Gdy zobaczył działanie łaski Bożej…

G

Szczęść Boże! Moi Drodzy, wczoraj nie wspomniałem o nabożeństwach majowych, jakie rozpoczęliśmy wczoraj odprawiać. Ale wiem, że Wy o tym pamiętacie.

Dzisiaj znowu zeszło mi z zamieszczeniem słówka, ale tu, w Kodniu, od samego rana coś się dzieje – poranne rozmowy z Ojcami, w różnych ważnych, bieżących sprawach. Ale już zamieszczam.

Dziś, po południu, w Parafii w Krzymoszach, będę odprawiał Mszę Świętą na cmentarzu. To początek uroczystości odpustowych, których dopełnienie nastąpi jutro.

Zapraszam zatem do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Co Pan konkretnie do mnie mówi? Niech Duch Święty będzie naszym światłem i natchnieniem!

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Wtorek 4 Tygodnia Wielkanocnego,

Wspomnienie Św. Atanazego, Biskupa i Doktora Kościoła,

2 maja 2023., 

do czytań: Dz 11,19–26; J 10,22–30

CZYTANIE Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:

Ci, których rozproszyło prześladowanie, jakie wybuchło z powodu Szczepana, dotarli aż do Fenicji, na Cypr i do Antiochii, głosząc słowo samym tylko Żydom. Niektórzy z nich pochodzili z Cypru i z Cyreny. Oni to po przybyciu do Antiochii przemawiali też do Greków i opowiadali Dobrą Nowinę o Panu Jezusie. A ręka Pańska była z nimi, bo wielka liczba uwierzyła i nawróciła się do Pana.

Wieść o tym doszła do uszu Kościoła w Jerozolimie. Wysłano do Antiochii Barnabę. Gdy on przybył i zobaczył działanie łaski Bożej, ucieszył się i zachęcał wszystkich, aby całym sercem wytrwali przy Panu; był bowiem człowiekiem dobrym i pełnym Ducha Świętego i wiary. Pozyskano wtedy wielką liczbę dla Pana.

Barnaba udał się też do Tarsu, aby odszukać Pawła. A gdy znalazł, przyprowadził go do Antiochii i przez cały rok pracowali razem w Kościele, nauczając wielką rzeszę ludzi. W Antiochii też po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:

Obchodzono w Jerozolimie uroczystość Poświęcenia Świątyni. Było to w zimie. Jezus przechadzał się w świątyni, w portyku Salomona.

Otoczyli Go Żydzi i mówili do Niego: „Dokąd będziesz nas trzymał w niepewności? Jeśli Ty jesteś Mesjaszem, powiedz nam otwarcie”.

Rzekł do nich Jezus: „Powiedziałem wam, a nie wierzycie. Czyny, których dokonuję w imię mojego Ojca, świadczą o Mnie. Ale wy nie wierzycie, bo nie jesteście z moich owiec.

Moje owce słuchają mojego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki.

Ojciec mój, który Mi je dał, jest większy od wszystkich. I nikt nie może ich wyrwać z ręki mego Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy”.

Kiedy dochodzimy do końca pierwszego czytania, niemalże zapominamy zupełnie, co było na jego początku. Oto bowiem znakomita większość tego tekstu mówi o niebywałych wręcz – mówiąc dzisiejszym językiem – sukcesach ewangelizacyjnych młodego Kościoła. Jak się bowiem dowiadujemy, słowo Boże z wielkim powodzeniem głoszone było w Fenicji, na Cyprze i Antiochii. I to właśnie w tym ostatnim miejscu uczniowie głosili to słowo Grekom. Jak informuje Autor Dziejów Apostolskich, ręka Pańska była z nimi, bo wielka liczba uwierzyła i nawróciła się do Pana.

Wtedy to do Antiochii – jako przedstawiciel Kościoła Jerozolimskiego – udał się Barnaba, który widząc, jak wiele dobrego się tam dzieje, jeszcze bardziej podtrzymywał uczniów na duchu, zachęcając do wytrwania w wierze. I znowu pojawia się informacja, iż pozyskano wtedy wielką liczbę dla Pana. Wtedy to Barnaba sprowadził do Antiochii Pawła Apostoła i – zapewne na zasadzie, że „kuj żelazo, póki gorące” – bardzo intensywnie przez rok pracowali tam apostolsko, nauczając wielką rzeszę ludzi.

Tam też – jak słyszymy w ostatnim zdaniu dzisiejszego tekstu – czyli w Antiochii […] po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami. Fenomenalne zdanie! Dobrze, że Autor biblijny wyłapał ten istotny szczegół, bo dzięki temu wiemy, gdzie i kiedy powstał ten tytuł, którym także my dzisiaj jesteśmy nazywani – tytuł, a właściwie imię, które nosimy jako uczniowie i wyznawcy Jezusa Chrystusa.

Imię, które jest powodem naszej dumy i naszej radości, ale które także stanowi wielkie zobowiązanie – tak, jak stanowiło je dla tamtych, pierwszych chrześcijan, także tych z Antiochii, których po raz pierwszy tym imieniem określono. Dzisiaj właśnie słyszymy, że po raz pierwszy imię to się pojawiło – i już zostało z nami, przyjaciółmi i wyznawcami Mistrza z Nazaretu – aż do naszych czasów.

O tym wszystkim, moi Drodzy, mówi nam dzisiejsze pierwsze czytanie, a informacja o owym niezwykłym imieniu zawarta jest w zdaniu ostatnim, zamykającym czytanie niczym klamra, stanowiącym jego świetne podsumowanie. Bo całość tego tekstu niesie treść bardzo radosną, wzniosłą i optymistyczną. Dlatego teraz – jak wspomniałem na początku rozważania – przypomnijmy sobie, co było na początku czytania, jakie zdanie tam padło. Właśnie! Przeczytaliśmy tam: Ci, których rozproszyło prześladowanie, jakie wybuchło z powodu Szczepana, dotarli aż do Fenicji i potem już dalszy ciąg, o którym mówiliśmy.

Przyznajmy, że wsłuchując się w całość czytania i odkrywając te piękne i radosne treści, w ogóle chyba zapomnieliśmy o początku. A on jest – tak naprawdę – bardzo ważny, bo powiedzmy sobie szczerze, że gdyby nie to prześladowanie, to pewnie cała Ekipa apostolska pozostałaby na miejscu, nigdzie by się wtedy nie ruszała – później może tak, ale w tym czasie raczej nie mieli takich planów – i nie dokonałoby się całe to dobro, o jakim tu sobie dziś mówimy. I może nie wtedy i nie w Antiochii po raz pierwszy nazwano by nas chrześcijanami!

Wszystko to dokonało się po wybuchu prześladowań, rozpoczętych po męczeństwie Szczepana. Samo to męczeństwo już było wyrazem tych prześladowań. Możemy zatem powiedzieć, że Bóg – swoją mocą i w sposób sobie tylko wiadomy – przemienił złość przeciwników i prześladowców Kościoła w jakieś ogromne dobro, dokonane w tych dniach w tak wielu miejscach, nawet odległych!

Możemy też powiedzieć, że i sama śmierć Szczepana, będąca początkiem tych prześladowań i powodem ich wszczęcia, w ten sposób nie poszła na marne. Bo za życie jednego człowieka – Bóg dał życie wielu, bardzo wielu nowym wyznawcom. Oczywiście, mówimy tu o życiu duchowym, życiu wiarą. A i sam Szczepan też swego życia nie stracił – trudno to nawet określić mianem straty – bo chociaż faktycznie został odebrany temu światu, to jednak zyskał życie wieczne w wielkiej chwale Bożej i w chwale Kościoła! Wszak jest teraz wielkim Świętym Kościoła i naszym orędownikiem, a jednocześnie wzorem do naśladowania.

Zatem, z całego tego zamieszania, jakie wywołali zawistni ludzie, Bóg wyprowadził wielkie dobro! Raz jeszcze powiedzmy to sobie, że nawet nie zwróciliśmy uwagi i nawet nie pamiętaliśmy tego pierwszego zdania w czytaniu, bo tyle potem usłyszeliśmy informacji o dobru, jakie się dokonało.

Moi Drodzy, w ten sposób Jezus sam realizuje w swoim Kościele zapowiedzi, jakie zawarł w dzisiejszej Ewangelii. Słysząc ze strony opornych Żydów dość dziwne żądania, aby się określił i powiedział, czy jest Mesjaszem, czy nie jest – mówimy o dziwnym i niezrozumiałym żądaniu, bo oni dobrze znali odpowiedź, bo wiele razy ją słyszeli – Jezus odpowiada: Powiedziałem wam, a nie wierzycie. Czyny, których dokonuję w imię mojego Ojca, świadczą o Mnie. Ale wy nie wierzycie, bo nie jesteście z moich owiec. Moje owce słuchają mojego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki. Ojciec mój, który Mi je dał, jest większy od wszystkich. I nikt nie może ich wyrwać z ręki mego Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy.

Moi Drodzy, czy widzimy, pod jaką opieką jesteśmy? Czy widzimy, jak bardzo sam Pan troszczy się o nas? Tak, wiem i zdaję sobie sprawę z tego, że w tej chwili wielu z nas mogłoby mi tu postawić zarzut, że jednak w naszym życiu dzieją się trudne sprawy, że doświadczamy ludzkiej złośliwości, a i choroby nas nie omijają, i inne trudności na nas przychodzą.

A w naszych czasach to już w ogóle widać jakąś kompletną destrukcję Kościoła, ten potężny kryzys, który objawia się chociażby w malejącej liczbie kapłanów i seminarzystów, a do tego ciągle słyszymy o przeróżnych skandalach w Kościele – i jeszcze wiele różnych, bardzo różnych okoliczności moglibyśmy przywołać na potwierdzenie tego swego stanowiska. Tak, to wszystko prawda!

Tylko, że musimy też, moi Drodzy, tak dla pełnej uczciwości przypomnieć sobie nie tak dawną historię z tym haniebnym szkalowaniem Jana Pawła II, jakiego dopuścili się owi kłamcy medialni, których nazwisk nawet nie będziemy tu przywoływać – ani też redakcji, w których pracują – a którzy zarzucili Papieżowi różne niecne sprawki i zaniedbania w kwestiach nadużyć w Kościele. Jaki mieli w tym zamiar? To przecież oczywiste. Co osiągnęli? A to z kolei – przedziwne!

Bo osiągnęli coś dokładnie odwrotnego od tego, co zamierzali. Chcieli bowiem uderzyć w Papieża, w pamięć o Nim, chcieli odebrać Mu tę wielką cześć wiernych, jaką się ciągle cieszy; chcieli zdyskredytować Jego samego, a przy okazji cały Kościół. Oczywiście, w imię obrony prawdy i dążenia do pełnej – a jakże! Co jednak osiągnęli?

Dobrze pamiętamy: ogóle poruszenie wśród wiernych, całą masę różnego rodzaju spotkań, marszy, reportaży prasowych i telewizyjnych – w obronie Jana Pawła II. Dzień rocznicy Jego przejścia do Domu Ojca, czyli 2 kwietnia, okazał się niemal dniem świątecznym, bo tyle różnych inicjatyw – i to w całej Polsce! – w tym dniu się odbyło. I tyle właśnie osiągnęli kłamcy i oszczercy, którzy tak bardzo chcieli zaszkodzić.

Nawet – w moim otoczeniu – krążyło takie przekonanie, w naszych rozmowach pojawiał się taki postulat, że trzeba im porządnego szampana postawić (albo jeszcze coś innego, mocniejszego) z podziękowaniem za to, że tak bardzo poruszyli serca wiernych i tak skutecznie zmobilizowali wszystkich do oddania czci Świętemu Papieżowi, a przez Niego: samemu Bogu. Pełni zadziwienia – my, Księża – stawialiśmy sobie nawzajem pytanie, który z nas, jakimi i iloma kazaniami, byłby w stanie tak zmobilizować ludzi do odwagi i aktywności! Któremu z nas by się to udało? A im się udało! Pełen szacunek, Panowie! – chciałoby się powiedzieć.

I myślę, że my wszyscy, jak tu jesteśmy, moglibyśmy niejedną taką sytuację przywołać, kiedy to splot trudnych, a może i bolesnych wydarzeń – o ile były one przeżywane z Bogiem i Jemu powierzane – przynosił dobre owoce i w dobro się przeradzał, tak że może nawet nieraz sami byliśmy tym zadziwieni.

Ja osobiście lubię tego typu sytuacje komentować stwierdzeniem, że Pan Bóg ma duże poczucie humoru – wręcz gigantyczne! Bo z niejednej bardzo skomplikowanej – zdawałoby się – sytuacji potrafi wyprowadzić tak wielkie dobro. I tak przemienić całą sytuację, że człowiek wręcz zaczyna śmiać się sam do siebie, iż tak się wszystko świetnie ułożyło i nawet wyszło dużo lepiej, niż by się ktoś mógł spodziewać.

Oczywiście, podkreślmy raz jeszcze: nie zawsze tak bywa, bo różnymi drogami prowadzi nas Pan. I On sam uznaje, że niekiedy powinien nas poprowadzić jakąś trudniejszą drogą, bo w taki właśnie sposób większe dobro stanie się naszym udziałem. To już On wie najlepiej! Ale niejednokrotnie – przyznajmy to uczciwie – rozstrzyga On nasze sprawy w sposób bardzo zaskakujący, a do tego radosny. Doceńmy to! Dziękujmy Mu za to! I ufajmy Mu bezgranicznie! Także wtedy – a może szczególnie właśnie wtedy – kiedy nie bardzo rozumiemy to, co się w naszym życiu dzieje i jesteśmy wręcz jakąś sytuacją przytłoczeni.

Także wtedy, kiedy przychodzi nam się pogodzić z odejściem kogoś bliskiego. Nieraz pytamy Pana, dlaczego zabrał nam tę bliską nam osobę? My modliliśmy się o jej zdrowie, a tymczasem wola Boża okazała się inna. Nieraz przychodzi nam pożegnać nawet bardzo młodych ludzi: choroba, albo wypadek drogowy, zabierają je z naszego grona. I cóż wtedy?

Dokładnie to samo, o czym sobie mówimy: zaufajmy Panu! Prośmy Go, aby nas z tej trudnej sytuacji wyprowadził, aby On sam ocalił naszą wiarę i naszą nadzieję – byśmy jej nawet w takiej sytuacji nie stracili. I byśmy – jakby to tajemniczo nie brzmiało – nie zmarnowali tej śmierci, tego odejścia. Nieraz już zdarzało mi się mówić w homiliach na pogrzebach młodych ludzi – nie tak dawno, na pogrzebie Studenta naszej siedleckiej Uczelni, który zginął w wypadku drogowym – abyśmy właśnie tej śmierci i tego odejścia nie zmarnowali!

To znaczy, byśmy wyciągnęli z niej wnioski dla swojego życia! Szczególnie mocno i wyraźnie mówię to, kiedy widzę na pogrzebie rówieśników owego zmarłego człowieka, ludzi młodych, którzy dzisiaj często zbytnio się Bogiem i Jego sprawami aż tak bardzo nie przejmują. To właśnie ich proszę, aby pomyśleli, że na miejscu tego zmarłego Kolegi każda i każdy z nich może się znaleźć. I co wtedy?

Ale takie pytania wszyscy musimy sobie stawiać, moi Drodzy! I z każdego doświadczenia – także tego trudnego – wyciągać bardzo konkretne wnioski dla nas samych. A przede wszystkim: ufać Panu i prosić Go, aby to On sam – z każdego takiego trudnego doświadczenia – swoimi sposobami wyprowadzał dla nas dobro. On będzie wiedział, jak to zrobić! Pokazuje to świetnie dzisiejsze pierwsze czytanie: On sobie z tym poradzi!

Obyśmy tylko my nigdy nie przestali Mu ufać…

Tak, jak ufał Patron dnia dzisiejszego, Święty Atanazy, Biskup i Doktor Kościoła. Co o nim wiemy?

Urodził się w 295 roku, w Aleksandrii. Jak to można wnosić z jego pism, był z pochodzenia Grekiem. Posiadał wszechstronne wykształcenie. Jego młodość przypadła na krwawe prześladowanie Dioklecjana i Galeriusza. Miał więc wiele okazji do tego, by podziwiać męstwo Męczenników, oddających swoje życie za Chrystusa – nieraz wśród najbardziej wyszukanych tortur.

W młodym wieku nasz Święty żył w odosobnieniu na pustyni egipskiej, gdzie spotkał Świętego Antoniego Pustelnika, swego mistrza. W 319 roku został wyświęcony na diakona i pełnił urząd sekretarza Świętego Aleksandra, Biskupa. Jako współautor listu, jaki tenże Aleksander skierował do biskupów, a w którym szczegółowej analizie i krytyce poddane zostały błędy doktrynalne niejakiego Ariusza, został Atanazy – w roku 325 – zaproszony na Sobór Nicejski, na którym wyróżnił się niezwykłą wymową i wiedzą teologiczną tak bardzo, że można powiedzieć, iż w głównej mierze przyczynił się do potępienia tej nowej herezji.

I zapewne dlatego to właśnie on, po śmierci biskupa Aleksandra, został – w roku 328 – wybrany jego następcą. Od samego początku jego pasterzowaniu towarzyszyły wielkie wyzwania. Cesarz Konstantyn bowiem jawnie zaczął sprzyjać arianom. Dla umocnienia więc wiernych, Atanazy rozpoczął wytrwałą – a do tego niełatwą – wizytację diecezji.

W tym czasie przeciwnicy oskarżyli go przed cesarzem, że objął stolicę aleksandryjską, nie mając jeszcze wymaganego prawem wieku, a ponadto – że popiera przeciwników politycznych cesarza. Wtedy Atanazy udał się do cesarza i zbił wszystkie zarzuty przeciwników. Cesarz żegnał go z wielkimi honorami. Jednak przeciwnicy ponownie go oskarżyli – tym razem o to, że przyczynił się do potajemnego zamordowania ariańskiego biskupa Arseniusza. Ale Atanazy ponownie udowodnił swoją niewinność. Z tej okazji cesarz Konstantyn wystosował nawet do Atanazego list pochwalny.

W tym czasie twórca herezji, Ariusz, dzięki poparciu cesarza, zdołał pozyskać bardzo wielu biskupów na Wschodzie. Sześćdziesięciu z nich zebrało się na synodzie w Tyrze, w 335 roku. Atanazy omalże nie został na miejscu zabity. Ratował się ucieczką, a i cesarz obrócił się przeciwko niemu. Daremnie w obronie Atanazego pisał listy Święty Antoni Pustelnik. Dopiero śmierć cesarza w 337 roku przywróciła udręczonemu Obrońcy Kościoła wolność. Ale nie na długo.

Od tego bowiem czasu jeszcze przynajmniej kilka razy przeciwnicy wzniecali ataki na niego, a ten za każdym razem, za cenę wielkiego udręczenia i cierpienia, udowadniał swoją niewinność. Pięć razy był wypędzany przez kolejnych cesarzy ze swojej biskupiej stolicy, Aleksandrii – i zawsze, za jakiś czas, do niej powracał. Po piątym takim wygnaniu już nawet lud wierny jego diecezji wziął go w obronę i zażądał od cesarza odwołania wyroku skazującego na banicję. Cztery lata później po tym wydarzeniu, w nocy z 2 na 3 maja 373 roku, Atanazy zmarł.

Święty Grzegorz z Nazjanzu wygłosił ku jego czci wspaniałą mowę. Święty Bazyli nazwał go jedynym Obrońcą Kościoła w czasach, kiedy szalał arianizm. Na Soborze Konstantynopolitańskim II, w roku 553, wobec Świętego Papieża Wirgiliusza, zaliczono Atanazego do nauczycieli Kościoła. A tak przy okazji, to warto dodać, że kolejni Papieże zawsze brali go w obronę.

Sam zaś Atanazy nawet w obliczu tak wielu przeciwności i trudności starał się nie poddawać rezygnacji czy załamaniu, ale wytrwale pracował. I kiedy nie mógł posługiwać swojej diecezji, wtedy rozwijał działalności pisarską. Właśnie w czasie jednego z takich pobytów na wygnaniu napisał dwie apologie do cesarza Konstansa II: jedną w obronie Kościoła przeciwko arianom, drugą zaś w obronie własnej. Napisał także Historię arian”.

Wpatrzeni w przykład tak odważnej postawy Obrońcy Kościoła, a jednocześnie zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zapytajmy samych siebie o to, jak bardzo i jak odważnie ufamy Panu – we wszystkich okolicznościach naszego życia?…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.