Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym rocznicę święceń biskupich przeżywa Ksiądz Arcybiskup Andrzej Dzięga – w swoim czasie: Dziekan Wydziału Prawa na KUL, na którym studiowałem. Przy tej okazji dziękuję Księdzu Arcybiskupowi – już po raz kolejny – za piękną, pasterską postawę, jaką zajmuje w całej obecnej sytuacji, panującej w naszej Ojczyźnie i w świecie, i w obliczu wszelkich przejawów łamania Prawa Bożego, do jakiego ciągle obecnie dochodzi. Odwagę Księdza Arcybiskupa widzimy w Jego działaniach, czytamy w Jego listach i słyszymy w wypowiedziach. Wielkie dzięki za podtrzymywanie w nas ducha wiary! Życzę mocy ducha i wszelkiego Bożego błogosławieństwa, o które też będę się dla Niego modlił.
A ja mam dzisiaj zaplanowany dzień w trasie. Najpierw z Siedlec udam się do Konstancina – Jeziornej, do Domu Generalnego Zgromadzenia Sióstr od Aniołów, aby zabrać jakieś trzy figury – podobno wielkości około metra – do świątyni w Surgucie. Ksiądz Marek zakupił je już kilka lat temu, przed tak zwaną pandemią, i do dziś czekały na transport.
Dlatego przewiozę je do Białej Podlaskiej, skąd zostaną one następnie przekazane do Moskwy, a stamtąd – do Surgutu. Przy tej okazji, powierzam Waszej modlitwie całą posługę Księdza Marka i życie duchowe w Jego Parafii.
A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co dziś mówi do mnie Pan? Z jakim konkretnym przesłaniem zwraca się właśnie do mnie – osobiście? Duchu Święty, podpowiedz…
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Piątek 33 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie Św. Andrzeja Dunc–Lac, Kapłana i Towarzyszy,
Męczenników,
24 listopada 2023.,
do czytań: 1 Mch 4,36–37.52–59; Łk 19,45–48
CZYTANIE Z PIERWSZEJ KSIĘGI MACHABEJSKIEJ:
Juda i jego bracia powiedzieli: „Oto nasi wrogowie są starci. Chodźmy, aby świątynię oczyścić i na nowo poświęcić”. Zebrało się więc wszystko wojsko i poszli na Górę Syjon.
Dwudziestego piątego dnia dziewiątego miesiąca, to jest miesiąca Kislew, sto czterdziestego ósmego roku wstali wcześnie rano i zgodnie z Prawem złożyli ofiarę na nowym ołtarzu całopalenia, który wybudowali. Dokładnie w tym samym czasie i tego samego dnia, którego poganie go zbezcześcili, został on na nowo poświęcony przy śpiewie pieśni i grze na cytrach, harfach i cymbałach.
Cały lud upadł na twarz, oddał pokłon i aż pod niebo wysławiał Tego, który im zesłał takie szczęście. Przez osiem dni obchodzili poświęcenie ołtarza, a przy tym pełni radości składali całopalenia, ofiary pojednania i uwielbienia. Fasadę świątyni ozdobili złotymi wieńcami i małymi tarczami, odbudowali bramy i pomieszczenia dla kapłanów i drzwi do nich pozakładali.
A między ludem panowała wielka radość z tego powodu, że skończyła się hańba, którą sprowadzili poganie. Juda zaś, jego bracia i całe zgromadzenie Izraela postanowili, że uroczystość poświęcenia ołtarza będą z weselem i radością obchodzili z roku na rok przez osiem dni, począwszy od dnia dwudziestego piątego miesiąca Kislew.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Jezus wszedł do świątyni i zaczął wyrzucać sprzedających w niej. Mówił do nich: „Napisane jest: «Mój dom będzie domem modlitwy», a wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców”.
I nauczał codziennie w świątyni. Lecz arcykapłani i uczeni w Piśmie oraz przywódcy ludu czyhali na Jego życie. Tylko nie wiedzieli, co by mogli uczynić, cały lud bowiem słuchał Go z zapartym tchem.
Jest jakąś niezwykle mądrą i głęboką myślą to, co Juda i jego bracia wyrazili w słowach: Oto nasi wrogowie są starci. Chodźmy, aby świątynię oczyścić i na nowo poświęcić. Chodzi o to zestawienie jednego z drugim, powiązanie jednego z drugim: pokonanie wrogów, a więc uzyskanie pokoju politycznego, społecznego, historycznego – powinno pociągnąć za sobą uzyskanie pokoju i pojednania z Bogiem.
Oczywiście, Juda i jego bracia nigdy z Bogiem nie zerwali, gdyż to właśnie w Jego imię prowadzili walki, ale chcieli jeszcze tę swoją jedność z Nim przypieczętować i potwierdzić bardzo wymownym znakiem: oczyszczenia i ponownego poświęcenia świątyni. Mówiąc naszym dzisiejszym językiem – widzieli w tym swoiste votum dziękczynne za zwycięstwa, w ostatnim czasie osiągnięte. A jednocześnie – wyraźne i jednoznaczne połączenie rzeczywistości ziemskiej, widzialnej, doczesnej – z rzeczywistością Bożą, tą niewidzialną, której znakiem była świątynia…
Sama zaś uroczystość przebiegła bardzo uroczyście. Jak słyszymy, dwudziestego piątego dnia dziewiątego miesiąca, to jest miesiąca Kislew, sto czterdziestego ósmego roku wstali wcześnie rano i zgodnie z Prawem złożyli ofiarę na nowym ołtarzu całopalenia, który wybudowali. Dokładnie w tym samym czasie i tego samego dnia, którego poganie go zbezcześcili, został on na nowo poświęcony przy śpiewie pieśni i grze na cytrach, harfach i cymbałach.
A święto to – jak słyszymy dalej – obchodzono naprawdę podniośle, radośnie i pobożnie: Cały lud upadł na twarz, oddał pokłon i aż pod niebo wysławiał Tego, który im zesłał takie szczęście. Przez osiem dni obchodzili poświęcenie ołtarza, a przy tym pełni radości składali całopalenia, ofiary pojednania i uwielbienia. Fasadę świątyni ozdobili złotymi wieńcami i małymi tarczami, odbudowali bramy i pomieszczenia dla kapłanów i drzwi do nich pozakładali. A między ludem panowała wielka radość…
Tak, panowała wielka radość, bo Bóg doznał chwały, ale także zewnętrzni wrogowie zostali pokonani i nastał czas pokoju. Jeszcze raz podkreślmy: oba te wymiary winniśmy widzieć i rozumieć łącznie, bo przecież jeżeli Juda w imię Boże prowadził walki i dążył do zaprowadzenia pokoju, to znaczy, że jego ręką to sam Bóg zwyciężył. Teraz jednak trzeba było zadbać o to, by ten Boży pokój przede wszystkim ogarnął ludzkie serca, a nie był jedynie jakimś zewnętrznym, ograniczonym czasowo rozejmem wojskowym, zawieszeniem broni, wstrzymaniem wzajemnych ataków – jedynie do czasu, kiedy pierwszy wystrzał da znak do kolejnych krwawych konfliktów.
W tym miejscu musimy uczynić jeszcze jedno ważne zastrzeżenie, aby odpowiedzieć na zastrzeżenia, mogące pojawić się w naszych sercach, w związku z tematem wojny, prowadzonej przez Judę i jego braci: jak to rozumieć – w świetle nauki biblijnej? Wszak my, wychowani na Ewangelii Jezusa Chrystusa, od dziecka uczymy się o unikaniu nie tylko walk, ale nawet nienawiści – skrywanej w sercu – wobec drugiego człowieka. A tu słyszymy o walkach, prowadzonych przez Judę – i to jeszcze w imię Boże! A kiedy już pokonał on swoich przeciwników, a więc na pewno przynajmniej część z nich pozabijał, to teraz wielki triumf i poświęcenie świątyni Bożej! Jak to rozumieć?
To bardzo trudne pytanie i jeszcze trudniejsza odpowiedź. Na pewno, nie można tamtych realiów mierzyć naszą dzisiejszą miarą. Wszak wówczas inaczej rozstrzygano spory między poszczególnymi ludźmi – i między państwami. Aczkolwiek i dzisiaj – w tych rzekomo cywilizowanych czasach – agresji, nienawiści i walki wcale nie jest mniej, ale dzisiaj uważamy to za odstępstwo od normy. Przynajmniej oficjalnie. A na pewno – w nauczaniu Kościoła. Wtedy jednak te sprawy załatwiano – by tak to ująć – ręcznie i odręcznie!
Poza tym, musimy pamiętać, że przekazu biblijnego – w tej warstwie historycznej, faktograficznej, czy geograficznej – nie możemy odczytywać dosłownie, gdyż jest on podporządkowany przekazowi duchowemu, symbolicznemu. Naturalnie, to nie wyjaśnia wszystkich problemów, związanych z tą kwestią i na pewno przed nami – a więc tymi, którzy chcą jak najwięcej zrozumieć z Biblii, aby móc nią na co dzień żyć – dużo jeszcze poszukiwań.
Dlatego dzisiaj bierzemy tę właśnie myśl i ten przekaz, że pokoju w tym wymiarze zewnętrznym – także tym publicznym, narodowym lub międzynarodowym – nigdy nie da się tak naprawdę oddzielić od pokoju wewnętrznego, w sercu człowieka. A ten pokój człowiek może osiągnąć tylko – i to podkreślmy bardzo mocno pięć tysięcy razy: TYLKO! – w jedności z Bogiem!
To dlatego właśnie Jezus tak stanowczo i mocno stwierdził dzisiaj w Ewangelii: Napisane jest: «Mój dom będzie domem modlitwy», a wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców. A stało się to po tym, jak wszedł do świątyni i zaczął wyrzucać sprzedających w niej. Po czym nauczał codziennie w świątyni. Lecz arcykapłani i uczeni w Piśmie oraz przywódcy ludu czyhali na Jego życie. Tylko nie wiedzieli, co by mogli uczynić, cały lud bowiem słuchał Go z zapartym tchem.
I możemy zapytać: dlaczego lud słuchał Go z zapartym tchem, natomiast arcykapłani i uczeni w Piśmie oraz przywódcy ludu czyhali na Jego życie? Odpowiedź wydaje się jednoznaczna – w kontekście tego, co mówiliśmy sobie w ramach refleksji do pierwszego czytania: bo ci prości ludzie mieli pokój w sercu, bo ich serca były świątyniami Bożymi, natomiast starszyzna miała w swoich sercach niepokój, a wręcz bałagan, dlatego tak bardzo oburzała się, kiedy Jezus postanowił zapanować nad bałaganem w świątyni widzialnej. Te wymiary naprawdę są połączone!
Zresztą, nawet i dzisiaj – i to nie tylko w odniesieniu do świątyni – niekiedy mówi się, że jeżeli ktoś ma wokół siebie widzialny bałagan i żyje w nim na co dzień, nawet nie starając się go ogarnąć, to jest to znakiem wewnętrznego nieuporządkowania. Chociaż znowu różnego rodzaju artyści i „niespokojne duchy twórcze” mówią właśnie o tak zwanym „twórczym nieporządku”, czyli że z tego totalnego chaosu i bałaganu oni wytwarzają, wyprowadzają wielkie dzieła! Któż to wie…
Na pewno jednak – już mówiąc całkiem poważnie – bałagan w sercu, niepokój sumienia, a wręcz wyrzuty sumienia, jakie człowieka gnębią, z pewnością nie pozostają bez wpływu na jego postępowanie, na jego działalność, na jego relacje z ludźmi, ze światem… Właśnie dlatego, że nie są uporządkowane relacje z Bogiem! I właśnie dlatego, że ta wewnętrzna świątynia jest w stanie ruiny, to wszystko na zewnątrz coraz bardziej w ruinę popada!
Także w życiu religijnym takiego człowieka, bo nawet, jeżeli systematycznie i skrupulatnie spełnia on wszystkie religijne praktyki, a nie ma to przełożenia na jego ducha, czyli na sposób jego myślenia – a co za tym idzie: postępowania i odnoszenia się do wszystkich wokół – to nie ma to sensu.
Dlatego trzeba nam codziennie starać się o to, aby oczyszczać i uświęcać naszą wewnętrzną duchową świątynię. I w ten sposób budować trwały pokój z samymi sobą, ale też z innymi ludźmi i z całym światem. Bo tak właśnie objawia się i tak owocuje – wewnętrzny pokój i zjednoczenie z Bogiem.
Dobrze o tym wiedzieli, dlatego tę jedność – także w ogniu prześladowań – zachowywali Patronowie dnia dzisiejszego, Andrzej Dunc–Lac, Kapłan i jego Towarzysze, Męczennicy wietnamscy. Co wiemy o ich historii?
Otóż, pierwsi misjonarze, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską do Wietnamu, przybyli tam w XVI wieku. Przez kolejne trzy stulecia chrześcijanie byli prześladowani za swoją wiarę. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską, zwłaszcza podczas panowania cesarza Minh–Manga, w latach 1820–1840. Zginęło wtedy od stu do trzystu tysięcy wierzących.
Stu siedemnastu Męczenników z lat 1745–1862 Jan Paweł II kanonizował w Rzymie, 18 czerwca 1988 roku. Ich Beatyfikacje odbywały się w pierwszej połowie XX wieku. Wśród kanonizowanych znalazło się dziewięćdziesięciu sześciu Wietnamczyków, jedenastu Hiszpanów i dziesięciu Francuzów. Było to ośmiu biskupów i pięćdziesięciu kapłanów, pozostali zaś to ludzie świeccy, w tym jedna kobieta – Agnieszka, matka sześciorga dzieci.
Andrzej Dung–Lac, który reprezentuje wietnamskich Męczenników, urodził się około 1795 roku, w biednej, pogańskiej rodzinie, na północy Wietnamu. Pod wpływem katechety przyjął Chrzest i imię Andrzej, a 15 marca 1823 roku przyjął święcenia kapłańskie.
Jako kapłan w parafii Ke–Dam, nieustannie głosił słowo Boże. Często pościł, wiele czasu poświęcał na modlitwę. Dzięki jego przykładowi wielu tamtejszych mieszkańców przyjęło Chrzest. W 1835 roku Andrzej Dung został aresztowany po raz pierwszy. Dzięki pieniądzom, zebranym przez jego parafian, został uwolniony. Żeby uniknąć prześladowań, zmienił swoje imię na Andrzej Lac i przeniósł się do innej prefektury, by tam kontynuować swą pracę misyjną.
10 listopada 1839 roku ponownie go aresztowano, tym razem wspólne z innym kapłanem, Piotrem Thi, którego odwiedził, by się u niego wyspowiadać. Obaj ponownie zostali zwolnieni z aresztu – po wpłaceniu odpowiedniej kwoty. Okres wolności nie potrwał jednak długo. Po raz trzeci aresztowano ich po kilkunastu zaledwie dniach. Trafili wówczas do Hanoi. Tam przeszli niezwykłe tortury. Obaj zostali ścięci mieczem 21 grudnia 1839 roku.
A oto jak ten straszny czas prześladowań opisuje jeden z Towarzyszy Andrzeja, Święty Paweł Le–Bao–Tinh, w liście do alumnów Seminarium Ke–Vinh, wysłanym w roku 1843: „Ja, Paweł, uwięziony dla imienia Chrystusa, chcę wam opisać moje cierpienia, w których codziennie jestem pogrążony, abyście zapaleni miłością do Boga, oddawali Mu ze mną chwałę, bo na wieki Jego miłosierdzie.
To więzienie jest prawdziwym obrazem wiecznego piekła: do okrutnych udręczeń wszelkiego rodzaju, jak pęta, żelazne łańcuchy i kajdany, dołącza się nienawiść, mściwość, obelgi, słowa nieprzyzwoite, przesłuchania, złe czyny, fałszywe przysięgi, przekleństwa, wreszcie trwoga i smutek. Bóg, który niegdyś wybawił trzech młodzieńców z pieca ognistego, zawsze jest przy mnie, uwolnił mnie od tych utrapień i zmienił je w słodycz, bo na wieki Jego miłosierdzie.
Pośród tych cierpień, które innych zwykle przerażają, z łaski Bożej napełniony jestem radością i weselem, ponieważ nie jestem sam, lecz z Chrystusem. Sam nasz Mistrz dźwiga cały ciężar krzyża, a na mnie nakłada najmniejszą i ostatnią część. Jest On nie tylko widzem mojej walki, lecz sam walczy i zwycięża – i całą walkę doprowadza do końca. Dlatego na Jego głowie spoczywa wieniec zwycięstwa, a w Jego chwale uczestniczą także Jego członki.
Jak zniosę to widowisko, oglądając codziennie władców, mandarynów oraz ich siepaczy, znieważających święte imię Twoje – Panie, który siedzisz nad Cherubinami i Serafinami? Oto Krzyż Twój jest deptany stopami pogan! Gdzie jest Twoja chwała? Widząc to wszystko, zapalony miłością ku Tobie, wolę – po obcięciu członków – umrzeć na świadectwo Twojej miłości. Okaż, Panie, swoją potęgę, zachowaj mnie i podtrzymaj, aby moc ukazała się w mojej słabości i wsławiła się wobec pogan, aby Twoi nieprzyjaciele nie mogli w pysze podnosić swojej głowy, gdybym się zachwiał w drodze.
Najdrożsi bracia, słysząc to wszystko, z radością składajcie dzięki Bogu, od którego pochodzą wszelkie dobra, błogosławcie ze mną Pana, bo na wieki Jego miłosierdzie. Niech uwielbia dusza moja Pana i niech się raduje duch mój w moim Bogu, bo wejrzał na pokorę swojego sługi. […] Przez moje usta i mój rozum zawstydził filozofów, którzy są uczniami mędrców tego świata, bo na wieki Jego miłosierdzie.
Piszę wam to wszystko, aby zjednoczyła się wiara wasza i moja. Wśród tej burzy aż przy Tronie Bożym zarzucam kotwicę, żywą nadzieję, która jest w moim sercu. Wy zaś, najdrożsi bracia, tak biegnijcie, abyście osiągnęli wieniec; włóżcie pancerz wiary i chwyćcie oręż Chrystusa – zaczepny i obronny – jak uczył Święty Paweł, mój Patron. Lepiej wam z jednym okiem lub bez członków wejść do życia, niż z wszystkimi członkami być odrzuconymi.
Pomóżcie mi waszymi modlitwami, abym mógł walczyć według prawa – i to toczyć dobry bój aż do końca, abym szczęśliwie ukończył mój bieg! Jeżeli już się nie zobaczymy w tym życiu, w przyszłym świecie będziemy szczęśliwi, gdy stojąc przy tronie niepokalanego Baranka, jednogłośnie będziemy śpiewali Jego chwałę, radując się zwycięstwem na wieki.” Tyle ze świadectwa jednego ze wspominanych dzisiaj Męczenników.
A my, słuchając Bożego Słowa, przeznaczonego na dzisiejszy dzień w liturgii Kościoła, oraz wpatrując się w bohaterską postawę Męczenników wietnamskich, pomyślmy raz jeszcze, jak budujemy – a w razie potrzeby odbudowujemy – pokój w sercu i jedność z Bogiem, który zaowocuje pokojem zewnętrznym?…