Ojciec widzi w ukryciu…

O

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Albert Kajka, Organista w Miastkowie.

Urodziny natomiast przeżywa Cezary Kryczka, za moich czasów – Lektor w Radoryżu Kościelnym, w mojej pierwszej Parafii.

Obu świętującym życzę, by tak, jak Patron dnia dzisiejszego, żyli głębią ducha! Zapewniam o modlitwie!

Moi Drodzy, dzielę się z Wami radością z wczorajszego spotkania ze Studentami. Pomimo tego, że rok akademicki ma się ku końcowi, nam udało się kilka razy spotkać. Trochę to wszystko inaczej przebiega, niż w poprzednich latach, ale wiemy, dlaczego. Omówiliśmy też play na wakacje – a mamy ich trochę. Począwszy od audycji w Katolickim Radiu Podlasie, którą planujemy w lipcu.

I jeszcze jedną radością chcę się z Wami podzielić: jutro i pojutrze – słówko z Syberii!

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Środa 11 Tygodnia zwykłego, rok II,

Wspomnienie Św. Alberta Chmielowskiego, Zakonnika,

17 czerwca 2020.,

do czytań: 2 Krl 2,1.6–14; Mt 6,1–6.16–18

CZYTANIE Z DRUGIEJ KSIĘGI KRÓLEWSKIEJ:

Kiedy Pan miał wśród wichru unieść Eliasza do nieba, szedł Eliasz z Elizeuszem z Gilgal. Wtedy rzekł Eliasz do niego: „Zostańże tutaj, bo Pan posłał mnie aż do Jordanu”. Elizeusz zaś odpowiedział: „Na życie Pana i na twoje życie: nie opuszczę cię!” I szli dalej razem.

A pięćdziesiąt osób z uczniów proroków poszło i stanęło z przeciwka, z dala, podczas gdy obydwaj przystanęli nad Jordanem.

Wtedy Eliasz zdjął swój płaszcz, zwinął go i uderzył wody, tak iż się rozdzieliły w obydwie strony. A oni we dwóch przeszli po suchym łożysku. Kiedy zaś przeszli, rzekł Eliasz do Elizeusza: „Żądaj, co mam ci uczynić, zanim wzięty będę od ciebie”. Elizeusz zaś powiedział: „Niechby, proszę, dwie części twego ducha przeszły na mnie!” On zaś odrzekł: „Trudnej rzeczy zażądałeś. Jeżeli mnie ujrzysz, jak wzięty będę od ciebie, spełni się twoje życzenie; jeśli zaś nie ujrzysz, nie spełni się”.

Podczas gdy oni szli i rozmawiali, oto zjawił się wóz ognisty wraz z rumakami ognistymi i rozdzielił obydwóch: a Eliasz wśród wichru wstąpił do niebios. Elizeusz zaś patrzał i wołał: „Ojcze mój! Ojcze mój! Rydwanie Izraela i jego jeźdźcze”. I już go więcej nie ujrzał. Ująwszy następnie szaty swoje, Elizeusz rozdarł je na dwie części i podniósł płaszcz Eliasza, który spadł z góry od niego.

Wrócił i stanął nad brzegiem Jordanu. I wziął płaszcz Eliasza, który spadł z góry od niego, uderzył wody, lecz one się nie rozdzieliły. Wtedy rzekł: „Gdzie jest Pan, Bóg Eliasza?” I uderzył wody, a one rozdzieliły się w obydwie strony. Elizeusz zaś przeszedł środkiem.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie.

Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.

Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.

Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”.

Kiedy Eliasz, na polecenie Boga, powoływał Elizeusza do misji prorockiej, zarzucił na niego swój płaszcz. Zapewne pamiętamy ten obraz – słyszeliśmy o tym nie tak dawno w liturgii Słowa. Elizeusz wtedy orał, Eliasz nałożył na niego płaszcz, Elizeusz poprosił jeszcze o możliwość pożegnania się ze swoimi w domu. Potem wrócił i pozostał z Eliaszem.

A oto dzisiaj nastał dzień, kiedy Elizeusz miał już zostać sam, bez Eliasza. Dość ciekawie i oryginalnie odbywało się to pożegnanie i rozstawanie – jak słyszymy w pierwszym czytaniu. Wspólna wędrówka, postanowienie Elizeusza, by nie odstępować Eliasza; cudowne przejście przez Jordan; prośba Elizeusza, by Eliasz przekazał mu dwie części swego ducha; bardzo niezwykłe i tajemnicze odejście Eliasza; spadający na Elizeusza płaszcz jego mistrza; wreszcie: ponowne cudowne przejście przez Jordan, po uderzeniu wód płaszczem Eliasza, ale też po wezwaniu pomocy Bożej – wszystko to składa się na dość bogaty w symbolikę obraz.

Oto wspomniany płaszcz, którym najpierw Eliasz okrył Elizeusza, a potem zrzucił nań z góry – jest znakiem jego ducha, którego przekazał w ten sposób swemu następcy. Fakt, iż Elizeusz prosił o dwie części ducha, nawiązuje do izraelskiego prawa spadkowego, wedle którego pierworodny syn otrzymywał podwójną część dziedzictwa. Elizeusz w ten sposób prosił, by Eliasz zechciał uznać go za najważniejszego swego duchowego spadkobiercę.

Z kolei, słowa Eliasza, którymi na tę prośbę zareagował: Trudnej rzeczy zażądałeś, wyrażają oczywiste poniekąd jego przekonanie, że to nie on daje ducha prorockiego, tylko sam Bóg. Przeto do Boga będzie należała ostateczna decyzja w tej sprawie. Eliasz jednak dopowiedział: Jeżeli mnie ujrzysz, jak wzięty będę od ciebie, spełni się twoje życzenie; jeśli zaś nie ujrzysz, nie spełni się.

Wiemy, że Elizeusz był świadkiem odejścia swego mistrza, wypowiedział zresztą wówczas takie słowa: Ojcze mój! Ojcze mój! Rydwanie Izraela i jego jeźdźcze, co miało wyrażać głębokie przekonanie, iż w dziele obrony Izraela to właśnie Eliasz miał o wiele większy udział, niż nawet najmocniejsze siły i sprzęty zbrojne!

W ten oto symboliczny sposób – a warto tu jeszcze dodać moment przejścia Elizeusza przez Jordan po tym, jak otrzymanym z góry płaszczem Eliasz uderzył jego wody – dokonało się przekazanie misji prorockiej. Widzimy wyraźnie, że widzialne dla zebranych tam uczniów prorockich i dla nas, którzy czytamy cały opis – zewnętrzne znaki, są jedynie symbolami dokonującej się bardzo istotnej rzeczywistości duchowej!

I o takie właśnie związanie ducha i wnętrza z zewnętrznymi znakami i gestami, apeluje Jezus w dzisiejszej Ewangelii, gdy mówi: Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie.

A już tak konkretnie: Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Oraz: Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Czy też: Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą.

Wszystkie te postawy są ewidentnie błędne! I zupełnie niepotrzebne, bo nie spełniają swej roli, nie prowadzą do oczekiwanego skutku. Pozostają tylko zewnętrznymi znakami – pustymi i bez znaczenia! A przecież – jak zaznacza Jezus – Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Trzy razy słyszymy to zdanie! To znaczy, że ma ono ogromną wartość i niosą ważne przesłanie.

Dla nas przede wszystkim takie, iż z wykonywanymi przez siebie zewnętrznymi znakami, gestami i czynnościami zawsze winniśmy wiązać głęboką treść i znaczenie wewnętrzne. Nasza modlitwa, gesty miłosierdzia wobec ludzi czy podejmowane wyrzeczenia, mają wyrażać głębię i bogactwo naszego ducha. A jednocześnie, mają to bogactwo pomnażać.

Inne przesłanie, jakie płynie do nas z dzisiejszej liturgii Słowa jest takie, byśmy starali się odczytywać i coraz głębiej rozumieć znaki, jakie dokonują się na naszych oczach – zarówno te wielkie, w przestrzeni całego świata, jak i te małe, w przestrzeni naszego prywatnego świata… Abyśmy starali się – wsparci natchnieniem i oświeceni światłem Ducha Świętego – odkrywać, co Bóg chce nam przez nie powiedzieć, czego nas nauczyć, a może także – przed czym przestrzec…

Słowem, jest to wezwanie do tego, byśmy stawali się coraz bardziej ludźmi duchowymi, ludźmi głębokimi, ludźmi bogatymi sercem. Czy mamy odwagę zawalczenia o taki właśnie styl?

Przykład wielkiej duchowej głębi i bogatego serca z pewnością daje nam życie i postawa Patrona dnia dzisiejszego, Świętego Brata Alberta Chmielowskiego.

Jako Adam Chmielowski, urodził się 20 sierpnia 1845 roku w Igołomii pod Krakowem. Pochodził z zubożałej rodziny ziemiańskiej. Gdy miał sześć lat, matka w czasie pielgrzymki do Mogiły poświęciła małego Adama Bogu. Kiedy miał lat osiem, umarł jego ojciec, sześć lat później zmarła matka.

Chłopiec kształcił się w szkole kadetów w Petersburgu, następnie w gimnazjum w Warszawie, a potem studiował w Instytucie Rolniczo – Leśnym w Puławach. Razem z młodzieżą tej szkoły wziął udział w Powstaniu Styczniowym. 30 września 1863 roku został ciężko ranny w bitwie pod Mełchowem i dostał się do niewoli rosyjskiej. W prymitywnych warunkach polowych, bez środków znieczulających, amputowano mu nogę, co zniósł niezwykle mężnie. Miał wtedy osiemnaście lat.

Przez pewien czas przebywał w więzieniu w Ołomuńcu, skąd został zwolniony dzięki interwencji rodziny. Aby uniknąć represji władz carskich, wyjechał do Paryża, gdzie podjął studia malarskie, potem przeniósł się do Belgii i studiował inżynierię, lecz powrócił wkrótce do malarstwa i ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium. Wszędzie, gdzie przebywał wyróżniał się postawą chrześcijańską, a jego silna osobowość wywierała duży wpływ na otoczenie.

Po ogłoszeniu amnestii w 1874 roku powrócił do kraju. Zaczął poszukiwać nowego ideału życia, wyrazem czego stało się jego malarstwo. Oparte dotychczas na motywach świeckich, zaczęło teraz czerpać natchnienie z tematów religijnych. Jeden z jego najlepszych i najbardziej znanych obrazów – „Ecce Homo”jest owocem głębokiego przeżycia tajemnicy bezgranicznej miłości Boga do człowieka.

W 1880 roku nastąpił duchowy zwrot w jego życiu. Będąc w pełni sił twórczych porzucił malarstwo i liczne kontakty towarzyskie, i mając trzydzieści pięć lat wstąpił do nowicjatu jezuitów z zamiarem pozostania bratem zakonnym. Po pół roku, w stanie silnej depresji, opuścił nowicjat. Do stycznia 1882 roku leczył się w zakładzie dla nerwowo chorych. Następnie przebywał u swojego brata na Podolu, gdzie w atmosferze spokoju i miłości powrócił całkowicie do równowagi psychicznej.

Zafascynowała go duchowość Świętego Franciszka z Asyżu, zapoznał się z regułą III zakonu i rozpoczął działalność tercjarską, którą pragnął upowszechnić wśród podolskich chłopów. Wkrótce ukaz carski zmusił go do opuszczenia Podola. W 1884 roku przeniósł się do Krakowa i zatrzymał się przy klasztorze kapucynów. Pieniędzmi ze sprzedaży swoich obrazów wspomagał najbiedniejszych.

Jego pracownia malarska stała się przytuliskiem. Tutaj zajmował się nędzarzami i bezdomnymi, widząc w ich twarzach sponiewierane oblicze Chrystusa. Poznał warunki życia ludzi w tak zwanych ogrzewalniach miejskich Krakowa. Był to kolejny moment przełomowy w życiu zdolnego i cenionego malarza.

Z miłości do Boga i ludzi Adam Chmielowski po raz drugi zrezygnował z kariery i objął zarząd ogrzewalni dla bezdomnych. Przeniósł się tam na stałe, aby mieszkając wśród biedoty, pomagać im w dźwiganiu się z nędzy – nie tylko materialnej, ale i moralnej. 25 sierpnia 1887 roku Adam Chmielowski przywdział szary habit tercjarski i przyjął imię brat Albert. Dokładnie rok później złożył śluby tercjarza na ręce Kardynała Albina Dunajewskiego. Ten dzień jest jednocześnie początkiem działalności Zgromadzenia Braci III Zakonu Świętego Franciszka Posługujących Ubogim, zwanego popularnie „albertynami”.

Zgromadzenie to przejęło od zarządu miasta opiekę nad ogrzewalnią dla mężczyzn przy ulicy Piekarskiej w Krakowie. W niecały rok później brat Albert wziął również pod swoją opiekę ogrzewalnię dla kobiet, a grupa jego pomocnic, którymi kierowała siostra Bernardyna Jabłońska, stała się zalążkiem zgromadzenia „albertynek”. Formacja dla kandydatów i kandydatek do obu zgromadzeń organizowana była w domach pustelniczych.

Najbardziej znanym stała się tak zwana „Samotnia” na Kalatówkach pod Zakopanem. Nowicjat był surowy, aby wcześniej mogły wycofać się jednostki słabsze. Do trudnej pracy potrzeba bowiem było ludzi wyjątkowo zahartowanych – zarówno fizycznie jak i moralnie.

Przytuliska znajdujące się pod opieką albertynów i albertynek były otwarte dla wszystkich potrzebujących, bez względu na narodowość czy wyznanie. Wszystkim zapewniano pomoc materialną i moralną, stwarzano chętnym możliwości pracy i samodzielnego zdobywania środków utrzymania.

Sam zaś Albert był człowiekiem rozmodlonym i pokutnikiem. Odznaczał się heroiczną miłością bliźniego, dzieląc los z najuboższymi i pragnąc przywrócić im godność. Pomimo swego kalectwa – wiele podróżował, zakładał nowe przytuliska, sierocińce dla dzieci i młodzieży, domy dla starców i nieuleczalnie chorych oraz tak zwany „kuchnie ludowe”.

Za jego życia powstało dwadzieścia jeden takich domów. Przykładem swego życia Brat Albert uczył współbraci i współsiostry, że trzeba być „dobrym jak chleb”. Zalecał też przestrzeganie krańcowego ubóstwa, które od lat wielu było również jego udziałem.

Zmarł w opinii świętości, wyniszczony ciężką chorobą i trudami życia w przytułku, który założył dla mężczyzn, 25 grudnia 1916 roku w Krakowie. Pogrzeb na Cmentarzu Rakowickim 28 grudnia 1916 roku stał się pierwszym wyrazem czci powszechnie mu oddawanej. Papież Jan Paweł II beatyfikował go 22 czerwca 1983 roku, na Błoniach krakowskich, a kanonizował 12 listopada 1989 roku, w Watykanie.

Warto przy okazji zauważyć, iż Jan Paweł II – co sam nieraz podkreślał – był zachwycony postawą Brata Alberta, mając do jego świętości osobiste nabożeństwo. Jednym z wyrazów tego nastawienia jest z pewnością homilia, jaką wygłosił jeszcze jako krakowski Kardynał, z okazji pięćdziesiątej rocznicy śmierci dzisiejszego Patrona. A mówił w niej między innymi:

Brat Albert Chmielowski – była to natura bardzo bogata, wszechstronnie uzdolniona. Zapowiadał się jako znakomity malarz, był ceniony przez wszystkich mistrzów pędzla, którzy na zawsze pozostaną w pamięci naszego narodu jako przedstawiciele wielkiej sztuki. Wiemy, że była to jeszcze i dlatego natura bogata, że nie szczędził siebie. Dał tego dowód, gdy jako niespełna dwudziestoletni młodzieniec wziął udział w Powstaniu Styczniowym. Wszystko postawił na jedną kartę dla miłości Ojczyzny. Miłość Ojczyzny wypaliła na nim dozgonny stygmat: pozostał kaleką do śmierci – zamiast własnej nogi nosił protezę.

Ponad to bogactwo natury uderza w nim przede wszystkim bogactwo łaski. Łaska Boża, to jest sam Bóg udzielający się człowiekowi, przelewający się niejako do jego duszy. Im bardziej Bóg udziela się duszy, im bardziej się do niej przelewa przez dary Ducha Świętego, tym bardziej rzuca ją na kolana. Tak właśnie na kolana rzucona została dusza Adama Chmielowskiego przed niewypowiedzianym majestatem Boga, świętością i miłością Boga.

Ale Bóg w przedziwny sposób działa w dziejach człowieka. Oto rzucając go przed sobą na kolana, każe mu równocześnie uklęknąć przed jego braćmi, bliźnimi. Tak właśnie stało się w życiu Brata Alberta: rzucony na kolana przed majestatem Bożym, upadł na kolana przed majestatem człowieka, i to najbiedniejszego, najbardziej upośledzonego, przed majestatem ostatniego nędzarza!

Może to porównanie jest wstrząsające, w naszych czasach nie widzimy takich drastycznych zestawień, tak krzyczącej nędzy, tak jawnego upokorzenia człowieka. Jest jednak i dzisiaj wiele zestawień pozornie mniej rażących, a jednak nie mniej rażących. Jest dużo ludzkich potrzeb, wiele wołania o miłosierdzie – czasem w sposób dyskretny, niedosłyszalny. Iluż jest jeszcze ludzi chorych i opuszczonych w swoich chorobach, bez żadnej opieki? Iluż jest jeszcze ludzi starych, przymierających głodem i tęskniących za sercem? Ile jest trudnej młodzieży, która w dzisiejszej atmosferze życia nie znajduje dla siebie moralnego oparcia?

Miłosierdzie i chrześcijaństwo jest wielką sprawą naszych dni. Jeżeliby nie było miłosierdzia, nie byłoby chrześcijaństwa: to jest jedno i to samo. W służbie miłosierdzia nawet fundusze nie są najważniejsze, nawet domy, zakłady i szpitale nie są najważniejsze, chociaż są to środki niezbędne. Najważniejszy jest człowiek! Trzeba świadczyć swoim człowieczeństwem, sobą. Tutaj Brat Albert jest dla nas niezrównanym wzorem.” Tyle Kardynał Wojtyła.

Wpatrzeni w przykład świętości Brata Alberta oraz zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zastanówmy się raz jeszcze, czy nasze życie zasadniczo rozgrywa się w przestrzeni zewnętrznej, czy jednak tak wewnętrznej?…

5 komentarzy

  • Jakoś nie chce mi się wierzyć , by ksiądz tyle wiedział i pamiętał by” pisać z głowy ” a jeśli mam rację to skąd ta wiedza ? . U wspominanego księdza przeglądałam książki „pomocne” przy homiliach… z tego co pamiętam, były podobnie suche i bezduszne jak to co czytam u księdza.
    Przepraszam,to moje zdanie ale prawo do niego wszak wciąż mam. Przypomniałam sobie przypowieść opartą na faktach. Stara nauczycielka została zaproszona na maturę jako obserwatorka . Przecież nie usiedziała i chodziła między uczniami i podpowiadała, pomagała sugerowała. w pewnym momencie jedna z młodszych nauczycielek próbowała ją strofować ,że nie wolno ,że nie uchodzi i dostała ripostę-gdybym tobie gówniaro nie podpowiadała to kim byś była teraz?-więc zamknij się i mnie nie pouczaj.
    Daleko mi do starej nauczycielki ale staram się jej być podobną a nie tej młodej. Iluż noblistów ściągało, pomagano im lub oni sobie ….bezduszne prawa … nie są prawami podobnie jak bezduszne homilie, nie są homiliami….
    Szczęść Boże.

    • Odezwała się w Tobie Droga Kasiu, nauczycielka. Już od pierwszego wpisu, wiedziałam, że z podobną osobą spotykałam się na innych blogach. Zawsze lubiłaś mieć swoje zdanie, inne od wszystkich i masz odwagę je głosić na cudzych blogach. Jakoś swoją specyficzną interpretację Pisma Świętego wykasowałaś… dobre i to. Niech Bóg Cię poprowadzi po właściwych ścieżkach. Szczęść Boże

          • A ja – jak to już nieraz bywało – próbuję się domyślać, o co Osobie, podpisującej się jako Kloszard, chodzi w Jej wypowiedziach. O jaką bezduszność moich wypowiedzi? I o jaką wiedzę, którą rzekomo piszę z głowy czy nie z głowy? Można by tak jakoś jaśniej, albo konkretniej?… Ja prosty człowiek jestem…
            xJ

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.