Ratujmy życie nienarodzonych!

R

Szczęść Boże! Kochani, dzisiaj – przeniesiona z wczorajszej Niedzieli – Uroczystość Zwiastowania Pańskiego. Od Maryi uczymy się posłuszeństwa woli Bożej. A jednocześnie – podejmujemy duchową batalię o ratowanie życia nienarodzonych! Zachęcam!
           Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Uroczystość
Zwiastowania Pańskiego,
do czytań z
t. VI Lekcjonarza:  Iz 7,10–14;  Hbr 10,4–10; 
Łk 1,26–38
Oto Panna pocznie i porodzi
Syna i nazwie Go imieniem Emmanuel.
Emmanuel to znaczy Bóg z
nami. Oto przyjdzie na świat Ten, który będzie Bogiem z nami, Bogiem tak bardzo
bliskim człowiekowi, Bogiem tak bardzo
ludzkim
– jeśli tak można powiedzieć! Oto przyjdzie na świat poczęty w
łonie Maryi. Emmanuel! Przyjdzie, aby – jak poucza Autor Listu do Hebrajczyków –
spełniać wolę Ojca. Jego przyjście będzie wyraźnym znakiem dla domu Dawidowego,
będzie ono również znakiem dla nas. Oto Panna pocznie i porodzi Syna, któremu
nada imię Emmanuel.
            Jezus
Chrystus, zapowiedziany Mesjasz jest Bogiem z nami, jest Bogiem dla nas, Bogiem, który stał się całkowitym darem dla nas! Bóg podarował nam
swojego Syna.
Z powagą i przeogromną
wdzięcznością Bogu wczytujemy się w opis Zwiastowania, jaki w swojej Ewangelii
zawarł Święty Łukasz. Boży Posłaniec staje przed młodą Dziewczyną, zamieszkałą
w Galilei, aby zwiastować jej wieść niezwykłą. Oto Bóg wejrzał na Nią i ma wobec niej swoje plany. Ale nie są to
jakieś codzienne, zwyczajne plany. Te plany przerastają ludzki sposób
pojmowania sprawy, te Boże zamierzenia szokują! Młodziutka Maryja ma zostać Matką Zbawiciela, Matką Mesjasza, tak –
właśnie tego Mesjasza, na którego cały Naród Wybrany oczekuje od tylu wieków.

Przecież proroctwa starotestamentalne dobrze i powszechnie były znane, toteż
wiedziano, że kiedyś przyjdzie ów Mesjasz, aby wyzwolić Naród Wybrany! Ale to już teraz, ale to właśnie tu,
właśnie Maryja może być Jego matką. Niezwykłe!
            Jak
bardzo tajemnicze i niezmierzone są Boże drogi, jak bardzo niesamowite są Boże
zamiary wobec człowieka! Toteż przyjęcie tego nie jest tak proste i łatwe,
jakby się mogło wydawać! Maryja zadaje pytania, domagając się wyjaśnienia okoliczności.
Nie boi się pytań odważnych – wie, że Bóg
również się ich nie boi, nie boi się na nie odpowiadać.
Maryja uzyskuje odpowiedzi na swoje pytania, chociaż one chyba nie do końca wyjaśniają wszystko… Maryja jednak
wie, ze Bóg chce jej dobra, że ją będzie dobrze prowadził. Dlatego postanawia zawierzyć Bogu. Niech On sam będzie siłą i mocą,
niech On sam pomoże doprowadzić wszystko do celu!
            Po
uzyskaniu Bożej odpowiedzi Maryja wypowiada swoją decyzję. Decyzję, która
zmieniła bieg historii świata, decyzję tak bardzo brzemienną w skutki: FIAT – Niech
mi się stanie!
I w tym właśnie momencie nastąpił cud Wcielenia, w tym
właśnie momencie, na słowo Maryi, słowo przyzwolenia, na jedno słowo: Tak, niech mi się stanie – na to właśnie słowo
Syn Boży, Odwieczne Słowo, stało się ciałem,
stało się ciałem w łonie Maryi
Panny! Niezwykła to tajemnica, niezwykły to cud Wcielenia.
            Pragniemy
całym sercem wejść w przeżywanie tej tajemnicy. Zewnętrznym tego wyrazem będzie
to, iż składając dziś, w czasie tej Mszy Świętej Wyznanie wiary, na słowa: „I za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z
Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem”
– wszyscy na chwilę przyklękniemy.
Będzie to nasz hołd wdzięczności Bogu za
dar Wcielenia Syna Bożego,
który dziś właśnie wspominamy i w jakiś sposób
przeżywamy.
Ale zgłębianie owej niezwykłej
tajemnicy musi również doprowadzić do wyciągnięcia konkretnych wniosków przez
nas samych. Bo oto Ewangelia to mowa Boga
do nas, do każdego z nas indywidualnie,
o czym ciągle sobie przypominamy.
A jeśli tak jest, to również ewangeliczny opis Zwiastowania ma jakieś odniesienia
do nas! Rzeczywiście, tak jest!
            Wobec
każdego z nas bowiem Bóg ma swoje plany, często bardzo tajemnicze, ale
nacechowane ogromną miłością. Przed każdym z nas staje ów Boży Posłaniec, aby
zwrócić się do nas po imieniu i powiedzieć: „Znalazłeś łaskę u Boga, oto jesteś powołany do takiego lub innego
zadania”.
Takim zadaniem, jakie każdy z nas otrzymał, jest życiowe
powołanie. Każdy ma jakąś swoją i niepowtarzalną drogę w życiu. Takim zadaniem dla niektórych jest podjęcie
krzyża cierpienia i w ten sposób – udział w zbawianiu świata.
Takim zadaniem może być podjęcie
określonych funkcji w danej społeczności
i dobrze byłoby, aby osoby obdarzone takim zadaniem, takim powołaniem, a więc
powołaniem do kierowania ludźmi na różnych stanowiskach, traktowały to właśnie w ten sposób – jako misję od Boga i zadanie,
z którego przed Bogiem na pewno przyjdzie się rozliczyć!
            Takim
zadaniem, przed jakim staje rodzina, może być rozstanie z kimś bliskim. Według Bożych planów, które są i pozostaną
zawsze tajemnicą, zapewne właśnie tego trzeba było, trzeba było tego rozstania,
tego odejścia… Takim zadaniem jest wreszcie każdy dzień, który przeżywamy i to wszystko, co w jego trakcie przeżywamy,
a co nieraz zdumiewa nas i zachwyca.
I właśnie w momencie, kiedy
stajemy wobec takiego czy innego zadania: czy to radosnego, czy zaskakującego,
czy bardzo trudnego, przyjmujemy postawę
Maryi, a więc otwieramy serce, ale też nie boimy się pytań, nawet tych
trudnych.
Nie boimy się, bo nie boi się ich również Bóg.
I mamy prawo pytać, pytać
bardzo konkretnie: „Panie Boże, dlaczego
tak jest, dlaczego stawiasz mi takie zadanie? Czy ja mu podołam? Panie Boże,
dlaczego akurat mnie powołujesz do takiego trudnego zadania, jakim jest ból,
krzyż choroby? Jaki widzisz w tym cel, Dobry Ojcze?”
Kochani, czy w naszych
osobistych modlitwach zadajemy Bogu takie pytania? Niektórzy zadają, ale zawsze
wtedy mają poczucie, że to grzech, że Bóg może się obrazi…
            Nie,
nie obrazi się, On czeka na te pytania,
nawet na te pytania najtrudniejsze, nawet na te pytania pełne bólu goryczy czy
jakiejś pretensji
– jeśli tylko wypływają one ze szczerego serca! Bóg czeka
na moje pytania, bo chce mi wyjaśniać, spokojnie i cierpliwie. Bóg jest bardzo
cierpliwym rozmówcą, teksty biblijne przynajmniej kilkakrotnie mówią o
targowaniu się człowieka z Bogiem. Bóg oczekuje naszych
pytań, bo chce na nie odpowiadać.
A uczyni to również w sobie wiadomy
sposób.
            Może odpowiedzieć nam na kartach Pisma
Świętego,
które czytamy lub którego słuchamy. O ile naprawdę słuchamy i
czytamy… Tu jest właśnie problem, Kochani, bo z tym naszym słuchaniem i czytaniem
Słowa Bożego to całkiem różnie bywa, a więc niejako nie dajemy Bogu szansy, aby
mówił do nas. Może mówić do nas przez
innych ludzi.
Czasami w rozmowach z innymi dochodzimy do bardzo zaskakujących
wniosków, których wcześniej nie miewaliśmy. A to właśnie Bóg wykorzystuje
kolejną szansę dotarcia do nas i odpowiadania na nasze pytania. Może to czynić na Spowiedzi. W czasie
sprawowania tego Sakramentu zarówno ten, który się spowiada, jak i ten, który
spowiada – a ten drugi chyba w znacznie większym stopniu – mają poczucie Bożego
działania i Bożej obecności! A zatem jest to również Boże mówienie do
człowieka.
            I wreszcie – może to być mowa w wielkiej
ciszy, mowa w wielkim milczeniu,
kiedy po zakończeniu naszej codziennej
modlitwy pozwolimy sobie na chwilę milczenia, na chwilę absolutnego wyciszenia,
wtedy może niespodziewanie pojawić się
myśl, której nie mieliśmy, pomysł na rozwiązanie jakiegoś trudnego problemu,
jakaś myśl całkiem nowa i zaskakująca.
To jest właśnie to Boże mówienie do
nas!
Chodzi tu naprawdę o
stworzenie dobrych warunków do tego, aby Bóg mógł mówić. Trzeba stworzyć takie
warunki, jakie stworzyła Maryja w swoim domku: trzeba ciszy, skupienia, wyłączenia
się z codziennego zabiegania – chociaż na trochę, chociaż na kilka chwil
dziennie. Nie miejmy pretensji, że Bóg
nam nie odpowiada, jeżeli my nie pozwalamy mu na to!
            A
jednocześnie – potrzeba odpowiedzi z naszej strony, odpowiedzi na Boże
zaproszenie, na Boże wezwanie, tak jak odpowiedziała Maryja. Jeżeli ta odpowiedź będzie odpowiedzią
Maryi, odpowiedzią przyzwolenia, to wówczas Bóg podejmuje współpracę z nami i
zaczynają powstawać wspaniałe owoce tego działania.
Realizacja tego
zaproszenia, tego powołania, które daje Bóg; realizacja Bożych planów w naszym
życiu z Bożą pomocą – musi wydać wspaniałe owoce, tak jak w życiu Maryi.
            Dzisiejszy
dzień jest w Kościele dniem refleksji
nad jeszcze jednym powołaniem, nad jeszcze jednym Bożym zadaniem,
jakie Bóg
daje, a mianowicie – nad powołaniem do
rodzicielstwa, do przekazywania życia.
Akurat to powołanie chyba
najbardziej przypomina powołanie Maryi i najbliższe jest temu wszystkiemu, co
dzisiaj wyczytaliśmy w Ewangelii.
Oto Bóg mówi do dwojga ludzi, iż będą rodzicami, że obdarza ich ogromnym
zaszczytem przekazania nowego życia.
Jak wiele rodzin przyjmuje ten dar z
radością, jak wiele szczerze pragnie tego nowego życia, chociaż i im nie jest łatwo,
bo mają również wiele pytań – jak sobie poradzimy, jak się utrzymamy, gdzie będziemy
mieszkać, a czy nie przyjdą trudności, choroby? A jednak pomimo tych oczywistych
utrudnień, przyjmują dar nowego życia z
radością, bo wiedzą, że jest to dar tak wielki,
że żadne trudności nie
przyćmią jego znaczenia.
            Niestety,
scena zwiastowania nie zawsze się dokonuje. W wielu – i to trzeba podkreślić
mocno i z bólem – w bardzo wielu
przypadkach na Boże zaproszenie pada zdecydowane: Nie!
Bardzo wiele dzieci
ginie, bo nie było dla nich miejsca w ich domach. Kochani, widząc to możemy
pospieszyć z bardzo konkretną pomocą. Właśnie dzisiaj, w dniu, który określony
jest w Kościele dniem świętości życia, zechciejmy przemyśleć i ewentualnie podjąć dzieło duchowej adopcji. Co to
jest?
            Jest
to modlitwa w intencji dziecka zagrożonego zabiciem w łonie matki. Modlitwa ta trwa dziewięć miesięcy i polega
na codziennym odmawianiu jednej tajemnicy różańcowej oraz specjalnej modlitwy w
intencji dziecka i jego rodziców.
Do tej modlitwy można dołączyć – chociaż
nie jest to konieczne, ale bardzo wskazane – jakieś dodatkowe postanowienia, na przykład powstrzymanie się na
ten czas od alkoholu, papierosów, może to być częstsza Spowiedź, częstsze czytanie
Pisma Świętego. W ten sposób spieszymy z duchową pomocą jednej matce, która
waha się, czy przyjąć dar nowego życia, czy odrzucić.
Często takie matki mają już
na swoim sumieniu grzech tak zwanej
aborcji, a więc grzech zabójstwa dziecka nienarodzonego,
a ten grzech, jak
wiemy, powoduje ogromne zranienia, poczucie ciągłej winy, nawet pomimo kilkukrotnego wyznawania tego grzechu na Spowiedzi.
Dzieło duchowej adopcji to również modlitwa w tej intencji, aby Bóg
zaleczył tę wielką ranę, spowodowaną aborcją.
            Dzieło
duchowej adopcji może podjąć dosłownie
każdy i to wielokrotnie
– po wypełnieniu jednego takiego zadania, a więc po
modlitwie przez dziewięć miesięcy, podejmujemy
kolejne postanowienie na kolejnych dziewięć miesięcy.
Jedynie osoby
nieletnie podejmują to dzieło za zgodą i wiedzą rodziców, którzy pomogą w jego
wypełnieniu. Duchowa adopcja dotyczy zawsze jednego, jakiegoś konkretnego
dziecka i jego rodziców,
jednak kim jest to dziecko i kim są jego rodzice –
wie tylko Bóg, który przyjmuje naszą
modlitwę i niejako przeznacza określonej osobie.
A zatem my nie wiemy, za kogo
się modlimy, oddajemy tę sprawę
całkowicie Bogu!
Podjęte w ten sposób postanowienie trzeba starać się wypełnić.
Zapomnienie w pojedynczych przypadkach o tej modlitwie nie jest grzechem. Jednak świadome jej lekceważenie takim
grzechem się staje, bo jest właśnie lekceważeniem Boga.
            Niech
zatem sam Bóg dopomaga nam w pełnej
realizacji tych zadań, które nam wyznacza. Niech pozwoli je nam przyjąć, niech
odpowie na nasze pytania, które będziemy mu zadawali w osobistej z Nim
rozmowie. Niech da nam tę moc i zapał,
abyśmy w naszym życiu szukali tylko Jego woli,
nawet jeśli jest ona trudna
i wymagająca. Niech w naszej codzienności, w naszej rzeczywistości dokonuje się
ten fenomenalny i niezwykły akt posyłania Bożego Syna, aby był Emmanuelem. Oto
Panna pocznie i porodzi Syna i nazwie go imieniem Emmanuel!
  Bóg
z nami!

28 komentarzy

  • Uffff – po poprzednim, strasznie u mnie "zaganianym" tygodniu ani śladu i wreszcie mam czas aby skrobnąc parę słów :)- ale byłem obecny codziennym czytaniem rozważań i modlitwą o 20.00 ;). Na wstępie zachęcam za x Jackiem do podjęcia się wspomnianej adopcji duchowej nienarodzonego dziecka zagrożonego aborcją – wspaniałe dzieło, bardzo potrzebne w czasach silnie działających w sferze obyczajowej, kulturowej, mentalnej i materialnej różnych sił działających na szkodę życia, np.: http://wiadomosci.wp.pl/kat,1329,title,Rzad-refunduje-antykoncepcje,wid,14361270,wiadomosc.html
    "a ten grzech, jak wiemy, powoduje ogromne zranienia poczucie ciągłej winy, nawet pomimo kilkukrotnego wyznawania tego grzechu na Spowiedzi." – to prawda, ale pisze tutaj Ksiądz o kobietach, których sumienie nie dało się do końca stłamsic skoro trafiły do konfesjonału. Często bywa i tak, że wiele kobiet z zupełnie innej "formacji" sumienia również przeżywa ciężkie stany psychiczne po zabiegu zabicia własnego dziecka. Ale…. niestety jest i tak, że sporo kobiet potrafiło sumienie głęboko zakopac, ukryc pod tonami brzemiennych w negatywne skutki informacji rozmydlających wagę i istotę poczęcia, powstania nowego życia i jego ogromnej wartości, potencjału. Czy jednak coś co jest ukryte, stłamszone nie istnieje? Można udawac, że go nie ma – ale tylko udawac.
    Pozdrawiam serdecznie
    Robert

    • Когда вы пишете о женщинах , не забывайте и о мужчинах . Вина и испытание совести женщины начинается с вины мужчины. Неуважение к нерожденной жизни начинается с неуважения к женщине .

    • Nie pisałem o mężczyznach nie dlatego, że nie widzę problemu ich współodpowiedzialności, ale dlatego, że dzisiaj w centrum mojej uwagi jest Maryja (kobieta) i jej "Fiat". Tydzień temu wspominaliśmy św. Józefa jako wzór mężczyzny – ojca, męża. Mężczyzny, którego cechuje podstawowa wartośc, będąca w coraz większym zaniku: odpowiedzialnośc. Odpowiedzialnośc to – wydaje mi się – słowo klucz do poznania życia św. Józefa, zrozumienia tego życia, mimo że tak mało o Nim wiemy z kart Biblii. Mężczyzna, który nie bierze na siebie odpowiedzialności za los kobiety i swojego dziecka zmuszając ją np. do aborcji jest przede wszystkim ogromnym grzesznikiem – wspólnikiem zbrodni, ale jest również egoistycznym gówniarzem nie potrafiący stanąc twarzą w twarz z wyzwaniami życia. Jest tchórzem zniewolonym sobą i swoim płytkim "ja".
      Doprawdy można by długo o tym pisac, może będzie jeszcze okazja :).

  • Kochani
    Nie mam dziś siły na komentarz.
    Chce tylko Wam napisać, że badanie udało się zrobić, jestem w domku.
    Teraz tylko grzecznie czekać na wyniki….
    No i w środę znów kierunek szpital, ale z Wami wiem, ze wszystko mogę…

    Dam radę 🙂

    Pozdrawiam

  • Miałam dziś nie pisać, ale…

    Rodzina…
    /Może nie do konca na temat, ale o rodzinie.. /

    Odnoszę wrażenie, że często w dzisiejszych czasach ważniejsze jest mieszkanie niż dziecko. Ważniejszy jest doktorat, szybkie dorobienie się, samochód, wyjazdy za granicę, niż potomstwo. Dla ludzi ważniejszy jest większy samochód, większe mieszkanie, niż dziecko. I często spotykamy na swej drodze żony ktore nie chcą być żonami, i męzów, ktorzy nie chcą być mężami, a cóż dopiero mówić o rodzicielstwie.
    A gdy już zdarzy się dziecko, to jakże często jest oddawane do żłobka, przedszkola, świetlicy szkolnej. Jakże często rodzice chcą mieć czas na swoje życie osobiste w najpełniejszym wymiarze. Najlepiej by było gdyby dzieckiem się od razu zajęla jakaś instytucja.Tam się nauczy jeść, mówić, a za specjalną dopłatą ktoś je przytuli, pogłaszcze. I tak dorasta dziecko nie wiedząc co to dom, matka, ojciec, rodzinna atmosfera, wspolne posilki przy stole, wzajemnie cieszenie się radościami, smucenie się smutkami. I tak przybywa nam ilość samochodow, coraz lepiej wyposażonych mieszkań, coraz więcej ubranych eksluzywnie kobiet i mężczyzn….

    • Aniu – mam podobne przemyślenia co do socjologicznego kontekstu twojej wypowiedzi, to jednak z fragmentem "przedszkolnym" trudno mi się do końca zgodzic :).

    • Przedszkole owszem ma swoje plusy

      kontakt z rówieśnikami

      miejsce gdzie można '' oddać'' dziecko na parę godzin gdy samemu trzeba w tym czasie maszerować do pracy.
      Ja to wszystko rozumiem, i nikogo nie oceniam
      Ale znam rodziny, gdzie Matka woli zaprowadzić dziecko do '' przedszkola'' dla '' świętego spokoju''
      Nie jest w tym czasie w pracy

      Przedszkole nie jest jedynym miejscem gdzie dziecko może mieć kontakt z rówieśnikami.
      Wystarczy zabrać je na spacer, plac zabaw ( o ile dopisuje pogoda)
      ale to trzeba chcieć….

    • Przedszkole przedszkolu nie równe tak jak i szkoła, niektóre czynią więcej spustoszenia niż pożytku, a niektóre rozwijają dziecko dynamicznie w aspektach współżycia społecznego. Niemniej – przedszkole powinno byc tylko uzupełnieniem, a nie zastąpieniem wychowania przez rodzinę ;).

    • '' Przedszkole przedszkolu nie równe tak jak i szkoła, niektóre czynią więcej spustoszenia niż pożytku, a niektóre rozwijają dziecko dynamicznie w aspektach współżycia społecznego. Niemniej – przedszkole powinno byc tylko uzupełnieniem, a nie zastąpieniem wychowania przez rodzinę ;).''

      Tutaj się z Tobą całkowicie zgadzam
      No to doszliśmy do porozumienia 🙂
      o to mi chodziło
      dzięki 🙂

    • Super! Świetna konkluzja! I to zdanie: "a za specjalną dopłatą ktoś je przytuli, pogłaszcze" – wręcz poraża trafnością! Ale mocne! Dzięki! Ks. Jacek

  • Poemat Boga-Człowieka, Maria Valtorta
    Ja przebyłam drogę przeciwną do drogi dwojga grzeszników. Byłam posłuszna. Byłam posłuszna we wszystkich okolicznościach życia. Bóg poprosił Mnie, żebym była dziewicą. Byłam posłuszna. Gdy umiłowałam dziewictwo – które uczyniło Mnie czystą jak pierwszą z niewiast, zanim poznała szatana – Bóg poprosił Mnie, żebym została małżonką. Byłam posłuszna, doprowadzając czystość w małżeństwie do poziomu, o jakim myślał Bóg, stwarzając dwoje pierwszych [rodziców]. Byłam przekonana, że Moim przeznaczeniem w małżeństwie jest samotność i ludzka pogarda, z powodu Mojej świętej bezpłodności. Tymczasem Bóg poprosił Mnie, żebym teraz została Matką. Byłam posłuszna. Wierzyłam, że to będzie możliwe i że ten głos pochodzi od Boga, bo słuchając go, zostałam napełniona pokojem.

    Nie myślałam: “Zasłużyłam na to.” Nie powiedziałam Sobie: “Teraz świat będzie Mnie podziwiał, bo jestem podobna do Boga, tworząc Bogu ciało.” Nie. Unicestwiłam się w pokorze. Radość rozkwitła w Moim sercu jak łodyżka ukwieconej róży. Zaraz jednak przyozdobiła się ona ostrymi kolcami i ścisnął ją zwój bólu – jak gałęzie, które powoje otaczają swą plątaniną. Ból [z powodu] cierpienia małżonka – oto ucisk w Mojej radości. Ból [z powodu] cierpienia Mojego Syna – oto ciernie Mojej radości. Ewa pragnęła przyjemności, tryumfu, wolności. Ja przyjęłam boleść, uniżenie i zależność. Wyrzekłam się Mego spokojnego życia, dobrej opinii u oblubieńca, osobistej wolności. Nic dla Siebie nie zachowałam.

    Stałam się Służebnicą Pana w ciele, w sferze moralnej, w duchu. Powierzyłam Mu nie tylko dziewicze poczęcie, lecz także obronę Mojej czci i pocieszenie małżonka, i również sposób, dzięki któremu on też dojdzie do wyżyn małżeństwa, abyśmy obydwoje przywrócili mężczyźnie i niewieście utraconą godność. Przyjęłam wolę Pana odnoszącą się do Mnie, do małżonka i do Mego Dziecka. Powiedziałam: “Tak” – w imieniu wszystkich trojga. Byłam pewna, że Bóg nie kłamie obiecując Mi pomoc w cierpieniach oskarżonej o winę żony i Matki, która wie, że rodzi Syna, aby wydać Go na cierpienie.

    Powiedziałam: “Tak”. Tak. To wystarczyło. To “tak” zmazało “nie” Ewy wobec nakazu Bożego. “Tak, Panie, jak Ty chcesz. Doznam tego, czego chcesz. Będę żyła tak, jak Ty chcesz. Będę się cieszyła, jeśli Ty zechcesz. Będę cierpiała, jak Ty chcesz. Tak, zawsze [było] tak, Mój Panie, od momentu gdy Twój promień uczynił Mnie Matką, aż do chwili gdy Mnie wezwałeś do Siebie. Tak. Zawsze tak. Wszelkie głosy ciała, wszystkie skłonności sfery moralnej [przygniatał] ciężar Mojego stałego “tak”. A powyżej, jak na diamentowym cokole, [znajdował się] Mój duch, któremu brakowało tylko skrzydeł, by wzlecieć ku Tobie. Był on jednak panem całego ja, ujarzmionego i służącego Tobie: służącego w radości, służącego w boleści. Uśmiechnij się tylko, o Boże, i bądź szczęśliwy. Grzech jest pokonany, usunięty, zniszczony. Leży pod Moją piętą, obmyty Moimi łzami, zniszczony Moim posłuszeństwem.

    Dasiek

  • Najlepszym sposobem na socjalizację dziecka jest rodzeństwo. Niestety, dziś coraz popularniejszym modelem rodziny jest 2+1. Dziś coraz więcej osób planuje tylko jedno dziecko. Dziecko to inwestycja. Od małego musi się uczyć angielskiego, musi mieć wszystko najlepsze. Dziś często nauczyciele mają gorsze telefony komórkowe od uczniów.
    Pieniądze są ważne, ale oby nie przesłoniły słowa być. Dziś często ważniejsze jest słowo mieć.
    Przedszkole jest fajne, pod warunkiem, że dziecko spędza tam parę godzin. W wielkich miastach typu Warszawa rodzice zostawiają dziecko w przedszkolu na cały dzień. Od 8:00 do 18:00. Dla dziecka jest to wyczerpujące. I dziecko i rodzic po całym dniu pracy są zmęczeni, często nie mają czasu, by pobyć razem.
    Obiło mi się o uszy, że istnieją żłobki tygodniowe. Aż włos się jeży.

    Państwo nie wspiera rodzicielstwa. Aby mieć zdolność kredytową często obydwoje małżonkowie muszą pracować. Kobieta boi się, że straci pracę.
    A obecnie toczą się dyskusje nad podniesieniem wieku emerytalnego…

    Sissi

    • Sissi – tu jest poruszonych wiele spraw, z którymi się oczywiście zgadzam, ale nie popadajmy w skrajnośc. Rodzeństwo to podstawowy, naturalny sposób na… wytłumienie ego ;), mi chodziło o aspekt szerszy: socjalizacja – przystosowanie do życia grupowego, społecznego z członkami grupy spoza rodziny (nie żyjemy obecnie w małych siołach i grodach, gdzie każdy znał każdego 🙂 ). Co do angielskiego – gdyby językiem naszej cywilizacji nadal pozostawała łacina, to uczyłbym dziecko łaciny, ale ponieważ zaplątanie dziejów spowodowało uniwersalizm angielskiego, to uczę angielskiego i nie na zajęciach dodatkowych ale w "ramach" przedszkola i zabawy 😉 – w ogóle problem "zajęc dodatkowych" jest wtedy, kiedy rodzice przez cały tydzień prowadzają dziecko – a to na język, a to na plastykę, a to na muzykę, taniec itd. I wszystko na główce małego człowieka – załamka. Jestem zwolennikiem dodatkowych zajęc – zwłaszcza rozwijających motorykę dziecka, ale nie "na siłę" i nie na rympał wszystko jak leci. Nie można dac się zwariowac i od małego wciskac dziecku w głowę zasady "wyścigu szczurów" – tu pełna zgoda. Nie można jednak zupełnie udawac, że świat, który nas otacza nie istnieje – nie jesteśmy buddystami ;). Trzeba umiejętnie wkomponowywac dziecko w ten świat budując w nim odpowiedni system wartości, a będzie szansa, że nie utonie w głównym nurcie wściekłej cywilizacji, tylko spokojnie dopłynie na jej powierzchni ;). Do Boga :).

  • Jakiś czas temu sześciolatka (swoją drogą bardzo mądra i inteligentna dziewczynka, świetnie dająca sobie radę z nauką) posłana we wrześniu (czyli rok wcześniej – bo pozwoliła na to niemądra reforma) do pierwszej klasy powiedziała mi podczas lekcji: "Chce pani, żebym ja była szczęśliwa? To niech pani powie moim rodzicom, żeby nie kazali mi chodzić do szkoły"… Myślę, że to jest bardzo obrazowy i treściwy komentarz do dyskusji na temat przedszkola i szkoły, zwłaszcza jeśli nasze dziecko trafia tam zbyt wcześnie i na zbyt wiele godzin… Pozdrawiam serdecznie. J.B.

  • Ciekawe czy gdyby była w przedszkolu powiedziała by to samo? Ja pamiętam fragmentarycznie jaką traumą było dla mnie pójście do szkoły w wieku 7 lat po tym jak nie chodziłem do przedszkola (w sumie byłem w nim tylko kilka miesięcy, później choroby wykluczyły mnie i dzieciństwo spędziłem w domu :)). Klimat przedszkola powinien byc (jest) zupełnie inny niż szkoły i puszczanie 6 latków właśnie do szkół w naszym, polskim wydaniu jest paranoją, zwłaszcza w sytuacji kiedy państwo od dawna, a ostatnio bez żenady wypięło 4 litery na edukację naszych dzieci. Ale skoro już tak "jedziemy" po przedszkolach i szkołach, może ktoś napisze jaki jego zdaniem byłby stan zbliżony do ideału(bo wiadomo, że ideału tutaj na ziemi, raczej, przed ponownym przyjściem Chrystusa nie osiągniemy :)). Tzn. kiedy dziecko powinno byc włączone w system edukacyjny (a może w ogóle nie powinno? Alternatywą publicznego systemu edukacji jest przecież nauka w domu)? A może było już w naszej historii dobrze w tym zakresie ?
    Pozdrawiam serdecznie
    Robert

  • Niepotrzebnie napisałam komentarz odnośnie przedszkola

    Nie chodziło mi w nim o to, ze przedszkola są złe.
    Chciałam przez to co napisałam pokazać, że wszystko zależy od tego , co skłania rodziców ku temu, że wysylają pociechy do przedszkoli.
    Czy to chęć ubogacenia życia swoich pociech, czy dla swojego własnego '' świętego spokoju''
    to wszystko …

    Niedawno mój Syn w żartach, spytał mnie o to samo '' Mamo, czy chcesz bym był scześliwy? jeśli tak, to czy mogę jutro nie iśc do szkoły' ?
    Nie ma sześciu lat, i nie poszedł wcześniej do szkoły…

    • Ależ nie Anno, bardzo dobrze, że wywołałaś temat "przedszkola" i "szkoły" bo on zwłaszcza w obliczu kolejnych zmian w oświacie jest bardzo ważny. W krótkim komentarzu nie sposób opisać wszystkiego, jest jednak zasadnicza różnica między żartem szesnastolatka a choćby tęsknotą za rodzicami wyrazoną w podobnie brzmiącym stwierdzeniu przez sześciolatkę. Ja nie twierdzę, że szkoły i przedszkola są złe (pracuję w szkole od paru ładnych lat i znam tę instytucję w każdym wymiarze), rozumiem też tych, którym "czasami się nie chce" (mają swoje lepsze i gorsze dni – wszyscy je mamy) tylko ani szkoła, ani przedszkole, ani żadna inna instytucja zajmująca się edukacją nie zastapi rodziców, rodzinnego domu, w którym można (daj Boże) poczuć się bezpiecznie, rodzinnego ciepła i co najważniejsze nie wychowa nikomu dziecka, choćby bardzo się starała. Dziś niestety coraz częściej jest tak, że nasze pociechy biegną się przytulić i "wygadać" do pani w szkole, bo tylko ona ma dla nich czas, jej powierzają swoje tajemnice i zwierzają się z kłopotów i to ona niejednokrotnie wie o dziecku więcej niż rodzic… a to już chyba najlepiej nie jest. Nawet najlepsza, najmądrzejsza, najgruntowniej wykształcona pani w szkole to nie to samo co mama czy tata. Natomiast sześciolatki, które znalazły się w szkole to bardzo skomplikowany problem, zwłaszcza w takiej sytuacji gdy znalazły się one w tak zwanych klasach mieszanych czyli razem z siedmiolatkami, bo jako młodsze choćby były najzdolniejsze często nie są wystarczająco dojrzałe emocjonalnie i najzwyczajniej w świecie w szkolnej ławce nie czują się dobrze (one bardziej potrzebują układać klocki i przytulać misie niż pisać dyktanda i rozwiązywać matematyczne łamigłówki). Pozdrawiam serdecznie, spokojnego popołudnia. J.B.

    • "ani szkoła, ani przedszkole, ani żadna inna instytucja zajmująca się edukacją nie zastapi rodziców, rodzinnego domu, w którym można (daj Boże) poczuć się bezpiecznie, rodzinnego ciepła i co najważniejsze nie wychowa nikomu dziecka, choćby bardzo się starała" – Amen 🙂

  • Robercie. Nie twierdzę, że nauka angielskiego jest zła. Może nieprecyzyjnie się wyraziłam. Jedno – dwa zajęcia dodatkowe nie zaszkodzą (np angielski, basen). Tylko czasem zbyt dużo jest zajęć dodatkowych (angielski, rytmika, basen, taniec itp). Często zbyt dużo czasu dziecko spędza w przedszkolu.
    Nie chodziłam do przedszkola. Chodziłam do zerówki. Ale chodzi mój siostrzeniec, jedynak. Chodził z babcią, dziadkiem na spacery. Ale taki szerszy kontakt z rówieśnikami nastąpił dopiero w przedszkolu. Siostra jest nauczycielką. Siostrzeniec nie musi być w przedszkolu do 18-19. Obiady jada w domu. Niektóre dzieci niestety, bywają w przedszkolu cały dzień.
    Siostra jest anglistką. Angielskiego zaczęła się uczyć w LO (więc niekoniecznie trzeba zaczynać od przedszkola 😉 ). Zamarzyło jej się, że od małego będzie synka angielskiego uczyć. A okazało się, że polski kulał.
    Nie chciałam popadać w skrajność i nie uważam przedszkoli za zły wynalazek. W pewnym wieku uważam, że nawet wskazane jest posyłanie dziecka na parę godzin do punktu przedszkolnego czy klubu przedszkolaka (chodzi mi o zapewnienie stałego kontaktu z rówieśnikami, zdobywanie przyjaciół).
    Naukę w domu (Homeschooling) też popieram, ale osobiście nie czułabym się na siłach. Podziwiam rodziców, którzy podjęli się tego.

    Cóż, dzieci szkoły nie lubią 😉 I my, dorośli mamy takie dni, że nie mamy ochoty pójść do pracy 😉 Pójście do Kościoła nieraz tez wymaga ofiary. Tak mi się nie chciało w poniedziałek iść na Mszę, czy w piątek na Drogę Krzyżową.
    Do szkoły chodzić trzeba. Inna rzecz, jak ona wygląda. To, co się planuje ze szkolnictwem zrobić (np zniwelować wpływ rodziców na edukację dzieci poprzez przymus/wycofanie nauki niektórych przedmiotów). Szkoła – temat – rzeka.

    A rezygnować z rodzeństwa nie warto.

    Sissi

  • Aniu – bardzo dobrze,że napisałaś to co napisałaś :). Przecież wychowanie, edukacja naszych dzieci to nasza przyszłośc :). Nie na darmo (a może na darmo :/?) J.F. Modrzewski pisał 460 lat temu "Takie będą Rzeczypospolite jakie ich młodzieży chowanie" :).
    Sissi – w zasadzie mam podobne zdanie :).

  • Właśnie! Tu chyba wszyscy mają podobne zdanie – jeśli się tak wczytać dokładnie w Wasze wypowiedzi, Kochani. Ja już pozwolę sobie nie wyrażać swego zdania, bo co mogę powiedzieć, kiedy w dyskusji uczestniczy rodzic, nauczyciel, siostra nauczycielki i anglistki… Szerokie spectrum! Pozdrawiam! Ks. Jacek

    • ''Ja już pozwolę sobie nie wyrażać swego zdania, bo co mogę powiedzieć, kiedy w dyskusji uczestniczy rodzic, nauczyciel, siostra nauczycielki i anglistki… '

      Ależ chętnie poznamy Twoje zdanie ks. Jacku
      Pośród tylu opinii, brakuje zdania Kapłana :))
      Jesteśmy pewni księże Jacku, że masz wiele do powiedzenia 😀

  • Tyle, że ja odnajduję sporo racji w każdej wypowiedzi, bo wiem, że nie piszecie tego z zacietrzewieniem i chęcią "dogryzienia" sobie nawzajem, ale z potrzeby podzielenia się nawzajem swoim doświadczeniem. I w tym sensie uważam, że mój głos tutaj nie jest aż taki konieczny… Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.