjdzie, objawi nam wszystko”.

Powiedział do niej Jezus: „Jestem Nim Ja, który z tobą mówię”.

Na to przyszli Jego uczniowie i dziwili się, że rozmawiał z kobietą. Jednakże żaden nie powiedział: „Czego od niej chcesz?” lub „Czemu z nią rozmawiasz?” Kobieta zaś zostawiła swój dzban i odeszła do miasta. I mówiła tam ludziom: „Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem?” Wyszli z miasta i szli do Niego.

Tymczasem prosili Go uczniowie, mówiąc: „Rabbi, jedz!” On im rzekł: „Ja mam do jedzenia pokarm, o którym wy nie wiecie”.

Mówili więc uczniowie jeden do drugiego: „Czyż Mu kto przyniósł coś do jedzenia?”

Powiedział im Jezus: „Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło. Czyż nie mówicie: «Jeszcze cztery miesiące, a nadejdą żniwa»? Oto powiadam wam: Podnieście oczy i popatrzcie na pola, jak bieleją na żniwo. Żniwiarz otrzymuje już zapłatę i zbiera plon na życie wieczne, tak iż siewca cieszy się razem ze żniwiarzem. Tu bowiem okazuje się prawdziwym powiedzenie: Jeden sieje, a drugi zbiera. Ja was wysłałem żąć to, nad czym wyście się nie natrudzili. Inni się natrudzili, a w ich trud wyście weszli”.

Wielu Samarytan z owego miasta zaczęło w Niego wierzyć dzięki słowu kobiety świadczącej: „Powiedział mi wszystko, co uczyniłam”. Kiedy więc Samarytanie przybyli do Niego, prosili Go, aby u nich pozostał. Pozostał tam zatem dwa dni. I o wiele więcej ich uwierzyło na Jego słowo, a do tej kobiety mówili: „Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata”.

I tak oto doszliśmy do trzeciego, ostatniego dnia naszych wielkopostnych Rekolekcji. Czas naszych spotkań minął szybko – wszak to tylko trzy dni. Wierzymy jednak, że owoce naszego wsłuchiwania się w Boże słowo, wyciągania z nich wniosków i przekuwania ich na konkretne postanowienia, a wreszcie także: owoce naszej wspólnej modlitwy – będą trwałe. Nie tylko na trzy dni!

Dzisiaj kończymy nasze spotkania w świątyni, w ramach kolejnych Mszy Świętych, w trakcie których słuchaliśmy i rozważaliśmy Boże słowo, natomiast na pewno nie kończymy pracy nad sobą. Tę – można powiedzieć – zaczynamy! Zaczynamy na nowo, wzmocnieni duchowo! A na zakończenie tego rozważania ukierunkujemy ją także bardzo konkretnymi postanowieniami. To zaś duchowe wzmocnienie wynika stąd, że w naszych osobistych modlitwach uwzględnialiśmy także nasze Rekolekcje, wspominając o nich Bogu w trakcie naszych codziennych pacierzy, Różańców i innych ulubionych modlitw.

Natomiast jako Wspólnota parafialna, Wspólnota rekolekcyjna – jednoczymy się w odmawianiu jednej, takiej samej modlitwy, która ze wszystkich zakątków naszej Parafii, z naszych domostw i sąsiedztw, w tych dniach wznosi się do Nieba. Tak, właśnie stamtąd: z miejsc naszego zamieszkania i życia rodzinnego, z miejsc naszego codziennego funkcjonowania, natomiast nie z kościoła, bo zastrzegliśmy sobie, że w kościele i tak dużo odbywa się, gdy idzie o nasze Rekolekcje, a my nie chcielibyśmy, aby ograniczyły się one tylko do kościoła, chcemy więc tę dobrą, rekolekcyjną atmosferę tworzyć także w naszych domach, w naszych sąsiedztwach.

I dlatego właśnie tam odmówiliśmy wczoraj dwa dziesiątki Różańca Świętego, tajemnicę trzecią i czwartą bolesną, a więc Ukoronowania cierniem Jezusa i Droga Krzyżowa. Komu udało się te dziesiątki odmówić?… A komu udało się je odmówić wspólnie, choćby z jedną osobą?…

Serdecznie dziękuję za to modlitewne wsparcie i powtarzam to, co mówiłem wczoraj, że jeżeli ktoś nie odmówił tych dziesiątków, bo zapomniał, albo inne sprawy przeszkodziły, a chce je odmówić, chce nasze wspólne dzieło wesprzeć, to niech odmówi je dzisiaj. A może ktoś jeszcze nie odmówił pierwszej i drugiej tajemnicy bolesnej, na co umówiliśmy się w piątek, a chce to uczynić, to także niech te dziesiątki dołączy do dzisiejszej modlitwy.

Bo dzisiaj idziemy krok dalej i umawiamy się na piątą tajemnicę bolesną: Oddanie przez Jezusa życia na krzyżu, żeby zaś było do pary, to dołączmy jeszcze Litanię Loretańską do Najświętszej Maryi Panny. Właśnie te modlitwy odmówmy w naszych domach, lub gdziekolwiek, ale poza kościołem, natomiast dobrze byłoby odmówić je wspólnie. Jeśli się to nie uda, to indywidualnie. Oby z gorącego serca! Bo jest to bardzo ważne i bardzo potrzebne wsparcie naszego wspólnego dzieła!

Te wszystkie modlitwy – nasze prywatne i tę wspólną – zanosimy do Boga w takich czterech, konkretnych intencjach, które sobie wciąż przypominamy.

Po pierwsze – modlimy się o dobre i trwałe owoce duchowe tego czasu w życiu nas wszystkich: wszystkich bez wyjątku, świeckich i duchownych. I modlimy się o odwagę i mądrość do podjęcia właściwego postanowienia końcowego, co uczynimy za kilka minut, oraz o siłę i zapał do jego realizacji, oraz wytrwałość w tym dziele.

W drugiej intencji ogarniamy sercem i pamięcią wszystkich Rekolekcjonistów i Spowiedników wielkopostnych, tak mocno teraz zapracowanych. Szczególnie gorąco modlimy się za tych Spowiedników, którzy swoją posługę spełniali wczoraj i przedwczoraj wśród nas. A przy okazji – bardzo im za tę posługę dziękujemy!

W trzeciej intencji powierzamy Panu naszemu wszystkich tych, którzy chociaż bardzo chcieliby uczestniczyć w naszych spotkaniach, ale jednak nie mogą – z powodu choroby, słabości, podeszłego wieku, lub innych okoliczności nie do pokonania. Wszystkie te Osoby prosimy, aby duchowo łączyły się z nami, aby włączały się w modlitwę, zanoszoną w ich domach w ramach naszych Rekolekcji, a Chorych i Cierpiących prosimy o ofiarowanie w intencji tego czasu i jego owoców chociaż cząstki swoich cierpień – tego swojego krzyża, który codziennie tak wytrwale dźwigają. Już teraz bardzo Im za to dziękujemy, po raz kolejny bardzo Ich serdecznie pozdrawiamy i uznajemy za pełnoprawnych Uczestników naszych Rekolekcji.

I wreszcie, w czwartej intencji polecamy tych, którzy – odwrotnie do poprzednich – mogą tu być z nami, a nie chcą. Pewnie to już kolejne Rekolekcje, na których ich nie było. My jednak, mając wielką nadzieję na to, że wreszcie tu dotrą, modlimy się o to gorąco. O to, że zrozumieją, iż – jak mawiamy – „bez Boga ani do proga”. Oby jak najszybciej sami się o tym przekonali

Moi Drodzy, przypominaliśmy sobie codziennie te cztery intencje po to, aby naszą modlitwę właściwie ukierunkować, ale też po to, aby o tych intencjach pamiętać przy okazji wszystkich następnych rekolekcji i także te sprawy Bogu wówczas powierzać.

A właśnie tą modlitwą wzmocnieni, podejmujemy refleksję nad Bożym słowem, odczytywanym w liturgii Mszy Świętej tych dni, czyniąc z tego właśnie Słowa podstawę do naszych refleksji, ale też wyprowadzając ich hasło, ich główną myśl. Jak już na pewno wszyscy dobrze pamiętamy, tym hasłem są słowa, które przed chwilą usłyszeliśmy w drugim czytaniu, a które wyszły spod pióra Apostoła Pawła, piszącego do Rzymian, ale i do nas wszystkich, iż NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE.

I oto w piątek zatrzymaliśmy się nad zagadnieniem, jak i gdzie SZUKAĆ NADZIEI, mocno to sobie podkreślając, że człowiek wierzący, przyjaciel i uczeń Chrystusa, i Jego naśladowca – nie pokłada złudnych nadziei w człowieku, w ludzkich tylko układach, w doczesnych sprawach, także w swoim własnym sukcesie, czy powodzeniu – słowem: w niczym, co mogłoby osłabić, lub zerwać jego więź z Bogiem. Człowiek wierzący ufa tylko Bogu, a jeśli także ludziom – bo przecież to też jest potrzebne – to jedynie takim, którzy żyją w jedności z Bogiem i są Jego świadkami.

Natomiast zaufanie do Boga winno być bezgraniczne i trwałe, niezależne od różnych okoliczności zewnętrznych i wewnętrznych, także od tego, że Bóg może nie od razu rozwiąże nasze problemy i da nam to, o co prosimy, albo też – że rozwiąże je inaczej, aniżeli byśmy chcieli, czy się spodziewali. Zaufanie do Boga ma być bezgraniczne i stałe!

Wczoraj z kolei rozważaliśmy sobie o tym, by ŻYĆ NADZIEJĄ – i jak to robić. I mówiliśmy sobie, że owo życie nadzieją polega między innymi na tym, by w swoim życiu dawać szansę! By dawać szansę najpierw Bogu, czyli pozwolić Mu działać w taki sposób, w jaki On chce, a nie w taki, jaki my byśmy chcieli.

Dać szansę drugiemu człowiekowi, a więc wyciągnąć do niego rękę i nawiązać z nim kontakt – być może: ponowny kontakt – zwłaszcza kiedy ten zrozumie swój błąd i będzie chciał naprawić swoje życie i swoje relacje z nami. Właśnie wtedy trzeba takiemu człowiekowi na to pozwolić, a dopóki nastąpi jakieś opamiętanie z jego strony – modlić się za niego i czekać, tak jak czekał ojciec na swego syna marnotrawnego, o czym słyszeliśmy we wczorajszej Ewangelii.

I wreszcie – dać szansę sobie samemu, czyli uwierzyć, że uda się osiągnąć dobro, o które się staramy – pomimo doraźnych trudności.

I oto dzisiaj, przez chwilę, w duchu hasła całych naszych Rekolekcji: NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE, zatrzymamy się nad słowami: NIEŚĆ NADZIEJĘ.

Liturgia słowa dzisiejszej niedzieli opowiada nam o dwóch ciekawych wydarzeniach. Pierwsze – to szemranie ludu Izraela na pustyni. Pomimo tylu znaków Bożej opieki nad nimi i troski o nich – począwszy od cudownego wyprowadzenia z niewoli egipskiej i przeprowadzenia suchą nogą przez Morze Czerwone – lud znowu szemrze. Znowu jest niezadowolony. Przy czym, trzeba tu powiedzieć, że kiedy jest on niezadowolony, to już nawet w słowach nie przebiera, bo padają takie oto stwierdzenia: Czy po to wyprowadziłeś nas z Egiptu, aby nas, nasze dzieci i nasze bydło wydać na śmierć z pragnienia?

Jak na to odpowiedzieć? Czy w ogóle warto na takie absurdalne zarzuty odpowiadać? A takim jeszcze mocniejszym i jeszcze gorszym – w tym kontekście – jest to pytanie, które Izraelici musieli często tam, na pustyni, stawiać, a które dziś pojawia się w zakończeniu pierwszego czytania: Czy też Pan jest rzeczywiście w pośrodku nas, czy nie? Można powiedzieć: pytanie, jak pytanie. Samo w sobie nie jest jakieś niewłaściwe, czy niestosowne. Ale jeśli uwzględnić to wszystko, co Bóg uczynił i czego dokonał chociażby do tego momentu; jeśli przypomnieć tyle znaków Jego troski i opieki nad swoim ludem, a wręcz tyle cudów, przez Niego dla nich dokonanych, to takie pytanie jest po prostu skandaliczne!

To co jeszcze ten biedny Bóg ma zrobić, żeby to całe oporne towarzystwo do siebie przekonać? Jakich cudów, jakich znaków, miałby jeszcze dokonywać, skoro i tak oni za chwilę przyjdą z pretensjami, że im tak źle, że tacy pokrzywdzeni, a w Egipcie – to im się dopiero dobrze działo. Widzimy, jak ciężko było z nadzieją w tym narodzie!

Ale – tak, jak to mówiliśmy sobie wczoraj – widzimy wielką nadzieję Boga, że jednak warto z tym ludem się męczyć, bo może w końcu jakieś dobro z tego wyniknie… I dlatego On sam odnowił tę nadzieję w ich sercach, On sam przyniósł im tę nadzieję – dając im po prostu wodę. Zauważmy, że po raz kolejny uczynił dla nich cud, co było ewidentnym znakiem Jego potęgi i podarowaniem im wielkiej nadziei, że On jest z nimi i o nich nie zapomniał. Pomimo ich ciągłych buntów, odstępstw i wątpliwości.

W tym wszystkim, bardzo trudnym okazywała się ciągle sytuacja i pozycja Mojżesza, który był niejako między młotem a kowadłem, bo musiał nieraz świecić oczami przed Bogiem za swój oporny naród, a musiał też nieraz przekazać temuż narodowi trudne słowa Boże. Sytuacja nie do pozazdroszczenia, zresztą Mojżesz – jak to nawet dzisiaj słyszymy – od razu, w obliczu takich problemów, zwracał się o rozstrzygnięcie do Boga, a niekiedy to i uskarżał się na swój los, bo już miał tego wszystkiego zwyczajnie serdecznie dosyć!

W końcu – kto by nie miał, w takiej sytuacji?… I chyba tylko wielkiej nadziei, jaką ciągle nosił w swoim sercu, należy zawdzięczać to, że swoją tak bardzo trudną misję wypełnił do końca, ciągle niosąc tę nadzieję swoim rodakom.

Ewangelia dzisiejsza to zapis rozmowy Jezusa z Samarytanką. Jest to bardzo ciekawa i intrygująca rozmowa, dlatego należałoby jej poświęcić dużo więcej uwagi, omawiając kolejne zdania i stwierdzenia, odkrywając ich pełny i głęboki sens. My dzisiaj na to nie mamy czasu – i nie takie jest nasze założenie – natomiast chcemy dopatrzeć się w tym fragmencie motywów, o których sobie dziś rozważamy.

I jeżeli idzie o to, jak NIEŚĆ NADZIEJĘ, to w postawie i słowach Jezusa mamy wzór wręcz fenomenalny! Oto Jezus sam wychodzi z inicjatywą rozmowy, co samo w sobie może nie jest aż takie dziwne. Jednak zaczyna On rozmawiać z kobietą z Samarii, a więc narodu, żyjącego z Izraelitami w odwiecznej nieprzyjaźni – a nawet sam fakt rozmowy z kobietą wywołał u Apostołów niejakie zdziwienie. Jak słyszeliśmy: Na to przyszli Jego uczniowie i dziwili się, że rozmawiał z kobietą. Jednakże żaden nie powiedział: „Czego od niej chcesz?” lub „Czemu z nią rozmawiasz?”

W dodatku, rozmawiał z kobietą, której postawa moralna – mówiąc oględnie – nie była zbyt wzorcową. Miała ona bowiem już pięciu mężów, a ten, z którym żyła w tym momencie, też nie był jej mężem. Skąd o tym wiemy? Bo wybrzmiało to bardzo wyraźnie w wypowiedzi samego Jezusa, co kobieta tylko potwierdziła. I teraz – to właśnie chciałbym podkreślić – pomimo tego wszystkiego, Jezus potraktował tę niewiastę w sposób naprawdę bardzo serdeczny i życzliwy.

A ile nadziei wlał w jej serce, jak bardzo rozgrzał to serce i zapalił do świadczenia o Nim wobec ludzi, niech zaświadczą te słowa z dzisiejszej Ewangelii: Wielu Samarytan z owego miasta zaczęło w Niego wierzyć dzięki słowu kobiety świadczącej: „Powiedział mi wszystko, co uczyniłam”. Kiedy więc Samarytanie przybyli do Niego, prosili Go, aby u nich pozostał. Pozostał tam zatem dwa dni. I o wiele więcej ich uwierzyło na Jego słowo, a do tej kobiety mówili: „Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata.

I wreszcie drugie czytanie, w którym Święty Paweł tak mówi do chrześcijan Gminy rzymskiej, ale i do nas wszystkich: A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w naszych sercach przez Ducha Świętego, który został nam dany. Chrystus bowiem umarł za nas jako za grzeszników w oznaczonym czasie, gdyśmy jeszcze byli bezsilni. A nawet za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami.

Jak wielką nadzieję zatem przyniósł nam Pan! Jak bardzo tę nadzieję odnowił w naszych sercach! Jak wielką dał nam szansę! Nie tylko Samarytance, nie tylko Pawłowi, ale każdej i każdemu z nas! Dlatego czymś ważnym jest, abyśmy – wpatrzeni w ten piękny wzór – także odważyli się NIEŚĆ NADZIEJĘ innym. Tym, wśród których żyjemy. A jak mamy to robić?

Tak, jak czynimy to zawsze, kiedy trzeba nam dać jakieś konkretne świadectwo, albo innych do czegoś przekonać: słowem i przykładem. A może odwrotnie: najpierw przykładem, a potem słowem. Według starej, łacińskiej maksymy, iż Verba docent – exempla trahunt”, co się tłumaczy: „Słowa uczą, ale przykłady pociągają”.

Dlatego przede wszystkim dobrze byłoby – już tak konkretnie – powstrzymać się od ciągłego narzekania, użalania się na swój los, jak to czynili Izraelici, o czym dziś słyszymy… To narzekanie – przyznajmy to wszyscy – jest naszą codziennością. Chyba wszyscy się na nim łapiemy, w większym lub mniejszym stopniu. Ja też się do tego przyznaję, że zbyt łatwo ulegam tej pokusie…

Owszem, to też nie w tym rzecz, żeby naiwnie wszystko i wszystkich chwalić i zachowywać jakąś pustą, tanią wesołkowatość, ale my naprawdę mamy się do kogo zwrócić ze swymi problemami. Dlatego zamiast siać wokół siebie smutek, gorycz podenerwowanie, opowiadając wszystkim wokół o swoich biedach i nieszczęściach, może warto spróbować częściej mówić o tym Bogu na modlitwie. Tutaj akurat możemy powiedzieć wszystko – o wszystkim i o wszystkich.

Nieraz mówię ludziom, przy różnych okazjach, że jak ktoś chce ponarzekać, albo poplotkować o innych, to może, jak najbardziej, to uczynić i plotkować i narzekać ile tylko chce – tak, naprawdę, może – ale nie do ludzi, a do Jezusa! Jemu można powiedzieć wszystko i zawsze! Bo On będzie wiedział, co z tym zrobić, a ludzie zrobią z tego tylko sensację.

W tym kontekście, przypominają mi się słowa jednego z naszych Profesorów w Seminarium, który często nam powtarzał: „Nie bądźmy listonoszami diabła!” To znaczy, nie rozpowiadajmy o złu, nie promujmy zła. Owszem, moi Drodzy, o tych złych sprawach też trzeba mówić, ale tylko o takich, które są prawdziwe, a więc nie o domysłach, a już na pewno nie można rozpowiadać oszczerstw i kłamstw – i tylko wtedy, kiedy z takiego mówienia wyniknie jakieś dobro. A chociażby takie, że znajdziemy wspólnie rozwiązanie trudnej sytuacji, albo umówimy się na modlitwę o rozwiązanie problemów, o których mówimy.

Natomiast opowiadanie takich rzeczy – nawet prawdziwych – bez jakiegoś konkretnego celu, a jedynie dla sensacji, czy czyjejś ciekawości, nie ma sensu! Faktycznie, nie bądźmy listonoszami diabła! Mówmy o tym, co dobre, nieśmy ludziom nadzieję, ale nie takim naiwnym i pustym stwierdzeniem: „Nie martw się, wszystko będzie dobrze!”; albo: „Jakoś się ułoży, jakoś to będzie!”, bo takie stwierdzenie naprawdę nic nie znaczą! Niby dlaczego miałoby się ułożyć? I „jako” to będzie?

Nie! Jeżeli chcemy komuś powiedzieć coś budującego, to pokażmy źródło nadziei, podpowiedzmy, gdzie – a dokładniej: u kogo – należy szukać pomocy i ratunku! I nadziei! U kogo? Dobrze wiemy! Od dwóch dni o tym mówimy. U Boga. I o tym, moi Drodzy, mówmy, do tego zachęcajmy: do mocnego związania się z Bogiem: do modlitwy i Spowiedzi Świętej, do stałego przyjmowania Komunii Świętej, do lektury Pisma Świętego! Do tego zachęcajmy, to podpowiadajmy! Najlepiej – własnym przykładem!

I spróbujmy ciągle przypominać sobie i innym o tylu już znakach Bożej dobroci i pamięci o nas, których doświadczyliśmy sami i których na pewno doświadczyli nasi rozmówcy. Oby tylko chcieli to sobie przypomnieć… To niesie prawdziwą nadzieję – właśnie ta świadomość, że Bóg nie zapomniał i ciągle jest blisko, ciągle pomaga.

I warto też ciągle poszukiwać sposobów, jak NIEŚĆ NADZIEJĘ innym w konkretnych życiowych sytuacjach, w których się znajdujemy, a szczególniew miejscach swojej pracy i nauki,wśród tych ludzi, z którymi na co dzień mamy kontakt.

Dla mnie to nasze wspólne spotkanie staje się wyjątkową okazją, aby powiedzieć o sprawie, która jest dla mnie ogromnie ważna, bo jest przestrzenią mojej codziennej posługi, a która może się stać także przestrzenią niesienia nadziei. Jest to oczywiście posługa na polu duszpasterstwa akademickiego.

Staram się wszędzie tam, gdzie jestem na jakimś zastępstwie, czy choćby kiedy prowadzę rekolekcje, czy odprawiam odpust, poruszać ten temat – niestety, jak się wydaje, pomijany i zapominany w naszej parafialnej codzienności – temat duszpasterstwa akademickiego. Dlaczego jest on taki ważny?

Oto bowiem, z jednej strony, widzimy wzrastającą obojętność młodych ludzi na sprawy wiary i na Kościół, a wobec osób duchownych – wręcz niechęć, a nawet wrogość, niejednokrotnie wyrażaną bardzo otwarcie. Z drugiej jednak strony – widać wyraźne sygnały poszukiwania przez Młodych odpowiedzi na najważniejsze pytania i pragnienie odkrywania najgłębszego sensu życia.

Stare albumy, jakie znalazłem w Ośrodku Duszpasterstwa Akademickiego, zawierają wiele zdjęć i zapisów, dokumentujących aktywną działalność tegoż Duszpasterstwa na przestrzeni lat, kiedy to jednoczyło ono dużą liczbę Studentów i Pracowników Uczelni, a prowadziło je kilku Duszpasterzy Akademickich.

Co się dzisiaj stało z młodymi Ludźmi, że nie ma ich w Duszpasterstwie, a często nie ma Ich w ogóle w kościele, na Mszy Świętej, czy przy konfesjonale? Czyżby Bóg przestał być Im potrzebny? Czyżby uznali, że lepiej ułożą sobie życie bez Niego, radząc sobie samemu ze wszystkimi problemami i wyzwaniami?

Nie wierzę! A wręcz jestem przekonany, że jest dokładnie odwrotnie! Dlatego proszę Wszystkich o zainteresowanie się tą sprawą.

Zwracam się z serdeczną prośbą do samych Studentów, aby tam, gdzie studiują, zainteresowali się ofertą Duszpasterstwa Akademickiego. Istnieje ono – w różnej formie – przy każdym większym ośrodku akademickim, przy każdej większej Uczelni. Trzeba tylko wpisać w wyszukiwarce internetowej: „Duszpasterstwo Akademickie – Uniwersytet…” taki a taki, i zaraz się coś wyświetli. Proszę o to zainteresowanie się.

A Rodziców, Dziadków i Rodziny Studentów proszę o zainteresowanie się tym, czy Ich studiująca Młodzież zainteresowała się tą sprawą. A przynajmniej: czy tam, gdzie studiuje, chodzi na Mszę Świętą w niedzielę? Czy się modli? Czy nie zapomniała o Bogu? Bo kiedy ci młodzi Ludzie byli jeszcze w domu, pod opieką Rodziców, to i na katechezę w szkole chodzili, i na Mszę Świętą jakoś tam docierali… Kiedy jednak wyjeżdżają na studia – zwłaszcza daleko od domu – często wszystko się urywa! I to nagle, z dnia na dzień! I to całkowicie, radykalnie!

Dlatego proszę Was – Rodzice, Dziadkowie i Rodziny Studentów: porozmawiajcie z nimi w domu, może przy okazji Świąt, czy tam, gdzie są, utrzymują kontakt z Bogiem? Czy może zainteresowali się Duszpasterstwem Akademickim na swojej Uczelni? Moi Drodzy, nie wstydźmy się podjąć takiej rozmowy! Nie obawiajmy się własnych dzieci – nawet już studiujących, ale to są jednak Wasze Dzieci – zapytać, czy nie zapomniały o Bogu?

Żeby nie było znowu takiej dziwacznej sytuacji, że we własnym domu, we własnej rodzinie, wobec własnych Dzieci czy Wnuków, krępujemy się lub obawiamy poruszać spraw najważniejszych.

Dlatego dzisiaj proszę, aby ten temat był na stałe obecny w naszych rodzinnych rozmowach – podobnie, jak przy każdej okazji i danej mi sposobności proszę Duszpasterzy, aby temat ten był obecny w codziennej praktyce duszpasterskiej w naszych Parafiach. A Wszystkich – naprawdę, Wszystkich bez wyjątku – proszę, aby ten temat był obecny w naszych modlitwach.

Proszę Wszystkich, byśmy na tym poletku Duszpasterstwa Akademickiego razem siali ziarno dobrego słowa, troski o naszą Młodzież, zainteresowania się Ich wiarą i ich postawą – abyśmy siali wszyscy. Abyśmy tym młodym ludziom nieśli nadzieję!

Sam Duszpasterz Akademicki z pewnością niczego nie zdziała, jeżeli wszyscy nie poczujemy się za tę sprawę odpowiedzialni! A jest to sprawa, która – wbrew pozorom – nie dotyczy tylko jakiejś małej grupki osób.

Przecież w większości naszych Rodzin – może tych Rodzin dalszych – są Studenci. A nawet, jeżeli nie ma ich w naszej Rodzinie, to są w naszej Rodzinie parafialnej, a to już mobilizuje nas do podjęcia tej wspólnej troski. I tego dobrego siewu! Chociaż wiemy, że na plon przyjdzie nam poczekać…

Podobnie zresztą, jak na wszystkich innych płaszczyznach naszego życia. Ale to nie może nas zniechęcić, ale jeszcze bardziej właśnie mobilizować do tego, by NIEŚĆ NADZIEJĘ – wszystkim wokół: własnym przykładem i dobrym słowem.

I właśnie w tym kontekście postawmy sobie teraz takie oto pytania do refleksji:

Czy nie ulegam zbyt łatwo pokusie narzekania i krytykowania innych?

Ile jest w moich słowach radości i nadziei, dobra i miłości?

Czy inni, patrząc na moje codzienne postępowanie, mogą się czuć podniesieni na duchu, czy raczej zdołowani?

I ostatnie pytanie – zapowiadane wcześniej: pytanie o postanowienie. Moi Drodzy, o jakie postanowienie tu chodzi?

Przede wszystkim o takie, jakie jest nam osobiście naprawdę potrzebne, jakiego domaga się nasza sytuacja i nasza postawa. Czyli – niekoniecznie będzie to, na przykład, zwyczajowe niejedzenie słodyczy, albo niejedzenie kolacji. To ma być lekarstwo adekwatne do choroby – tak, jak na ból zęba nie zakłada się opaski uciskowej na nogę, tak nasze postanowienie ma dotyczyć tego, co w naszej postawie najbardziej niedomaga.

Ma to być postanowienie odważne – bierzemy się za to, co naprawdę ważne, wręcz najważniejsze i powoduje inne grzechy, chociaż wiadomym będzie, że praca nad tym trochę zaboli i będzie kosztowała, ale to dopiero wówczas będzie praca skuteczna.

Musi to być jednak postanowienie możliwe do zrealizowania. Nasz Ojciec Duchowny w Seminarium powtarzał nam, żebyśmy w ramach naszych postanowień nie próbowali przesuwać Katedry siedleckiej. Dlatego też właśnie planujemy coś wymagającego, ale realnego!

I dlatego bierzemy się za jedną sprawę, a nie pięć naraz. Innych doglądamy, ale bierzemy się za jedną. Możemy to sobie zapisać, natomiast koniecznie musimy zapamiętać, co postanowiliśmy, i ciągle to sobie przypominać. Musimy mieć też świadomość, że może się nie udawać dotrzymanie od razu tego postanowienia – nawet na pewno nie wszystko się uda. Nie załamujemy się jednak i nie rezygnujemy z pracy – stosujmy metodę małych kroków.

Módlmy się o wypełnienie tegoż postanowienia. I wspominajmy o nim na kolejnych Spowiedziach. Pamiętajmy, że jest to zadanie na jakiś dłuższy czas, nie na jeden dzień. I wreszcie pamiętajmy, że jest to w końcu postanowienie przed Bogiem. Dlatego naprawdę trzeba je potraktować poważnie.

Jakie to więc może być postanowienie? Na pewno, nie może to być stwierdzenie: „Będę lepszy!”, albo: „Poprawię się”; albo: „Coś tam w życiu zmienię”. Nie, to musi być coś bardzo konkretnego? Na przykład – co?

A chociażby: codzienna modlitwa, także w ciągu dnia. Albo Msza Święta – ale poza niedzielą, bo niedzielną uznajemy za coś oczywistego. Albo stały stan łaski uświęcającej i stała Komunia Święta. A może punktualność. A może ograniczenie grzechów języka – plotkowania, albo powstrzymanie przekleństw. A może codzienny czas dla najbliższych: wspólny obiad, wspólna modlitwa, wspólne czytanie Pisma Świętego. A może dotrzymywanie słowa i składanych obietnic. A może ograniczenie czasu przed telewizorem lub komputerem. A może systematyczne spotykanie z chorymi, samotnymi z naszego otoczenia… A może jeszcze coś innego…

Z pewnością, propozycji takich można by mnożyć wiele. Zechciejmy zatem teraz wybrać jedną i odpowiedzieć na pytanie:

Jakie będzie moje osobiste, konkretne, długoterminowe – postanowienie z tych Rekolekcji?…

I dzisiejszą pracą domową będzie rozpoczęcie – już dzisiaj – realizacji podjętego postanowienia. A jak się nam udała wczorajsza praca domowa?…

NADZIEJA ZAWIEŚĆ NIE MOŻE! Ty sam, Panie, przekonujesz nas o tym. Dlatego pomagaj nam codziennie SZUKAĆ NADZIEI, podpowiadaj nam, jak na co dzień ŻYĆ NADZIEJĄ, a wreszcie wskaż, jak temu dzisiejszemu światu, tak bardzo pogubionemu i smutnemu NIEŚĆ NADZIEJĘ! Niech to będzie naszym codziennym zadaniem – i naszą wielką radością. Amen

2 komentarze

  • Szczęść Boże,
    Księże Jacku,
    Dopiero dzisiaj realizuję zamiar kontaktu z księdzem. Spotkaliśmy się przy ogrodzeniu pod plebanią w Małaszewiczach, gdzie ksiądz prowadził rekolekcje. Po mszy poprosiłem o poświęcenie mi chwili czasu, podczas której dziękowałem za słowo boże. Refleksje trwały kilka dni, a i dalej przychodzą. Na koniec spotkania dał mi ksiądz obrazek z Matką Boską Kodeńską i zachęcił bym skorzystał z bloga. Więc to czynię. Nic nie dzieje się bez powodu. Nasze spotkanie też. Okazuje się, że mama księdza jest moją chrzestną mamą. Nasze mamy kiedyś były przyjaciółkami, a rodzice księdza byli na moim ślubie 30 lat temu w Małaszewiczach. Moi rodzice żyją, nie wiem jak z rodzicami księdza. Nasze spotkanie to chyba znak od Boga. Coś chyba chcę powiedzieć, stąd daję sobie szansę to zrozumieć i piszę ten komentarz. Jestem tylko aktorem tego życia, zobaczę jak dalej pokieruje mnie reżyser.

    • Dziękuję za ten kontakt. Moi Rodzice żyją i mają się dobrze – dzięki Bogu! Myślę, że przy osobistym spotkaniu pogadamy szerzej i dłużej. Pozdrawiam serdecznie!
      xJ

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.