Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywają:
►Katarzyna Pałysa – Mama Kuby, Lektora i Studenta z Miastkowa – Osoba bardzo życzliwa i życiowo energiczna, chętnie czyniąca dobro wszystkim wokół;
►Dorota Rogulska – należąca w swoim czasie do jednej z młodzieżowych Wspólnot;
►Mateusz Maksymiuk – jak wyżej;
►Maja Zagubień – aktywnie włączająca się w działalność młodzieżową w czasie mojej posługi w Celestynowie.
Wszystkim drogim Jubilatom życzę głębokiego i jasnego duchowego spojrzenia na życie swoje i swojego otoczenia – i całego świata. Więcej o tym w rozważaniu. Zapewniam o modlitwie!
A oto dzisiaj – jakby po linii dzisiejszej Ewangelii, chociaż nie było to w żaden sposób tak ustawiane – w moim Ośrodku Duszpasterstwa Akademickiego, o godzinie 16:00, odbędzie się Msza Święta w intencji Duszpasterstwa Niewidomych. Tak zaplanowaliśmy to z nieocenioną Panią Anią Gębką, Szefową tej Grupy. Będziemy modlić się dla nas wszystkich o jasność spojrzenia w każdej dziedzinie życia!
Zapraszam już do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Niech Duch Święty pomoże odkryć, co Pan mówi konkretnie do mnie w tym Słowie.
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
30 Niedziela zwykła, B,
24 października 2021.,
do czytań: Jr 31,7–9; Hbr 5,1–6; Mk 10,46–52
CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA JEREMIASZA:
To mówi Pan: Wykrzykujcie radośnie na cześć Jakuba, weselcie się pierwszym wśród narodów. Głoście, wychwalajcie i mówcie: „Pan wybawił swój lud, Resztę Izraela”.
Oto sprowadzę ich z ziemi północnej i zgromadzę ich z krańców ziemi. Są wśród nich niewidomi i dotknięci kalectwem, kobieta brzemienna wraz z położnicą; powracają wielką gromadą.
Oto wyszli z płaczem, lecz wśród pociech ich przyprowadzę. Przywiodę ich do strumienia wody równą drogą, nie potkną się na niej. Jestem bowiem ojcem dla Izraela, a Efraim jest moim synem pierworodnym.
CZYTANIE Z LISTU DO HEBRAJCZYKÓW:
Każdy arcykapłan z ludzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany w sprawach odnoszących się do Boga, aby składał dary i ofiary za grzechy. Może on współczuć z tymi, którzy nie wiedzą i błądzą, ponieważ sam podlega słabościom. Powinien przeto jak za lud, tak i za samego siebie składać ofiary za grzechy. I nikt sam sobie nie bierze tej godności, lecz tylko ten, kto jest powołany przez Boga jak Aaron.
Podobnie i Chrystus nie sam siebie okrył sławą przez to, iż stał się arcykapłanem, ale uczynił to Ten, który powiedział do Niego: „Ty jesteś moim Synem, Jam Cię dziś zrodził”, jak i w innym miejscu: „Tyś jest kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka”.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:
Gdy Jezus razem z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną”. Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: „Synu Dawida, ulituj się nade mną”.
Jezus przystanął i rzekł: „Zawołajcie go”. I przywołali niewidomego, mówiąc mu: „Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię”. On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: „Co chcesz, abym ci uczynił?”
Powiedział Mu niewidomy: „Rabbuni, żebym przejrzał”.
Jezus mu rzekł: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą.
W poruszającej wizji Proroka Jeremiasza, ukazującej powrót Izraelitów z niewoli babilońskiej, słyszymy – między innymi – takie słowa: Oto sprowadzę ich z ziemi północnej i zgromadzę ich z krańców ziemi. Są wśród nich niewidomi i dotknięci kalectwem, kobieta brzemienna wraz z położnicą; powracają wielką gromadą.
Wizja Proroka, ukazana dzisiaj, to dużo więcej, niż tylko relacja z wydarzenia historycznego, czy też jego zapowiedź. To wyraźne podkreślenie mocy Boga, który aktywnie działa w historii człowieka, spiesząc mu z wieloraką pomocą w jego różnych życiowych dramatach. I oto właśnie słyszymy, że w pochodzie owych szczęśliwych, których Pan wyzwolił z mocy nieprzyjaciela, znalazło się miejsce i dla niewidomych, i dla dotkniętych kalectwem.
Z całą pewnością, są oni reprezentantami wszystkich, dotkniętych jakimkolwiek cierpieniem, których Bóg nie uważa za gorszych, ale właśnie wprost przeciwnie: rezerwuje dla nich miejsce w orszaku wyzwolonych. Oni także, na takich samych prawach, jak zdrowi, są zaproszeni do szczęścia, ich także Pan chce obdarzyć swoimi dobrodziejstwami.
Dokładnie w taki sam sposób swoją misję rozumiał i realizował Jezus Chrystus. On także miał dużo uwagi i serca dla potrzebujących, cierpiących, odsuniętych na margines życia społecznego. W tym także – dla niewidomych. Potwierdza to sytuacja, opisana w dzisiejszej Ewangelii.
Oto niewidomy żebrak Bartymeusz, dowiedziawszy się o obecności Jezusa, zaczął drzeć się wniebogłosy: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Dlaczego nazwał Jezusa – «Synem Dawida»? Czy w ten sposób uznał w Jezusie zapowiadanego i oczekiwanego Mesjasza, którego właśnie w taki sposób określały przepowiednie prorockie? Według jednej z nich Mesjasz, Syn Dawida, przyjdzie, aby leczyć ludzkie choroby, także – przywracać wzrok niewidomym. Czy to właśnie miał na myśli Bartymeusz, kiedy zwracał się do Jezusa w ten sposób? Nie wiemy tego do końca.
Wiemy natomiast, że mocno zaznaczył swoją obecność i swoją prośbę – a to z kolei wywołało niezadowolenie otoczenia. Jakoś to nie pasowało do tego sielskiego obrazu spotkania z Cudotwórcą, jakie akurat się rozpoczęło. Tutaj taka radość i euforia, wszyscy zachwyceni Jezusem, otaczają Go tłumnie – a tu nagle jakiś żebrak coś tam wykrzykuje i burzy tę ogólną, miłą atmosferę.
Nie mógłby później? Albo gdzieś na uboczu? Albo jakoś tak ciszej i dyskretniej, a ten wrzeszczy, jakby go kto ze skóry odzierał! W ogóle, nie ma wyczucia, brak mu elementarnej ogłady i podstawowej kultury – niechby gdzieś się oddalił i szepnął coś Jezusowi, ale on akurat musi się tu wydzierać.
Widocznie musiał, bo się wydzierał – nic sobie nie robiąc z nagabywania, by przestał. Nie, on nie przestał – a im bardziej go upominali, tym głośniej wrzeszczał! I okazało się, że miał rację. Bo Jezus, Boży Syn, miał w swoim sercu dużo miejsca dla takich ludzi – podobnie, jak Bóg w Starym Testamencie, o czym słyszeliśmy w pierwszym czytaniu.
Niestety, w sercach ludzi było ciasno, było zimno, dlatego nie było tam miejsca dla Bartymeusza i jemu podobnych. W końcu, tacy naprawdę nie pasują do miłego i ułożonego obrazu świata, oni go wręcz zakłócają. Lepiej więc niech siedzą gdzieś na boku. Tyle wyrażały owe protesty, jakie miały miejsce, kiedy Bartymeusz wrzeszczał, prosząc dla siebie o pomoc.
Kiedy jednak Jezus zainteresował się nim i kazał go przywołać, nagle ze strony ludzi padły słowa, skierowane do żebraka: Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię! W innym tłumaczeniu jest to wyrażone słowami: Odwagi, wstań, woła cię! Nie wiemy, czy to ci sami ludzie, którzy przed chwilą nastawali na niego, by umilkł, czy inni – tak, czy owak, ich zachęta była mocno spóźniona.
Bo Bartymeusz od samego początku, jak tylko dowiedział się o obecności w pobliżu Jezusa, był dobrej myśli. Albo – jak w drugim tłumaczeniu – miał w sercu odwagę. Gdyby jej nie miał i nie myślał z nadzieją o Jezusie, to nie zwracałby się do Niego w tak zdecydowany sposób.
A tak w ogóle, to wyobraźmy sobie, ile go to musiało kosztować, jak bardzo musiał przełamywać przede wszystkim swoje własne opory, bo komuż z nas sprawiałoby przyjemność takie wydzieranie się wniebogłosy w jakiejś swojej potrzebie? A po swoich własnych – trzeba było przełamać także opory otoczenia. I trzeba było uniżyć się przed tym wędrownym Nauczycielem, by prosić Go o zmiłowanie.
Ale całe to poświęcenie – by tak rzec – opłaciło się Bartymeuszowi! Bo zyskał wszystko, o co prosił. Nie tylko odzyskał wzrok, ale też odzyskał stabilną pozycję w swojej społeczności i wreszcie – odzyskał sens życia. Odnalazł go w Jezusie, dlatego tak chętnie – po uzdrowieniu – poszedł za Nim.
Moi Drodzy, my też mamy dużo trudnych spraw, z którymi sobie nie radzimy; wiele schorzeń – fizycznych i duchowych – które mocno dają się nam we znaki. Gdzie wówczas szukamy pomocy, ratunku, porady?… U kogo?… Bartymeusz dobrze wiedział – i dobrze na tym wyszedł. Nie uległ zakusom swoistej społecznej poprawności, która kazała mu siedzieć cicho i nie robić zamieszania wokół swojej osoby. On właśnie nie siedział cicho. Nie zważał na to, czy to wypada, czy nie wypada – on po prostu zaufał bezgranicznie Jezusowi! I dlatego zwrócił się do Niego! Bez względu na reakcję otoczenia.
Jakże ten jego przykład jest potrzebny nam, katolikom dwudziestego pierwszego wieku – tak często zalęknionym, zakompleksionym, ciągle badającym słupki sondażowe i dopasowującym się do tego, co jest aktualnie modne, albo oficjalnie poprawne. Jakże my naprawdę boimy się tak totalnie zaufać Jezusowi, a jeszcze bardziej – pokazać to zaufanie na zewnątrz. Jakże jesteśmy wyczuleni na to, co o nas powiedzą, a ponieważ domyślamy się, że w większości przypadków dobrze nie powiedzą, to wolimy siedzieć cicho i aż tak bardzo się ze swoją wiarą nie afiszować. W końcu, to moja sprawa, w kogo wierzę i czy w ogóle wierzę, czy nie wierzę… Czy ja muszę się z tym aż tak obnosić? Co komu do tego?…
I tak tkwimy w tej swojej duchowej ślepocie, nie widząc dalej, jak tylko czubek własnego nosa i ewentualnie najbliższe otoczenie, które staje się dla nas całym światem. Bo jeśli kilkoro krzykaczy z otoczenia ma coś do nas, to znaczy, że pewnie cały świat jest przeciwko nam.
A tak swoją drogą, to ci krzykacze dlatego są tacy głośni, że oni się ze swoimi krzykami nie ukrywają. Przeciwnicy Boga jawnie demonstrują swoje poglądy i przekonania, a jeszcze bardziej – swoje żądania. A tak właściwie, to jedno żądanie: żebyśmy my, katolicy, wierzący, przyjaciele Jezusa – siedzieli cicho. Żebyśmy tkwili gdzieś na uboczu i w żaden sposób nie opowiadali się za Jezusem, ani za wartościami, które głosi. Żebyśmy uwierzyli, że nasza wiara to naprawdę nasza prywatna sprawa, dlatego nie ma się co z nią za bardzo afiszować. Pomodlić się gdzieś tam, w pokoiku, przy łóżeczku, wyklepać sobie paciorek rano i wieczorem, nawet do kościółka pójść w niedzielę, ale na zewnątrz tak bardzo nie pokazywać tych swoich przekonań, bo one już do dzisiejszej sytuacji nie pasują…
Moi Drodzy, my w to naprawdę uwierzyliśmy! I wielu z nas tak właśnie żyje. Coraz częściej mówi się o „chrześcijaństwie bezobjawowym”. Ciekawe sformułowanie, prawda? Takie chrześcijaństwo, które nie boli, które nic nie kosztuje, które może sobie przypisać każdy – także ktoś idący zupełnie inną drogą, niż droga Jezusa. Czyli totalny, duchowy ślepiec.
Właśnie, moi Drodzy, to bardzo ważne określenie: duchowy ślepiec. Możemy bowiem powiedzieć, że choć Bartymeusz był rzeczywiście fizycznie niewidomym, to jednak swoim sercem widział bardzo dużo! O wiele więcej, niż ci, którzy fizycznie widzieli. Bo on sercem widział Jezusa, a w Jezusie widział zapowiedzianego Mesjasza. Dlatego najpierw – pomimo ogólnego niezadowolenia – wzywał Go całym sercem i całym głosem, potem zrzucił z siebie swój płaszcz i powstał z tej pozycji siedzącej, w jakiej tkwił od dłuższego czasu i poszedł do Jezusa. A kiedy otrzymał łaskę uzdrowienia – poszedł za Jezusem.
Tyle dokonało się w jego życiu w tej jednej chwili. Ale stało się tak dlatego – poza łaską Bożą oczywiście – że on duchowo naprawdę dużo widział. Jego zaś otoczenie tkwiło w swoich schematach myślenia, w swojej – odważmy się to powiedzieć – duchowej ślepocie, w jakimś marazmie… Czy ta sytuacja, której byli naocznymi świadkami, odmieniła ich serca? Czy otworzyła ich oczy? Nie wiemy. Na to pełną i prawdziwą odpowiedź może dać każda i każdy z nich.
Podobnie, jak każda i każdy z nas może dać odpowiedź na pytanie, czy nasze oczy otwierają się szerzej, czy nasze spojrzenie staje się jaśniejsze i głębsze, kiedy widzimy znaki Bożego działania w naszym życiu – o ile je w ogóle widzimy?… O ile chcemy je widzieć?… Czy mamy odwagę – jak Bartymeusz – zrzucić z siebie płaszcz dawnych przyzwyczajeń, wyrwać się z tego swojego ciepełka, tak często już zatęchłego, i ruszyć za Jezusem? Spojrzeć innymi oczami na swoje życie i na wszystkich i wszystko wokół? Czy może dobrze nam tak, jak jest, więc po co to zmieniać? Albo boimy się za głośno przyznać do wiary, bo ludzie wyśmieją?…
Drugie dzisiejsze czytanie mówi o tych, którzy podejmują zadanie kapłańskie w społeczności wierzących. Ponieważ z ludzi są wzięci i do ludzi posłani, przeto dobrze rozumieją – przynajmniej powinni – ludzkie problemy, dylematy, bóle… Z całą pewnością, słowa te muszą sobie wziąć do serca wszyscy kapłani.
Jednak na mocy kapłaństwa powszechnego, my wszyscy jesteśmy wezwani do tego, aby sobie nawzajem pomagać w drodze do zbawienia. Aby się nawzajem podtrzymywać na duchu! Pomagać sobie w podążaniu za Jezusem i okazywaniu Mu szczerego zaufania! I we wspólnym zwracaniu się do Niego z naszymi potrzebami, bólami, problemami…
Aby wtedy, kiedy cały świat będzie nam kazał zamilknąć – my właśnie mamy się trzymać razem i wzajemnie się wspierać, dodawać sobie nawzajem odwagi, aby temu pogubionemu światu dać świadectwo jasnego spojrzenia, wbrew wszelkiej duchowej ślepocie.
Dzisiejszy czas i dzisiejszy świat takiego świadectwa z naszej strony szczególnie się domaga!
… smutno mi się zrobiło. Jestem ta do niczego. Kiepska. Cóż. Pójdę do siebie, włączę śpiewany różaniec, potem posłucham mszy w radiu i będę nadal ta gorsza. Na szczęście tylko ludzie tak mi potrafią powiedzieć. Nie dostrzec niczego dobrego a wymagać, wymagać,wymagać -Bóg nigdy, dlatego koło Niego się będę pałętała a ludzi odsunę , dalej i dalej i dalej od siebie.
PS
Tak to pretensja.
To nie Ty odsuwasz ludzi. To ludzie wycierają w swoich blogach starannie wszelki ślad po Tobie i w nagłówkach ostrzegają, by „nie dyskutować z trollicą Kloszard”, aby „uważać na panią Kloszard”, żeby „przeganiać złośliwą Kloszard” – za insynuacje, pomówienia, opluwanie, wulgaryzmy, za bezprzyczynową złośliwość, z nachalne wpisywanie „naście razy” tej samej obelgi… Za kpiny z wiary lub z niewiary…Losowo? Bemyślnie? Celowo? Za nieprzewidywalną i przypadkową furię…
Konfabuluj dalej…
Jestem zaskoczony ostrością tej opinii. Być może, chodzi tu o jakieś blogi i wpisy, o których nie wiem, natomiast na naszym forum nie widzę jakiejś złośliwości ze strony Kloszarda. Owszem, Jej wypowiedzi są czasami twarde i krytyczne, ale ja naprawdę – przynajmniej do tej pory – żadnej złośliwości, czy ataku personalnego, wymierzonego do kogokolwiek, nie zauważyłem. Także w tym powyższym wpisie. A jeżeli jest tam mowa o włączeniu śpiewanego Różańca, czy Mszy Świętej w radiu, to jednak – co by nie mówić – jest to dobry znak. Dlatego uważam opinię G.O.LEMM’a za zbyt surową. Ale mogę o wszystkim nie wiedzieć…
xJ
Przepraszam ,że za mną , przychodzą moje cienie . Dobrze ,że o sobie przypominają bo tak łatwo popaść w naiwną wiarę , że jest tylko tak jak my to widzimy.
Nie ma się czym przejmować…
xJ