Przeżyjmy w pełni Triduum Sacrum!

P

Szczęść Boże! Rozpoczynamy Triduum Paschalne. Ksiądz Marek pomaga nam wejść w ten czas swoim słówkiem. A właściwie słowem – bardzo głębokim… Przeżyjmy w całej pełni ten święty czas!
              Gaudium et spes! Ks. Jacek
Wielki Czwartek
Dziś wieczorem rozpoczyna się
Triduum Paschalne – najważniejsze trzy dni w roku, dni dojrzałości naszej
wiary. One pokazują naszą chrześcijańską dojrzałość. Dojrzali chrześcijanie
chcą w te dni uczestniczyć w liturgii i jeśli tylko mogą – uczestniczą. Jeszcze
nie do końca dojrzali chrześcijanie (w wierze oczywiście) przychodzą do
kościoła w Niedzielę Wielkanocną. W Polsce obserwowałem, tak mi się wydaje,
rozwój takiej dojrzałości, jakby stopniowo więcej ludzi zaczynało doceniać dni
Triduum Sacrum. Tu też nie mogę narzekać, sporo ludzi przychodzi. I tu
rzeczywiście najwięcej ludzi jest na Wigilii Paschalnej. Wtedy też odbywa się
obrzęd chrztu dorosłych i wocerkowlienie – przyjęcie do Kościoła już
ochrzczonych, np. w prawosławiu.
Ale przejdźmy do Wielkiego
Czwartku.
Dziś w Ewangelii słyszymy, jak
Jezus myje nogi Apostołom. Jan – teolog, nie opisuje prostych fatów, a
zatrzymuje się na problemie, pokazuje wydarzenie w kontekście.
Jan pokazuje wydarzenie Ostatniej
Wieczerzy w kontekście znaku mycia nóg, a raczej w kontekście tego co ten znak
wyraża. To ciekawe, że dla niego ten znak znaczy więcej niż same słowa, dziś
nazywane słowami konsekracji.
Umycie nóg to gest. Wróćmy do
poniedziałku, gdzie ten gest też był. Maria Magdalena umyła, a raczej namaściła
nogi Jezusa i otarła je włosami. Judasz oburzał się, czemu nie sprzedano tego
olejku i pieniędzy nie rozdano ubogim. Obiektywnie Judasz miał rację, trudno
się nim nie zgodzić. Też oburzamy się, jeśli pieniądze wydawane są na jakieś drogie
niepotrzebne rzeczy, a tylu ludzi żyje w biedzie i trudno im przeżyć do
pierwszego.
A jednak Jezus nie podziela
oburzenia Judasza, ponieważ widzi w tym geście intencje Marii Magdaleny, widzi
też intencje Judasza.
Miłość musi się jakoś wyrażać, i
czasem trzeba poświęcić jakieś dobra materialne, żeby wrazić miłość. Serce
przepełnione miłością nie liczy grosza, nie kalkuluje. Serce przepełnione
miłością nie może wytrzymać, eksploduje. Miłość musi się wyrazić, bywa szalona.
Dlatego Maria Magdalena rozbija flakonik olejku, i namaszcza nogi Jezusa.
Znak obmycia nóg, to również znak
takiej miłości, jeszcze większej, głębszej, może nie tylko emocjonalnej miłości
Jezusa do człowieka. To gest. Miłość potrzebuje gestów, które ją wyrażają.
To gest służby, uniżenia, mycie
nóg to rola niewolników, sług, nie nauczycieli, nie mistrza. Dlatego oburzenie
Piotra. Jezus nie boi się wejść na poziom sług, na poziom niewolników, Jego to
nie gorszy, nie przeraża. On zejdzie na jeszcze niższy poziom – a może wyższy –
na poziom złoczyńców, przestępców, na nasz poziom, na poziom Krzyża.
Gest mycia nóg to gest miłości,
absolutnie bezinteresownej, służby, oddania się do dyspozycji drugiemu, drugim.
Absolutne odejście od swojego ja, dla drugich, zatrata siebie dla dobra innych.
Do końca ich umiłował.
To jest miłość Jezusa.
A nasza?
Jezus po tym geście znów podnosi
się na poziom nauczyciela. A kiedy im
umył nogi, przywdział szaty i znów zajął miejsce przy stole, rzekł do nich: Czy
rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie Nauczycielem i Panem i dobrze
mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i
wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i
wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem
.
A teraz my. Ustanowienie
Eucharystii, pierwsza Eucharystia, naznaczona jest takim znakiem miłości i
posłaniem miłości – abyście i wy tak czynili; i wy powinniście sobie nawzajem
umywać nogi.
Człowiek który waży się przyjmować
Eucharystię, to człowiek, który na mocy tych słów Jezusa, zobowiązany jest
służyć, kochać, kochać bardziej.
Pierwsi chrześcijanie
promieniowali miłością, to była ich specyfika, to ich wyróżniało spośród innych
– patrzcie jak oni się miłują.
Miłość nadaje sens naszemu życiu.
Spotykałem w życiu ludzi, którzy nie widzieli sensu swojego życia, byli w
jakimś przygnębieniu, a może nawet depresji. I widziałem, jak ci ludzie
zaczynali inaczej reagować, inaczej mówić, kiedy mogli komuś realnie pomóc,
jakiejś babci, jakiemuś  choremu,
posłużyć, „umyć nogi”, pomóc bezinteresownie, posłużyć, dać komuś radość.
W naszej miłości, wyrażaniu
miłości, ciągle powinniśmy szukać nowych form. Tak jak w dobrych małżeństwach
mąż ciągle myśli: jak jeszcze pokazać żonie, że ją kocham? Żona myśli: co
zrobić, żeby mąż widział jak go kocham?
Każdy człowiek nie tylko żyjący w
małżeństwie, powinien ciągle myśleć – jak jeszcze, jak bardziej, wyrazić swoją
miłość. Jan Paweł II użył tu pięknego zwrotu – wyobraźnia miłosierdzia. Gest
Jezusa to znak takiej wyobraźni miłosierdzia. Gest miłości to najpiękniejsze
dziękczynienie po Komunii Św.
Jeszcze o kapłaństwie.
Dziś dzień ustanowienia
kapłaństwa. Jezus przekazał misję Apostołom. I tak zaczął się Kościół. Chcę
dziś wyrazić moją wielką radość i wdzięczność Panu Bogu, że jestem kapłanem. Im
dłużej jestem księdzem, bardziej rozumiem słowa ks. Twardowskiego – Własnego
Kapłaństwa się boję, własnego kapłaństwa się lękam…
Boję się odpowiedzialności, żeby
nie uronić, nie zmarnować daru… I proszę Was módlcie się za kapłanów, módlcie
się za mnie.
Coraz bardziej też rozumiem słowa
matki św. Jana Bosko, Małgorzaty, która w dniu prymicji powiedziała mu dziwne
słowa – Pamiętaj synu, że zacząć odprawiać Mszę to zacząć cierpieć.
Ale też chcę prosić Was, żebyście
pomagali nam być księżmi – żebyście widzieli w nas księży.
Jeśli widzę, że moje kapłaństwo
jest potrzebne, że są tacy którzy słuchają, którym to pomaga, którzy się
spowiadają, którzy szukają duchowej – ale naprawdę duchowej pomocy, to mi się
bardziej chce, chce być księdzem.
Jasne, że na autorytet trzeba
sobie zasłużyć. Ale z drugiej strony ten autorytet jest sam w sobie, to
autorytet Jezusa, który tego człowieka powołał i przez niego działa. Czasem wydaje
mi się, że niektóre relacje, niedojrzałe relacje, mogą księdzu przeszkadzać być
księdzem, a człowiekowi patrzeć na księdza, jako na kapłana, powołanego przez
Boga.
Na ile patrząc na kapłana starasz
się patrzeć z wiarą, widząc Boże działanie w nim i przez niego, a na ile po
ludzku – widząc jego wady, jego urodę, jego charakter?
Bywają takie wspólnoty religijne,
którym ksiądz bardzo potrzebny nie jest. A ja myślę, że dojrzałość i
kościelność wspólnoty można oceniać po tym, jak ona traktuje księdza, jak słucha
księdza i jak słucha się księdza. Jasne, że ksiądz może się też mylić, że można
podyskutować. Ale ja nawet na blogu widzę różnicę między pytaniem – co ksiądz
miał na myśli, nie do końca rozumiem, czy mógłby ksiądz jakimś przykładem to
wyjaśnić… – a stwierdzeniem – ksiądz nie ma racji, ja się z księdzem nie
zgadzam.
Proszę nie zrozumieć mnie źle. Ja
nie chcę, żebyście byli jakimś ślepo zapatrzonym w księdza i niemyślącym
tłumem. Mam raczej na myśli pewne przegięcia w drugą stronę, traktowania
księdza i słów księdza po ludzku, bez wiary, albo i w ogóle nie słuchania
księdza, tylko patrzenie na niego z czysto ludzkiego punktu widzenia.
Na koniec fragment książki Antonio
Sicari – Nowe Portrety Świętych. Św. Franciszek z Asyżu: „Testament mówi dalej:
„Potem dał mi Pan i daje, tak wielkie zaufanie do kapłanów, którzy żyją według
zasad świętego Kościoła Rzymskiego ze względu na ich godność kapłańską, że
chociaż prześladowaliby mnie, chcę się do nich zwracać. I chociaż miałbym tak
wielką mądrość jak Salomon, a spotkałbym bardzo biednych kapłanów tego świata,
nie chcę wbrew ich woli nauczać w parafiach, w których o ni przebywają. I tych,
i wszystkich innych chcę się bać, kochać i szanować, jako moich panów. I nie
chcę dopatrywać się w nich grzechu, ponieważ rozpoznaję w nich Syna Bożego i są
moimi panami. I postępuję tak, ponieważ na tym świecie nie widzę niczego
wzrokiem cielesnym z Najwyższego Syna Bożego, tylko Jego Najświętsze Ciało i
Najświętszą Krew, które oni przyjmują i oni tylko innym udzielają”.
Istnieją różne relacje
opowiadające, jak to Franciszek spotkał heretyków negujących instytucję
Kościoła, ci zaś chcąc skorzystać z jego obecności, zaprowadzili świętego do
miejscowego księdza, który wywołał skandal, żyjąc w konkubinacie, i zapytali:
„No i co należałoby zrobić z tym księdzem?”. Franciszek podszedł do niego i
rzekł: „Czy ty jesteś grzesznikiem, tego nie wiem, ale wiem, że możesz dotykać
swoimi dłońmi Słowa Bożego” –i ukląkł, by ucałować dłonie kapłana”.
Ten święty odnowił, zreformował
Kościół. Może warto i od niego czegoś się nauczyć.
Módlcie się za kapłanów.
Korzystajcie z tego że oni są. W Rosji 70 lat ich nie było. I dziś nie wszędzie
są. Skutki tego widać.
Życzę głębokiego przeżycia Triduum
Sacrum!

7 komentarzy

  • Poemat Boga-Człowieka, Maria Valtorta

    W czwartkowy wieczór tylko Ja wiedziałem, jak potrzebowałem Ojca! Duchowo już konałem z powodu wysiłku, bo musiałem pokonać dwie formy największego bólu dla człowieka: pożegnanie z ukochaną Matką i bliskość niewiernego przyjaciela. Były to dwie rany, które paliły Mi serce. Jedna – swoimi łzami, druga – swoją nienawiścią. Byłem zmuszony łamać Mój chleb z Moim Kainem. Musiałem rozmawiać z nim jak z przyjacielem, aby go nie oskarżyć przed innymi, bo mogłem obawiać się ich gwałtowności, i aby przeszkodzić zbrodni, bezużytecznej zresztą, gdyż wszystko zostało już zapisane w wielkiej księdze życia: i Moja święta Śmierć, i samobójstwo Judasza. Nie były potrzebne inne zabójstwa, potępione przez Boga. Żadna inna krew, która nie byłaby Moją, nie miała być przelana i nie została przelana. Powróz zadusił to życie zamykając w nieczystym worze ciała zdrajcy jego nieczystą krew, sprzedaną szatanowi – tę krew, która nie miała się mieszać, spływając na ziemię, z najczystszą krwią Niewinnego.

    Te dwie rany już by wystarczyły, by wywołać konanie Mojego Ja. Ale byłem Wynagradzającym, Ofiarą, Barankiem. Baranek, zanim zostanie ofiarowany, zna palące piętno żelaza, zna uderzenia, zna odarcie, zna sprzedanie rzeźnikowi. Dopiero na końcu poznaje chłód noża, który wnika mu w gardziel, wylewa krew i zabija. Najpierw musi wszystko pozostawić: pastwisko, gdzie wyrósł; matkę i pierś, która go karmiła, ogrzewała; towarzyszy, z którymi żył. Wszystko. Doznałem tego wszystkiego Ja, Baranek Boży.

    Gdy Ojciec odchodził do Niebios, przyszedł szatan. Zbliżył się już na początku Mojej misji, aby spróbować Mnie od niej odciągnąć. Teraz powracał. To była jego godzina. Godzina szatańskiego sabatu. Tej nocy zebrały się na ziemi liczne zgraje demonów, aby doprowadzić do końca zwodzenie serc i uczynić je gotowymi, by jutro zażądały zabicia Chrystusa. Każdy członek Sanhedrynu posiadał swego [demona]. Swojego miał też Herod i swojego – Piłat. Swojego miał każdy poszczególny żyd, żeby domagał się na siebie Mojej Krwi. Także apostołowie mieli swych kusicieli u boku, którzy ich usypiali, podczas gdy Ja opadałem z sił. Oni ich przygotowywali do tchórzostwa.

    Spójrz na potęgę czystości. Jan, czysty, jako pierwszy ze wszystkich wyzwolił się ze szponów diabelskich i zaraz powrócił do swego Jezusa. Zrozumiał Go w Jego nie wyrażonym pragnieniu i przyprowadził do Niego Maryję.

    Judasz jednak miał [samego] Lucyfera i Ja miałem Lucyfera. On – w sercu, a Ja – u boku. Byliśmy dwoma głównymi postaciami tragedii, dlatego szatan osobiście zajął się nami. Doprowadziwszy najpierw Judasza do stanu, z którego nie potrafił się już wycofać, zwrócił się ku Mnie.

  • ………
    Ze swą doskonałą przebiegłością, z realizmem niezrównanym przedstawił Mi męczarnie cielesne. Także na pustyni zaczął od ciała. Zwyciężyłem go modlitwą. Duch przezwyciężył lęk ciała.

    Wtedy przedstawił Mi nieużyteczność Mojej śmierci. Ukazał Mi korzyść z życia dla Siebie, bez zajmowania się niewdzięcznymi ludźmi: życia bogatego, szczęśliwego, otoczonego miłością. [Miałem] żyć dla Mojej Matki, aby nie zadawać Jej bólu. [Radził Mi] żyć, aby doprowadzić do Boga, poprzez długą działalność apostolską, bardzo wielu ludzi, którzy – jeśli teraz umrę – zaraz o Mnie zapomną; gdy zaś będę Nauczycielem nie przez trzy lata, lecz przez całe dziesięciolecia, doprowadzę do tego, że przeniknie ich Moja nauka. Jego aniołowie pomogą Mi zwodzić ludzi, bo przecież – czy tego nie dostrzegłem? – aniołowie Boży nie przyszli Mi na pomoc. Na końcu Bóg Mi wybaczy, widząc żniwo wierzących, których przyprowadzę do Niego. Również na pustyni [szatan] skłaniał Mnie do wystawiania Boga na próbę nieroztropnością. Pokonałem go modlitwą. Duch zapanował nad pokusą duchową.

    [Potem Kusiciel] przedstawił Mi opuszczenie przez Boga: Ojciec już Mnie nie kocha. Byłem obarczony grzechami świata. Budziłem w Nim odrazę. Był nieobecny, pozostawił Mnie samego. Wystawił Mnie na pośmiewisko dzikiego tłumu i nie udzielił Mi nawet Swej Boskiej pociechy. Byłem sam, sam, sam! W owej chwili tylko szatan był przy Chrystusie. Bóg i ludzie byli nieobecni, bo nie kochali Mnie. Nienawidzili lub byli obojętni. Modliłem się, by Moją modlitwą zagłuszyć słowa szatana. Ale modlitwa Moja [jakby] nie wznosiła się już ku Bogu. Spadała na Mnie jak głazy kamienowania i przygniatała Mnie swoim ciężarem. Modlitwa, która dla Mnie była zawsze pieszczotą okazywaną Ojcu, głosem, który wstępował, któremu odpowiadała pieszczota i słowo ojcowskie, była teraz martwa, ciężka, wznoszona bezużytecznie w stronę zamkniętych Niebios.

    Poczułem wtedy gorycz pozostałości kielicha. Smak rozpaczy. Tego pragnął szatan. Doprowadzić Mnie do rozpaczy, by uczynić ze Mnie swego niewolnika. Zwyciężyłem rozpacz i pokonałem ją Moimi siłami, bo chciałem ją pokonać. Samym wysiłkiem Człowieka, gdyż byłem wtedy [jakby] tylko człowiekiem – człowiekiem, któremu Bóg już nie pomaga.

    Kiedy Bóg pomaga, łatwo jest unieść świat i trzymać go jak dziecięcą zabawkę. Ale gdy Bóg nie pomaga, nawet ciężar kwiatu wywołuje zmęczenie.

    Zwyciężyłem rozpacz i jej sprawcę – szatana, by służyć Bogu i wam, by dać wam Życie. Ale zaznałem śmierci. Nie [tylko] śmierci fizycznej ukrzyżowanego – była ona mniej okrutna – ale Śmierci całkowitej i świadomej walczącego, który upada po odniesionym zwycięstwie, ze zranionym sercem, a krew tryska gwałtownie z nadludzkiego wysiłku. Wtedy wystąpił u Mnie krwawy pot. Pociłem się krwią, chcąc być wiernym woli Bożej.

    Oto dlaczego anioł Mojej boleści ukazał Mi nadzieję wszystkich zbawionych dzięki Mojej ofierze – jako lekarstwo na Moje konanie. Wasze imiona! Każde stało się dla Mnie kroplą leku wprowadzonego do Moich żył, aby im przywrócić pulsowanie i działanie. Każde [imię] stało się dla Mnie życiem, które powraca, światłem, które powraca, siłą, która powraca. W tych nieludzkich torturach – by nie krzyczeć z boleści jako Człowiek, by nie stracić ufności w Bogu, nie mówić, że jest zbyt surowy i niesprawiedliwy dla Swej Ofiary – powtarzałem wasze imiona, widziałem was. Odtąd błogosławiłem was. Odtąd nosiłem was w Moim Sercu. A kiedy nadeszła godzina waszego przebywania na Ziemi, wychyliłem się z Niebios, aby towarzyszyć waszemu przyjściu. Radowała Mnie myśl, że nowy kwiat miłości narodził się na świecie i że będzie żył dla Mnie.

    O, Moi błogosławieni! Pociecho umierającego Chrystusa! Moja Matka, Uczeń i pobożne niewiasty otaczały Mnie, gdy umierałem. Ale i wy tam byliście. Moje konające oczy widziały udręczone oblicze Mojej Matki i wasze miłujące twarze. I tak się zamknęły – szczęśliwe, że się zamknęły dla zbawienia was, którzy jesteście warci Ofiary Boga.

    Dasiek

  • Dziękuję ks. Markowi za słowo i życzenia. Ze swojej strony, w tym ważnym dla kapłanów (ale i dla wszystkich wiernych) dniu, życzę obu naszym Księżom wielu Łask Bożych, wytrwałości w posłudze kapłańskiej, światła miłości, zdrowia i pokoju ducha oraz cierpliwości do swoich "owieczek" 🙂 – również tych z Blogowej Rodzinki ;)! Pamiętam w modlitwie.
    Szczęśc Boże!
    Robert.

    • Ja również podpisuję się pod życzeniami Roberta. To właśnie dzięki takim KSIĘŻOM jak Wy ks. Marku i ks. Jacku ta mała "owczarnia" jeszcze funkcjonuje. A zatem Szczęść Boże na ten Wielkanocny czas i, mam nadzieję, do zobaczenia.

      Mirka

  • Droga Blogowa Rodzinko 🙂 – życzę Wszystkim głębokiego i owocnego duchowo przeżycia Triduum Sacrum, zdrowych i spokojnych oraz rodzinnie spędzonych ze Zmartwychwstałym Chrystusem Świąt :). Robert.

  • Kochani
    Życzę Wam …
    Zdrowych, pogodnych Świąt Wielkanocnych, pełnych wiary, nadziei i miłości, radosnego wiosennego nastroju i serdecznych spotkań w rodzinnym gronie.

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.