O tym, jak dom porządnie budować…

O

Szczęść Boże! Kochani, Adwent w toku! Nie przegapcie go! A dzisiaj kilka porad z zakresu budownictwa… oczywiście – duchowego!
                 Gaudium et spes!  Ks. Jacek
Czwartek 1 tygodnia Adwentu,
do czytań:  Iz 26,1–6;  Mt 7,21.24–27
Jak zapewne zauważyliśmy, dzisiejsza Liturgia Słowa podejmuje temat domu i temat miasta. W Ewangelii słyszymy o domu zbudowanym na gruncie pewnym i stabilnym, który dzięki temu stoi mocno, niewzruszony w obliczu burz i nawałnic; ale także słyszymy o domu zbudowanym na piasku, na gruncie miałkim, sypkim, niepewnym… Rzeczą oczywistą jest, że taki dom nie obroni się przed atakiem sił nieprzyjaznych.
Prorok Izajasz w dość podobnej wizji podejmuje temat miasta: miasta potężnego, otoczonego murem i przedmurzem, opartego na pewnej Skale, którą jest Bóg. Mówi jednak także o mieście grzesznym, mieście wyniosłym, które zostanie upokorzone aż do ziemi, które w proch runie, wynikiem czego deptać go będą nogi biednych i stopy ubogich, a więc tych, którzy zapewne nigdy do tegoż miasta nie mieli wstępu, dla których było ono nieosiągalne z powodu swej pychy i wyniosłości. A oto teraz jego gruzy zostaną podeptane stopami tych właśnie odrzucanych ludzi!
Jakże to bardzo wyrazisty obraz i jakże to bardzo ważne wskazanie dla nas, Kochani! Bo oto my wszyscy przez całe życie cierpliwie budujemy sobie dom. I to nie tylko ten materialny, rozumiany jako widzialna dla oka budowla, ale dom naszej doczesności, dom naszej codzienności: zdobywamy środki na utrzymanie, budujemy jakąś swoją pozycję wśród ludzi, zdobywamy wiedzę i tak ogólnie – jakoś to swoje życie organizujemy… Mówiąc kolokwialnie, „ciułamy” grosik do grosika, dokładamy cegiełkę do cegiełki – cierpliwie, codziennie, wytrwale
I bardzo dobrze, że tak jest, bo trudno sobie w ogóle wyobrazić, żeby było inaczej. Za coś w końcu trzeba żyć, gdzieś w końcu trzeba mieszkać, coś trzeba jeść i w coś się ubrać. I obejrzeć jakiś film, i udać się na jakąś kulturalną imprezę, i koncertu posłuchać … To wszystko jest konieczne, chociaż akurat to ostatnie wielu z nas wydawać się może zupełną abstrakcją ze względu na szczupłość czasu i szczupłość portfela… Tak, czy owak – dobrze jest to wszystko zdobywać i pomnażać swój dobrobyt, organizując sobie utrzymanie. Mówiąc językiem dzisiejszej Liturgii Słowa – dobrze, że budujemy sobie dom; dobrze, że wznosimy miasto!
Ale mamy je wznosić na mocnym fundamencie, czyli na Chrystusie i na Jego nauce! Mamy wznosić dom trwały i miasto solidnie ufortyfikowane Bożą opieką i Bożą mocą. Nie może to być dom budowany na piasku, a więc tylko na tym, co ulotne, doczesne, przemijające… Nie może to być również miasto niedostępne, a więc budowane na pysze, wyniosłości, lekceważeniu człowieka lub jego wykorzystywaniu do celów niegodnych! Nie może to być także taka budowla, która będzie lśniła blaskiem zewnętrznego blichtru, a w wieczności okaże się jednym wielkim gruzowiskiem.
Kochani, my mamy tak budować ten swój dom, my mamy tak wznosić i fortyfikować swoje miasto – tu i teraz – aby okazało się ono piękną budowlą tam w wieczności. Aby ten nasz dom nie okazał się kolejną wieżą Babel, którą Bóg będzie musiał rozwalić…
Niech więc tegoroczny Adwent stanie się dla nas okazją do poważnej osobistej refleksji nad tym, co i jak ja budujemy. I kiedy uświadomimy sobie, że wznosimy trwałą budowlę, opartą na mocnym fundamencie, na skale, to znak, że tak mamy budować dalej – po dokonaniu koniecznych drobnych poprawek… Jeżeli jednak okaże się, że budujemy dom na piasku, albo miasto pyszne, niedostępne, zamknięte na Boga i ludzi – to znak, że trzeba wszystko jak najszybciej zburzyć i zacząć budować od nowa!
Tak – wszystko! Jak najszybciej! Do samych fundamentów! To prawda, że brzmi to bardzo ostro i radykalnie, ale nie ma innego sposobu na zbudowanie sobie trwałego domu w Niebie! Trzeba zburzyć to, co się źle zbudowało – i zacząć od nowa, ale już na dobrym fundamencie i według mądrych zasad trwałego budowania! A mówiąc tak najprościej: trzeba zmienić całkowicie swojej odniesienie do Boga i do drugiego człowieka! I raz jeszcze określić bardzo jasno i bardzo precyzyjnie swoje priorytety, swoje życiowe cele… Czyż Adwent nie jest ku temu doskonałą okazją?
            W tym kontekście zastanówmy się:
·        Czy Dekalog jest dla mnie programem codziennego postępowania, czy jedynie formułką pacierzową?
·        Czy umiem wycofać się z błędnego postępowania, z błędnego zdania – i zmienić je radykalnie?
·        Czy nie jestem wewnętrznie przywiązany do jakiegokolwiek grzechu?
Nie każdy, który mi mówi: Panie, Panie – wejdzie do Królestwa Niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w Niebie!

17 komentarzy

  • "Czy Dekalog jest dla mnie programem codziennego postępowania, czy jedynie formułką pacierzową?" – na bazie tego pytania chciałbym zrobic krok w kierunku innego zagadnienia związanego z tym fragmentem –
    "Z komentarza św. Efrema, diakona, do Diatessaronu.
    Chrystus, aby uniknąć pytań uczniów o chwilę Jego przyjścia, powiedział: "O dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie, ani Syn; nie wasza to rzecz znać czas i chwile". Pan ukrył przed nami tę chwilę, aby każdy z nas czuwał i nie wykluczał, że może to nastąpić jeszcze za jego życia. Gdybyśmy dokładnie znali czas przyjścia Pana, stałoby się ono daremne, bo nie pożądałyby Go ani narody, ani wieki, w których ma się objawić. Pan powiedział tylko tyle, że przyjdzie, ale nie określił, kiedy to nastąpi, i dzięki temu stale Go wyczekują wszystkie pokolenia i wieki."
    Paruzja – jak to z Nią jest? Czy wierząc w powtórne przyjście Chrystusa, oczekujemy go tak na serio, szczerze? Jak to jest z chrześcijanami – katolikami w takiej "żywej" wewnętrznej wierze w paruzję? Czy rzeczywiście to oczekiwanie jest żywe? Czy raczej martwe w sensie przykładania większej wagi do tego co nas czeka po śmierci, niż do tego, że Chrystus może pojawic się tu i teraz – fizycznie. A to zmieni diametralnie nasze życie – byc może dośc komfortowe, a byc może tragiczne. To zmieni nas, nasze dzieci – nic nie będzie takie same. Czy my rzeczywiście czuwamy (np.budując swój dom duchowy)? Czy rzeczywiście chcemy przyjścia Pana tu i teraz…? Czy też traktujemy to tylko jako element wiary, ale tak na prawdę to "strzeż nas Panie od tego" ;)?
    Zapraszam do dyskusji i pozdrawiam 🙂
    Robert

  • Jak patrzę na swoich uczniów to im Chyba jest wszystko jedno. Ja niedawno byłem na rekolekcjach kapłańskich stały się one dla mnie nowym, otwarciem i zacząłem od nowa budowanie swojego duchowego domu i już widzę małe zalążki owoców takiego działania. Jeżeli chodzi o dekalog to jest to coś co uznaje za część mnie i staram się żyć tak aby dekalog i jego wypełnianie przełożyć na język praktyki. co do zdania to potrafię je zmienić jeśli jest złe. co do grzechów to mam ich świadomość i wiem że w tym temacie czeka mnie dużo pracy. pozdrawiam z pamięcią w modlitwie.

  • Odpowiadając na pytania Roberta, muszę przyznać, że oczekuję przyjścia Pana z radością, ale i z niewielką obawą. Mój dom duchowy był kiedyś budowany na nieodpowiednim gruncie. Dopiero kiedy legł w gruzach (rozwód po 25 latach małżeństwa) zobaczyłam, ze jedynym pewnym oparciem w życiu jest Chrystus. Niestety, zaniedbania z przeszłości dają znać o sobie teraz. Nie potrafiłam wychować swoich dzieci w wierze, którą przysięgałam na ślubie. Aktualnie moi synowie odwrócili się od Boga. Ciągle jednak wołam o Miłosierdzie Boże, aby zobaczyli, komu zawdzięczają wszystko do czego doszli i jak najprędzej wzmocnili ten bardzo słaby fundament.
    Obecnie staram się swoje życie prowadzić zgodnie z Dekalogiem. Chociaż zbyt często upadam, to łaska Pana i sakrament pokuty pozwalają ponownie oczekiwać na przyjście Chrystusa.

  • Chyba trochę bałabym się wrzucenia wszystkich swoich uczniów do jednego worka i stwierdzenia, że im wszystkim jest wszystko jedno. Myślę, że to "odrobinę" niesprawiedliwe. Z pwenością są pośród nich tacy, którzy rzeczywiscie nie przejmują się Panem Bogiem i wartościmi religijnymi, ale jestem głęboko przekonana, że sporo z tych "dzieciaków" (mniejszych i większych) to bardzo wartościowi ludzie, którzy mają całkiem dobrze poukładane w głowie tylko może odrobinę brak im odwagi do czytelnego dawania świadectwa. Proszę popatrzeć choćby na tych, których mamy w różnych grupach parafialnych czy na pielgrzymce pieszej… To też nasi uczniowie i to tacy, którzy wiedzą czego chcą, choć nierzadko potrzebują też solidnej pomocy nas – dorosłych do tego by budować mądrze. Pozdrawiam serdecznie. J.B.

  • tak to fakt że uogólniłem ale większość z nich jak coś mówię to siedzą i robią coś innego a mówią że słuchają tak jakby to co do nich mówię nie docierało do nich. Faktem jest że są w śród nich i bardo fajni ludzie którzy wiedzą co chcą i słuchają. Jest w nich strasznie dużo pytań i brak chęci szukania odpowiedzi przynajmniej tak mi się wydaje. Może też moja ocena wynika z tego że ja ich dopiero poznaje. Zobaczymy co będzie dalej

  • Kochani
    Pozostawiam ślad, że jestem , czytam co piszecie
    Mam nadzieję, że niebawem powrócę do pisania komentarzy. Ostatnio trochę się '' rozsypałam'', ale zbieram się w całość.
    Dobrze, że jesteście .

    Pozdrawiam
    Domownik – A

  • Anno – cieszę się, że "się zbierasz" :). Czekam na wpisy :).
    Dzisiaj oglądałem niemiecki film na Planete dotyczący tematu religii i dzieci, komentarz: :/.
    Jeśli ks. Mikołaj uogólniając naszą młodzież miał na myśli takie podejście jakie ma młodzież w Niemczech – to …. będzie kiepsko, dlatego za radą JB pomagajmy młodzieży byc mądrymi, choc znając dośc dobrze ten okres w życiu człowieka ( jeszcze co nieco pamietam 😉 ), to jest baaaaaardzo ciężkie zadanie :). Pamiętajmy, że chodzi tu o przewartościowanie świata w sferze życia duchowego i to w zasadzie w dwóch pokoleniach – czyli niektórzy z nas tego dożyją!
    Tu z kolei przykład, że Polacy po raz kolejny poddawani są socjotechnikom z piekła rodem 🙂 – nie chodzi o chłopca Radka S. ;). W poniższych badaniach widac, jak zdecydowana mniejszośc, ale za to głośno wyjąca zagłusza wiekszośc: http://wiadomosci.onet.pl/kraj/cbos-wiekszosci-nie-przeszkadzaja-krzyze-w-publicz,1,4939205,wiadomosc.html

  • Ta nasza młodzież gubi się w świecie dorosłych.To dorośli często nie potrafią być wzorem dla młodych i nie mają też dla nich czasu.Kryzys rodziny,mentalność świata, w którym liczy się zysk, kariera, hasło Róbta, co chceta oddala od wiary, która wymaga poświęcenia.Za mało jest też ukazywanych konkretnych korzyści jakie niesie czynienie dobra.Na szczęście są jeszcze tacy młodzi ludzie, którzy pamiętają o tym, co jest dobre,a co złe.

    Pozdrawiam
    Urszula

  • Kilkanaście lat temu Ks. M. Maliński napisał fantastyczną opowieść dla dzieci zatytułowaną "Aniołek w klatce" (tak na marginesie polecam na długi, zimowy wieczór, piękna lektura do poduszki dla małych i dużych). To historia małego aniołka, który złapany przez diabełki i uwięziony przez nie w klatce, między innymi targuje się z Panem Bogiem o to, czy warto w tych warunkach czynić dobro, a potem doświadcza bolesnych konsekwencji braku posłuszeństwa. Jest w tej historii taki moment kiedy Pan Bóg próbując przekonać aniołka do tego, by opowiadał dibełkom bajki, choć one nie chcą ich słuchać i zdaniem aniołka, podobno zatykają sobie uszy podczas tych opowieści, mówi mu tak: "są takie co zatykają i takie co tylko udają, że zatykają a w rzeczywistości słuchają co do nich mówisz". Czasem pomagam sobie w pracy wracając do tej bajeczki. Kiedy widzę swoich uczniów, którzy niby słuchają a w sumie nie wiadomo czy słyszą mówię sobie "a może oni tylko udają, że zatykają te uszy i jednak coś im w tych głowach zostaje". Niestety na owoce naszych pedagogicznych zmagań musimy na ogół "poczekać" (i to nie rzadko – długo a czasem być może nie będzie nam dane dostrzec ich wcale), ale jestem głęboko przekonana, że mimo wszystko warto się dla Nich trudzić i z tego "naszego gadania" jednak coś do nich dociera, a poza tym nie wolno nam zapomnieć, że jesteśmy za nich odpowiedzialni, bo kto inny (jeśli nie my) ma im wytłumaczyć choćby to, że nie da się przejść przez życie z hasłem "róbta co chceta" na ustach. A może adwentowym postanowieniem dla dorosłych powinno być to, że staniemy się dla młodych czytelnym wzorem i nie słowem ale postawą, konkretnym czynem pokażemy im tę dobrą drogę. Pozdrawiam. J.B

  • Młodzież się gubi przede wszystkim dlatego, że jest programowana na wybujałe ego, a w tym wieku sumienie człowieka woła o coś zupełnie innego (m. in. kwestia hasła wspomnianego przez Ulę). Byc może stąd się brał i bierze ów sławetny "bunt nastolatka" 🙂 ? Niemniej jestem z dala od dramatyzowania, o ile zostanie wszystko na odpowiednim poziomie "logiki Boga" – otóż jak świat światem starsi narzekali na młodsze pokolenia, a młodsze pokolenia "olewały zgredów" (w naszych czasach przynajmniej rzadziej morduje się ojca by posiąśc jego władzę czy majątek 😉 ), a potem się okazywało, że jednak "zgredzi" mieli często rację :). Jeśli jednak zniknie syndrom zrozumienia, że rodzice przekazywali pewne wartości, które później okazywały się ważne, a my te wartosci zdewaluujemy, to zaniknie możliwośc przekazania ich własnym dzieciom. I jaka z tego nauka dla nas współczesnych? A, okazuje się, że żadna :). Biblia jest zbiorem wszelkich ludzkich postaw, przy czym w sposób zasadniczy "podkreślone" są te właściwe względem Boga i bliźniego 🙂 – tak naprawdę streszcza się w niej i socjologia i psychologia, dlaczego zatem jest tak "olewana"? Może niezrozumiała, bo zapomniana mimo katechezy, mimo religii w szkołach traktowanej tak a nie inaczej z różnych przyczyn?

  • Po co mówić, wołać Panie, Panie, jeśli nie ma to żadnego wpływu na nasze działanie ?
    Nie możemy wycierać sobie gęby Bogiem. Nie jest realne by na każdym rogu manifestować tylko słowami, że ufamy, wierzymy w Bogu. Powinno się Nim żyć, i nie chodzi o życie po swojemu, ale według Jego woli. Nie każdy kto woła, stanie się mieszkańcem królestwa niebieskiego. Jak widać wołanie, wołaniu nie jest równe. Dobrym przykładem jest prorok Eliasz który spotyka się na górze z kilku setkami fałszywych proroków, którzy wołają do swoich bożków,a te śpią i są głuche na owe wołania. Jak wiemy wołanie Eliasza jednak dociera do Boga, a On od razu odpowiada. Rzeczą oczywistą jest , że dziecko woła do swego rodzica. My, ludzie wierzący, dzieci Boże, wołamy naszego Ojca. Ufamy, że niezależnie od tego co się w życiu nam przytrafia, On chce naszego dobra, i właśnie dlatego też Jego wola objawia nam najlepsze rozwiązanie, dobrą drogę. Problem w tym, czy my chcemy podjąć tę wskazaną przez Niego drogę ? czy też kończy się na głuchocie. W dzisiejszych czasach zły duch działa tak, by ludzie przestali przyzywać Boga do swojego życia. Od razu pojawia się pytanie, po co ?
    On i tak nie odpowie, nie wysłuchuje.Sami musimy się o wszystko postarać. Uderza przez poczucie odrzucenia, i dodaje do tego świadomość samowystarczalności. Odrzucenie, i samowystarczalność doprowadzają do braku słów, i braku czynów.Gdy nie poznamy woli Boga, nic mądrego nie uczynimy. Bez dobrego projektu nie wybudujemy pięknego domu. Człowiek roztropny stara się słuchać słow Boga, i próbuje je wypełniać. Słuchanie – posłuch i sposób na ich realizację, idą w parze.
    Bóg chce, byśmy budowali na skale. Dlaczego Jemu tak na tym zalezy ?
    Chrystus wie, że spadną deszcze, wzburzą się potoki, zerwą się wichry, i uderzą w dom. Nikt z nas od tego nie ucieknie. Jednak tylko dom zbudowany na skale, nie runie. Jeszcze pozostaje sprawa materiału, z którego budujemy. To nie piękne słowa,są dobrym materiałem, ale wynikające ze słów akty, a elementem scalającym jest prawda. Zbudowany dom na piasku runie jak domek z kart. Brak jemu spójności. Taki domek słucha słów, ale ich nie wypełnia. Mamy się wzajemnie miłować słowem i czynem.

    Domownik – A

  • No i ciekawa dyskusja się urwała. A szkoda, bo jam bym się podpisał pod pytaniem Roberta do Księdza Mikołaja i poprosił o dopowiedzenie.
    A co do rozmowy o młodzieży, to widać, jak bardzo ten temat nas porusza. Wywołany nieco mimochodem, bardzo Was, Kochani, zaabsorbował. To fantastyczne! Bo my, dorośli, naprawdę musimy dużo myśleć, rozmawiać, modlić się i działać, żeby młodym pokazać drogę przez życie. Moje doświadczenie pracy z młodzieżą od początku kapłaństwa wielokrotnie mi pokazywało, że od młodzieży można dużo wymagać! Naprawdę! Tylko w mądry sposób. Z miłością. I zaczynając od siebie, to znaczy: samemu czynić to, czego się od nich wymagało. I wszystko, od samego początku, opierać na modlitwie. A co do owoców? Dobre pytanie. Nic nie wiem, bo w tej chwili praktycznie wszystkie wspólnoty, które prowadziłem, rozsypały się, a ich członkowie nie mają ze mną żadnego kontaktu. Chociaż znają wszystkie namiary do mnie. Wierzę jednak, że u Boga to się wszystko jakoś "wyrównuje"… Niech On sam da wzrost tego, co było siane – o ile było to rzeczywiście dobre ziarno… Z takimi pytaniami teraz się mocuję, uświadamiając sobie, że w pracy z młodzieżą jestem jeszcze tak naprawdę nowicjuszem… Bardzo dziękuję za wspaniałą dyskusję! Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.