Gdybyśmy tylko jeszcze uwierzyli…

G

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Zapraszam do refleksji nad sprawą, którą uważam za bardzo ważną: nad pytaniem o to, czy ja NAPRAWDĘ WIERZĘ, czy tylko mówię, że wierzę. Wbrew pozorom, to pytanie bardzo aktualne, z którym musi się zmierzyć każdy z nas – bez wyjątku!
      Na głębokie przeżywanie Dnia Pańskiego przesyłam kapłańskie błogosławieństwo: Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty! Amen
                              Gaudium et spes!  Ks. Jacek

10 Niedziela
Zwykła, B,
do
czytań:  Rdz 3,9–15;  2 Kor 4,13–5,1;  Mk 3,20–35
Jaki mocny akcent na sprawy duchowe odnajdujemy w dzisiejszym drugim
czytaniu. Uwierzyłem, dlatego przemówiłem. My także wierzymy i dlatego mówimy
– usłyszeliśmy przed chwilą. Wierzymy i dlatego mówimy. Zatem, gdybyśmy nie
wierzyli, nie mówilibyśmy – bo nie
mielibyśmy o czym
… Oczywiście – w odniesieniu
do Boga.
Całe sedno naszej
chrześcijańskiej postawy i świadectwa jest właśnie w tym stwierdzeniu: My
także wierzymy i dlatego mówimy
… To, że dzisiaj tak wielu chrześcijan
nie mówi, nie świadczy, milczy, tchórzliwie opuszcza wzrok, boi się narazić,
unika jak ognia jednoznacznego stanowiska w sprawach moralnych i w sprawach
wiary – to wszystko zapewne świadczy o tym, że oni po prostu nie wierzą w Boga! Albo wierzą po swojemu! Albo w swojego
Boga – przez siebie wymyślonego,
który to obraz nijak się ma do prawdziwego
obrazu Boga…
W pełni obfitująca łaska ma
zwiększyć chwałę Bożą w życiu chrześcijan. Dlatego to nie poddajemy się zwątpieniu
– pisze dalej Paweł – chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek
zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień
.
Kochani, żeby móc tak powiedzieć z całym przekonaniem, to właśnie trzeba w to uwierzyć. Trzeba uwierzyć,
że jest w człowieku jakaś sfera
wewnętrzna, sfera ducha,
a nie tylko ta, której jedynym dążeniem i
pragnieniem jest się dobrze ubrać,
dobrze najeść i zabawić
.
I to właśnie ta sfera
wewnętrzna w człowieku może się odnawiać
z dnia na dzień,
podczas kiedy owa sfera widzialna ulegać będzie
zniszczeniu, starzeniu, zmęczeniu… Duch może się ciągle odnawiać. Dlaczego?
Paweł tak odpowiada: Niewielkie bowiem utrapienia nasze obecnego
czasu gotują bezmiar chwały przyszłego wieku dla nas, którzy się wpatrujemy nie
w to, co widzialne, lecz w to, co niewidzialne. To bowiem, co widzialne
przemija, to zaś, co niewidzialne trwa wiecznie.
No dobrze, tylko czy my naprawdę wpatrujemy się w to, co
niewidzialne,
czy może owo „widzialne” tak przykuwa naszą uwagę i tak nas
absorbuje, że za tym już nic nie widzimy?… Trzeba nam się chyba bardziej modlić o wiarę i trzeba nam
się bardziej starać o wiarę,
pracować nad jej rozwojem i nad przenoszeniem akcentu ze sfery li tylko
widzialnej – na niewidzialną. Tak
skutecznie i tak intensywnie, aby móc powtórzyć za Świętym Pawłem: Wiemy
– a więc nie tyle już nawet wierzymy, co wręcz wiemy – że jeśli nawet zniszczeje nasz
przybytek doczesnego zamieszkania, będziemy mieli mieszkanie od Boga, dom nie
ręką uczyniony, lecz wiecznie trwały w Niebie.
Moi Drodzy, musimy sobie
zdać sprawę z tego, że to, co tu zostało zacytowane, jest przez wielu dzisiaj –
jakoś tak szczególnie dzisiaj – traktowane
jako bajka, takie sobie naiwne gadanie,
jakieś baśniowe wizje o krainie
szczęśliwości nieprzemijającej… Tylko się zadumać, zamarzyć i – „odpłynąć”… A
tymczasem życie jest twarde, reguły jasne, „biznes jest biznes” – i o czym tu
gadać? Wiemy, Kochani, że wiele osób w ten sposób stawia sprawę i wcale nie ukrywa, że nie za bardzo wierzą
w te różne – jak to określają – baśnie i opowieści
. A my – wierzymy?
My, tu obecni dzisiaj na
Mszy Świętej, tak często obecni na Mszy Świętej nawet w tygodniu: czy my w to wierzymy? Ale tak naprawdę,
na sto procent, tak na poważnie: wierzymy,
czy też „raczej wierzymy”, „no, chyba wierzymy”, „być może wierzymy”?
Zobaczmy, gdyby tak pierwsi ludzie naprawdę uwierzyli Bogu
Gdyby tak na sto procent uwierzyli… A tymczasem, Adam uwierzył Ewie, a oboje uwierzyli szatanowi… A Bóg – został
gdzieś na uboczu… Gdyby tak bardzo i na sto procent uwierzyli Bogu, nigdy nie
przystaliby na propozycję szatana, a nawet nie podjęliby z nim dyskusji. Byłoby jedno krótkie: „nie!” – i koniec!
A w rzeczywistości było to, co było…
I gdyby tak do końca
uwierzyli Jezusowi Jego bliscy, pewnie
nie mówiliby, że odszedł od zmysłów
… Nie mówiąc już o uczonych w Piśmie,
którzy chyba nawet nie starali się w Jezusa uwierzyć, a wręcz robili wszystko,
żeby się od Niego totalnie zdystansować,
a ostatecznie – pokonać!
Gdyby bowiem w Niego uwierzyli, nie wygadywaliby
takich bzdur, że Jezus ma Belzebuba i przez władcę złych duchów,
wyrzuca złe duchy.
Okazuje się bowiem, Kochani,
że Jezusa nie można słuchać i odbierać
wyłącznie na ludzkich falach.
Żeby Jezusa choć trochę zrozumieć, trzeba wejść na płaszczyznę wiary! Bo tylko na
tej płaszczyźnie Maryja mogła zrozumieć
– a przynajmniej chociażby nie zrazić
się
– gdy Jej Syn powiedział, że Jego matką i bratem jest ten, kto pełni
wolę Bożą, a powiedział to w chwili, w której Maryja stała za drzwiami i prosiła
o spotkanie. Tylko na płaszczyźnie wiary
można było starać się to zrozumieć!
Maryja, choć na pewno wszystkiego do
końca nie rozumiała, jednak wierzyła,
że Jej Syn ma rację; że wie, co mówi; że Jego przesłanie jest logiczne. I
dlatego rozważała wszystkie te sprawy w swoim sercu i czego  nie była w stanie od razu ogarnąć umysłem, to na pewno starała się ogarniać wiarą. A
my?…
Czy my tak naprawdę wierzymy, czy 
jeszcze cały czas mówimy o „Bozi” i „paciorku”, a jak przyjdzie co do
czego, to już sobie jakoś poradzimy
sami?
Kochani, czas najwyższy postawić sobie samemu fundamentalne pytanie: Czy ja wierzę w Boga?, oraz: W co – w kogo –
wierzę? W jakiego Boga?
Tego prawdziwego – czy tego „swojego”? Tego
Wszechmocnego – czy tego bezsilnego, choć kolorowego, o miłej buźce, na dziecięcym
obrazku? W jakiego Boga wierzę? I czy w
ogóle – wierzę?
Czy ja jeszcze
wierzę?
Musimy sobie wszyscy
stawiać te fundamentalne pytania! Wy – i ja! My wszyscy! Te pytania będą miały zawsze wartość – jeśli tak można powiedzieć –
odświeżającą: odświeżającą nasze myślenie,
nasze spojrzenie na Boga i ludzi, nasze postępowanie… Bo jak człowiek sobie takiego pytania od czasu do czasu nie
postawi, to może się okazać, że zastygnie w bezruchu,
utkwi w codziennym
marazmie – i choć do „kościółka” będzie biegał i „paciorki klepał”, to od Boga będzie się coraz bardziej
oddalał!
Świadectwem prawdziwej
wiary będzie nie to, że ja powiem, iż
wierzę,
zapewniając o tym w kancelarii, deklarując to przed przyjęciem
Bierzmowania, czy przed Komunią dziecka – ale naprawdę pokażę to swoim życiem! Tak, właśnie tym życiem, w którym
wreszcie zacznę przestawiać akcenty z tego,
co doczesne
na to, co wieczne!
I z tego, co widzialne – na to, co niewidzialne! To bowiem, co widzialne,
przemija, to zaś, co niewidzialne, trwa wiecznie
– przypominamy sobie
jeszcze raz słowa Pawła Apostoła…
A zatem, przestawiam owe
akcenty i dostrzegam całą, przebogatą
sferę ducha,
która nie jest widoczna tak od zaraz, ale którą można
dostrzec, jak się tylko wzrok wyostrzy i serce z grzechu oczyści. Można wówczas
dostrzec, że w Komunii Świętej naprawdę
przychodzi do serca Jezus. A modlitwa – to naprawdę rozmowa z Jezusem! A Msza
Święta – to naprawdę Jego Ofiara za nasze zbawienie złożona.
No tak, to wszystko takie
oczywiste! Tylko – gdybyśmy w to
wszystko jeszcze tak uwierzyli!
Gdybyśmy uwierzyli… Tak naprawdę, a nie
tylko tak trochę… Niestety… Bo to, że w obecnym czasie tak wielu Rodziców nie rozwija w swoich dzieciach łaski Chrztu Świętego
i choć przynoszą dziecko do tego Sakramentu, to potem długi czas ich samych tu
nie widać, a i swych dzieci nie uczą modlitwy i nie dają przykładu wiary – to
znaczy, że sami w to po prostu nie
wierzą!
Powiedzmy to jasno!
I to, że tak wielu Rodziców nie towarzyszy swemu
dziecku w przygotowaniu do Pierwszej Komunii Świętej
swoim przygotowaniem,
a do Spowiedzi przy tej okazji albo po wielu latach pójdą, albo wcale nie
pójdą, a po Pierwszej Komunii wcale nie dbają o rozwijanie w sercu dziecka pragnienia
stałego przystępowania do Spowiedzi i Komunii Świętej – to świadczy o tym, że oni w to wszystko zupełnie nie wierzą!
Niestety!
To są ludzie już niewierzący.
Może kiedyś wierzyli, jak byli dziećmi, ale już teraz nie! Już im się znudziło, albo mają ważniejsze sprawy w
życiu.
I tak samo z Bierzmowaniem – to, że wielu młodych po
przyjęciu tego Sakramentu i założeniu krzyża pamiątkowego, im bardziej
obiecywali przychodzenie na Mszę Świętą i obchodzenie pierwszych piątków, tym
bardziej nie przychodzą i niczym się nie przejmują – to znaczy, że w to wszystko zupełnie nie wierzą! Zupełnie!
Zachowują tylko tradycję, która podpowiada, że lepiej już jakoś „wymęczyć”
to przygotowanie, żeby przyjąć to Bierzmowanie, bo potem jak się będzie chciało być chrzestnym, albo zawrzeć
małżeństwo, to ksiądz może robić jakieś problemy.
Więc lepiej już przyjąć
to Bierzmowanie, chociaż się w to nie wierzy…
Podobnie jak nie wierzy się
w łaskę Sakramentu Małżeństwa, ale tradycję trzeba zachować, dlatego weźmie się
ten ślub w kościele… A po ślubie – spokój do Chrztu dziecka, potem do Pierwszej
Komunii… I tak dalej, i tak dalej, tradycja
goni tradycję, wiary w tym wszystkim nie ma za grosz, a diabeł łapy zaciera!

I tylko nie wiadomo, skąd to zdziwienie, że w rodzinach piekło i w Ojczyźnie bałagan! No właśnie – skąd?
Przecież my się modlimy, my
do kościółka chodzimy, a jak nie chodzimy, to chociaż dzieci wyganiamy; my
paciorki odmawiamy, a i do tego konfesjonału się przykucnie przed jednymi i
drugimi świętami… Więc – skąd te
wszystkie problemy, jakich nam wciąż jakby przybywa?
Przecież my do
kościółka chodzimy, my jesteśmy w dziewięćdziesięciu procentach katolikami!
Tak – do kościółka chodzimy
i katolikami jesteśmy… Tylko – gdybyśmy
tak jeszcze uwierzyli

5 komentarzy

  • Przeczytałam powyższe świadectwo i jestem pod wrażeniem. Świadectwo pokazuje nam, że kiedyś (w niektórych krajach obecnie) było o wiele trudniej stanąć w obronie wiary, a mimo to ludzie się nie poddawali…
    Czy ja wierzę? Myślę, że przy odpowiedzi (samemu sobie) bardzo pomocne jest zdanie (z historyjki Anonimowego) " O wartości człowieka decyduje to, kogo kocha. Jeśli kochasz Boga, upodabniasz się do Niego."

    "A jeśli nie wierzysz w Boga jak ateiści to będziesz bardzo samotny, ponieważ twoi rodzice nie mogą być z tobą wszędzie np. na obóz i wakacje a Bóg może. " – wypowiedź 9 latka.

  • Wiara jest darem – łaską. I ten dar trzeba w sobie nieustannie pielęgnować, troszczyć się o niego. Odnoszę wrażenie, że nasze z nią problemy zaczynają się właśnie wtedy gdy o tym zapominamy. To stąd chyba bierze się nasze zatrzymanie się na poziomie "kościółka" i "paciorka". A obok tego wiara jest i zadaniem, i zdaje się, że o jego właściwą realizację czyli o wzrost i rozwój wiary trzeba się też "czasami" modlić. Sami nie damy rady… z Bożą pomocą – tak. Pozdrawiam. J.B

  • To co w takim razie robic skoro te nasze paciorki i koscolki sa nic nie warte,wogole zaprzestac ich zaprzestac?Czy warto sie dalej ludzic? Czy nie lepiej uczciwie powiedziec ze to tylko z przyzwyczajenia? W jaki sposob rozpoznac czy moja modlitwa to tylko paciorek odklepany,czy moj udzial w mszy to tylko coniedzielny kosciolek czy tez prawdziwe przezywanie? Czy na poziomie ludzkim ktos z nas jest w stanie to rozroznic?Pytam bo ja tego nie wiem,zaryzykuje stwierdzenie ze kazdy z nas nie raz odklepal paciorek i odbebnil msze,ja nie raz.
    Pytanie,czy Bog jest malostkowy i nas z tego "rozlicza"?
    Pytam bo mam z tym ciagle problem,czy Wy miewacie takie rozbieznosci?
    Pozdrawiam
    Robson

  • Nie o to chodzi, że nasze paciorki są nic nie warte. Każde nasze odniesienie do Boga ma sens. Sprawa rozgrywa się – moim zdaniem – na przestrzeni serca, wewnętrznej intencji, z jaką do Boga podchodzę. Jeżeli zatem ktoś podchodzi do tego na zasadzie, że "odklepię" i mam spokój z Bogiem do następnego "paciorka", to rzeczywiście jest problem. Jeżeli jednak staramy się modlić uważnie, ciągle walczymy ze swymi rozproszeniami, próbujemy cierpliwie wciąż od nowa, to ma to wielkie znaczenie! Jestem o tym najgłębiej przekonany! W pełni zgadzam się z tym, że każdemu z nas zdarzają się takie właśnie sytuacje, w których kończę odmawiać modlitwę i nawet nie wiem, kiedy doszedłem do końca… Albo – jako ksiądz – odprawiam Mszę Świętą, jestem już przy "Ojcze nasz…" – i nagle refleksja, pytanie: Jak ja doszedłem do tego momentu? I czy aby na pewno nie ominąłem po drodze niczego? Ale tu zawsze musi pojawić się jeszcze jedno pytanie, na które trzeba udzielić bardzo uczciwej odpowiedzi: Czy to wynika z mojego lekceważenia, odrabiania przysłowiowej pańszczyzny, czy jednak zależy mi i staram się, ale nawał zmartwień i różne problemy bardzo mnie absorbują?… Jeżeli uczciwie stwierdzę, że robiłem, co mogłem, ale wychodzi mi to, co wychodzi, to mogę być pewny, że Bóg jeszcze lepiej ode mnie to wie, bo On zna moje serce i moje dobre intencje. A wtedy naprawdę można być spokojnym, wiedząc, że już nasz wysiłek i nasze starania są miłą Bogu ofiarą i prawdziwą modlitwą. Ks. Jacek

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.