Pomagam Jezusowi – czy przeszkadzam?…

P

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny – pięćdziesiąte! – przeżywa Ksiądz Jacek Wojdat, mój Kolega z Kursu Święceń. Życzę Jubilatowi wszelkiego Bożego błogosławieństwa! I zapewniam o modlitwie!

A ja za chwilę wyruszam na dyżur na Uczelni – na ulicy 3 Maja, na Wydziale Nauk Ścisłych i Przyrodniczych. Potem, o 17:00, spotkanie Wspólnoty naszej Nietuzinkowej Intelektualno – Modlitewnej Formacji Akademickiej (NIMFA), następnie, o 19:00, Msza Święta w intencji Środowiska Akademickiego, Duszpasterstwa Akademickiego i Młodzieży w Kościele, po czym adoracja Najświętszego Sakramentu w ciszy, do godziny 21:00. Taki sobie dzień…

A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:

https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut

Zatem, co dziś mówi do mnie Pan – do mnie osobiście? Duchu Święty, podpowiedz…

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen.

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Środa 4 Tygodnia zwykłego, rok II,

Wspomnienie Św. Jana Bosko, Kapłana,

31 stycznia 2024., 

do czytań: 2 Sm 24,2.9–17; Mk 6,1–6

CZYTANIE Z DRUGIEJ KSIĘGI SAMUELA:

Król Dawid rzekł do Joaba, dowódcy wojsk, który był z nim: „Przebiegnij wszystkie pokolenia Izraela od Dan do Beer–Szeby i policzcie ludzi, abym się dowiedział, jaka jest liczba narodu”. Joab przekazał królowi liczbę spisanej ludności. Izrael liczył osiemset tysięcy mężczyzn zdolnych do noszenia miecza, Juda zaś pięćset tysięcy.

Serce Dawida zadrżało, dlatego że zliczył lud. Dawid zwrócił się do Pana: „Bardzo zgrzeszyłem tym, czego dokonałem, lecz teraz, o Panie, daruj łaskawie winę swego sługi, bo postąpiłem bardzo nierozsądnie”. Dawid wstał nazajutrz rano. Wtedy to prorok Gad, „Widzący” Dawida, otrzymał polecenie od Pana: „Idź i oświadcz Dawidowi: To mówi Pan: «Przedstawiam ci trzy możliwości. Wybierz sobie jedną z nich, a Ja ci to uczynię»”.

Gad udał się do Dawida i przekazał mu następujące oświadczenie: „Czy chcesz, by w twej ziemi nastało siedem lat głodu, czy wolisz przez trzy miesiące uciekać przed wrogiem, który cię będzie ścigał, czy też przyjść ma na twój kraj zaraza trwająca trzy dni? Pomyśl i rozpatrz, co mam odpowiedzieć Temu, który mnie posłał”. Dawid odpowiedział Gadowi: „Jestem w wielkiej rozterce. Wolę raczej wpaść w ręce Pana, bo wielkie jest Jego miłosierdzie. W ręce człowieka wpaść nie chcę”.

Zesłał więc Pan na Izraela zarazę od rana do ustalonego czasu. Umarło wtedy z narodu od Dan do Beer–Szeby siedemdziesiąt tysięcy ludzi.

Anioł wyciągnął już rękę nad Jerozolimą, by ją wyniszczyć: wtedy właśnie obudziła się u Pana litość i rzekł do anioła, niszczyciela ludności: „Wystarczy! Cofnij rękę!” Anioł Pana znajdował się obok klepiska Arauny Jebuzyty.

Dawid widząc, że anioł zabija lud, wołał do Pana: „To ja zgrzeszyłem, to ja zawiniłem, a te owce cóż uczyniły? Niech więc dotknie Twa ręka raczej mnie i dom mego ojca”.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:

Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze.

A wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: „Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?” I powątpiewali o Nim.

A Jezus mówił im: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu, może być prorok tak lekceważony”.

I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.

Słuchając dzisiejszego pierwszego czytania, być może zastanawiamy się, w czym w ogóle jest problem? Za co Bóg ukarał Dawida, za co Dawid przepraszał, co się okazało tak wielkim przestępstwem? Czy jedynie fakt, że kazał policzyć swój lud? A cóż w tym złego?

Z pewnością, samo w sobie nie jest to niczym złym. Natomiast wówczas to Bóg sprawował pełnię władzy nad swoim ludem – i to bezpośrednio! – dlatego to On kierował jego codziennym funkcjonowaniem, ale i jego walkami i zwycięstwami. On też był absolutnym Panem tego ludu, Panem życia i śmierci, dlatego tylko On określał, kto ile czasu przeżyje na tym świecie, stąd też – logicznie rzecz biorąc – On też, jako jedyny, mógł określać i wiedzieć, jaka jest liczba tych, którzy to życie na tym świecie prowadzą

Oczywiście, w naszych czasach także Pan o tym decyduje – tu się nic absolutnie nie zmieniło – ale dzisiaj takie przeliczenie ludu nie stanowi problemu, a jeżeli jakiś stanowi, to jedynie taki, że w Kościele, jako specyficznej wspólnocie, zbudowanej na fundamencie duchowym, prowadzenie jakichkolwiek wyliczeń i statystyk wydaje się czymś zupełnie bezcelowym i bezsensownym.

Bo doprawdy trudno zrozumieć sens i potrzebę – ale też i wiarygodność – chociażby liczenia wiernych w naszych świątyniach, w jedną z wybranych niedziel, kiedy wiemy, że na frekwencję wiernych na Mszy Świętej pierwszy i zasadniczy wpływ ma pogoda, potem wiele jeszcze innych, większych i mniejszych czynników, więc jaki sens ma liczenie wiernych w taką właśnie niedzielę, kiedy jest zimno i deszczowo – kiedy za tydzień będzie odwrotnie i wskaźniki się zmienią?

A poza tym: po co w ogóle takie liczenie? Co w ten sposób chcemy zmierzyć? Religijność jakiejś grupy ludzi? Przecież doskonale wiemy, że mamy tu do czynienia z relacją: człowiek – Bóg, relacją duchową, bardzo osobistą, wręcz intymną, kształtującą się i zmieniającą czasami nawet z dnia na dzień! Jak taką relację zmierzyć statystycznie? Jaki „procent wiary”, a jaki „procent niewiary”, człowiek może mieć w sobie: w swoim myśleniu, w swoim konkretnym postępowaniu? Jak to zmierzyć?

Niemniej jednak, dzisiaj nie jest to grzechem. Wtedy natomiast, za czasów Dawida, uderzało to w ową bardzo bliską i serdeczną relację, jaką Bóg cały czas chciał tworzyć ze swoim ludem. Co prawda, wcześniejszym takim uderzeniem był sam fakt posiadania króla przez naród wybrany. Wszak to Bóg chciał sam pełnić całkowitą opiekę nad swym ludem i osobiście kierować wszystkimi sprawami, gdy nagle, w którymś momencie, naród wręcz zażądał od Proroka Samuela, aby ustanowił im króla. Bo inne narody mają, co czemu oni mają być gorsi?…

Bóg – przez Samuela – ostrzegał swój ich, że król ten nieraz będzie zwyczajnym tyranem i nie będzie się tak troszczył o nich, jak troszczy się Bóg. Ale nic do nich nie docierało, uparli się i koniecznie chcieli króla. Otrzymali więc Saula, a po nim Dawida. Bóg jednak, pomimo pójścia na to „ustępstwo”, chciał nadal kierować ludem. I w tym właśnie dzisiaj – w jakimś sensie – sprzeciwił Mu się Dawid. Chciał on bowiem przekonać się – dogadzając przy tym swojej królewskiej dumie, a może i próżności – jak wielkiego narodu jest władcą!

To był znak nieufności wobec Boga – podkreślmy raz jeszcze: przy takich relacjach z Bogiem, o jakich tu sobie mówiliśmy. Co ciekawe, od tego pomysłu starał się go odwieść Joab – tak, ten sam, który wcześniej sprzeciwił się królewskiemu zakazowi wymierzania na własną rękę sprawiedliwości Absalomowi. Dzisiaj w czytaniu tego nie słyszymy, bo ta informacja nie została do niego włączona, znajdziemy ją jednak w samej Księdze Samuela, iż odradzał on królowi takie działanie. Rozkaz króla jednak okazał się silniejszy.

W ten sposób Dawid stanął na przeszkodzie Bożemu działaniu. Nie pierwszy i nie jedyny raz. To jest właśnie ciekawe, że poza tym największym grzechem, jakim było uwiedzenie żony swego żołnierza Uriasza, Batszeby, i poza tym, opowiedzianym nam dzisiaj – komentatorzy biblijni wskazują w całej jego historii, opisanej na kartach Pisma Świętego, jeszcze kilka, zwykle pomniejszych jego działań, kiedy to może nie chciał wprost sprzeciwić się Bogu i działać złośliwie przeciw Niemu, ale kiedy – by tak to ująć – „wiedział lepiej”, niż Bóg, jakie rozwiązanie powziąć. Zwykle źle na tym wychodził – i zwykle szybko sobie uświadamiał, że się pomylił.

To zresztą było jego naprawdę mocną i dobrą stroną postępowania, że kiedy tylko zrobił coś złego – poczynając od tego największego i najcięższego grzechu – i kiedy został o tym uświadomiony przez Proroka, natychmiast korzył się przed Bogiem, żałował, przyjmował pokutę, szczerze postanawiając poprawę. Nigdy nie szedł w zaparte, wmawiając sobie i innym, czy próbując wmawiać Bogu, że nic się nie stało, albo że ma rację. Nie, on zawsze, w takiej sytuacji, od razu zwracał się do Boga.

Jest w tym wielkim wzorem dla wszystkich: i dla tych wysoko postawionych, aby umieli przyznać się do błędu i przeprosić, pomimo swojego wysokiego stanowiska; i dla tych „normalnych”, aby po prostu nie brnęli w grzech, tylko kiedy go sobie uświadomią – natychmiast wracali do Boga! A najlepiej, żeby starali się w ogóle Bogu nie przeszkadzać w działaniu – tak, jak to się, niestety, zdarzyło dziś Dawidowi, ale się z tego wycofał; czy tak, jak zdarzyło się mieszkańcom rodzinnego miasta Jezusa, Nazaretu, którzy się jednak z tego nie wycofali, a brnęli w ten swój opór i niewiarę.

Słyszymy o tym dzisiaj: Wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: „Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?” I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu, może być prorok tak lekceważony”. I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu.

W kilku miejscach Ewangelii czytamy o tym, że Jezus zadziwił się, wręcz zachwycił, czyjąś wiarą. Najczęściej – powiedzmy to sobie szczerze – wiarą cudzoziemców! A oto dzisiaj słyszymy, że dziwił się niedowiarstwu… swoich rodaków! Paradoks? Jego najbliżsi postawili największe zapory w swoich sercach Jego działaniu. Chociaż „statystycznie” i „sondażowo” byli Mu najbliżsi, to jednak duchem – o wiele bardziej odlegli, niż wielu cudzoziemców.

I teraz – jaką miarą, jakim liczeniem, jakimi analizami – da się to wszystko zmierzyć, określić, opisać?… To się dokonuje w sercu każdego pojedynczego człowieka – w jego osobistej relacji z Jezusem, którą to relację albo stara się on we współpracy z Jezusem tworzyć, albo rzucać wszelkie możliwe kłody pod nogi…

A jak jest w moim przypadku: pomagam Jezusowi w dotarciu do mojego serca, czy przeszkadzam? A jeżeli upadnę – to czy wracam od razu, czy brnę w grzech, tłumacząc to w jakiś absurdalny sposób? Czy bardziej naśladuję Dawida, czy mieszkańców Nazaretu?…

A może Świętego Jana Bosko, Patrona dnia dzisiejszego? Z pewnością, jest w czym go naśladować. Co o nim wiemy?

Urodził się on 16 sierpnia 1815 roku w Becchi, około czterdziestu kilometrów od Turynu. Był synem piemonckich wieśniaków. Gdy miał dwa lata, zmarł jego ojciec. W tej sytuacji matka musiała zająć się utrzymaniem trzech synów.

Młode lata przeżył w ubóstwie. Wcześnie musiał podjąć pracę zarobkową. Kiedy miał lat dziewięć, Pan Bóg w tajemniczym widzeniu sennym objawił mu jego przyszłą misję, którą Jan zaczął na swój sposób rozumieć i pełnić. Widząc, jak wielkim powodzeniem cieszą się przygodni kuglarze i cyrkowcy, za pozwoleniem swojej matki w wolnych godzinach szedł do miejsc, gdzie ci popisywali się swoimi sztuczkami – i zaczynał ich naśladować.

W ten sposób zbierał mieszkańców swojego osiedla i zabawiał ich w niedzielne i świąteczne popołudnia, przeplatając swoje popisy modlitwą, pobożnym śpiewem i „kazaniem”, które wygłaszał. Było to zwykle kazanie, które tego dnia na porannej Mszy Świętej zasłyszał w kościele parafialnym, a które prawie „co do słowa” zapamiętał.

Pierwszą Komunię Świętą przyjął w wieku jedenastu lat. Gdy miał lat czternaście, rozpoczął naukę u pewnego kapłana – emeryta, którą musiał jednak po roku przerwać z powodu nagłej śmierci nauczyciela. Następnie odbył naukę w szkole podstawowej i średniej. Nie mając jednak funduszów na kształcenie się, musiał pracować dodatkowo w różnych zawodach, by zdobyć konieczne podręczniki, opłacić nauczycieli i utrzymać się na stancji. Dorabiał nadto dawaniem korepetycji.

Po ukończeniu szkoły średniej, został przyjęty do wyższego seminarium duchownego w Turynie. Tutaj, pod kierunkiem Świętego Józefa Cafasso, wykładowcy i spowiednika, czynił znaczne postępy w doskonałości chrześcijańskiej. 5 czerwca 1841 roku otrzymał święcenia kapłańskie.

8 grudnia 1841 roku, napotkał przypadkowo piętnastoletniego chłopca – sierotę, zupełnie opuszczonego materialnie i moralnie. Od tego, w jakimś sensie przełomowego dnia, zaczął gromadzić samotną młodzież, uczyć ją prawd wiary, szukać dla niej pracy u uczciwych ludzi. W niedzielę zaś zajmował młodzież rozrywką, dawał okazję do uczestnictwa we Mszy Świętej i do przyjmowania Sakramentów Świętych.

Ponieważ wielu z jego podopiecznych było bezdomnymi, starał się dla nich o dach nad głową. Tak powstały szkoły elementarne, zawodowe i internaty, które rychło rozpowszechniły się w Piemoncie. Wszystko to spowodowało, że ten Apostoł młodzieży uważany jest dziś za jednego z największych pedagogów w dziejach Kościoła.

Zdawał sobie wszakże Jan sprawę, że sam jeden tak wielkiemu dziełu nie podoła. Aby zapewnić stałą pieczę nad młodzieżą, założył dwie rodziny zakonne: Pobożne Towarzystwo Świętego Franciszka Salezego dla młodzieży męskiej – zwanych salezjanami, oraz Zgromadzenie Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych dla dziewcząt.

Będąc tak aktywnym, potrafił jednak nasz Święty odnajdywać czas na modlitwę i głębokie życie wewnętrzne. Obdarzony niezwykłymi charyzmatycznymi przymiotami, pozostawał człowiekiem pokornym i skromnym. Uważał siebie za słabe narzędzie Boga. Rozwinął szeroko działalność misyjną, posyłając najlepszych swoich synów duchownych i córki do Ameryki Południowej. Dzisiaj te dwie rodziny salezjańskie pracują na wszystkich kontynentach świata, na polu misyjnym.

W dziedzinie wychowania chrześcijańskiego Święty Jan Boscwsławił się także tym, że zostawił po sobie kierunek – styl wychowania – pod nazwą „systemu uprzedzającego”, który wprowadził prawdziwy przewrót w dotychczasowym wychowaniu. Nie mniejsze zasługi położył nasz Święty na polu ascezy katolickiej, którą uwspółcześnił, uczynił dostępną dla najszerszych warstw wiernych Kościoła: uświęcenie się przez sumienne wypełnianie obowiązków stanu, doskonalenie się przez rzetelną pracę.

Cały wolny czas Jan poświęcał na pisanie i propagowanie dobrej prasy i książek. Początkowo wydawał w drukarniach turyńskich. Od roku 1861 posiadał już własną drukarnię. Rozpoczął od wydawania żywotów świątobliwych młodzieńców, by swoim chłopcom dać konkretne żywe przykłady i wzory do naśladowania. Od roku 1877 dla wszystkich przyjaciół swoich dzieł zaczął wydawać jako miesięcznik – do dziś istniejący –Biuletyn Salezjański”. Wszystkie jego pisma, wydane drukiem, obejmują trzydzieści siedem tomów. Ponadto, pozostawił po sobie olbrzymią korespondencję.

W czasie kanonicznego procesu naoczni świadkowie w detalach opisywali wypadki uzdrowienia ślepych, głuchych, chromych, sparaliżowanych, nieuleczalnie chorych. Wiemy też o wskrzeszeniu co najmniej jednego umarłego. Najwięcej wszakże rozgłosu przyniosły mu: dar czytania w sumieniach ludzkich, którym posługiwał się niemal na co dzień, oraz dar przepowiadania przyszłości jednostek, swojego Zgromadzenia, dziejów Kościoła. Jan Bosczmarł 31 stycznie 1888 roku. Papież Pius XI beatyfikował go 2 czerwca 1929 roku, a kanonizował już 1 kwietnia 1934 roku, w Wielkanoc.

O postawie i duchowości tego Patrona młodzieży niech zaświadczą jego własne słowa, zamieszczone w jednym z listów, jaki skierował do swoich duchowych synów – salezjanów. A pisał tak: „Jeśli rzeczywiście pragniemy prawdziwego dobra naszych wychowanków i przygotowania ich do wypełnienia obowiązków, o tym nade wszystko powinniśmy pamiętać, że drogim naszym chłopcom zastępujemy rodziców. Dla nich pracowałem zawsze z miłością, dla nich uczyłem się, sprawowałem posługę kapłańską. […]

Ileż to razy, Synowie moi, musiałem w ciągu mojego długiego życia uczyć się tej wielkiej prawdy, że łatwiej jest gniewać się niż cierpliwie znosić, grozić niż przekonywać, a nawet łatwiej jest z powodu naszej niecierpliwości i pychy ukarać opornego, niż poprawić, zachowując się stanowczo i przyjaźnie. Zalecam wam miłość Świętego Pawła, którą okazywał nowo nawróconym. Często prowadziła go do łez i wytrwałej modlitwy, kiedy widział, że tak mało są pojętni i nie odpowiadają należycie na jego miłość.

Baczcie, by wam nikt nie mógł zarzucić, że działacie w gniewie. Niełatwo zachować spokój w karaniu, a przecież jest on konieczny, aby się nie wydawało, że działamy dla podkreślenia swej władzy albo dania upustu gniewowi. Tych, nad którymi sprawujemy jakąkolwiek władzę, uważajmy za synów. Stańmy się ich sługami, podobnie jak Jezus, który przyszedł służyć, nie zaś, aby Mu służono. Niechaj zawstydza nas nawet pozór chęci panowania. Nie panujmy nad nikim, chyba po to tylko, aby lepiej służyć. […]

Są naszymi dziećmi. Dlatego gdy poprawiamy ich błędy, wyzbądźmy się wszelkiego zagniewania, albo przynajmniej działajmy tak, jakbyśmy usunęli je zupełnie. Żadnego zagniewania, żadnej pogardy, żadnej obelgi. Na czas obecny miejcie miłosierdzie, na przyszły – nadzieję, jak przystoi ojcom, którzy naprawdę starają się o poprawę i właściwe wychowanie. W szczególnie trudnych wypadkach należy raczej pokornie i ufnie błagać Boga, niż wylewać potok słów, które tylko obrażają słuchających, lecz nie przynoszą żadnego pożytku winowajcom.”

Tyle Święty Jan Bosco. Wpatrzeni w świetlany przykład jego świętości, ale też zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zapytajmy samych siebie tak bardzo konkretnie, czy pomagamy Jezusowi działać w nas i dla nas, czy przeszkadzamy?… Czy Jezus może zachwycić się naszą wiarą?…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.