Trudny dialog z Bogiem…

T
Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym ósmą rocznicę zawarcia sakramentalnego Małżeństwa przeżywa mój Brat stryjeczny, Piotr Nowicki, ze swoją Żoną Agnieszką. Życzę Jubilatom, aby z Bożą pomocą pokonywali trudności, jakich w Ich życiu nie brakuje – i aby nie tracili pogody ducha, z której są znani. Modlę się dla Nich o odwagę totalnego zaufania do Boga we wszystkim – i o Boże błogosławieństwo na każdy dzień!
       Przypominam, że kapłańskie rekolekcje w tych dniach przeżywa Ksiądz Marek, a z Nim – całe grono Księży „Sybiraków”. Nie zapominajmy, aby modlitwą wspierać to święte dzieło, które dla każdego księdza jest zawsze okazją do wielu przemyśleń i swoistego „ładowania akumulatorów”. Liczę, Kochani, na Waszą solidarność z Księżmi – Rekolektantami!
                                       Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Wtorek
26 Tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie
Św. Wincentego à Paulo, Kapłana,
do
czytań: Job 3,1–3.11–17.20–23; Łk 9,51–56
CZYTANIE
Z KSIĘGI JOBA:
Job
otworzył usta i przeklinał swój dzień. Zabrał głos i tak mówił:
„Niech przepadnie dzień mego urodzenia i noc, która rzekła:
«Poczęty mężczyzna». Dlaczego nie umarłem po wyjściu z łona,
nie wyszedłem z wnętrzności, by skonać? Po cóż mnie przyjęły
kolana, a piersi podały mi pokarm? Nie żyłbym jak płód
poroniony, jak dziecię, co światła nie znało.
Teraz
bym spał, wypoczywał, odetchnąłbym we śnie pogrążony z
królami, ziemskimi władcami, co sobie stawiali grobowce, wśród
wodzów w złoto zasobnych, których domy pełne są srebra. Tam
niegodziwcy nie krzyczą, spokojni, zużyli już siły.
Po
co się daje życie strapionym, istnienie złamanym na duchu, co
śmierci czekają na próżno, szukają jej bardziej niż skarbu w
roli; cieszą się, skaczą z radości, weselą się, że doszli do
grobu. Człowiek swej drogi jest nieświadomy. Bóg sam ją przed nim
zamyka”.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Gdy
dopełniał się czas wzięcia Jezusa z tego świata, postanowił
udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci
wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka
samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak,
ponieważ zmierzał do Jerozolimy.
Widząc
to uczniowie Jakub i Jan rzekli: „Panie, czy chcesz, a powiemy,
żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?”.
Lecz
On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka.
Mówiliśmy
już sobie, że Hiob jest ukazany w Piśmie Świętym jako człowiek
sprawiedliwy, w pełni oddany Bogu, posłuszny Jego woli,
gotowy
przyjąć wszystko, co Bóg na niego ześle… Taki obraz z pewnością
zarysował się w naszej świadomości chociażby po usłyszeniu
wczorajszego pierwszego czytania. A oto dzisiaj – pewne
zaskoczenie…
Bo całe dzisiejsze pierwsze czytanie – w
przeciwieństwie do wczorajszego – nie zawiera ani jednego zdania,
które potwierdzałoby to, co o Hiobie tu sobie akurat mówimy.
Fragment
bowiem, którego przed chwilą wysłuchaliśmy, to jedno wielkie
narzekanie na swój los,
połączone z jakąś – tak się
przynajmniej wydaje – totalną rezygnacją i niejakimi
pretensjami:
a to do Boga, a to do rodziców, że wydali na świat
syna, któremu teraz tak bardzo się nie wiedzie… Jak
zrozumieć to stanowisko? Jak przyjąć to
wszystko, co dzisiaj Hiob wypowiada – i nie zmienić o nim
zdania?
A może właśnie należałoby je zmienić?…
Oczywiście,
dla jasności naszych rozważań, musimy uczciwie podkreślić, iż
mamy do czynienia jedynie z małym fragmentem Księgi Hioba,
której całość pokazuje nam tego niezwykłego człowieka w jak
najbardziej pozytywnym świetle. Dlaczego zatem Kościół w
swojej liturgii daje nam dzisiaj taki właśnie tekst do odczytania i
rozważenia – właśnie taki fragment z całości Księgi, który
zawiera w sobie wyłącznie narzekanie i skargę, a nie
ma ani jednego zdania, które by tę gorycz jakkolwiek łagodziły?
Dlaczego właśnie taki tekst dzisiaj otrzymaliśmy?
Być
może z tego samego powodu, z jakiego dane nam było wysłuchać
tego, a nie innego fragmentu Ewangelii według Świętego Łukasza…
Bo to również ciekawy tekst. Najkrócej streszczając,
mówi on o tym, że Jezus udaje się do Jerozolimy i wysyła
posłańców, aby w jakimś mieście, znajdującym się po drodze,
przygotowali pobyt Jemu – i zapewne także całemu gronu
Dwunastu. Okazało się jednak, że mieszkańcy napotkanego miasta
nie przyjęli ich.
Jakub
i Jan – prawdziwi „synowie gromu”, jak ich przecież
nazywano – w swojej zapalczywości już wiedzieli, co w takiej
sytuacji należałoby zrobić. Stąd ich pytanie do Jezusa: Panie,
czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?

Jezus
jednak nie pozwolił im. I poszli dalej. I to jest cała treść
dzisiejszej Ewangelii. Samo wręcz ciśnie się na usta pytanie: O co
tu chodzi? Jakie
przesłanie niesie ze sobą ten tekst?

A
może właśnie takie, że człowiek w
swoich relacjach z Bogiem może
w pełni wyrażać to, co czuje jego serce…

Nawet, jeżeli nie są to miłe uczucia i przyjemne słowa. Człowiek
może stawiać Bogu trudne
pytania,

wyrażać wobec Niego swój
ból – i bunt!

oraz żalić
się,

kierując do Niego swoje wątpliwości, a
nawet pretensje!

Jeżeli czyni to w takiej totalnej szczerości serca, jak Hiob, to
naprawdę postępuje właściwie.
Podkreślmy
jeszcze raz: w
relacjach człowieka z Bogiem jest miejsce na taki właśnie „trudny
dialog”.

Bóg nie oczekuje od człowieka rymowanych i „lukrowanych akademii
ku czci”, ale szczerości
– totalnej szczerości serca!
I
nawet jeżeli ta szczerość wiąże się z wypowiedzeniem takich
właśnie słów, jak te, które dzisiaj wyrzekł Hiob, to nie
znaczy, że Bóg jest przez to obrażany, czy znieważany.
A
nawet, jeżeli dochodzi do takiej sytuacji, jak ta opisana w
Ewangelii, kiedy to człowiek faktycznie
odwraca
się do
swego Boga plecami, to również nie
oznacza, że jest natychmiast potępiony.

Przecież dobrze o tym wiemy – z własnego życiowego
doświadczenia. Bóg
nie jest jakimś „wielmożnym hrabią”,

który dąsa
się i obraża,
czy
– tym bardziej –
odgrywa na
człowieku za
każde jego
„krzywe
spojrzenie”. On nie jest kapryśny. On ma naprawdę wiele
cierpliwości
do
znoszeni
a
naszych kaprysów

i naszych zmiennych nastrojów. Dlatego przebacza nam nasze grzechy,
nasze odwracanie się plecami – daje
nam czas, abyśmy t
o
złe

nastawienie zmienili.
Natomiast
w przypadku, kiedy w naszym nastawieniu nie ma negowania
Boga, nie
ma grzechu, a
jedynie szczery
ból, z którym się do Niego zwracamy,

to wtedy naprawdę wszystko dzieje się tak, jak dziać się powinno.
Bo człowiek do swego Boga – jak dziecko do ojca – ma
iść ze wszystkim,

co aktualnie przeżywa i
nie udawać,

że jest miło i sympatycznie, kiedy
jest ciężko, a wręcz dramatycznie!
Nie
bójmy się zatem takiej szczerości w relacjach z Bogiem! Zwracajmy
się do Boga ze wszystkim, co tak naprawdę czujemy. W
pełnym zaufaniu wobec Niego
i
otwarci na to, co zechce nam odpowiedzieć i podarować – mówmy
Bogu wszystko, co przepełnia nasze serca. Dosłownie
– wszystko…
W
takim właśnie bezgranicznym zaufaniu do Boga przebiegło
życie i duszpasterska działalność dzisiejszego Patrona. A jest
nim Święty
Wincenty
à
Paulo.

Urodził
się on
we Francji,
w
biednej, wiejskiej rodzinie, w
dniu 24 kwietnia 1581 roku,
jako
trzecie z sześciorga dzieci. Jego dzieciństwo
było pogodne,
choć
od najmłodszych lat musiał pomagać w ciężkiej pracy w
gospodarstwie i wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Rodzice marzyli
o tym, by ich syn w przyszłości miał łatwiejsze życie. Gdy zatem
skończył czternaście lat, wysłany
został do szkoły franciszkanów.
Na
opłacenie szkoły Wincenty zarabiał dawaniem korepetycji kolegom
zamożnym, a mniej uzdolnionym – lub leniwym! Po ukończeniu
szkoły – zachęcony przez rodzinę – podjął studia teologiczne
w Tuluzie. W wieku zaledwie dziewiętnastu lat został kapłanem.
Jednak kapłaństwo pojmował jedynie jako szansę na zrobienie
kariery. Chciał w ten sposób pomóc swojej rodzinie. Po studiach w
Tuluzie, kontynuował jeszcze naukę na uniwersytecie w Rzymie
i w Paryżu, zdobywając – w roku 1623 – licencjat z prawa
kanonicznego.
Kiedy
udał się Morzem Śródziemnym z Marsylii do Narbonne, został wraz
z całą załogą i pasażerami napadnięty przez tureckich
piratów i przewieziony do Tunisu jako niewolnik.
W ciągu dwóch
lat niewoli miał kolejno czterech panów. Ostatniego z nich zdołał nawrócić! Obaj szczęśliwie uciekli do Rzymu, gdzie
Wincenty przez rok nawiedzał miejsca święte i dalej się
kształcił.
Po
tym czasie, Papież Paweł V wysłał go do Francji z misją
specjalną na dwór Henryka IV. Tam nasz Patron pozyskał zaufanie królowej Katarzyny, która obrała go sobie za kapelana,
mianowała swoim jałmużnikiem i powierzyła mu opiekę nad
Szpitalem Miłosierdzia. Wtedy to właśnie Wincenty przeżył
ogromny kryzys religijny.
Był bowiem skoncentrowany wyłącznie
na tym, co może osiągnąć jedynie własnymi siłami. Zmianę w
jego sposobie myślenia przyniósł – między innymi – fakt
zapoznania tak wyjątkowych ludzi, jak Święty Franciszek Salezy i
Święta Franciszka de Chantal. Trafił również do galerników,
którym głosił Chrystusa.
Zaczął
wówczas dostrzegać ludzką nędzę – materialną i moralną.
Prawdopodobnie także duże znaczenie dla życia Wincentego miało
zdarzenie, jakie dokonało się 25 stycznia 1617 roku, w
Folleville.
Wincenty głosił wówczas rekolekcje. Wezwano go do
chorego, cieszącego się opinią porządnego i szanowanego
człowieka. Na łożu śmierci wyznał mu on jednak, że jego
życie całkowicie rozminęło się z prawdą, że ciągle udawał
kogoś innego niż był w rzeczywistości.
A w liturgii tego dnia
przypadało przecież święto Nawrócenia Świętego Pawła.
Dla
Wincentego był to wstrząs. Zrozumiał, że Bóg pozwala mu
dotknąć się w ubogich, w nich potwierdza swoją obecność.
Odtąd
zaczął nasz Patron gorliwie służyć właśnie ubogim i
pokrzywdzonym. Złożył nawet Bogu ślub poświęcenia się
ubogim.
Głosił im Chrystusa i prawdę odnalezioną w Ewangelii.
Zgromadził wokół siebie kilku kapłanów, którzy – tak jak on –
w sposób bardzo prosty i dostępny głosili ubogim słowo Boże. W
ten sposób w 1625 roku powstało Zgromadzenie Księży
Misjonarzy, czyli lazarystów.
Ponadto,
w sposób szczególny dbał Wincenty o przygotowanie młodych
mężczyzn do kapłaństwa:
organizował specjalne rekolekcje
przed święceniami, powoływał do życia seminaria duchowne.
Założył również stowarzyszenie Pań Miłosierdzia, które
w sposób systematyczny i instytucjonalny zajęły się biednymi,
porzuconymi dziećmi, żebrakami, kalekami. Z kolei, spotkanie ze
Świętą Ludwiką zaowocowało powstaniem – w roku 1633 –
Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia, zwanych szarytkami.
Do
końca życia Wincenty niósł pomoc rzeszom głodujących,
dotkniętym nieszczęściami i zniszczeniami wojennymi.
Przez
wiele lat był członkiem Rady Królewskiej, której podlegały
wszystkie sprawy Kościoła. Zajmując tak wysokie stanowisko,
pozostał jednak cichy i skromny. Zmarł w 1660 roku, w wieku
siedemdziesięciu dziewięciu lat.
Jego
misjonarze pracowali wtedy już w
większości krajów europejskich,

dotarli też do krajów misyjnych w Afryce północnej. W
1651 roku przybyli również do Polski.
W
roku 1737 Papież Klemens XII wyniósł naszego Patrona do chwały
Świętych,
zaś w roku 1885, Papież Leon XIII uznał go za Patrona
wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele.
Jest
także Wincenty Patronem organizacji charytatywnych, szpitali i
więźniów.
O
tym, jak wielkie bogactwo ducha prezentował sobą, z pewnością
najlepiej powiedzą – poza wieloma wspaniałymi dokonaniami –
także jego własne
słowa.
A
w jednych ze swych listów Wincenty tak pisał:
Nie
powinniśmy oceniać ubogich według ich odzienia lub wyglądu ani
według przymiotów ducha,
które
wydają się posiadać, jako że najczęściej są ludźmi
niewykształconymi i prostymi. Gdy jednak popatrzycie na nich w
świetle wiary, wtedy ujrzycie, że zastępują
oni Syna Bożego, który zechciał być ubogim.
W
czasie swej męki nie miał prawie wyglądu człowieka. Poganom
wydawał się szalonym, dla Żydów był kamieniem obrazy, mimo to
wobec nich nazwał się głosicielem Ewangelii ubogim: Posłał
Mnie, abym głosił Dobrą Nowinę ubogim.

Także i my powinniśmy dzielić to samo uczucie i naśladować
postępowanie Chrystusa: troszczyć się o ubogich, pocieszać ich i
wspomagać.
Chrystus
chciał się narodzić ubogim,
wybrał
ubogich na swoich uczniów, sam stał się sługą ubogich i tak
dalece zechciał dzielić ich położenie, iż powiedział, że Jemu
samemu świadczy się dobro lub zło, jeżeli świadczy się je
ubogiemu.
Bóg
zatem, ponieważ miłuje ubogich, miłuje
także tych, którzy ich miłują.
Jeśli
się bowiem miłuje jakiegoś człowieka, miłuje się także tych,
którzy są mu przyjaźni lub pomocni. Toteż i my mamy ufność, że
miłując ubogich, jesteśmy miłowani przez Boga.
Przeto
odwiedzając ich, starajmy się rozumieć ubogich i potrzebujących i
tak dalece z nimi współcierpieć, abyśmy czuli to samo, co
Apostoł, gdy głosił: Stałem się wszystkim
dla wszystkich
.
Pełni współczucia z powodu nieszczęść i utrapień bliźnich,
prośmy Boga, aby obdarzył nas uczuciem
miłosierdzia i delikatności,
napełnił
nim serca nasze, i tak napełnione zachował.
Posługa
ubogim powinna być przedkładana ponad wszelką inną działalność
i niezwłocznie spełniana!
Jeśliby
więc w czasie modlitwy należało podać lekarstwo albo udzielić
innej pomocy potrzebującemu, idźcie
z całym spokojem, ofiarując Bogu wykonywaną czynność, jak gdyby
trwając na modlitwie.
Nie
potrzebujecie się niepokoić w duchu ani wyrzucać sobie grzechu z
powodu opuszczenia modlitwy ze względu na spełnioną wobec
potrzebującego posługę. Nie
zaniedbuje się Boga, kiedy się Go opuszcza ze względu na Niego
samego,
to
jest kiedy się opuszcza jedno dzieło Boga, aby wykonać inne.
Kiedy
zatem opuszczacie modlitwę, aby okazać pomoc potrzebującemu,
pamiętajcie, że
służyliście samemu Bogu.
Miłość
bowiem jest ważniejsza niż wszystkie przepisy, owszem – właśnie
do niej wszystkie one powinny zmierzać!
Ponieważ
miłość to wielka władczyni, dlatego wszystko, co rozkaże, należy
czynić. Z odnowionym uczuciem serca oddajmy się służbie ubogim;
szukajmy najbardziej opuszczonych: otrzymaliśmy
ich bowiem jako naszych panów i władców!”
Tyle
z pism Świętego Wincentego à Paulo.
Wpatrzeni
w świetlany przykład jego świętości, oraz zasłuchani w Boże
słowo dzisiejszej liturgii, zastanówmy się:

Czy
z każdym problemem i zmartwieniem zwracam się szczerze bezpośrednio
do Boga?

Czy
nie obawiam się mówić Bogu o wszystkim, co jest w moim sercu, w
obawie, że źle wypadnę w oczach Bożych?

Czy
jestem otwarty na każde rozwiązanie moich problemów, jakie Bóg
zaproponuje?

Gdy
dopełniał się czas wzięcia Jezusa z tego świata, postanowił
udać się do Jerozolimy…

4 komentarze

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.