W Chrystusie…

W

Niech
będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym
obchodzimy Dzień Ojca. Myślę, że wszyscy o tym pamiętamy.
Naszemu Tacie życzenia złożę jutro, przy okazji imienin.
Dzisiaj
natomiast imieniny przeżywa Siostra Wanda Paduch, Służka
Najświętszej Maryi Panny Niepokalanej, od lat posługująca w
Miastkowie Kościelnym.
Imieniny
przeżywa także Pani Doktor Wanda Półtawska, znana nam wszystkim
Obrończyni życia.
Urodziny
natomiast przeżywa Piotr Strzeżysz, włączający się w swoim
czasie w działalność młodzieżową w Celestynowie.
Wszystkim
świętującym życzę wielu Bożych darów i natchnień. I o to będę
się dla Nich modlił.

A
Wam, moi Drodzy, życzę błogosławionej niedzieli! Jeżeli w
Waszych Parafiach obchodzona jest tradycyjna Oktawa Bożego Ciała,
to zechciejcie się w nią włączać.
Na
radosne i pobożne przeżywanie Dnia Pańskiego – niech Was
błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty.
Amen
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

12
Niedziela zwykła, C,
do
czytań: Za 12,10–11; Ga 3,26–29; Łk 9,18–24

CZYTANIE
Z KSIĘGI PROROKA ZACHARIASZA:

To
mówi Pan: „Na dom Dawida i na mieszkańców Jeruzalem wyleję
Ducha pobożności. Będą patrzeć na tego, którego przebili, i
boleć będą nad nim, jak się boleje nad jedynakiem, i płakać
będą nad nim, jak się płacze nad pierworodnym.

W
owym dniu będzie wielki płacz w Jeruzalem, podobny do płaczu w
Hadad – Rimmon na równinie Megiddo.

CZYTANIE
Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO GALATÓW:

Bracia:
Wszyscy dzięki wierze jesteście synami Bożymi w Chrystusie
Jezusie. Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie,
przyoblekliście się w Chrystusa. Nie ma już Żyda ani poganina,
nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny
ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie
Jezusie.

Jeżeli
zaś należycie do Chrystusa, to jesteście też potomstwem Abrahama
i zgodnie z obietnicą – dziedzicami.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:

Gdy
Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił
się do nich z zapytaniem: „Za kogo uważają Mnie tłumy?”

Oni
odpowiedzieli: „Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni
mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał”.

Zapytał
ich: „A wy za kogo Mnie uważacie?”

Piotr
odpowiedział: „Za Mesjasza Bożego”.

Wtedy
surowo im przykazał i napominał ich, żeby nikomu o tym nie mówili.
I dodał: „Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie
odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie;
będzie zabit
y,
a trzeciego dnia zmartwychwstanie”.

Potem
mówił do wszystkich: „Jeśli kto chce iść za Mną niech się
zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż i niech Mnie
naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto
straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa”.


Wydaje
się, że pytanie, jakie dzisiaj Jezus postawił swoim Apostołom,
każdy człowiek wierzący musi sobie często stawiać: A wy za
kogo Mnie uważacie?
Owszem, wcześniej padło pytanie: Za
kogo uważają Mnie tłumy?,
i różne odpowiedzi na nie się
pojawiły, ale Jezusowi to nie wystarczyło. Być może, dla
zarysowania ogólnego kontekstu chciał i to usłyszeć, za kogo
ogólnie Go ludzie uważają.

Ale
dla Niego, jako Przyjaciela i Zbawiciela człowieka,
zasadnicze było to właśnie pytanie: za kogo uważa Go tenże
właśnie człowiek, ten konkretny człowiek, określony z
imienia i nazwiska, mający taką, a nie inną historię życia –
za kogo on właśnie uważa Jezusa? I dlatego dzisiaj, patrząc
prosto w oczy swoim najbliższym, zapytał ich wprost: Za kogo
Mnie uważacie?
Z
odpowiedzią pospieszył Szymon Piotr. Ewangelista Łukasz
przedstawia całą sytuację w pewnym skrócie, tak relacjonując:
Zapytał ich: „A wy za kogo Mnie uważacie?” Piotr
odpowiedział: „Za Mesjasza Bożego”. Wtedy surowo im przykazał
i napominał ich, żeby nikomu o tym nie mówili.
Po
czym zapowiedział swoją Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie.

Wiemy
z relacji innych Ewangelistów, że ten dialog był nieco dłuższy,
bogatszy i niewolny od dramatycznych zwrotów akcji: Piotr, który
najpierw został pochwalony przez Jezusa za bardzo trafną
odpowiedź – o tym też wiemy od innych Ewangelistów – jednak
już za chwilę został bardzo surowo skarcony za myślenie
czysto ludzkie, pozbawione szerszej, duchowej perspektywy.

Dzisiaj
słyszymy krótszą wersję opisu całego wydarzenia, co nie znaczy,
że jesteśmy z tego powodu jakoś stratni – nie! Po prostu,
możemy dzięki temu większą, a wręcz całą uwagę
skoncentrować na znaczeniu, wymowie i ogromnym ciężarze gatunkowym
pytania: A wy za kogo Mnie uważacie? Bo od odpowiedzi
na to pytanie naprawdę zależy całe nasze życie – i to
doczesne, i 
to wieczne!

Odpowiedź
na to pytanie określa bowiem naszą osobistą relację z Jezusem.
Jaka ona jest? Czy w ogóle jakaś jest? A może jedynie jest to
sztywna, sucha, formalna relacja?… Z pewnością, Jezus chciałby
innej: chciałby jak najbliższej, jak najbardziej szczerej i
serdecznej. Dlatego o takiej właśnie mówi dzisiaj, w swoim słowie.

Już
w pierwszym czytaniu, z Proroctwa Zachariasza, słyszymy zapowiedź:
Na dom Dawida i na mieszkańców Jeruzalem wyleję Ducha
pobożności. Będą patrzeć na tego, którego przebili, i boleć
będą nad nim, jak się boleje nad jedynakiem, i płakać będą nad
nim, jak się płacze nad pierworodnym.
Znajomo brzmią
nam te słowa – wiemy, kogo dotyczą, prawda?

Oto
Prorok zapowiada szczery żal i współczucie nad cierpieniem
tego, którego ludzie sami zabili, a teraz ci sami ludzie mają
go opłakiwać… Tak, jeśli się weźmie pod uwagę, że to właśnie
za zbawienie tychże ludzi ów Człowiek poniósł śmierć.
Został przez nich odrzucony i zabity. Jednak – jak w swoim
Proroctwie pisze Zachariasz – to właśnie oni teraz nad
nim płaczą.
Czyżby zrozumieli, że to z powodu ich grzechów
poniósł śmierć? A może jeszcze więcej: może dotarło do nich,
że to nikt inni, jak właśnie oni sami „przebili Go” swoimi
grzechami!

Jednak
On nie chce się nad nimi mścić, nie chce się nad nimi odegrać –
On chętnie poniósł tę ofiarę po to, by oni mogli żyć! I
by w Jego ranach było ich życie, ich duchowe zdrowie – jak
czytamy w innym miejscu Pisma Świętego…

Niech
więc Mu współczują, niech patrzą na Niego z miłością,
niech boleją nad Jego cierpieniem, niech płaczą nad Nim, jak
się płacze nad pierworodnym.
Niech z tego szczerego
współczucia ów „Duch pobożności”, o którym mówi Prorok,
wyprowadzi prawdziwą, duchową, głęboką więź.

Taką,
którą można będzie opisać słowami Świętego Pawła z
dzisiejszego drugiego czytania: Wszyscy dzięki wierze
jesteście synami Bożymi w Chrystusie Jezusie. Bo wy wszyscy, którzy
zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w
Chrystusa
. […] Wszyscy
bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie.

Moi
Drodzy, zwróćmy uwagę na te stwierdzenia: jesteście
synami Bożymi w Chrystusie; zostaliście ochrzczeni w Chrystusie;

przyoblekliście się w Chrystusa; jesteście kimś jednym
w Chrystusie…
Zwracam uwagę na to określenie: w
Chrystusie.
Ono naprawdę oznacza głęboką więź.
To nie jest jakieś formalne, urzędowe pozostawanie ze sobą w
relacji służbowej – na tak zwaną bezpieczną odległość –
ale najgłębszą duchową wspólnotę, bycie niejako nawzajem
„w sobie”, a w tym przypadku: bycie w Chrystusie, jakby
wejście w Niego, stanie się w całej pełni tego słowa:
jedno z Nim.

O
takiej więzi dzisiaj mówi, o taką więź duchową dla siebie
nawzajem się modlimy, takiej więzi z nami pragnie sam Jezus,
skoro dzisiaj tak wyraźnie o tym mówi. Bo dopiero taka więź, moi
Drodzy, oznacza prawdziwą, głęboką wiarę.

Oczywiście,
ktoś może teraz poczuje się urażony, że jeżeli nie popada w
jakieś ekstazy i duchowe uniesienia, to miałoby oznaczać, że nie
ma wiary? Nie, nic takiego tu sobie nie mówimy. Mówimy natomiast o
tym, że trzeba nam dążyć i bardzo starać się o to, by owa więź
była jak najgłębsza.
I jeżeli szczerze będziemy się o to
starali i będzie nam na tym zależało, to już możemy mówić o
prawdziwej wierze.

Trudno
jest natomiast mówić o niej, kiedy myślimy o minimalistycznym,
schematycznym
wypełnianiu najbardziej koniecznych obowiązków
religijnych, typu: Msza Święta w niedzielę, paciorek rano i
wieczorem, pospieszna i byle jaka Spowiedź – dwa, lub trzy
razy w roku; i jeszcze ewentualnie rekolekcje dla świętego spokoju.
Przy takim podejściu – z góry niejako zakładanym, kiedy nic
nie chcemy z tym zrobić
i jakkolwiek nawet nie próbujemy tego
na lepsze zmieniać – trudno mówić o wierze! To jest
właśnie relacja formalna, kancelaryjna, nakazowo – zakazowa.
Owszem, w księgach parafialnych i w papierach wszystko się
zgadza.
Ale w rzeczywistości trudno mówić o prawdziwej wierze.
Zapewne
po to, by ją wzmocnić, a przynajmniej zmobilizować nas
do trzeźwego myślenia
i postawienia sobie kilku zasadniczych
pytań, i znalezienia na nie szczerej odpowiedzi, Pan niekiedy
dopuszcza na nas jakieś trudne doświadczenia. Wtedy zwykle
rzeczywiście trafiamy częściej do kościoła, więcej się
modlimy, oczekując rozwiązania tego czy innego problemu. I
zwykle bardzo złościmy się na Pana Boga, jeżeli nie uczyni tego
po naszej myśli. Gdy tymczasem Bogu może właśnie o to chodzi, by
nas zmobilizować do innego spojrzenia i zasugerować nam
zmianę podejścia do całej sprawy.
Bo
człowiek o wierze takiej formalnej, schematycznej, zachowywanej w
wymiarze minimalistycznym – trochę dla tradycji, a trochę z
poczucia przyzwoitości – taki człowiek, jak ma jakiś problem,
wtedy modli się do Boga o jego rozwiązanie i to go w tym
momencie jedynie interesuje.
Kiedy problem – dajmy na to –
rzeczywiście się rozwiąże, wówczas człowiek taki kończy
sprawę, już się Bogu nie naprzykrza,
bo ostatecznie załatwił
swoją sprawę, dostał to, czego chciał, więc życie toczy się
dalej:
Pan Bóg niech tam sobie będzie, niech tam sobie siedzi
za biurkiem w tym swoim urzędzie, a człowiek sobie już poradzi
sam.

No,
chyba, że znowu pojawi się jakiś problem, wtedy znowu przyjdzie do
swego Boga, jak do urzędnika,
z podaniem o załatwienie tej, czy
innej sprawy – i kiedy ją załatwi, znowu pójdzie swoją
drogą,
bo w końcu życie toczy się dalej i trzeba sobie jakoś
radzić, swoje bieżące sprawy załatwiać, a Pan Bóg chwilowo
znowu potrzebny nie jest.
Jak będzie potrzebny, to znowu się
najwyżej zapuka do Jego biura i podanie się na biurku położy.

Moi
Drodzy, mam świadomość, że nieco trywializuję całą sprawę,
ale czy to tak naprawdę niekiedy z naszej strony nie wygląda?
A jeżeli tak wygląda – to czy powinno tak wyglądać? Czy tak ma
się kształtować relacja dziecka z Ojcem, przyjaciela z
Przyjacielem?
Czy to jest w ogóle jakakolwiek relacja? Czy to
jest w ogóle wiara?
Dlatego
słowo Boże mówi nam dzisiaj o byciu w Chrystusie, o
byciu jedno z Nim, o najpełniejszej duchowej więzi. A taka
więź wyraża się w tym, że ja z Jezusem jedno myślę, jedno
czuję;
że ja się Mu bez żadnych zastrzeżeń oddaję i
pozwalam się Mu poprowadzić. Dlatego w chwilach trudnych
także idę do Niego – bo do kogóż miałbym pójść?

Jednak
różnica pomiędzy prawdziwym przyjacielem Jezusa, a petentem,
traktującym Go jak urzędnika, polega na tym, że ten pierwszy
zwraca się zawsze i ze wszystkim do swego Pana – którego
zresztą uważa za Przyjaciela. Mówi Mu o wszystkim, ale też
stara się Go słuchać.
I przyjmuje wszystkie rozwiązania
sprawy, jakie Jezus, jego Przyjaciel, mu zaproponuje.

Dlatego
nawet jeżeli nie otrzyma dokładnie tego, o co prosił, to nie
rozpacza, nie buntuje się, nie odchodzi, bo gdzieś w głębi serca
ma świadomość, że Jezus wie lepiej, czego mu w
tej chwili potrzeba.
I w ogóle – tego typu relacja to nie jest
tylko owa wspomniana relacja handlowa, wymienna, na zasadzie: „ja
Tobie dwa Różańce i trzy paciorki, to Ty mi załatw tę sprawę
lub rozwiąż ten problem”.

Prawdziwa
moja więź z Jezusem to taka, w której ja jestem w Nim w stałym
kontakcie
i staram się coraz bardziej na świat i ludzi patrzeć
Jego oczami.
I zmieniać swoje myślenie na Jego sposób
myślenia.
Nie jest to zatem załatwienie pojedynczej sprawy lub
wypełnienie jakiejś nakazanej praktyki, ale stopniowa przemiana
myślenia,
tak by ciągle mieć w świadomości, że Jezus
jest tu i teraz ze mną,
że jest dosłownie we mnie, a ja w
Nim:
że my po prostu wszystko razem przeżywamy.

Przy
takiej relacji, moi Drodzy, naprawdę nie ma problemu z udziałem
we Mszy Świętej
– że za dużo, że za często, że za
trudno… I nie ma problemu, że znowu trzeba się modlić, pacierze
odmawiać; że do Spowiedzi trzeba iść, żeby zaliczyć ten przykry
obowiązek. Jeżeli Jezus jest moim Przyjacielem – to ja chcę z
Nim być, a nie: muszę.
Czy
zbudowanie takiej więzi jest w ogóle możliwe? Czy to nie
jest domeną jedynie jakichś wielkich Świętych, o których czytamy
w dostojnych księgach, albo słyszymy na kazaniach?

Nie,
to jest propozycja dla wszystkich. Dla każdej i
każdego z nas. Ale trzeba tego bardzo chcieć i codziennie –
poprzez modlitwę, lekturę Pisma Świętego, poprzez życie
sakramentalne – taką więź budować. A doświadczymy wręcz
fizyczn
ej bliskości Jezusa i Jego
pomocnej dłoni w wielu naszych problemach.

Tylko
trzeba nam się postarać – chociaż trochę, ale im bardziej, tym
lepiej – żeby być nie „obok” Chrystusa, jako petent
czy obserwator, ale naprawdę być i żyć – w Chrystusie!

6 komentarzy

  • Dziś Polonia o 13tej transmitować będzie Mszę Świętą z kościoła przy którym jest moja Wspólnota i do którego uczęszczam w każdy wtorek na Eucharystię o 18tej. Dziś niestety mnie tam nie będzie. Oglądając w telewizorze łączyć się będę duchowo. Szczęść Boże.

  • Często rozmyślamy, zastanawiamy się – Kim Jezus jest dla mnie? Czy ( jak napisał Ksiądz w rozważaniu) jest moim przyjacielem? Czy tak go traktuje?

    Każdy chrześcijanin zapytany czy kocha Jezusa odpowie stanowczo TAK.

    Jak traktujemy przyjaciół i tych których kochamy? Poświęcamy im dużo czasu, chcemy się z nimi widzieć jak najczęściej. Okazujemy tę miłość gestem, czynem, słowem.

    Czy Jezusa traktujemy tak samo?

    Druga refleksja jest " ściągnięta" z dzisiejszego Kazania.
    " Jeżeli chcesz mnie naśladować, to weź swój krzyż na każdy dzień…"

    Często nam się wydaje, że krzyż to tylko problemy. Czy krzyżem nie jest również nasze życie codzienne?

    Też tak uważacie?
    Pozdrawiam
    Gosia

    • Ogólnie mówiąc życie pojmuje jako dar a życie codzienne w tym darze nie jawi mi się z krzyżem ale z zaproszeniem Boga do wspólnej wędrówki. W każdym dniu przydarzają mi się przygody raz miłe i przyjemne a innym razem trudne i wymagające ode mnie samozaparcia i wysiłku aby przeżyć, aby wytrwać z Jezusem w tej ziemskiej drodze. Nawet choroby nie nazwałabym krzyżem, ale doświadczeniem które zmusza mnie myślenia i uświadomienia sobie w jakim jestem miejscu,uświadomienia sobie że w tym życiu jestem na chwilę, jestem pielgrzymem w drodze do Boga.

    • A ja bym powiedział, że krzyż – to po prostu codzienność… Nie tylko cierpienie, ale i trudy codzienności. A radości? One są stałym elementem składowym naszej codzienności. Bez nich – nie sposób udźwignąć tego codziennego krzyża…
      xJ

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.