O tajemnicy królewskiej…

O

Szczęść Boże! Moi Drodzy, z całego serca dziękuję za wszystkie życzenia, jakie napłynęły wczoraj – i wciąż napływają – z okazji dwudziestej piątej rocznicy moich Święceń kapłańskich. Jak zawsze, odwdzięczać się będę serdeczną modlitwą oraz Mszą Świętą, którą na dniach odprawię u Matki Bożej Kodeńskiej, w intencji Wszystkich pamiętających i życzliwych. Raz jeszcze – wielkie dzięki!

A oto nasze wczorajsze świętowanie:

https://siedlce.podlasie24.pl/kosciol/jubileusz-25-lecie-kaplanstwa-w-siedleckiej-katedrze-20230620152019?_gl=1*19kkvn4*_ga*MTUwNjg5OTQzMi4xNjUwMDIyMTA2*_ga_8H7CG4ZCTH*MTY4NzI4ODU3OS4xNTIuMS4xNjg3Mjg4OTIzLjU5LjAuMA

A teraz już zapraszam do rozważenia dzisiejszego Bożego słowa. Co Pan do mnie konkretnie mówi? Czego ode mnie oczekuje? Duchu Święty, pomóż to rozpoznać.

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Środa 11 Tygodnia zwykłego, rok I,

Wspomnienie Św. Alojzego Gonzagi, Zakonnika,

21 czerwca 2023.,

do czytań: 2 Kor 9,6–11; Mt 6,1–6.16–18

CZYTANIE Z DRUGIEGO LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO KORYNTIAN:

Bracia: Kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie. Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg.

A Bóg może zlać na was całą obfitość łaski, tak byście mając wszystko i zawsze pod dostatkiem, bogaci byli we wszystkie dobre uczynki według tego, co jest napisane: „Rozproszył, dał ubogim, sprawiedliwość jego trwa na wieki”.

Ten zaś, który daje nasienie siewcy, i chleba dostarczy ku pokrzepieniu, i ziarno rozmnoży, i zwiększy plon waszej sprawiedliwości. Wzbogaceni we wszystko, będziecie pełni wszelkiej prostoty, która składa przez nas dziękczynienie Bogu.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie.

Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.

Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.

Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”.

Co do pierwszego zdania dzisiejszego pierwszego czytania, to właściwie trudno się z nim nie zgodzić. Bo cóż bardziej oczywistego, niż stwierdzenie, że kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie. Oczywista oczywistość. I teraz – mając to w świadomości – każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg.

Czyli – mówiąc wprost – jeśli chcesz zbierać więcej, to siej więcej. Jeśli chcesz, aby Twoje życie przynosiło dobre owoce, to dawaj z siebie więcej, jak najwięcej. Ale – co bardzo ważne – w pełnej wolności! Nie z przymusu, nie dla zasady, nie na pokaz, ale w pełnej wolności, z potrzeby serca – z potrzeby radosnego serca! Bo tylko takiego, radosnego dawcę – jak słyszymy – miłuje Bóg!

A Bóg może zlać na was całą obfitość łaski, tak byście mając wszystko i zawsze pod dostatkiem, bogaci byli we wszystkie dobre uczynkito kolejne słowa z pierwszego czytania. Zatem, Bóg może dać bardzo dużo, a nawet chce dać bardzo dużo! A wręcz – daje bardzo dużo! Jednak ze strony człowieka potrzeba otwartego serca. Trzeba przyjęcia tego daru. Bo Bóg – raz jeszcze to podkreślmy – może i chce dać bardzo wiele. I tak naprawdę nie ma nigdy problemu w tym, czy da, czy nie da, bo na pewno da.

Problem natomiast z tym przepływem Bożych darów jest zwykle po stronie odbiorcy. Czyli po naszej stronie. Twojej i mojej. Po stronie Twojego i mojego serca. Chodzi mianowicie – mówiąc tak nieco technicznie – o pojemność tego naszego serca. Ile to my jesteśmy w stanie tych Bożych darów przyjąć, ile wykorzystać ku dobremu, ile pomnożyć, ile swoim mądrym i dobrym działaniem „przetworzyć”, aby zyskać jak najwięcej dobrych owoców.

Oczywiście, mamy tu na myśli przede wszystkim dary i łaski, dawane nam na płaszczyźnie duchowej, ale trudno tego nie odnieść także do darów materialnych. Bo Pan i tych nam nie skąpi, ale w takim wymiarze, w takiej formie, w takim czasie i w taki sposób, by służyły naszemu dobru duchowemu. Czyli – mówiąc finalnie – naszemu zbawieniu.

Dlatego nie zawsze otrzymujemy to, o co w tej sferze materialnej, czy tej sferze doczesnej prosimy. Nie zawsze to otrzymujemy, albo nie zawsze w takiej formie, w jakiej byśmy chcieli; albo nie zawsze w tym czasie, który my uznajemy za najlepszy. Bo Pan wie lepiej od nas, co i kiedy dobrze nam posłuży, a co nam dobrze nie posłuży. Dlatego byłoby celowym i wskazanym, byśmy na te sprawy właśnie w taki sposób patrzyli.

Czyli w pełnym odniesieniu do Jezusa: traktując to wszystko, co otrzymujemy, jako dar od Niego i jednocześnie dając to, co z siebie dajemy, jako dar dawany Jemu samemu. Także, jeśli jest on dawany drugiemu człowiekowi – to jako dar dawany Jezusowi i ze względu na Jezusa.

Bardzo z pewnością pomoże w tym pouczenie, jakiego On sam, Jezus, udzielił nam dzisiaj w Ewangelii: Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. Po czym słyszymy, jak należy się modlić, jak dawać jałmużnę i jak pościć. Jak? Tak, żeby to przede wszystkim Bóg widział, a nie ludzie.

Bo jeżeli jedynie ze względu na ludzkie pochwały będziemy to czynić, albo dla zdobycia poklasku, uznania lub podniesienia słupków sondażowych, wówczas możemy usłyszeć te jakże dramatyczne słowa, w dzisiejszej Ewangelii powtórzone aż trzy razy: Ci otrzymali już swoją nagrodę. Przy okazji, zwróćmy uwagę na biblijną symbolikę tej liczby, oznaczającą pełnię, kompletność, całość…

Prosta zatem dedukcja: jeżeli to ma nie być nagroda od Ojca, który widzi w ukryciu, to o jakiej tu nagrodzie w ogóle można mówić? O tym chwilowym ludzkim uznaniu, które z dnia na dzień może się zmienić, a wcale nie musi mieć przełożenia na życie wieczne? To ma być ta nagroda? Przecież to sytuacja bardziej, niż dramatyczna!

Stąd Jezus podpowiada: Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. Czy też: Ty zaś gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. Czy wreszcie: Ty zaś gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. I zdanie, które także powtarza się aż trzy razy, ale o jakże innej treści, o jakże innym odcieniu – zdanie pełne radości i nadziei, będące zapowiedzią prawdziwej nagrody: A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.

Dlatego właśnie warto – i to ma tylko sens – układać te sprawy w łączności z Panem. Czyli nie na pokaz i nie dla ludzkiego oka, ale dając cokolwiek – dawać z serca, ze względu na Jezusa i Jemu samemu w drugim człowieku. Jeżeli pragnąć jakichś darów i prosić o nie, a wreszcie je przyjmować – to także ze świadomością, że to z Jego ręki, a wówczas nie będzie pretensji o to, że to nie to, że nie tak, że nie w tym czasie, że za mało, że… coś tam jeszcze! W każdym razie, nie tak, jakbyśmy chcieli.

Przyjmując dary z Bożej ręki, możemy być pewni, że są to dary dobre i z pewnością akurat teraz nam potrzebne. Dając coś – Jemu do ręki i ze względu na Niego – wiemy, że trafią we właściwe ręce i na pewno nie będą zmarnowane, a przez Niego samego będą docenione. Nawet, jeżeli nie będą docenione przez ludzi. O wiele większą wartość ma przecież nagroda, którą On sam, Jezus, chce nam dać – w przeciwieństwie do tego, co mogą nam dać ludzie.

A tak już pomijając może nawet ten najbardziej wzniosły wymiar duchowy tego wszystkiego, o czym Jezus dzisiaj mówi w Ewangelii, to czy tak zupełnie po ludzku nie sprawia nam pewnej wewnętrznej satysfakcji fakt, że mamy jakąś swoją osobistą tajemnicę, którą skrywamy w swoim sercu, wiadomą tylko Bogu i przez Niego jedynie widzianą… Właśnie – jakieś dobro, które uczyniliśmy, a o którym nie wie świat, ale wie Bóg.

Jakąś niespodziankę, jaką uczyniliśmy komuś, a która sprawiła owemu komuś wielką radość, a może nawet nie wie on, od kogo ją otrzymał? A może jakieś inne nasze osiągnięcie, jakaś nasza zasługa, jakieś dobre i owocne działanie, którym się nie chwalimy na prawo i lewo, nie pilnujemy (niczym Sienkiewiczowski Zagłoba, z jego sławnym: „Jam to, nie chwaląc się, sprawił!”), by przypadkiem naszych zasług nie przegapiono i żeby co do jednej ludzie dobrze wiedzieli i zapamiętali – ale właśnie zostawiamy to Bogu, zakładając, że ludzie i tak się o tym dowiedzą. Wcześniej, czy później. Ale jednak nie od nas. Czy to – tak czysto po ludzku – nie daje jakiejś radości i satysfakcji?

Owszem, pierwszy odruch jest taki, że jak coś dobrego zrobiłem, to trzeba o tym wszystkim dookoła powiedzieć. A jeśli nawet nie wszystkim, to w miarę możliwości… tym, którym trzeba. A jak coś wiem, o czym inni nie wiedzą, to pierwszy odruch jest taki, żeby się tym właśnie pochwalić, że oto – proszę bardzo – jestem taki we wszystkim zorientowany. Na zasadzie: „Wy nie wiecie, a ja wiem!”

A właśnie – w jednej i drugiej, wskazanej tu sytuacji – zachować to dla siebie. Na zasadzie owej «królewskiej tajemnicy», o której biblijny Archanioł Rafał mówił młodemu Tobiaszowi. Czyli, że mam swoją godność, prezentuję sobą jakiś styl i jakąś klasę, więc stać mnie na to, by czynić dobro, nie obnosząc się z nim.

Moi Drodzy, czy sami takich ludzi nie cenimy wysoko? I czyż nie zyskuje w naszych oczach ktoś, o zasługach którego dowiadujemy się od różnych ludzi, ale nie od niego samego, bo on sam się tym nikomu nie chwalił? Czy dobra wiadomość, jaką o jego postawie otrzymamy od innych, a nie od niego samego, nie zyskujeten sposób na wartości? Właśnie! Dlaczegóż zatem i my nie mielibyśmy się odważyć na taką postawę – na taką wysoką klasę! Na taki nawet czysto ludzki wysoki poziom osobowości, inteligencji i kultury.

Z pewnością, taka motywacja również zasługuje na tę obietnicę Jezusa: A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Oby zawsze Ojciec niebieski miał co widzieć – z tego swego ukrycia – w naszej postawie. Oby On miał, co widzieć. Ludzie nie muszą. Chociaż potrzeba tego typu postaw – także z tej czysto ludzkiej strony – jest ogromna. Szczególnie w naszych czasach, gdzie honoru i godności w ludzkich postawach jest coraz mniej! Oby ich było właśnie jak najwięcej!

Taką postawę prezentował Patron dnia dzisiejszego, Święty Alojzy Gonzaga. Urodził się 9 marca 1568 roku, koło Mantui, jako najstarszy z ośmiu synów margrabiego Ferdynanda di Castiglione. Ojciec – co prawda – pokładał w nim duże nadzieje, jednak Alojzy urodził się jako dziecko bardzo wątłe, a matce przy porodzie groziła śmierć. Rodzice więc uczynili ślub, że odbędą pielgrzymkę do Loreto, jeśli tylko matka i syn wyzdrowieją. Tak się też stało.

Ojciec zatem marzył o laurach rycerskich dla syna. W tym właśnie czasie, w roku 1517, flota chrześcijańska odniosła świetne zwycięstwo nad Turkami pod Lepanto. Ojciec Alojzego brał udział w tejże wyprawie. Dumny ze zwycięstwa, ubrał swojego trzyletniego syna w strój rycerza i paradował z nim w fortecy nad rzeką Padem, ku radości żołnierzy. Jednak kiedy ojciec podążył na kolejną wyprawę wojenną, pięcioletni Alojzy wrócił pod opiekę matki.

Mając zaś siedem lat, przeżył swoiste nawrócenie – jak je sam określił. Poczuł nicość ponęt tego świata i wielką tęsknotę za Bogiem. Odtąd duch modlitwy, zaszczepiony przez matkę, rozwinął się w nim jeszcze silniej. Codziennie – z budującą wręcz pobożnością – odmawiał na klęczkach, oprócz normalnych pacierzy rannych i wieczornych, siedem psalmów pokutnych i oficjum do Matki Bożej.

Jednakże ojciec nie był z tego zadowolony. Po swoim powrocie z wyprawy wojennej, zabrał syna do Florencji, na dwór wielkiego księcia Franciszka Medici, by nabył tam manier dworskich. Alojzy jednak najlepiej czuł się w słynnym florenckim sanktuarium, obsługiwanym przez zakon serwitów. Tu też, przed ołtarzem Matki Bożej, złożył ślub dozgonnej czystości. Jak zapisano w jego życiorysach, w nagrodę miał otrzymać taki przywilej, iż nie odczuwał pokus przeciw anielskiej cnocie czystości.

W 1579 roku, ojciec Alojzego został mianowany gubernatorem Monferrato w Piemoncie. Przenosząc się na tamtejszy zamek, zabrał ze sobą Alojzego. W następnym roku, z polecenia Papieża Grzegorza XIII, w diecezji Brescia odbyła się wizytacja kanoniczna, przeprowadzona przez Świętego Karola Boromeusza.

Z tej okazji Alojzy, właśnie z ręki Świętego Karola, przyjął Pierwszą Komunię Świętą. Jesienią tegoż roku, kiedy miał lat dwanaście, wraz z rodzicami przeniósł się do Madrytu, gdzie na dworze królewskim cała rodzina spędziła dwa lata. Tam chłopiec nadal pogłębiał w sobie życie wewnętrzne przez odpowiednią lekturę. Rozczytywał się – między innymi – w „Ćwiczeniach duchowych” Świętego Ignacego. Modlitwę swoją przedłużał do pięciu godzin dziennie. Równocześnie kontynuował studia.

Wreszcie zdecydował się na wstąpienie do zakonu jezuitów. Kiedy wyjawił ojcu swoje postanowienie, ten wpadł w gniew, ale stanowczy Alojzy nie ustąpił. Na rzecz brata, Rudolfa, zrzekł się prawa do dziedzictwa i udał się do Rzymu. 25 listopada 1585 roku, wstąpił do nowicjatu jezuitów w Rzymie. Jak sam wyznał, praktyki pokutne, które zastał w zakonie, były znacznie lżejsze od tych, jakie sam sobie nakładał. Cieszył się jednak bardzo, że miał okazję do ćwiczenia się w wielu innych cnotach, do jakich mu zakon dawał okazję.

Jesienią 1585 roku, Alojzy uczestniczył w publicznej dyspucie filozoficznej w słynnym Kolegium Rzymskim, gdzie olśnił wszystkich subtelnością i siłą argumentacji. Zaraz potem otrzymał Święcenia niższe i został skierowany przez przełożonych na studia teologiczne. W roku 1590 miał przyjąć Święcenia kapłańskie. Wyroki Boże były jednak inne. Wtedy bowiem Rzym nawiedziła epidemia dżumy. Alojzy prosił przełożonych, by mu zezwolili posługiwać zarażonym. Wraz z innymi klerykami udał się na ochotnika do szpitala.

Wyczerpany studiami i umartwieniami organizm kleryka uległ zarazie. Alojzy zmarł, nie przyjąwszy Święceń kapłańskich, w dniu 21 czerwca 1591 roku, w wieku zaledwie dwudziestu trzech lat. Jego sława była tak wielka, że już w roku 1605 Papież Paweł V ogłosił go Błogosławionym. Kanonizacja jednak odbyła się dopiero w roku 1726. Dokonał jej Papież Benedykt XIII, wraz z Kanonizacją Świętego Stanisława Kostki. Tenże Papież ogłosił, w roku 1729, Świętego Alojzego Patronem młodzieży, zwłaszcza studiującej.

jego duchowej postawie bardzo dobitnie świadczy list, jaki na krótko przed swą śmiercią napisał do matki, a w którym – między innymi – czytamy:

Przyznam Ci się, Dostojna Pani, że ile razy rozmyślam o Bożej dobroci, owym niezgłębionym i bezkresnym morzu, umysł mój gubi się zupełnie. Wobec takiego ogromu traci on rozeznanie i nie rozumie wcale, dlaczego Pan po tak nieznacznej i krótkiej pracy zaprasza mnie do wiecznego pokoju.Nieba wzywa mnie do nieskończonej szczęśliwości, której tak opieszale szukałem, i obiecuje nagrodę za łzy, których tak niewiele wylałem.

Rozmyślaj o tym ustawicznie, Dostojna Pani, i strzeż się obrazić nieskończoną Bożą miłość. Stałoby się to z pewnością wówczas, gdybyś opłakiwała śmierć tego, kto żyje w obliczu Boga i swym wstawiennictwem będzie Ci pomagał bardziej, niż za życia. Zresztą, nasza rozłąka nie będzie długa. W Niebie zobaczymy się znowu. Złączeni na wieki z naszym Zbawicielem, rozradowani szczęściem wiecznym, ze wszystkich sił będziemy Go chwalić i na wieki sławić Jego miłosierdzie. Bóg odbiera nam swój dar tylko po to, aby umieścić go w pewniejszym i bezpieczniejszym miejscu, a ofiarować nam to, czego sami zapragniemy.

Wszystko to piszę, ponieważ gorąco pragnę, abyś Ty, Dostojna Pani, i cała w ogóle rodzina, uważała moją śmierć za radosne wydarzenie, abyś towarzyszyła mi matczynym błogosławieństwem wtedy, gdy będę przemierzał ową drogę, aż dojdę do brzegu, gdzie się mieszczą wszystkie moje nadzieje. Piszę to tym chętniej, iż niczym innym nie zdołam okazać bardziej miłości, którą winienem Tobie, jako syn wobec matki.” Tyle z listu Świętego Alojzego.

Wpatrując się w świetlany przykład jego świętości, ale też mając na uwadze słowo Boże dzisiejszej liturgii, prośmy go o wstawiennictwo w naszej intencji, abyśmy w swojej ludzkiej postawie zachowali wysoką klasę i poziom godny chrześcijanina!

4 komentarze

  • Drogi Księże Jacku,
    25 lat to bardzo piękny okres pracy w kapłaństwie.
    Za pewne jest to dla Księdza czas błogosławiony, ale i jednocześnie pełen trosk, zmartwień a nawet chwil zwątpienia. Życzę Księdzu na dalsze lata, aby Bóg obdarzał oraz udzielał wszelkich łask, zdrowia, jak najwięcej cierpliwości, wytrwałości i przede wszystkim ludzkiej życzliwości. Dobrze że jesteś:)
    Ps. Bardzo piękny film dla Księdza Bogusława. Gratuluje pomysłu oraz wykonania. Również najlepsze życzenia dla Księdza Bogusława.

    • Dziękuję! Tak, to nieraz był czas trudny. Ale zawsze był piękny! Bo kapłaństwo jest piękne. Także wtedy, kiedy jest rudne… Wielkie dzięki za dobre słowo…
      xJ

  • Szczęść Boże. Czas pędzi nieubłaganie, ksiądz uczył mnie religii w Radoryżu Smolanym a dziś mija ćwierć wieku. Wszystkiego dobrego, niech Maryja chroni.

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.