Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym kalendarzowo wypada wspomnienie Świętego Wojciecha, ale ponieważ mamy Oktawę Wielkanocy, dlatego liturgiczna uroczystość przeniesiona została na poniedziałek, 28 kwietnia. Nie zmienia to jednak faktu, iż to właśnie dzisiaj imieniny przeżywają:
►Ksiądz Wojciech Cholewa – mój Kolega kursowy;
►Kapłani z różnych względów mi bliscy i życzliwi:
* Ksiądz Wojciech Bazan – dobry Kolega z Seminarium, a ostatnio: prowadzący Ogólnopolskie Rekolekcje kapłańskie dla Duszpasterzy Osób Niewidomych i Niedowidzących w Kodniu;
* Ksiądz Wojciech Lipka,
* Ksiądz Wojciech Sobieszek
* Ksiądz Wojciech Hackiewicz,
* Ksiądz Wojciech Matuszewski,
* Ksiądz Jerzy Duda,
* Ksiądz Jerzy Banak,
* Ksiądz Jerzy Kalinka,
* Ksiądz Jerzy Cąkała.
►Solenizanci, których spotkałem na przestrzeni kolejnych lat mojej pracy kapłańskiej jako zaangażowanych w życie Kościoła w różnych Wspólnotach młodzieżowych:
* Wojciech Wałachowski,
* Wojciech Bronisz,
* Wojciech Kubiak,
* Wojciech Sęk,
* Jerzy Karlewski,
* Jerzy Jaroń.
►Wojciech Wysocki – z którym zapoznałem się poprzez osobistą korespondencję na blogu i z którym utrzymujemy stały kontakt.
Urodziny zaś obchodzą dziś:
►Ojciec Mariusz Rudzki, Salezjanin, pochodzący z naszej rodzinnej Parafii – z którym przyjaźnimy się już od czasu wspólnej służby lektorskiej;
►Piotr Paziewski – należący w swoim czasie do jednej z moich Wspólnot młodzieżowych.
Wszystkim świętującym życzę odwagi do nieustannego i radosnego świadczenia o Zmartwychwstałym! Zapewniam o modlitwie!
Moi Drodzy, ja dzisiaj zaczynam dzień w Lublinie, ale przejeżdżam do Siedlec, gdzie na Wydziale Nauk Ścisłych i Przyrodniczych będzie dyżur duszpasterski – dzisiaj nie od 10:00, a od 12:00.
O 17:00 – spotkanie Grupy studenckiej, tworzącej się przy naszym Duszpasterstwie. O 19:00 – Msza Święta w intencji Środowiska Akademickiego, Duszpasterstwa Akademickiego i Młodzieży w Kościele. Po niej – adoracja w ciszy Najświętszego Sakramentu, do godziny 21:00. Tak jest w każdą środę w naszym Duszpasterstwie. Zapraszam do osobistego uczestnictwa lub do duchowej łączności z nami!
A tutaj kolejne artykuły o odejściu Papieża Franciszka do Domu Ojca:
https://wpolityce.pl/kosciol/727333-trwa-modlitwa-przy-trumnie-z-cialem-papieza-franciszka
https://opoka.org.pl/News/Swiat/2025/ostatnie-godziny-papieza-franciszka-dziekuje-ze-zabrales-mnie-z
Pamiętajmy w modlitwie o zmarłym Papieżu, módlmy się też o wybór Następcy, który poprowadzi Kościół w tych obecnych, zagmatwanych czasach – prostą drogą Jezusowej Ewangelii, dwutysiącletniego nauczania Kościoła i Jego Tradycji.
Dzisiaj o 9:00 – przeniesienie ciała Papieża Franciszka do Bazyliki Świętego Piotra. Zachęcam – kto będzie mógł – do śledzenia tego wydarzenia w mediach katolickich i konserwatywnych.
Teraz natomiast zapraszam do zgłębienia przesłania, zawartego w dzisiejszym Bożym słowie. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co Pan konkretnie do mnie mówi? Na które słowo moje serce szczególnie mocno zapałało? Duchu Święty, pomóż wsłuchać się i odkryć to przesłanie, które jest skierowane do mnie.
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Środa w Oktawie Wielkanocy,
23 kwietnia 2025.,
do czytań: Dz 3,1–10; Łk 24,13–35
CZYTANIE Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:
Gdy Piotr i Jan wchodzili do świątyni na modlitwę o godzinie dziewiątej, wnoszono właśnie pewnego człowieka, chromego od urodzenia. Kładziono go codziennie przy bramie świątyni, zwanej Piękną, aby wstępujących do świątyni prosił o jałmużnę. Ten, zobaczywszy Piotra i Jana, gdy mieli wejść do świątyni, prosił ich o jałmużnę.
Lecz Piotr wraz z Janem przypatrzywszy mu się powiedzieli: „Spójrz na nas”. A on patrzył na nich, oczekując od nich jałmużny. Piotr powiedział: „Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!” I ująwszy go za prawą rękę, podniósł go. Natychmiast też odzyskał władzę w nogach i stopach. Zerwał się i stanął na nogach, skacząc i wielbiąc Boga.
A cały lud zobaczył go chodzącego i chwalącego Boga. I rozpoznawali w nim tego człowieka, który siadał przy Pięknej Bramie świątyni, aby żebrać, i ogarnęło ich zdumienie i zachwyt z powodu tego, co go spotkało.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
W pierwszy dzień tygodnia dwaj uczniowie Jezusa byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali.
On zaś ich zapytał: „Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze?” Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: „Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało”.
Zapytał ich: „Cóż takiego?”
Odpowiedzieli Mu: „To, co się stało z Jezusem z Nazaretu, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że właśnie On miał wyzwolić Izraela. Teraz zaś po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Co więcej, niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: Były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli”.
Na to On rzekł do nich: „O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?” I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego.
Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: „Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił”. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy otworzyły się im oczy i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: „Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?”
W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: „Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi”. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze i jak Go poznali przy łamaniu chleba.
Bardzo ciekawie brzmi to zdanie Piotra: Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź! Czyli co Piotr ma i co da owemu chromemu? Bo powiedział wyraźnie: Co mam, to ci daję. Po czym mówi: W imię Jezusa Chrystusa… To w końcu kto ma? Piotr – czy Chrystus? I co ma? Czy możemy powiedzieć, że Piotr ma moc Chrystusa?
A może jeszcze prościej: że ma Chrystusa? Bo jest z Nim tak mocno zjednoczony, iż może – Jego mocą – dokonywać nawet uzdrowień! Podobnie zresztą i Jan, i pozostali Apostołowie… Tak, czy owak – człowiek chromy od urodzenia w tym momencie, po słowach Piotra, wstał i zaczął chodzić! Czy stało się to mocą samego Piotra? Przecież nikt rozsądny nie postawi takiej tezy. To mogło się stać tylko mocą samego Jezusa, który tak, jak uzdrawiał wtedy, kiedy prowadził swoją działalność, chodząc po tej ziemi, tak dalej uzdrawia – tym razem: już przez swoich Apostołów, uczniów i wyznawców – po tym, jak wstąpił do Nieba.
Ale to jednak Piotr powiedział: Co mam, to ci daję. Czyli to Piotr dał chromemu uzdrowienie – od samego Jezusa! Zauważmy też, że w tym momencie, w którym Piotr i Jan spotkali chromego i zobaczyli, że prosi ich o jałmużnę, postanowili zareagować od razu. Tam nie było żadnego momentu zawahania, nie było też narady między Apostołami, co by tu zrobić i jak by tu pomóc temu biednemu kalece. Co więcej: nie było nawet zwrócenia się do Boga w modlitwie, żadnej chwili refleksji czy wzniesienia oczu lub rąk do Nieba – przynajmniej Autor Księgi Dziejów Apostolskich nic nam o tym nie mówi – tylko od razu stanowcze stwierdzenie Piotra, że daje to, co ma. Co to znaczy?
A to chociażby, że on naprawdę nie miał wątpliwości, że to ma. Co? Pewność, iż Jezus – na jego słowo – tak spektakularnie zadziała. I zadziałał! Ale nie musiał, a Piotr mógłby się w ten sposób potężnie skompromitować – i przed tym chromym, i przed ludźmi, którzy tam byli i wszystkiemu się przyglądali… Gdyby powiedział te słowa: Co mam, to ci daję, a nic by się po nich nie dokonało, to by oznaczało, że Piotr tak naprawdę nic nie ma, nic nie potrafi, nic nie znaczy, więc nie ma się czym ani kim przejmować!
Tymczasem, Piotr bez chwili wahania, ze stuprocentową pewnością zapowiedział cud – i ten cud się dokonał. A to oznacza, że on naprawdę był bardzo blisko Jezusa. Pomimo, że fizycznie daleko – bo Jezus w Niebie, a ten na ziemi – to jednak był bardzo blisko. Podobnie, jak i Jan, i inni Apostołowie.
A to zupełnie inaczej, niż dwaj uczniowie, którzy dzisiaj wędrowali – żeby nie powiedzieć: uciekali – z Jerozolimy do Emaus. Czemu uciekali? Tak to wyjaśniali napotkanemu Wędrowcowi, który niepostrzeżenie dołączył do nich w drodze: Co się stało z Jezusem z Nazaretu, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że właśnie On miał wyzwolić Izraela. Teraz zaś po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Co więcej, niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: Były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli…
Ot, biedacy – chciałoby się powiedzieć… Oni się spodziewali – a On ich zawiódł. Nie wypełnił ich „spodziewania”… A teraz, to nawet nie wiadomo, co się z Nim tak naprawdę dzieje, bo kobiety mówią jakieś dziwne rzeczy, a dodatkowo – żeby już było całkiem dziwnie – powołują się na jakichś aniołów! I teraz, ci dwaj opowiadają to wszystko Człowiekowi, którego zupełnie nie znają – napotkanemu w drodze… Trzeba przyznać, że są bardzo odważni!
Albo aż tak bardzo zdesperowani, że już nie patrzą, co i do kogo mówią. Chociaż tak naprawdę, to wszystko stało się tak, jak stać się powinno, bo swoje bóle i żale nasi Wędrowcy wypowiedzieli do Tego, do którego najbardziej powinni je skierować. Ale oni o tym nie wiedzieli! Kompletnie nie wiedzieli, do kogo mówią! I że mówią właśnie do Tego, któremu zarzucali, że ich zawiódł!
Gdy tymczasem On, swoją obecnością tuż przy nich, właśnie udowadniał, że jest zupełnie odwrotnie: że to nie On ich zawiódł, tylko to oni Go zawiedli. Bo spod krzyża uciekli, a teraz uciekają z Jerozolimy – w sumie, to chyba nawet nie wiedząc, dokąd i po co?… Ot tak – żeby tylko daleko od miasta, które tak źle im się kojarzyło. Okazało się jednak, że ta podróż miała się skończyć inaczej, niż to było na początku zaplanowane.
Oto bowiem Nieznajomy w którymś momencie okazał się bardzo dobrze znajomy, kiedy dokonał znajomego gestu: łamania chleba. A potem już było tylko zdziwienie własnym niedowiarstwem i własnym wewnętrznym zablokowaniem: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? Byli tak blisko, mogli Go dotknąć – a jednocześnie tak daleko, bo przestraszeni, bo zawiedzeni, bo wszystko nie tak, jak zaplanowali…
Stąd bardzo zasadne było to pytanie, które postawili, a które wyrażało niedowierzanie wobec samych siebie, że można być tak blisko, a jednocześnie: tak daleko sercem i umysłem. W sumie, to bardzo dobre niedowierzanie – takie ożywcze, otrzeźwiające! Gorzej, gdyby swego Mistrza w ogóle nie rozpoznali, albo zorientowawszy się, że to On – brnęli dalej w jakieś absurdalne tłumaczenia. Oni – na szczęście – chyba właśnie w tym momencie tak naprawdę uwierzyli w Zmartwychwstanie Jezusa! I w samego Jezusa – na nowo…
A spróbujmy sobie wyobrazić, co w takim momencie musiał pomyśleć i co przeżył Jezus: że oto jest ze swoimi ukochanymi uczniami; że wrócił do nich, chociaż oni Go wszyscy opuścili i spod krzyża uciekli. I oto On do nich wraca, daje im kolejną szansę, a oni – nie poznają Go!
Ile to razy, Drodzy moi, i my znaleźliśmy się w takiej sytuacji, że chcemy komuś pomóc, chcemy komuś okazać życzliwość, czy nawet miłość – a on w ogóle nawet nie dostrzega całej dobroci z naszej strony; już nie mówiąc o tym, że mógłby podziękować, czy starać się to jakoś mądrze wykorzystać… Tymczasem, on nawet nie dostrzega, że – i jak bardzo – jest przez nas obdarowywany. Co w takiej sytuacji czujemy?
Zapewne właśnie to, co dzisiaj zapewne poczuł Jezus, chociaż dla pełnej uczciwości powiedzmy i to, że Ciało Jezusa po Zmartwychwstaniu było już ciałem uwielbionym, czyli w jakiś sposób innym od tego stanu, w jakim było przed Męką i Śmiercią. Ale czy to znaczy, że mogli Go w ogóle nie rozpoznać? Wszak potem rozpoznali – kiedy chleba przełamał. Wcześniej jednak, «kiedy Pisma im wyjaśniał», to jeszcze nie…
Jak zatem widzimy, najważniejsze w naszych relacjach z Jezusem – ale też chyba i z drugim człowiekiem – jest budowanie więzi duchowej. Owszem, ważna jest także ta fizyczna – z pewnością, bardzo ważnym jest, żeby się spotkać „na żywo”, podać sobie rękę, może przytulić do serca, ale też porozmawiać, pobyć ze sobą… To bardzo ważne! Dobrze też, że dzisiaj mamy takie środki komunikacji, które pozwalają nie tylko nawzajem się słyszeć, ale i widzieć. I to nawet wtedy, kiedy jesteśmy od siebie oddaleni tysiące kilometrów! To jest bardzo ważne. Ale nic nie zastąpi spotkania na żywo, bycia ze sobą, wspólnego obdarowania siebie sobą…
Pod warunkiem wszakże, iż jest to jednocześnie budowanie więzi duchowej. Bo można być ze sobą bardzo blisko – i wcale nie przeżyć spotkania. A można spotykać się ze sobą sporadycznie, bo tylko na tyle pozwalają warunki, ale sercem być bardzo blisko, modląc się za siebie nawzajem, kontaktując tak często, jak tylko się da, tęskniąc za sobą…
I podobnie jest w relacjach z Jezusem. Ważnym i cennym jest być jak najczęściej, wręcz codziennie na Mszy Świętej i przystępować stale do Komunii Świętej, regularnie przystępować do Spowiedzi, ale też modlić się i czytać Pismo Święte, ale też włączać się aktywnie w działalność wspólnotową i inną działalność kościelną. To jest wszystko naprawdę bardzo ważne! I trzeba się w to angażować!
Ale to musi iść w parze z codziennym budowaniem i wytrwałym wzmacnianiem osobistej, duchowej, wręcz intymnej więzi z Jezusem, a nie być tylko zasłoną dymną dla duchowej pustki, grą pozorów czy próbą zabłyśnięcia przed innymi. Bo nawet praktyki religijne można pozorować i grać nimi przed ludźmi, w ogóle nie adresując ich wewnętrznie do Boga! I Święta można przeżyć – nie na sposób święty! Niech nas Bóg broni przed takim cynizmem! I taką duchową bylejakością!
Oby serce pałało w nas zawsze, kiedy Jezus będzie do nas mówił! Oby serce nasze przepełniała największa i najgłębsza wewnętrzna radość, kiedy będzie łamał wobec nas Chleb eucharystyczny i podawał go nam do spożycia…