Całe miasto – u Jezusa!

C

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa moja Siostrzenica, Weronika Niedźwiedzka. Dziękując Bogu za Nią i za to, że codziennie czyni takie postępy w mądrości, w łasce u Boga i u ludzi – całym sercem, wraz z całą naszą Rodziną życzę, aby ani na moment nie zeszła z drogi, wskazanej przez Jezusa, ale szła nią bardzo wytrwale. Niech sam Jezus napełnia Ją wszelkimi swoimi dobrami!

Imieniny natomiast przeżywa Ksiądz Andrzej Biernat, Dziekan mojego rodzinnego Dekanatu, w Białej Podlaskiej. Życzę Bożej opieki i wszelkiego dobra! Zapewniam o modlitwie!

A ja dzisiaj zastępuję Księdza Proboszcza w Parafii Brzeziny. O 20:00 zaś – Msza Święta w naszym Duszpasterstwie Akademickim. Przypominam też, że dziś mamy pierwszą niedzielę miesiaca! Podziękujmy naszemu Panu za dzieło zbawienia…

A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:

https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut

Postarajmy się odnaleźć to jedno, jedyne i konkretne przesłanie, z jakim Pan dziś do mnie się zwraca. Niech Duch Święty nas oświeci i natchnie!

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

5 Niedziela zwykła, B,

4 lutego 2024., 

do czytań: Hi 7,1–4.6–7; 1 Kor 9,16–19.22–23; Mk 1,29–39

CZYTANIE Z KSIĘGI HIOBA:

Hiob przemówił w następujący sposób: „Czyż nie do bojowania podobny byt człowieka? Czy nie pędzi on dni jak najemnik? Jak niewolnik, co wzdycha do cienia, jak robotnik, co czeka zapłaty. Zyskałem miesiące męczarni, przeznaczono mi noce udręki.

Położę się, mówiąc do siebie: «Kiedyż zaświta i wstanę?» Lecz noc wiecznością się staje i boleść mną targa do zmroku.

Czas leci jak tkackie czółenko i przemija bez nadziei. Wspomnij, że dni me jak powiew. Ponownie oko me szczęścia nie zazna”.

CZYTANIE Z PIERWSZEGO LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO KORYNTIAN:

Bracia: Nie jest dla mnie powodem do chluby to, że głoszę Ewangelię. Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii.

Gdybym to czynił z własnej woli, miałbym zapłatę, lecz jeśli działam nie z własnej woli, to tylko spełniam obowiązki szafarza. Jakąż przeto mam zapłatę? Otóż tę właśnie, że głosząc Ewangelię bez żadnej zapłaty, nie korzystam z praw, jakie mi daje Ewangelia.

Tak więc nie zależąc od nikogo, stałem się niewolnikiem wszystkich, aby tym liczniejsi byli ci, których pozyskam. Dla słabych stałem się jak słaby, aby pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych. Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:

Jezus po wyjściu z synagogi przyszedł z Jakubem i Janem do domu Szymona i Andrzeja. Teściowa zaś Szymona leżała w gorączce. Zaraz powiedział Mu o niej. On zbliżył się do niej i ująwszy ją za rękę podniósł. Gorączka ją opuściła i usługiwała im.

Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ wiedziały, kim On jest.

Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił. Pośpieszył za nim Szymon z towarzyszami, a gdy Go znaleźli, powiedzieli Mu: „Wszyscy Cię szukają”. Lecz On rzekł do nich: „Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem”. I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy.

Bardzo smutny przekaz płynie z pierwszego czytania. Tak przynajmniej możemy odbierać dosłownie to, co słyszymy. Owszem, kiedy przeanalizujemy całą historię Hioba, to przekonamy się, że nie była ona tak smutna i dramatyczna. A może inaczej: nie tylko taka była. Bo ten ciężko doświadczony w swym życiu człowiek żył początkowo przez wiele lat w spokoju i rodzinnym szczęściu, chwaląc Boga i niosąc dobro ludziom. Można zatem powiedzieć, że wtedy nie miał powodu do narzekania. Także po zakończeniu okresu ciężkiej próby powrócił do życia szczęśliwego i harmonijnego.

Ale ten czas, kiedy wszystko praktycznie zostało mu odebrane, zwaliły się na niego wszystkie możliwe nieszczęścia, a do tego jeszcze ludzie „używali sobie” na jego cierpieniu – naprawdę, trudny był do przeżycia! Także dla tego, że wszystko to było tak trudne do zrozumienia: dlaczego go to spotkało? Czym zawinił? Czym sobie na to zasłużył?

Wszak zawsze żył bogobojnie, wypełniał wszystkie przepisy Prawa Bożego, a nawet czuwał nad tym, by jego najbliżsi, szczególnie dzieci, tegoż Prawa przestrzegały. Dlatego podejmował co i raz różne działania i praktyki, wynagradzające Bogu za zniewagi, które dzieci mogły ewentualnie uczynić. Jakby już zawczasu Hiob Boga przepraszał i składał różne ofiary. I pomimo tego wszystkiego – spotkało go to właśnie, o czym wszyscy dobrze wiemy.

Stąd trudno się dziwić, że dzisiaj przychodzi nam wysłuchać pewnej porcji narzekania i użalania się z jego strony, co wyraził on w słowach: Czyż nie do bojowania podobny byt człowieka? […] Zyskałem miesiące męczarni, przeznaczono mi noce udręki. Położę się, mówiąc do siebie: «Kiedyż zaświta i wstanę?» Lecz noc wiecznością się staje i boleść mną targa do zmroku. Czas leci jak tkackie czółenko i przemija bez nadziei. Wspomnij, że dni me jak powiew. Ponownie oko me szczęścia nie zazna.

Można powiedzieć: jedno wielkie narzekanie! Jednak słowo: Wspomnij!, wypowiedziane przez Hioba, uświadamia nam, że on to wszystko mówił do Boga. Tak, do tego Boga, z którym się wręcz spierał, z którym mierzył się na różne argumenty, któremu stawiał twarde pytania, ale od którego nigdy nie odszedł. Nigdy – na krok! To właśnie było bardzo charakterystyczne w historii Hioba i niezwykle znaczące, że pomimo całego tego cierpienia, jakie nań spadło tak niespodziewanie – a do tego, powiedzmy sobie szczerze, także niezasłużenie – on ani na moment i ani na krok od Boga nie odszedł.

I nie zawiódł się na tym! Bo Bóg wynagrodził go tym, że przywrócił go do tego stanu szczęścia, harmonii i pokoju, w jakim żył przed czasem próby. Owszem, sama próba była bardzo ciężka – powiedzmy to raz jeszcze – ale Hiob przeżył ją dzielnie! Bo bezgranicznie ufał Panu!

Piotr też ufał, chociaż wiemy, że w tym zaufaniu bywał nieco chwiejny. Ale dzisiaj mógł się przekonać, że Jezus naprawdę troszczy się nie tylko o całe rzesze ludzi, które do Niego zewsząd zdążały – o czym dzisiaj także słyszymy w Ewangelii – ale nie zapomina również o swoich najbliższych. Dowodem tego stał się fakt uzdrowienia teściowej Piotra (już pomińmy może wszystkie anegdotyczne komentarze do tego faktu…).

Jak słyszymy, Piotr bez chwili wahania wspomina swemu Mistrzowi o niej… A Ten – bez chwili wahania – po prostu ją uzdrawia. Jak się okazało, to było preludium do tego, co się miało zaraz dokonać. Oto bowiem – jak słyszymy – z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ wiedziały, kim On jest.

Powtórzyła się więc – w jakiś sposób – historia Hioba, bo ci wszyscy ludzie także przyszli po pomoc do… właśnie, do kogo? Do Boga? Czy aby na pewno w Jezusie rozpoznali Bożego Syna, czy jedynie cudotwórcę, który jakąś mocą, trudną do określenia, dokonywał takich niezwykłych rzeczy.

Pamiętajmy jednak, że Jezus, kiedy uzdrawiał, czy dokonywał innych znaków, nigdy nie czynił tego w oderwaniu od celu swojej misji, czyli od nauczania i prowadzenia ludzi do zbawienia. Wszak nawet dzisiaj słyszymy – w dalszej części Jego wypowiedzi – jasne stwierdzenia: Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem. Dlatego także dokonując uzdrowień i innych znaków, w ten sposób przybliżał ludziom prawdę o Królestwie niebieskim, utrwalał wiarę i pogłębiał ją w sercach ludzi. Po to dokonywał swoich znaków.

Dlatego możemy domyślać się, że skoro ludzie całą wielką rzeszą przybywali do Niego, to musieli wiedzieć, że proszą o pomoc Wysłannika Boga. A wielu z nich być może uwierzyło – może właśnie dzięki temu uwierzyło – że Jezus jest naprawdę Synem Bożym i zapowiadanym Mesjaszem. I to właśnie dlatego idą do Niego ze swoimi bólami, bo liczą na pomoc Bożą!

Zwłaszcza, że zapewne wielu – tak, jak i Hiob – nie rozumiało, dlaczego cierpienie, z którym do Jezusa przyszli, zwaliło się właśnie na nich! Być może, byli tak samo, jak Hiob, sprawiedliwi i bogobojni, może przestrzegali wszystkich zasad Prawa Mojżeszowego, a tu przyszło na nich jedno czy drugie choróbsko – i męczą się przez całe życie.

Zapewne wielu z nich powtarzało – choćby i niedosłownie, ale z tym samym przekonaniem – słowa Hioba z dzisiejszego pierwszego czytania: Zyskałem miesiące męczarni, przeznaczono mi noce udręki. Położę się, mówiąc do siebie: «Kiedyż zaświta i wstanę?» Lecz noc wiecznością się staje i boleść mną targa do zmroku. Czas leci jak tkackie czółenko i przemija bez nadziei.

A tu nagle pojawiła się nadzieja! Jak z niej nie skorzystać? Oczywiście, zapewne Ewangelista Marek nieco przesadził pisząc, że całe miasto zeszło się wtedy u Jezusa, ale na pewno musiało być tych ludzi bardzo wielu, a może też trzeba nam to stwierdzenie odczytywać w kluczu pewnego symbolu – iż do Jezusa przyszło wtedy całe cierpienie tego świata, te wszystkie troski i niedole, które dotykały ludzi i czyniły ich życie tak trudnym i tak smutnym.

Oni z tym wszystkim przyszli do Jezusa – całe miasto! Czyli wszyscy bez wyjątku! Nikt nie szukał innych, rzekomo lepszych rozwiązań, albo lepszych uzdrowicieli. Wszyscy uznali, że to jest właśnie ten jeden i jedyny, do którego powinni się jak najszybciej udać. I udali się! I udało się – nie odeszli zawiedzeni. Jezus okazał swoją Boską moc. I wobec Hioba ta Boska moc się okazała.

Ale zarówno Hiob, jak i ci wszyscy, biedni, schorowani i zasmuceni ludzie – począwszy od Piotra, zatroskanego o swoją chorą teściową – wykonali to, co mogli i powinni wykonać, czyli ruszyli się z miejsca, przełamali wewnętrzne opory i zewnętrzne utrudnienia, by przyjść do Jezusa i poprosić Go o pomoc. Czyli – mówiąc tak wprost – zaufać Mu bezgranicznie! Właśnie w obliczu tego cierpienia i tego smutku, jakie na nich przyszły – przyjść do Jezusa, uwierzyć w Jego moc, zaufać Mu!

Z jednej strony – wydaje się to takie oczywiste. Bo ludzie zwykle, kiedy pojawiają się trudności, to przychodzą z nimi do Jezusa – na zasadzie, że „jak trwoga, to do Boga”. Kiedy przychodzą trudności i przeciwności, to wtedy jakoś i te kolana do modlitwy się zegną, i zakurzona książeczka do nabożeństwa gdzieś się odnajdzie, i droga do kościoła się przypomni… Bo trzeba się pomodlić o rozwiązanie problemu…

Tyle tylko, że dzisiaj wielu nawet i w takiej sytuacji do Boga się nie zwraca, tylko próbuje sobie radzić samemu… A ponieważ to się nie udaje – bo nie może się udać – wtedy tylko pogłębia się smutek, apatia, a ratunkiem jest alkohol, narkotyki, tania rozrywka, czy inne „ogłupiacze” i „znieczulacze”. Bo kiedy serce zasnuje mrok smutków i zmartwień, kiedy to serce wręcz wije się z bólu, a niekiedy wręcz wyje z bólu, to człowiek widzi, że to naprawdę „nie przelewki” i jednak szuka jakiegoś ratunku. Dobrze, żeby – bez chwili wahania – zawsze szukał go u Jezusa! Zawsze!

I żeby traktował to z taką oczywistością, z jaką Paweł traktował swoją misję apostolską, o czym słyszymy w drugim czytaniu, szczególnie w tych słowach: Nie jest dla mnie powodem do chluby to, że głoszę Ewangelię. Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii. Gdybym to czynił z własnej woli, miałbym zapłatę, lecz jeśli działam nie z własnej woli, to tylko spełniam obowiązki szafarza. Jakąż przeto mam zapłatę? Otóż tę właśnie, że głosząc Ewangelię bez żadnej zapłaty, nie korzystam z praw, jakie mi daje Ewangelia.

Bardzo ciekawe podejście do sprawy, prawda? Głoszę Ewangelię, bo tak mi zlecił Jezus – i nikomu z tej racji nie robię żadnej łaski! To jest moja misja! Mój moralny obowiązek. Ale że czynię to w imieniu Jezusa, Jego mocą i na Jego polecenie, a więc jestem od Niego w pełni zależny – dlatego w ogóle nie obchodzą mnie żadne komentarze, ani reakcje ludzi: czy im się to podoba, czy się nie podoba; czy się zgadzają z tym, co mówię, czy się nie zgadzają; czy to się mieści w wytycznych tak zwanej unii europejskiej (pisownia małą literą celowa), czy się nie mieści. Dla mnie liczy się Jezus i Jego wola, Jego decyzja – i Jego słowo. Tak dzisiaj możemy powiedzieć wraz ze Świętym Pawłem.

I obyśmy tak często powtarzali – i obyśmy z takim przekonaniem do Jezusa ze wszystkim się zwracali. Żeby całe miasto się zwracało – wszyscy! Wszyscy wokół nas! Moi Drodzy, trzeba nam tworzyć taką właśnie atmosferę w naszym otoczeniu: atmosferę zaufania do Jezusa! Tego dnia, o którym dziś słyszymy, że przyszło całe miasto, na pewno dokonała się jakaś międzyludzka akcja informacyjna: wieść o przybyciu Jezusa szybko się rozeszła, bo jedni przekazali drugim, ale też jedni drugich zachęcili do przyjścia.

Hiobowi, niestety najbliższe otoczenie nie dość, że nie ułatwiało trwania przy Bogu – to jeszcze przeszkadzało, robiąc sensację z jego stanu, w jakim się znalazł. Dlatego rzekomi bliscy i przyjaciele dogadywali mu, komentowali złośliwie, a żona wprost kazała mu bluźnić przeciwko Bogu. Hiob nigdy czegoś takiego nie zrobił. Wbrew wszystkim i wszystkiemu trwał przy Bogu! Dlatego Bóg sam odbudował mu dom, w jakiś sposób odtworzył tamto miasto, czyli to poczucie stabilizacji i wspólnoty, jakie miał przed okresem próby.

Z kolei, to samo całe miasto, które dziś przyszło do Jezusa po pomoc – także w jakiś sposób zostało odbudowane, ponownie wzmocnione, po prostu: uzdrowione. Co zrobić moi Drodzy, aby i nasze całe miasto przyszło do Jezusa? Aby to całe miasto, jakim jest chociażby nasza rodzina, nasza wspólnota w pracy, na studiach lub w szkole, nasza wspólnota sąsiedzka, ale i ta nasza wspólnota miejscowości zamieszkania, wspólnota diecezjalna, wspólnota kościelna, wspólnota narodowa – zwróciła się cała do Jezusa!

Moi Drodzy, przecież wszyscy dobrze wiemy, że chociażby ta sytuacja, w jakiej znalazła się obecnie nasza Ojczyzna, nie dlatego taką właśnie jest, że rządzący nie liczą się z nikim i z niczym, łamiąc wszelkie prawa Boskie i ludzkie. Owszem, oni to wszystko robią, siejąc zamęt i totalną dezorientację. Ale dlaczego to robią? Bo ktoś ich wybrał do pełnienia najwyższych urzędów – i nadal popiera to bezczelne łamanie wszelkich przepisów i zasad. Ktoś nadal wspiera działania, podejmowane wbrew nie tylko konkretnym przepisom, ale nawet: wbrew zdrowemu rozsądkowi. Cały czas ogromna rzesza ludzi to popiera, podczas gdy inna rzesza ludzi protestuje przeciwko temu…

I tak to nasze całe miasto – nie jest całe. Jest podzielone! Gdyby tak jednak całe miasto – ciągle mówimy o znaczeniu duchowym, a nie o jakiejś konkretnej miejscowości – przyszło do Jezusa, to nie mielibyśmy całego tego bałaganu i bezprawia, które teraz mamy.

Dlatego, moi Drodzy, budujmy wokół siebie takie miasto! Przykładem własnego życia, własnej postawy, własnego bezgranicznego zaufania do Jezusa – zachęcajmy wszystkich, wśród których żyjemy, pracujemy, studiujemy, uczymy się, aby i oni zaufali. Aby w ten sposób udało się pokonywać wszelkie podziały, wyrzucać ze swoich granic i domów wszelkie zło, a budować wzajemną miłość i jedność, zrozumienie i otwartość, radość i nadzieję!

Bądźmy budowniczymi takiego właśnie miasta! Zaufajmy Jezusowi i prośmy Go o pomoc – niech On sam będzie tego miasta pierwszym Budowniczym! A jednocześnie – jego Fundamentem!

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.