Słuchajcie i chciejcie zrozumieć!

S

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Dominik Łaski, należący w swoim czasie do jednej z młodzieżowych Wspólnot. Niech Pan obdarza Go zawsze swoimi darami. Zapewniam o modlitwie!

Niech ten swoimi darami nasz Pan obdarza wszystkich Proboszczów, którym patronuje nasz dzisiejszy Święty – Jan Maria Vianney. Moi Drodzy, to naprawdę dobra okazja, żeby się za swego Proboszcza solidnie pomodlić – a nie tylko plotkować o Nim… Chociaż pewnie Wy nie macie takiego problemu. Tak, czy owak, pomodlić się można.

I łączmy się duchowo z Pielgrzymami na trasie, włączając się w pielgrzymowanie duchowe.

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Wtorek 18 Tygodnia zwykłego, rok II,

Wspomnienie Św. Jana Marii Vianneya, Kapłana,

4 sierpnia 2020.,

do czytań: Jr 30,1–2.12–15.18–22; Mt 15,1–2.10–14

CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA JEREMIASZA:

Słowo, z którym Pan zwrócił się do Jeremiasza: „To mówi Pan, Bóg Izraela: «Napisz w księdze wszystkie słowa, jakie powiedziałem do ciebie».

To bowiem mówi Pan: «Dotkliwa jest twoja klęska, nieuleczalna twoja rana. Nikt się nie troszczy o twoją sprawę, nie ma lekarstwa, by cię uzdrowić. Wszyscy, co cię kochali, zapomnieli o tobie, nie szukają już ciebie, gdyż dotknąłem ciebie, tak jak się rani wroga, surową karą. Przez wielką twą nieprawość pomnożyły się twoje grzechy. Dlaczego krzyczysz z powodu twej rany, że ból twój nie da się uśmierzyć? Przez wielką twoją nieprawość i liczne twoje grzechy to ci uczyniłem».

To mówi Pan: «Oto przywrócę znowu namioty Jakuba i okażę miłosierdzie nad jego siedzibami. Miasto zostanie wzniesione na swych ruinach, a pałace staną na swoim miejscu. Rozlegną się stamtąd hymny pochwalne i głosy pełne radości. Pomnożę ich, by ich nie ubywało, przysporzę im chwały, by nimi nikt nie pogardzał. Jego synowie będą tak jak dawniej i jego zgromadzenie powstanie wobec Mnie; ukarzę natomiast wszystkich jego ciemięzców. A jego władca będzie spośród niego, panujący jego będzie od niego pochodził. Zapewnię mu dostęp do Siebie, tak że się zbliży do Mnie. Bo kto inaczej miałby odwagę zbliżyć się do Mnie?» – mówi Pan.

Wy będziecie moim narodem, a Ja będę waszym Bogiem”.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:

Do Jezusa przyszli z Jerozolimy faryzeusze i uczeni w Piśmie z zapytaniem: „Dlaczego twoi uczniowie postępują wbrew tradycji starszych? Bo nie myją sobie rąk przed jedzeniem”.

Jezus przywołał do siebie tłum i rzekł do niego: „Słuchajcie i chciejcie zrozumieć: Nie to, co wchodzi do ust, czyni człowieka nieczystym, ale co z ust wychodzi, to go czyni nieczystym”.

Wtedy przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: „Wiesz, że faryzeusze zgorszyli się, gdy usłyszeli to powiedzenie”. On zaś odrzekł: „Każda roślina, której nie sadził mój Ojciec niebieski, będzie wyrwana. Zostawcie ich. To są ślepi przewodnicy ślepych. Lecz jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadają”.

Kiedy słuchamy pierwszego czytania, na pewno zwraca naszą uwagę całkowita zmiana tonu, następująca – mniej, więcej – w połowie tekstu.

Oto w pierwszej części, Bóg przez Proroka zapowiada: Dotkliwa jest twoja klęska, nieuleczalna twoja rana, po czym kolejne zdania rozwijają temat owej klęski i nieszczęścia, jakie spotka naród, aby w drugiej części – jak gdyby nigdy nic – pojawiły się stwierdzenia: Oto przywrócę znowu namioty Jakuba i okażę miłosierdzie nad jego siedzibami. Miasto zostanie wzniesione na swych ruinach, a pałace staną na swoim miejscu. Rozlegną się stamtąd hymny pochwalne i głosy pełne radości. I znowu, dalsze zdania rozwijają ten wątek: szczęścia, pomyślności i radości, jakich Pan udzieli swemu ludowi.

Może się to nam wydawać dziwne – takie zestawienie, kontrastujące ze sobą, zwłaszcza jeśli się pomyśli, że Autorem obu wypowiedzi jest ten sam Bóg i to On także jest Sprawcą (a może lepiej powiedzieć: Dawcą) jednego i drugiego: tego, co radosne, ale i tego, co trudne. W końcówce pierwszej części, opisującej nieszczęścia, pojawiają się wyraźnie takie słowa: Przez wielką twoją nieprawość i liczne twoje grzechy to ci uczyniłem.

Zatem, to Bóg spowodował tę sytuację. On ją dopuścił, a może nawet – wprost ją uczynił, sprawił. Czyli – nie stało się to przypadkiem, na pewno też nie wymknęło się to spod Bożej kontroli. Powodem tego – jak słyszymy – była «wielka nieprawość» «liczne grzechy», popełniane przez członków narodu. Co więc takiego stało się, że w następnych zdaniach słyszymy ton całkowicie odmienny?

Z samych słów Boga w ogóle to nie wynika. Słyszymy bowiem w drugiej części zapowiedzi odmiany dramatycznego losu ludzi, ale znowu – jest to darem Boga, na który ludzie niczym nie zasłużyli. To znaczy, nie wiemy o niczym, co sprawiłoby, że tak radykalna zmiana nastawienia Boga nastąpiła. Wręcz, w końcówce tejże drugiej części padają słowa: Zapewnię mu dostęp do Siebie, tak że się zbliży do Mnie. Bo kto inaczej miałby odwagę zbliżyć się do Mnie? Czyli, bez specjalnego przyzwolenia Bożego nic by się dobrego nie stało.

A przecież – stało się. A dokładniej: dopiero miało się stać, ale jeżeli taką obietnicę składa Bóg, to oczywistym jest, że tak właśnie dokładnie się stanie – Bóg wypełni swoją zapowiedź. Co więc takiego dokonało się pomiędzy jednym, a drugim stanowiskiem Boga? Musiała zaistnieć jakaś reakcja ze strony narodu, niemniej jednak – skoro nie ma o tym mowy w czytaniu – to znak, że z tego braku informacji także mamy wyczytać jakąś wiadomość. Jaką?

A może tę, że zmiłowanie ze strony Boga jest dokładnie tym, co oznacza samo słowo, czyli zmiłowaniem. Łaską. Nie zapłatą, na którą trzeba zapracować, nie wymianą handlową, na zasadzie: „Ja tobie daję to, a ty mi za to dajesz tamto”… To nie tak.

Owszem, człowiek ma się nawracać ze swoich grzechów i ma podejmować dobre dzieła, które na pewno bardzo podobają się Bogu i zyskują w Jego oczach wysoką wartość. Ale nie możemy zapominać, że sami z siebie naprawdę nie jesteśmy w stanie niczego u Boga osiągnąć, niczego od Niego otrzymać, co nie byłoby Jego łaską i darem, wynikającym z Jego bezgranicznej miłości do nas. My naprawdę niczym nie jesteśmy w stanie zasłużyć sobie u Boga na cokolwiek.

Bo każdy Jego dar w sposób niemożliwy do przeliczenia i zmierzenia – przewyższa nawet najhojniejsze nasze ofiarowanie. Owszem, nasze dary są potrzebne Bogu, bardzo potrzebne, bo są świadectwem miłości naszego serca. Ale błędem byłoby myślenie, że swoim zaangażowaniem, swoim działaniem, jesteśmy w stanie na coś u Boga zasłużyć – w takim chociażby stopniu, by móc tego od Boga kategorycznie żądać. Takie relacje między nami a Bogiem po prostu nie zachodzą.

Być może, musi się w naszym umyśle dokonać jakaś konkretna zmiana w tym względzie, byśmy nie pojmowali relacji, łączących nas z Bogiem, w sposób schematyczny, sformalizowany – żeby nie powiedzieć: handlowy. Nasze relacje z Bogiem winny być relacjami miłości, wzajemnej więzi – na poziomie serca.

O tym chciał dzisiaj Jezus przekonać faryzeuszy i uczonych w Piśmie, kiedy tłumaczył im, czemu to Jego uczniowie nie myją rąk przed jedzeniem… Oczywiście, pomijając względy higieniczne, akurat tutaj chodziło o czystość rytualną, w jakimś sensie: moralną. A skoro tak, to właśnie Jezus przenosi całą dyskusję na płaszczyznę wewnętrzną, na przestrzeń serca, mówiąc: Słuchajcie i chciejcie zrozumieć: Nie to, co wchodzi do ust, czyni człowieka nieczystym, ale co z ust wychodzi, to go czyni nieczystym.

Nie na darmo Jezus wzywał swoich adwersarzy: Chciejcie zrozumieć… Bo ich problem na tym właśnie polegał, że oni nie chcieli zrozumieć. Oni wszystko mieli w głowach już z góry poustawiane, ciasno umeblowane, dlatego tak schematycznie reagowali.

Tymczasem Jezus wyraźnie podkreśla, że nie o to chodzi. A ponieważ nie widzi z ich strony chęci poprawy, reaguje tymi słowami: Każda roślina, której nie sadził mój Ojciec niebieski, będzie wyrwana. Zostawcie ich. To są ślepi przewodnicy ślepych. Lecz jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadają. Uczeni w Piśmie i faryzeusze, którzy rościli sobie prawo do bycia elitą, bycia przewodnikami swego ludu – w rzeczywistości okazali się o wiele bardziej pogubieni i zaślepieni, aniżeli ci, których mieliby prowadzić… Bo wszystko pojmowali jedynie na poziomie zewnętrznym, rytualnym, formalnym – a tu trzeba było wejść na płaszczyznę serca!

W taki właśnie, duchowy i mistrzowski sposób swoich wiernych i tych, którzy do niego przybywali, prowadził do Boga Patron dnia dzisiejszego, Święty Jan Maria Vianney.

Urodził się w rodzinie ubogich wieśniaków w Dardilly koło Lyonu, 8 maja 1786 roku. Do Pierwszej Komunii Świętej przystąpił potajemnie podczas Rewolucji Francuskiej w 1799 roku, a dokonało się to w szopie, zamienionej na prowizoryczną kaplicę, do której wejście dla ostrożności zasłonięto furą siana. Ponieważ szkoły parafialne były zamknięte, Jan nauczył się czytać i pisać dopiero, kiedy miał siedemnaście lat.

Po ukończeniu szkoły podstawowej, uczęszczał do szkoły w Ecully. Miejscowy świątobliwy proboszcz uczył go łaciny. Od służby wojskowej wybawiła go ciężka choroba, na którą zapadł. Wstąpił do niższego seminarium duchownego w 1812 roku. Jednak, po tak słabym przygotowaniu i z powodu późnego wieku, w jakim wstąpił, nauka szła mu tam bardzo ciężko. W roku 1813 przeszedł jednak do wyższego seminarium w Lyonie.

Przełożeni, litując się nad nim, radzili mu, by opuścił seminarium. Zamierzał faktycznie tak uczynić i wstąpić do Braci Szkół Chrześcijańskich, ale odradził mu to proboszcz z Ecully. On też interweniował za Janem w seminarium. Dopuszczono go więc do święceń kapłańskich – właśnie ze względu na tę opinię oraz dlatego, że diecezja odczuwała dotkliwie brak kapłanów. 13 sierpnia 1815 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas dwadzieścia dziewięć lat.

Pierwsze trzy lata spędził jako wikariusz w Ecully. Na progu swego kapłaństwa natrafił na kapłana pełnego cnoty i duszpasterskiej gorliwości. Po jego śmierci biskup wysłał Jana na wikariusza – kapelana do Ars. Młody kapłan zastał kościółek zaniedbany i opustoszały. Obojętność religijna była tak wielka, że na Mszy Świętej niedzielnej było kilka osób. Wiernych było zaledwie około dwustu, dlatego też nie otwierano samodzielnej parafii. O wiernych z Ars mówiono pogardliwie, że tylko Chrzest różni ich od bydląt. Ksiądz Jan przybył tu jednak z dużą ochotą. Nie wiedział, że przyjdzie mu tu pozostać przez czterdzieści jeden lat.

Zabrał się zatem z entuzjazmem do pracy. Całe godziny przebywał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Sypiał zaledwie po parę godzin na gołych deskach. Kiedy w 1824 roku otwarto w wiosce szkółkę, uczył w niej prawd wiary. Jadł nędznie i mało – można wręcz mówić o wiecznym poście. Dla wszystkich był uprzejmy. Odwiedzał swoich parafian i rozmawiał z nimi życzliwie. Powoli wierni przyzwyczaili się do swojego pasterza.

Kiedy biskup spostrzegł, że Ksiądz Jan daje sobie jakoś radę, formalnie utworzył w 1823 roku parafię w Ars. Dobroć Proboszcza i surowość jego życia, kazania proste i płynące z serca – powoli nawracały dotąd zaniedbane i zobojętniałe dusze. Kościółek zaczął się z wolna zapełniać w niedziele i święta, a nawet w dni powszednie! Z każdym rokiem wzrastała też liczba przystępujących do Sakramentów Świętych.

Jednak, pomimo tylu zabiegów, nie wszyscy jeszcze zostali pozyskani dla Chrystusa. Ksiądz Jan wyrzucał sobie, że to z jego winy – że może mało się za nich modlił i za mało pokutował. Wyrzucał także sobie własną nieudolność. Błagał więc biskupa, by go zwolnił z obowiązków proboszcza. Kiedy jego błagania nie pomogły, postanowił uciec i skryć się w jakimś klasztorze, by nie odpowiadać za dusze innych. Biskup jednak nakazał mu powrócić. Ksiądz Jan uczynił to, posłuszny jego woli.

Do tego, nie wszyscy kapłani rozumieli niezwykły tryb życia Proboszcza z Ars. Jedni czynili mu gorzkie wymówki, inni podśmiewali się z dziwaka. Większość wszakże rozpoznała w nim świętość i otoczyła go wielką czcią. Sława Proboszcza zaczęła rozchodzić się daleko poza parafię Ars. Napływały nawet z odległych stron tłumy ciekawych. Kiedy zaś zaczęły rozchodzić się pogłoski o jego nadprzyrodzonych charyzmatach – takich, jak dar czytania w sumieniach ludzkich i dar proroctwa – ciekawość wzrastała.

Ksiądz Jan spowiadał długimi godzinami. Miał różnych penitentów: od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Bywało, że zmordowany skarżył się w konfesjonale: „Grzesznicy zabiją grzesznika”! W dziesiątym roku pasterzowania przybyło do Ars – jak się wylicza – około dwudziestu tysięcy ludzi. Łącznie przez czterdzieści jeden lat przesunęło się przez Ars około miliona ludzi.

Nadmierne pokuty osłabiły i tak już wyczerpany organizm. Pojawiły się bóle głowy, dolegliwości żołądka, reumatyzm. Do cierpień fizycznych dołączyły duchowe: oschłość, skrupuły, lęk o zbawienie, obawa przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze i lęk przed Sądem Bożym. Jakby tego było mało, szatan przez trzydzieści pięć lat pokazywał się Księdzu Janowi i nękał go nocami, nie pozwalając nawet na kilka godzin wypoczynku. Inni kapłani myśleli początkowo, że są to gorączkowe przywidzenia, że Proboszcz z głodu i nadmiaru pokut był na granicy obłędu. Kiedy jednak sami stali się świadkami wybryków złego ducha, uciekali w popłochu.

Jan Vianney przyjmował to wszystko jako zadośćuczynienie Bożej sprawiedliwości za winy własne, jak też grzeszników, których spowiadał. Jako męczennik, cierpiący za grzeszników i ofiara konfesjonału, zmarł 4 sierpnia 1859 roku, przeżywszy siedemdziesiąt trzy lata. W pogrzebie skromnego Proboszcza z Ars wzięło udział około trzystu kapłanów i około sześciu tysięcy wiernych. Nabożeństwu żałobnemu przewodniczył miejscowy biskup. Ciało Kapłana złożono w kościele parafialnym, a już w 1865 roku rozpoczęto budowę obecnej bazyliki.

Święty Papież Pius X dokonał beatyfikacji Księdza Jana Vianneya w 1905 roku, a do chwały Świętych wyniósł go w roku 1925 Pius XI. Ten sam Papież ogłosił go Patronem wszystkich proboszczów.

Chcąc chociaż w pewnym stopniu poznać duchowość naszego dzisiejszego Patrona, warto wsłuchać się przynajmniej we fragment jego katechezy, dotyczącej modlitwy. A mówił on w niej tak: „Pamiętajcie, dzieci moje: skarb chrześcijanina jest w niebie, nie na ziemi. Dlatego gdzie jest wasz skarb, tam też powinny podążać wasze myśli. Błogosławioną powinnością i zadaniem człowieka jest modlitwa i miłość. Módlcie się i miłujcie: oto, czym jest szczęście człowieka na ziemi. Modlitwa jest niczym innym jak zjednoczeniem z Bogiem. Jeśli ktoś ma serce czyste i zjednoczone z Bogiem, odczuwa szczęście i słodycz, które go wypełniają, doznaje światła, które nad podziw go oświeca. W tym ścisłym zjednoczeniu Bóg i dusza są jakby razem stopionymi kawałkami wosku, których już nikt nie potrafi rozdzielić. To zjednoczenie Boga z lichym stworzeniem jest czymś niezrównanym, jest szczęściem, którego nie sposób zrozumieć.

Nie zasługujemy na dar modlitwy. Ale dobry Bóg pozwolił, abyśmy z Nim rozmawiali. Nasza modlitwa jest najmilszym dlań kadzidłem. Dzieci moje, wasze serce jest ciasne, ale modlitwa rozszerza je i czyni zdolnym do miłowania Boga. Modlitwa jest przedsmakiem nieba, jest jakby zstąpieniem do nas rajskiego szczęścia. Zawsze przepełnia nas słodyczą – jest miodem spływającym do duszy, który sprawia, iż wszystko staje się słodkie. W chwilach szczerej modlitwy znikają utrapienia jak śnieg pod wpływem słońca. Modlitwa sprawia także, iż czas mija tak szybko i tak przyjemnie, że nawet nie zauważa się jego trwania.

Posłuchajcie! Swego czasu zdarzyło się, iż prawie wszyscy okoliczni proboszczowie zachorowali. Pokonywałem wówczas pieszo duże odległości, modląc się stale do Boga, i zapewniam was, wcale mi się nie dłużyło. Są tacy, którzy jak ryby w falach całkowicie zatapiają się w modlitwie. Dzieje się tak dlatego, że całym sercem są oddani Bogu. W ich sercu nie ma rozdwojenia. O, jakże miłuję te szlachetne dusze! […]

My natomiast, ileż to razy przychodzimy do kościoła nie wiedząc, jak się zachować ani o co prosić? Kiedy idziemy do kogoś, wiemy dobrze, po co idziemy. Co więcej, są tacy, którzy zdają się mówić do Pana: „Powiem kilka słów, żeby mieć już spokój”. Myślę często, że gdy przychodzimy, aby pokłonić się Panu, otrzymamy wszystko, czego pragniemy, jeśli tylko poprosimy z żywą wiarą i czystym sercem.” Tyle z katechezy naszego dzisiejszego Patrona.

Wpatrzeni w przykład jego świętości, oraz zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zapytajmy raz jeszcze samych siebie, czy nasze relacje z Bogiem nie przypominają przypadkiem wymiennej relacji handlowej, owego układu: „coś za coś”? Czy staramy się pamiętać, że wszystko, co mamy, mamy tak naprawdę od Boga, z Jego darmowej miłości do nas – i że niczym nie jesteśmy w stanie sobie zasłużyć na to, co otrzymujemy?… Czy staramy się swoje relacje z Bogiem zawsze przenosić na płaszczyznę serca, płaszczyznę wewnętrzną?…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.