Idź i upomnij go w cztery oczy…

I

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Pozdrawiam w Dzień Pański! I przedkładam naszej wspólnej refleksji problem braterskiego upomnienia. Na przeżywanie Niedzieli tradycyjnie przesyłam swoje kapłańskie błogosławieństwo: Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
            Gaudium et spes!  Ks. Jacek
23 Niedziela Zwykła, A,
do czytań:  Ez 33,7–9;  Rz 13,8–10;  Mt 18,15–20
Słowo Boże, którego przed chwilą wysłuchaliśmy, jest chyba tak oczywiste i jasne, że aż trudno coś tu jeszcze dodawać i komentować. Chyba każdy, słuchający dzisiejszej Ewangelii, zdaje sobie jasno sprawę z wagi słów Jezusa, wypowiedzianych do swoich uczniów, ale i do nas wszystkich: Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię nie usłucha, weź kogoś na świadka. Jeśli i to nie pomoże, odwołaj się do oficjalnej interwencji przełożonych Kościoła.
Wszystko zdaje się takie jasne i oczywiste – droga, którą wskazał Jezus, jest dość prosta. I pewna kolejność, którą należy zachować przy rozstrzyganiu tego typu spraw.
            Kiedy tak przysłuchujemy się tym słowom Jezusa, chyba jednak uświadamiamy sobie, że w rzeczywistości wcale nie jest tak łatwo wypełnić Jego polecenie. A przynajmniej – zachować kolejność, którą wskazał. Nasze rozwiązywanie sprawy zwykle przebiega według innej kolejności.
Najpierw, w obliczu błędu brata, w obliczu jego przewiny wobec nas, sami buntujemy się wewnętrznie i natychmiast, nie wnikając w szczegóły, ani w motywy działania drugiego człowieka, naszego brata czy siostry, natychmiast źle się do niego nastawiamy. Potem sprawa trafia na wokandę rozmów sąsiedzkich, w gronie przyjaciół, sąsiadów i znajomych, gdzie jest bardzo dokładnie i ze szczegółami roztrząsana, analizowana na tysiąc sposobów, dyskutowana – przy czym nie brakuje przy okazji wielu domysłów, pomysłów: „A cóż to się nie wydarzyło!”, „A co się jeszcze mogło wydarzyć!”… I tak dalej, i tak dalej…
             Dość wspomnieć, że po takiej analizie całej sprawy w gronie dyskutantów i przyjrzeniu się całej sprawie od kilkudziesięciu stron, po rozłożeniu całego problemu na czynniki pierwsze, po wymianie spostrzeżeń i domysłów, cała sprawa wygląda zupełnie inaczej, niż w rzeczywistości.
Wydarzenie, które miało miejsce, przekazywane z ust do ust i należycie jeszcze przetwarzane, szybko zmienia swój przebieg, słowa przez kogoś wypowiedziane po takim przetworzeniu zmieniają swoją treść, nieraz niewinna czyjaś wzmianka czy lekki przytyk urasta do rangi wielkiego przekleństwa, okropnej obrazy: „A słyszała pani, co on takiego powiedział?”, „A wie pan, co on takiego zrobił?”. Im więcej osób bierze udział w takim przetwarzaniu, tym barwniejsze opowiadanie wychodzi, a całe wydarzenie można by już śmiało opisać w książce i wyszłaby pozycja z działu literatury sensacji.
            Kiedy już sprawa zostaje tak dokładnie przetworzona, kilkanaście lub kilkadziesiąt osób patrzy na tę jedną, konkretną osobę krzywo, wyrabia sobie o niej natychmiast i bezkrytycznie złe zdanie. Dalej sprawa może przybrać różny bieg. Zainteresowana osoba może dowiedzieć się, co o niej inni mówią albo przez kogoś, kto jej szepnie na ucho – i tak się często to dokonuje, albo ktoś z owych „przetwarzaczy” w momencie zdenerwowania i kłótni nie wytrzyma i wszystko wprost w oczy „wypali”, albo znajdzie się ktoś mądry i prawy, kto nie wytrzyma całej tej atmosfery nagonki i w szczerej rozmowie, w cztery oczy, wszystko na spokojnie wyjaśni.
A wtedy nieraz może się okazać, że ten, przez wszystkich krytykowany i obmawiany człowiek, miał swoje motywy działania, miał powody, dla których czynił to lub owo i w sumie ci wszyscy, którzy go tak pochopnie oceniali, którzy nie zostawili na nim suchej nitki, uczynili mu wielką krzywdę. Tak się, niestety, bardzo często dzieje!
            Szkoda, że odwracamy kolejność, zaproponowaną przez Chrystusa – najpierw upomnienie w cztery oczy, potem w towarzystwie kogoś zaufanego, kto będzie świadkiem całej sprawy, aż wreszcie, jeśli to nie daje zamierzonego efektu – i tylko wtedy, nie wcześniej – właśnie wtedy można nadać sprawie tok bardziej oficjalny.
Dzisiaj bardzo potrzeba takich prawych ludzi, którzy przejmą się mocno słowami Ewangelii i zechcą je zrealizować w konkretnych życiowych sytuacjach. Bo problem upomnienia, problem wytknięcia błędu jest wielkim problemem, ciągle aktualnym. Trzeba wobec niego przyjąć właściwą linię postępowania.
            Nie można na przykład przyjąć zasady, że w imię „świętego spokoju” nie będę nigdy nikomu zwracał uwagi, bo w końcu co mnie to obchodzi, po co sobie komplikować życie, każdy ma swój rozum, a po co ja mam sobie robić wrogów… Tym, którzy w ten sposób chcą podchodzić do całej sprawy, Prorok Ezechiel mówi jasno i wyraźnie w imieniu Boga: To mówi Pan: „Ciebie, o synu człowieczy, wyznaczyłem na stróża domu Izraela, abyś słysząc z mych ust napomnienia, przestrzegał ich w moim imieniu. Jeśli do występnego powiem: „Występny musi umrzeć”, a ty nic nie mówisz, by występnego sprowadzić z jego drogi, to on umrze z powodu swej przewiny, ale odpowiedzialnością za jego grzech obarczę ciebie. Jeśli jednak ostrzegłeś występnego, by odstąpił od swojej drogi i zawrócił, on jednak nie odstępuje od swojej drogi, to on umrze z własnej winy, ty zaś ocaliłeś swoją duszę”.
            Celowo zdecydowałem się przypomnieć całą treść pierwszego czytania, ponieważ zawiera ono jasne wskazania i jasne zasady, których człowiek wierzący powinien przestrzegać. Po pierwsze – każdy, kto poznał prawdę, objawioną przez Boga, kto posiadł mądrość daną przez Niego; każdy, kto słucha Bożego Słowa, kto wierzy w Boga, jest powołany przez Boga na stróża tej prawdy. Ma jej strzec! Jest do tego wyraźnie zobowiązany. I dlatego, jeśli widzi błąd, jeśli widzi czyjeś zło, a nie zareaguje na to – w imię własnej wygody albo fałszywej przyjaźni – ponosi współodpowiedzialność za zło, którego nie wypomniał.
            Stąd też wielka jest odpowiedzialność rodziców, którzy nieraz bezkrytycznie przyglądają się złemu zachowaniu swego dziecka, a często jeszcze osłaniają go przed odpowiedzialnością w szkole. Jest to wielką krzywdą, jaką w tym momencie wyrządza się dziecku. Podobnie każdy przełożony, każdy sprawujący jakąkolwiek władzę, jeżeli widzi zło u swych podopiecznych, a nie zareaguje na to, bierze na siebie odpowiedzialność za to zło. Przynajmniej – znaczną część tej odpowiedzialności.
Co za tym dalej idzie – każdy kapłan, a więc ten, który z Bożego mandatu sprawuje władzę duchową, ma najświętszy obowiązek wypomnieć jasno i konkretnie błędy swoim parafianom czy tym, wśród których pracuje. Kapłan nie jest po to, aby na ambonie prawił piękne komplementy, słodził i upiększał, ale po to, by nazywał rzeczy po imieniu, choćby to niektórych bardzo zabolało i straciliby o nim swoją dobrą opinię. Nie szkodzi!
Kapłan po to jest, aby mówił jasno i mówił prawdę i nie dlatego, że jest taki mądry, że przewyższa wszystkich świętością. Powinien, ale nie zawsze tak jest. Dobrze, jeśli się o to stara. Natomiast mówi tak a nie inaczej, bo mówi w imieniu Boga, jest Jego głosem wśród ludzi. I nie wolno mu sprzeniewierzać się prawdzie, nie wolno mu fałszować prawdy w imię osobistej wygody czy dobrego zdania u parafian. Zdanie to raz jest takie, raz inne, a okazuje się często, że największy szacunek – o dziwo – zyskują ci, którzy bez ogródek, nawet w ostrych słowach, mówią prawdę i mówią ją bardzo konkretnie.
            Taki obowiązek spoczywa na nas wszystkich, nie tylko na kapłanach, ale na nas wszystkich, którzy uważamy się za wierzących. Przypomnijmy, iż jeżeli upominamy kogoś, a ten nie zmienia swego postępowania, to nie ponosimy odpowiedzialności za jego zło. Jeśli jednak go nie upomnimy, to i on – oczywiście – odpowiada za swoje czyny, ale i my ponosimy znaczną część tej odpowiedzialności.
            Możemy jednak zastanawiać się, czym się tu należy kierować, jakie kryterium przyjąć, aby – z jednej strony – upomnieć, ale jednocześnie nie powodować wojny, trwałego konfliktu. Z pewnością, nie chodzi tu o celowy konflikt! Natomiast chodzi w tym wszystkim o to, aby kierować się zasadą miłości bliźniego.
Bardzo jasno mówi nam o tym drugie czytanie, w którym Święty Paweł poucza wiernych Rzymu, a i nas wszystkich również, iż przykazania: „Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie pożądaj” i wszystkie inne streszczają się w tym jednym nakazie: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. Miłość nie wyrządza zła bliźniemu.
Tyle Święty Paweł. Bardzo jasne pouczenie! Mamy się kierować miłością. Upominać tylko w tym duchu, nie po to, aby podkreślić swoją wyższość, czy to, że jestem lepszy, stoję na wyższym poziomie, a ty zobacz, jak niewiele potrafisz, jak niewiele znaczysz. Bierz ze mnie przykład… Nie, to nie o to chodzi! Chodzi o to, aby człowieka błądzącego sprowadzić ze złej drogi.
            Bardzo wielką sztuką jest takie upomnienie i naprawdę nie wszyscy ją posiedli. Jest to z pewnością miarą dojrzałego chrześcijaństwa – umiejętność upomnienia, umiejętność takiego zwrócenia uwagi, aby ten, do którego się zwracamy, wiedział, że to ma służyć jego dobru, że to wypływa ze szczerej troski o niego. Trzeba nam wszystkim ciągle uczyć się upominania w duchu miłości, a więc tak, aby nie wyrządzać zła bliźniemu, ale aby wskazać mu drogę dobra.
Trzeba nam również uczyć się przyjmowania upomnienia – jako daru od Boga, ofiarowanego nam przez drugiego człowieka. I trzeba nam na nowo uświadamiać sobie, że nie ten jest prawdziwym przyjacielem, kto chwali i pochlebia. Taki często jest wielkim kłamcą i czyni wielką szkodę. Prawdziwym przyjacielem jest ten, kto bezpośrednio i szczerze, w cztery oczy, konkretnie wskaże zło, upomni. Takiemu człowiekowi naprawdę zależy na dobru drugiego. Mieć takiego przyjaciela – to mieć wielki skarb.
            I chyba warto, abyśmy stawali się takimi przyjaciółmi wobec naszych najbliższych. Warto, abyśmy uczyli się tej postawy szczerości i rzetelności w upominaniu, tej wysokiej kultury upominania, aby upominać – nie obrażając. Aby mieć odwagę upomnieć w oczy, w duchu miłości, a nie obmawiać za plecami, czyniąc wielką sensację.
Trzeba tu przypomnieć generalną zasadę, że i w tym przypadku, gdy idzie o mówienie o kimś – bez jego obecności – należy się kierować zasadą miłości i troski o drugiego. Jeśli tak jest, mówienie o kimś nie jest grzechem. Dzieje się tak wówczas, gdy mówimy prawdę o czyimś złym postępowaniu po to, aby z tego mogło wyniknąć jakieś dobro, aby go upomnieć, zawrócić ze złej drogi.
Jeżeli kierujemy się prawdziwą troską o drugiego człowieka, nie popełniamy grzechu. W tym kontekście konieczne jest, aby rodzice czy nauczyciele wymienili się krytycznymi uwagami o kimś, aby temu komuś potem zwrócić uwagę, upomnieć go, ostrzec, a może jakoś pomóc. Konieczne jest, aby wymienić się krytycznymi uwagami o kimś, aby samemu ustrzec się od pewnych błędów.
             Ale zupełnie zbytecznym jest mówienie o kimś źle – nawet, jeśli jest to prawdą – tylko dla samego mówienia, dla sensacji, po to, aby samemu źle się nastawiać do kogoś i innych tak nastawiać. Takie mówienie źle o kimś, podkreślmy: nawet, jeśli jest to prawdą, ale służy złym celom, takie mówienie jest obmową, jest grzechem! Jeśli nie możemy pomóc komuś, to lepiej już nic o nim nie mówić, a pomodlić się za niego. Z tego wyniknie większy pożytek.
            Trudne to wszystko? Na pewno… O wiele prościej i łatwiej poplotkować o kimś, ponarzekać. A próbować dostrzec dobro w innych, pomóc mu powstać, powiedzieć mu w cztery oczy o jego grzechu – z pewnością jest trudnym, nieraz niewdzięcznym zadaniem. Ale taką propozycję daje nam dzisiaj Chrystus, abyśmy w Jego duchu rozwiązywali ten jeden z najbardziej palących i aktualnych problemów naszej codzienności. Na pewno wszyscy doświadczyliśmy, jak może boleć jedno zdanie, jedno słowo, które ktoś o nas komuś powiedział, zupełnie bezpodstawnie, bez poznania prawdy. Ot tak – po prostu. On sobie powiedział, a nas to boli. Dlatego nie powielajmy tego zła.
            W tym duchu zastanówmy się:
·        Czy nie zbyt łatwo włączam się w krytyczne rozmowy o innych?
·        Czy umiem z miłością upomnieć?
·        Czy umiem z pokorą przyjąć upomnienie?
Miłość nie wyrządza zła bliźniemu…

6 komentarzy

  • Jesteśmy wrażliwymi ludźmi.
    Wystarczy, że nas ktoś upomni, nie uszanuje, lub bez złej woli naruszy nasz plan dnia, zapuka niezapowiedzianie do naszych drzwi. Wystarczy, że bliźni nam uchybi, nawet nie oszustwem, ale intonacją głosu, prostym słowem czy gestem. Bardzo dokładnie wychwytujemy to co ludzie o nas mówią, jak się wobec nas zachowują.
    Jesteśmy bardzo delikatni….
    Ale…
    Ale to my delikatni, wrażliwi ludzie rozpychamy się, wchodzimy drugim pod nogi, ranimy, depczemy, potrącamy ich. Nie liczymy się z ludźmi, z ich czasem, z ich zamiarami,czy pragnieniami. Zupełnie tego nie czujemy, nie widzimy, tak naprawdę nie zdajemy sobie z tego sprawy. Gdy nam ktoś zwróci uwagę , upomni, jesteśmy zaskoczeni, zdziwieni, albo się obrażamy czując się pokrzywdzeni.
    Każde dobre upomnienie, jest dla nas łaska, szansą, by coś w sobie zauważyć, zmienić, ulepszyć. Szkoda, że tak rzadko przyjmujemy do serca, i rozumu to, co niejednokrotnie jest dla nas dobrem.
    Za mało w nas pokory, za dużo pychy.
    Jest jeszcze jedno słowo na P, z którym mamy chyba ogromny problem – Posłuszeństwo.
    Najprostszy przykład penitent – spowiednik
    W spotkaniu tych dwóch osób, jak wiele trzeba pokory, by wysłuchać pouczenia, prawdy co źle czynimy…
    Nie potrafimy przyjąć pouczenia od ludzi, cóż dopiero od Boga.
    Sami nie potrafimy przyjąć upomnienia , to jakie to nasze pouczanie bliźniego ?
    No właśne…..

    Pozdrawiam
    Domownik – A

  • Sprawy związane z relacją jaka tworzy się w momencie upominania kogoś są bardzo delikatne i należy zawsze brac pod uwagę okoliczności, no i robic to z wyczuciem, aby nie narobic większego bigosu :). Wspomniał ks. Jacek o tym i poruszył wątki, które o wiele częściej nam w życiu towarzyszą, niż te z ewangelicznych wskazań (obmowa, plotka, obraza). Niestety, zdarzają się również sytuacje (ekstremalne), kiedy napominanie może narazic nas np. na inny grzech 🙂 – trzeba wówczas wybrac :).
    Anna bardzo ładnie opisała to, co zamknąłbym w trzech słowach: ego jak balon :).
    Ego zabija naszą wrażliwośc, potrafi tłumic głos Ducha Świętego i zamyka nas na drugiego człowieka – dlatego przydaje się dac mu czasami klapsa ;).
    Pozdrawiam
    Robert

  • Dziękuję Domownikowi za wnikliwą analizę problemu. Chciałbym tylko doprecyzować, że pouczenie, dawane przez spowiednika, jest dobrą radą, a nie poleceniem, wydawanym penitentowi, dlatego w tym względzie posłuszeństwo trzeba rozumieć w sposób właściwy. A co do wypowiedzi Roberta, to chciałbym tylko prosić o dopowiedzenie, kiedy napomnienie może nas narazić na grzech – i na jaki? Serdecznie pozdrawiam! Ks. Jacek

  • Dobra rada , czy polecenie …
    Czasem można miedzy tymi dwoma słowami postawić znak równości…
    Polecenie – dobra rada – by coś zmienić ,polecenie – dobra rada , jak tego dokonać, nawet wbrew nam samym, nawet gdy się z spowiednikiem nie zgadzamy….
    Takie posłuszeństwo miałam na myśli..
    Myślę, że to właściwy sposób rozumienia…
    Chyba, ze się mylę…

    Domownik – A

  • Miałem na myśli sytuacje ekstremalne, które naszego kręgu – dziękowac Bogu – obecnie nie dotykają, chociaż mogą się zdarzyc i w naszym życiu.
    Pozdrawiam
    Robert

  • Ale ja dalej nie bardzo jestem w stanie wyobrazić sobie – jakie są te sytuacje ekstremalne. Chodzi mi o jakiś przykład. Bo – szczerze! – nie bardzo sobie to potrafię wyobrazić…
    A co do wypowiedzi Domownika, to rzeczywiście – jeżeli ktoś przychodzi do Spowiedzi, to raczej po to, aby otrzymać rozgrzeszenie, ale też jakieś wskazania. Możemy zatem powiedzieć, że nielogicznym byłoby nie posłuchać tego wskazania. Ale – w sensie ścisłym – takiego obowiązku nie ma! Ks. Jacek

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.