Wiara – artykuł pierwszej potrzeby?…

W

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa Krzysztof Gałązka, należący w swoim czasie do jednej z młodzieżowych Wspólnot. Życzę Mu, aby zawsze pragnął i dążył do tego, co w życiu naprawdę najważniejsze i co ma prawdziwą wartość. Zapewniam o modlitwie!

Dzisiaj także pierwsza niedziela miesiąca, a ponadto kalendarz liturgiczny wskazuje na wspomnienie Matki Bożej Anielskiej. W związku z tym, w swoim kościele parafialnym możemy dzisiaj uzyskać tak zwany odpust Porcjunkuli. Więcej na ten temat mamy tutaj:

https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-02c.php3

Zechciejmy się zapoznać – i skorzystać!

A oto dzisiaj, Mszą Świętą w Katedrze siedleckiej, o godzinie 6:30 – transmitowanej przez Katolickie Radio Podlasie – oficjalnie rozpoczyna się 40. Piesza Pielgrzymka Podlaska na Jasną Górę. Po tej Mszy Świętej wyruszę – wraz z dziewięcioma Osobami, Przedstawicielami akademickiej Grupy 1 i katedralnej Grupy 2 – do miejscowości Wodynie, gdzie każdego roku kończy się pierwszy dzień pielgrzymowania.

A już od jutra, codziennie, o godzinie 19:00, w Kaplicy Ośrodka Duszpasterstwa Akademickiego w Siedlcach (ul Brzeska 37, przy kościele Ducha Świętego), będzie się odbywało pielgrzymowanie duchowe.

Moi Drodzy, ponieważ ostatnio chyba się trochę zdemobilizowaliśmy duchowo i mniej modlimy się o pomoc Bożą w całym tym zamieszaniu, jakie przeżywamy. Nawet suplikację: „Święty Boże” śpiewamy o wiele rzadziej… Wierzą głęboko, że Pielgrzymka – nawet w tak ograniczonej formie – stanie się dla nas wszystkich ponownie okazją do porządnej duchowej mobilizacji.

Dlatego serdecznie zachęcam Was wszystkich, moi Drodzy – także tych, którzy normalnie nie planowali ruszać na trasę, lub duchowo pielgrzymować – aby właśnie w tym roku włączyć się w to dzieło! Może na tym polega zamysł Boży, aby tak nietypowe pielgrzymowanie zaowocowało większymi, niż dotychczas, Bożymi darami!

Na dzisiejszy dzień – i na cały czas Pielgrzymki – niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

18 Niedziela zwykła, A,

2 sierpnia 2020.,

do czytań: Iz 55,1–3a; Rz 8,35.37–39; Mt 14,13–21

CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA IZAJASZA:

To mówi Pan Bóg: Wszyscy spragnieni, przyjdźcie do wody, przyjdźcie, choć nie macie pieniędzy. Kupujcie i spożywajcie, dalejże, kupujcie bez pieniędzy i bez płacenia za wino i mleko.

Czemu wydajecie pieniądze na to, co nie jest chlebem? I waszą pracę na to, co nie nasyci? Słuchajcie mnie, a jeść będziecie przysmaki i dusza wasza zakosztuje tłustych potraw.

Nakłońcie wasze ucho i przyjdźcie do mnie, posłuchajcie mnie, a dusza wasza żyć będzie.

CZYTANIE Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO RZYMIAN:

Bracia: Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz?

Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani potęgi, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:

Gdy Jezus usłyszał o śmierci Jana Chrzciciela, oddalił się stamtąd w łodzi na miejsce pustynne, osobno. Lecz tłumy zwiedziały się o tym i z miast poszły za Nim pieszo. Gdy wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi i uzdrowił ich chorych.

A gdy nastał wieczór, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: „Miejsce tu jest puste i pora już spóźniona. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności”.

Lecz Jezus im odpowiedział: „Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść”. Odpowiedzieli Mu: „Nie mamy tu nic prócz pięciu chlebów i dwóch ryb”. On rzekł: „Przynieście mi je tutaj”.

Kazał tłumom usiąść na trawie, następnie wziął te pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleby, dał je uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do sytości i zebrano z tego, co pozostało, dwanaście pełnych koszy ułomków. Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci.

Obraz obfitej uczty, na jaką w imieniu Boga zaprasza dziś Prorok Izajasz w pierwszym czytaniu, to zapowiedź zbawienia wiecznego – tej przeogromnej szczęśliwości, jaka stanie się udziałem tych, którzy swoich pieniędzy nie wydali na to, co nie jest chlebem. Takie sformułowanie padło w tymże czytaniu i – co oczywiste – nie o chleb doczesny tu chodzi. I nie o pieniądze, rozumiane w sensie dosłownym. Zwłaszcza, że słyszeliśmy i takie słowa: Kupujcie i spożywajcie, dalejże, kupujcie bez pieniędzy i bez płacenia za wino i mleko.

Nie chodzi zatem o instruktaż, na co wydawać, a na co nie wydawać pieniędzy, tylko o zachętę do budowania w swoim życiu właściwej hierarchii ważności spraw i potrzeb. Czyli – konkretnie – by nie trwonić sił, zapału, a może i środków materialnych, na to, co nie jest chlebem. Czyli na to, co nie ma wartości, co nie jest «artykułem pierwszej potrzeby» – w duchowym rozumieniu tego słowa.

Nie warto trwonić sił, zapału i środków na to, co nie ma wartości wiecznej, co nie przysłuży się do zbawienia wiecznego. Jak słyszymy w kolejnych zdaniach, Bóg sam zatroszczy się o ten najważniejszy pokarm i sam da to, co ma największą wartość – i na czym człowiekowi powinno najbardziej zależeć. Wszystko to otrzyma z ręki Boga.

Warunek jest tylko jeden – o czym Bóg powiedział bardzo wyraźnie: Słuchajcie mnie, a jeść będziecie przysmaki i dusza wasza zakosztuje tłustych potraw. Nakłońcie wasze ucho i przyjdźcie do mnie, posłuchajcie mnie, a dusza wasza żyć będzie. Słuchanie słowa Bożego – to jest właśnie ów sposób na nasycenie swego serca, na zaspokojenie głodu duchowego, aby móc być szczęśliwym na wieki.

Wydaje się, że właśnie tę zachętę zrealizowali słuchacze Jezusa z dzisiejszej Ewangelii. To naprawdę piękne i budujące, że chodzili za Jezusem i szukali Go, aż znaleźli – by Go słuchać, by też doświadczyć uzdrowienia ze swych chorób. W dzisiejszym fragmencie ewangelicznym nie ma wprost odniesienia do tego, że rzeczywiście słuchali nauki Jezusa i że trwali przy Nim bardzo długi czas. Wskazują na to inni Ewangeliści. My dzisiaj słyszymy, że Jezus uzdrowił chorych, ale przecież to oczywiste, że na tym się nie skończyło, skoro bowiem byli tam cały dzień, aż do wieczora, to znaczy, że Jezus im ten czas odpowiednio „zagospodarował”! Czyli – po prostu – nauczał ich.

A skoro ludzie byli z Nim przez cały dzień i wcale nie myśleli odchodzić, to znaczy, że przynajmniej w tym momencie – na pierwszym miejscu, w swojej osobistej hierarchii ważności, postawili zaspokojenie głodu duchowego. Można nawet powiedzieć, że o tym fizycznym w jakiś sposób zapomnieli! A skoro tak, to Jezus sam zatroszczył się o to.

Skoro bowiem oni tak poważnie potraktowali Jezusa i Jego naukę, to Jezus także bardzo poważnie potraktował ich samych, dając im pokarm doczesny. Spełniła się więc zapowiedź z pierwszego czytania, iż jeśli będą słuchać Boga, to będą jeść przysmaki. I chociaż w Proroctwie Izajasza chodziło bardziej o duchowy pokarm, to Jezus dzisiaj wypełnił te słowa także w odniesieniu do pokarmu doczesnego.

Zadbał o to, co może się wydawać mniej ważne – chociaż w rzeczywistości też jest ważne, bo przecież trzeba się odżywiać, żeby żyć. Ale nie można spraw doczesnych – doczesnych i doraźnych potrzeb – stawiać ponad duchowymi. Nie można – używając określeń z pierwszego czytania – wydawać pieniędzy na to, co nie jest chlebem; angażować serca w zdobycie tego, co nie ma najwyższej wartości.

Jeżeli o te najważniejsze wartości zabiegamy, to te doczesne nie stanowią celu samego w sobie, zajmują właściwe sobie miejsce w osobistej hierarchii – i nie zagraża nam duchowy bałagan, jakieś wewnętrzne „poplątanie z pomieszaniem”, które zawsze ma miejsce, kiedy człowiek pomija to, co najważniejsze, a „zabija się” o to, co mniej ważne, albo w ogóle nieważne.

Wydaje się, moi Drodzy, że my wszyscy ciągle mamy z tym problem, ciągle się tego uczymy, ciągle się o to staramy – i ciągle nam to różnie wychodzi: owo zabieganie przede wszystkim o sprawy i wartości prawdziwe, najważniejsze, a dopiero potem o te drugorzędne. Kiedy dochodzi do wyraźnego zderzenia, swoistego konfliktu spraw i potrzeb duchowych z doczesnymi – zwykle zwyciężają te drugie. Duchowe mogą poczekać, nie są «artykułami pierwszej potrzeby».

Dlatego w obliczu zagrożenia dla zdrowia i życia – realnego, czy sztucznie nagłaśnianego i podsycanego; tak, czy owak: dla wielu przekonującego – okazało się, że Msza Święta, Komunia Święta i modlitwa w Kościele nie są «artykułami pierwszej potrzeby». Przede wszystkim, władze państwowe je za takie nie uznały, pozwalając na udział jedynie pięciu osób w liturgii – przypomnijmy: najważniejszych liturgii w całym roku liturgicznym! I to bez względu, czy mowa o małym, wiejskim kościółku, lub małej kapliczce, czy potężnej bazylice, po której można by jeździć autobusem – pięć osób!

Może więc faktycznie należało – jak to pokazywano w niektórych internetowych memach – zastawić ową bazylikę autobusami, jeden obok drugiego, skoro w każdym z nich mogło być wówczas około dwudziestu pięciu osób, gdyż co drugie miejsce mogło być zajęte. Także do sklepów można było chodzić – owszem, z ograniczeniami, ale na pewno w większym wymiarze, niż do kościołów. Bo władze państwowe uznały, że zakupy, czy komunikacja, to właśnie «artykuły pierwszej potrzeby», niezbędne do życia i funkcjonowania człowieka.

A kościoły – to główne miejsce potencjalnych zakażeń, zaś liturgiczne zgromadzenia wiernych to owe «niekonieczne zgromadzenia», z których można swobodnie zrezygnować, dlatego kategorycznie ich zakazywano i karano „słonymi” mandatami. Tak uznali decydenci, którzy zresztą do dziś przypisują sobie wielkie zasługi w zakresie tak zwanego „spłaszczania” krzywej zachorowań…

Niestety, bez większych protestów – i nie chodzi o demonstracje na ulicach, ale choćby o odzew w internecie – wszystkie te zakazy przyjęli wierni. Większość uznała, że faktycznie: «artykułem pierwszej potrzeby» jest «to, co jest chlebem» – tym doczesnym. A to, co jest tym wiecznym, to… spokojnie może poczekać. Na lepszy czas, jak już nic nie będzie zagrażało.

Tak, moi Drodzy, powiedzmy to sobie wszyscy bardzo szczerze – i nie jest to oskarżanie kogokolwiek, bo sam także podejmuję osobistą refleksję w tym względzie – że wiara nie jest dla nas dzisiaj «artykułem pierwszej potrzeby». Kiedy przyszło do konfrontacji tego, w co w teorii wierzymy – z koniecznością osobistego zaświadczenia o tym swoją postawą, swoim wyborem; być może także: swoim protestem i dopomnieniem się o prawo do wolnego praktykowania wiary – okazało się, że wiara to dla większości z nas taka «laurka na święta». Kiedy zaś jej wyznawanie mogłoby cokolwiek kosztować – to trzeba zadbać przede wszystkim o zdrowie i o chleb doczesny!

A gdyby tak przyszło rzeczywiście stanąć wobec konieczności oddania życia za wiarę? Byłoby nas stać? Tylu Męczenników za wiarę w ciągu wieków – Świętych Kościoła Katolickiego – nie miało wątpliwości. Oni wtedy nie wahali się, a i dzisiaj, w tak wielu miejscach na świecie, chrześcijanie realnie przelewają krew i oddają życie za wiarę! Nie wahają się, nie kalkulują, nie rozmiękczają swojej wiary. Mają odwagę! Wszystko kładą na jedną szalę. A my?…

Czy my – ludzie, którzy przyzwyczaili się mieć wszystko na zawołanie i zgłaszać wciąż nowe pretensje i stawiać coraz bardziej wygórowane żądania; ludzie syci i przyzwyczajeni do wygód – bylibyśmy w stanie oddać życie za wiarę? Czy bylibyśmy w stanie oddać cokolwiek?…

To pytanie stawiam przede wszystkim sobie: czy byłoby mnie na to stać? Czy może przetłumaczyłbym sobie, że nie można narażać życia, nie można narażać zdrowia, trzeba się zachowywać odpowiedzialnie! Często w ostatnim czasie to słyszymy.

Tylko – co to znaczy „odpowiedzialnie”?… Odpowiedzialnie – przed kim?… Przed samym sobą, przed najbliższymi, czy innymi ludźmi, których mógłbym zaszkodzić, zarazić ich?…

Jednak – w takim razie – co z odpowiedzialnością przed Bogiem? Co z odpowiedzialnością na Sądzie Ostatecznym? Tam też trzeba będzie odpowiedzieć na bardzo konkretne pytania, postawione przez Boga! Już teraz te pytania Pan nam postawił.

Dużo zawsze mówimy w Kościele o realnej obecności Jezusa w Eucharystii. Podkreślmy jeszcze raz: o REALNEJ obecności, nie teoretycznej. W ramach takiego, a nie innego, programu duszpasterskiego w naszej Ojczyźnie, ostatnio mówimy o tym jeszcze częściej. Wygłoszono w związku z tym tak wiele konferencji i kazań, tyle pięknych tekstów napisano na ten temat, tyle mistrzowskich metafor użyto. A oto Jezus powiedział: SPRAWDZAM! I co się okazało?

Na ile REALNA jest ta nasza wiara w REALNĄ obecność Jezusa w Eucharystii? O jakiej wierze świadczyła – i ciągle świadczy – moja osobista postawa w tych ostatnich miesiącach i w tych dniach?… Na którym chlebie tak naprawdę mi zależy: na tym wiecznym, czy jednak jedynie na tym doczesnym?… Albo – głównie na doczesnym, a na wiecznym to o tyle, o ile to nie będzie za dużo kosztowało?…

I oto teraz, moi Drodzy, w kontekście tych rozważań i tych pytań, raz jeszcze usłyszmy słowa Apostoła Pawła, z dzisiejszego drugiego czytania. Pisze on tak: Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? To pytania również do mnie: Któż – lub cóż – może mnie odłączyć od miłości Chrystusowej? Po prostu – od Chrystusa?

Albo nawet – nie: co może, a co faktycznie odłącza? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie?… Chyba nie. Głód czy nagość? O, z tym akurat to my naprawdę nie mamy problemów. Może właśnie jest przesyt, swoiste przejedzenie, które zgasiło w nas głód tego, co tak naprawdę «jest chlebem»… Co więc może mnie odłączyć od miłości Chrystusowej? Jakieś niebezpieczeństwo? Niebezpieczeństwo zakażenia?…

Paweł dopowiada: Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani potęgi, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.

On, Paweł, cieszy się pełnym zwycięstwem i jest pewien, że nic go od miłości Boga nie odłączy. On jest pewien.

Ja też?…

14 komentarzy

  • A w rzeczywistości. zapotrzebowanie na ten „artykuł pierwszej potrzeby” z biegiem lat okazuje się niemal identyczne jak zapotrzebowanie na tego bloga / ten blog. Nawet umiejętność zainteresowania wiernych – podobna.

  • Na pewno Ksiądz ma rację, że Kościół w tym trudnym okresie został zepchnięty na dalszy plan. Pamiętam te tłumy ludzi w sklepach w marcu po papier toaletowy, mydła i drożdże, ale my – ludzie w większości zostaliśmy po prostu ogłupieni tymi informacjami, które się wtedy pojawiały. Ja osobiście nie boję się poświęcenia swojego życia, ale bałam się (i nadal boję) o moją mamę i dzieci, żeby ich nie narazić częstym wychodzeniem z domu i kontaktem z innymi. Były momenty, że było mi wstyd za moje tchórzliwe zachowanie, że przez miesiąc uczestniczyłam we Mszy Św. za pośrednictwem Tv, ale wtedy uważałam, że tak trzeba, bo po prostu bałam się bardziej o najbliższych niż o siebie. Obecnie ludzie mają już inne podejście do tego wszystkiego, ale fakt, że ludzie, którzy odeszli od Kościoła w marcu w wielu przypadkach już do niego nie wrócili i mogą nie wrócić. P.S. Zapotrzebowanie na bloga jest duże i nadal jest, a wierni zapewne są teraz na urlopach, to i komentarzy mniej.

  • Decydujący zagrali nam na emocjach, bo łatwo kierować ludźmi przestraszonymi. Po kilku miesiącach inaczej na to patrzę, ale w danym momencie byłam mocno przestraszona. W dniu zamknięcia szpitali na odwiedzających zostałam przyjęta, dzień później urodzilam dziecko. Mój mąż nie mógł przy nas być, a na początku z dzieckiem był problem, przesiedziałam 3 noce z różańcem, mój mąż w domu tak samo. Po tygodniu wróciłam do domu, świat był inny lub ludzie… Nie wiem. Panika połączona z hormonami nie wpływa dobrze na psychikę. Oglądając Mszę Św, płynęly mi łzy ze strachu, przez informację płynące z tv bałam się o własne życie. I nadszedł Wielki Piątek. Nie wytrzymałam, spakowałam 4 tygodniowego syna do wózka i poszłam do Kościoła poadorowac. Duch Św. sprawił, że akurat w tym czasie adorował Ksiądz i zaproponował mi spowiedź, skorzystałam. Do domu wracałam spokojniejsza, pełna nadziei. Widziałam wzrok ludzi którzy krzywo patrzyli, że idę z maluszkiem podczas pandemii, A sami wychodzili ze sklepu. Teraz jest więcej zachorowań, A możemy żyć normalnie, już się tak nie boimy. Tylko czy my powinniśmy się bać choroby jakiejkolwiek? My powinniśmy przyjmować to co będzie nam dane z góry. Sama uczę się tej ufności, bo z jednej strony jest oczywiste jak mam postępować A z drugiej zapominam? Nie chcę? Boję się?

  • Od początku pojawienia się epidemii, ciężko było mi uwierzyć że coś nowego się pojawiło. Każdego dnia czułam spokój, który pozwalał mi przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Zgodzę się z Anną, że wszyscy zwracali uwagę w pierwszej kolejności na zaspokojenie potrzeb niezbędnych do życia tj. zakup artykułów żywnościowych itp. I nikt wtedy nie zastanawiał się nad tym, że może być zarażony czy też kogoś zarazić. A jakoś nikt w tym najtrudniejszym czasie nie pomyślał, aby bardziej niż kiedykolwiek zbliżyć się do Boga. Również w tym czasie większość osób skupiła się tylko na sobie oraz swoich najbliższych, obawiając się o własne zdrowie. Można powiedzieć, iż człowiek obok stał się niepotrzebny i niezauważalny (oby Nas ta epidemia nie dosięgła, a innych może). Zapewne każdy z Nas dostrzega, iż wcześniej zacierały się kontakty międzyludzkie, ale teraz jeszcze bardziej. Pracując na co dzień z ludźmi, jeszcze bardziej to zauważam. Większość osób nie docenia tego co ma tylko skupia się na sobie, aby im było jak najlepiej i każdy powinien się do nich dostosować. Nawet mając wszystkie rzeczy chcą więcej i więcej… Sadzę, że jeszcze większość osób żyjących wśród Nas nie wyciągnęła żadnych wniosków i nie wiem czy obecna sytuacja ich coś nauczy. Obym się myliła…

  • Należy dodać, że nie tylko własz świecka maczała palce w zamknięciu kościołów, ale i zdecydowana większość biskupów w podskokach podporządkowałoa się niektórym absurdom. Takich to mamy dzisiaj pasterzy, którzy nie tylko nie szukają zaginionej owcy, a jeszcze całe stada opuszczają … 🙁

  • Może w takim razie nic nie powinno się zrobić z tą pandemią?
    Łatwość krytyki zdumiewa. Myślę ,że niektórym żadna władza nigdy nie dogodzi.
    Co by nie zrobili będzie źle. Jakże łatwo oceniać nie ponosząc żadnej odpowiedzialności.

    • Dziękuję Paniom za Ich świadectwa, a Robertowi za podsumowanie. Z Robsonem – przy całym szacunku – po prostu się nie zgadzam. Nie wiem, do kogo był ten zarzut o krytykowaniu, bez ponoszenia odpowiedzialności. Chcę na niego odpowiedzieć tak: ci, którzy ponoszą urzędową odpowiedzialność, jak chociażby Członkowie Rządu – jak rozumiem, nie byli zmuszani do obejmowania swoich urzędów. Raczej nikt im pistoletu do głowy nie przykładał. Zatem, skoro dalej swoje urzędy pełnią, to podejmują odpowiedzialność za swoje decyzje. Poza tym, mają do dyspozycji ekspertów różnych dziedzin, dysponują też jakimiś funduszami, sami też niemało zarabiają. Uważam zatem, że nie muszę ich traktować jak męczenników świętej sprawy. Jeżeli któryś nie daje rady, albo nie ma pomysłu na rozwiązanie problemu, to niech natychmiast zrezygnuje, a nie eksperymentuje na całym Narodzie!
      A poza tym – każdy z nas ponosi odpowiedzialność stosownie do funkcji, którą spełnia. Ja na przykład ponoszę odpowiedzialność za to, co mówię na kazaniach, w konfesjonale, co doradzam ludziom w rozmowach lub piszę na blogu. I wypowiadając się krytycznie na temat całej tej sytuacji, o której Panie chociażby pisały w komentarzach, mam świadomość, że ponoszę odpowiedzialność za każde słowo. Gdybym był ministrem, albo biskupem, ponosiłbym odpowiedzialność większą. Ale skoro nie jestem, to ponoszę taką, jaka na mnie spoczywa.
      Natomiast, na pewno każdy z nas będzie musiał odpowiedzieć przed Bogiem za swoje życie na Sądzie Bożym. O tej odpowiedzialności też trzeba pamiętać.
      xJ

    • To nie krytyka, a refleksja. Nie jestem pelikanem łykającym każdą rzecz, którą wrzuca mi ta czy inna telewizja 🙂

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.