Bądź pozdrowiona, o Wniebowzięta!

B

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Kochani, dzisiaj Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Imieniny Parafii Celestynów. Po dwóch dniach adoracji Najświętszego Sakramentu i Spowiedzi, wchodzimy w przeżywanie tego wielkiego Święta. Proszę Was wszystkich, moi Drodzy, byście przeżyli ten dzień dzisiejszy jak najpiękniej!
       I na takie właśnie przeżywanie posyłam moje kapłańskie błogosławieństwo: Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
                Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Uroczystość
Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny,
do czytań z
t. VI Lekcjonarza:
                  Ap
11,19a;12,1.3–6a.10ab;  1 Kor
15,20–26;  Łk 1,39–56
CZYTANIE Z KSIĘGI APOKALIPSY ŚWIĘTEGO JANA APOSTOŁA: 
Świątynia
Boga w niebie
się
otwarła i Arka Jego Przymierza ukazała się w Jego świątyni. Potem ukazał się
wielki znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami,
a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu.
Ukazał
się też inny znak na niebie: Oto wielki Smok ognisty, ma siedem głów i dziesięć
rogów, a na głowach siedem diademów. Ogon jego zmiata trzecią część gwiazd z
nieba i rzucił je na ziemię. Smok stanął przed mającą urodzić Niewiastą, ażeby
skoro tylko porodzi, pożreć jej Dziecko. 
I
porodziła Syna – mężczyznę, który będzie pasł wszystkie narody rózgą żelazną.
Dziecko jej zostało porwane do Boga i do Jego tronu. Niewiasta zaś zbiegła na
pustynię, gdzie ma miejsce przygotowane przez Boga. I usłyszałem donośny głos mówiący
w niebie: „Teraz nastało zbawienie, potęga i królowanie Boga naszego i władza
Jego Pomazańca”.
CZYTANIE Z PIERWSZEGO LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO KORYNTIAN:
Bracia:
Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli. Ponieważ bowiem
przez człowieka przyszła śmierć, przez człowieka też dokona się
zmartwychwstanie. I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy
będą ożywieni, lecz każdy według własnej kolejności. Chrystus jako pierwszy,
potem ci, co należą do Chrystusa, w czasie Jego przyjścia. Wreszcie nastąpi
koniec, gdy przekaże królowanie Bogu i Ojcu i gdy pokona wszelką Zwierzchność,
Władzę i Moc.
Trzeba
bowiem, ażeby królował, aż położy wszystkich nieprzyjaciół pod swoje stopy.
Jako ostatni wróg, zostanie pokonana śmierć.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
W
tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w
pokoleniu Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta
usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch
Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona okrzyk i powiedziała: „Błogosławiona
jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi
to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie. Oto, skoro głos Twego pozdrowienia
zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona
jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana”.
Wtedy
Maryja rzekła: 
„Wielbi
dusza moja Pana 
i
raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim. 
Bo
wejrzał na uniżenie swojej służebnicy. 
Oto
bowiem odtąd błogosławić mnie będą 
wszystkie
pokolenia. 
Gdyż
wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, 
święte
jest imię Jego. 
A
Jego miłosierdzie z pokolenia na pokolenie 
nad
tymi, którzy się Go boją. 
Okazał
moc swego ramienia, 
rozproszył
pyszniących się zamysłami serc swoich. 
Strącił
władców z tronu, a wywyższył pokornych. 
Głodnych
nasycił dobrami, a bogatych z niczym odprawił. 
Ujął
się za swoim sługą, Izraelem, 
pomny
na swe miłosierdzie. 
Jak
obiecał naszym ojcom, 
Abrahamowi i jego potomstwu
na wieki”.
Bardzo wyjątkowe to były odwiedziny. Maryja – sama już spodziewająca się
dziecka – udała się do krewnej swojej, Elżbiety, aby pomóc starszej kobiecie,
także będącej w stanie błogosławionym. Jakaś
ogromna radość towarzyszyła tym odwiedzinom i temu spotkaniu,
bowiem
Elżbieta wypowiedziała swój podziw dla wielkich dzieł Bożych, które dokonały
się w życiu Maryi, a Maryja wyśpiewała
swoje uwielbienie
w hymnie, który zwykliśmy do dziś nazywać Magnificat.
Radość zatem po obu stronach, uwielbienie i cześć dla Boga, jakieś ogromne
szczęście…
Takie treści rozważamy w
dniu, w którym liturgia Kościoła
przeżywa uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
Trudno byłoby
zapewne znaleźć w Piśmie Świętym jakiś fragment Ewangelii, czy innej Księgi,
który wprost mówiłby o tym wydarzeniu, bo
nie ma takiego fragmentu,
dlatego Kościół wczytuje się w słowa, które mówią
o odniesieniu Maryi do Nieba, o Jej dążeniu
do Nieba, o Jej pragnieniu Nieba, o Jej wpatrzeniu w Niebo.
A skoro tak, to
chyba dzisiejszy fragment Ewangelii oddaje to najlepiej.
Bo przecież w życiu Maryi
właściwie wszystko stanowiło o Jej
odniesieniu do Nieba i wszystko wyrażało Jej pragnienie Nieba,
i wszystko
stanowiło Jej drogę do Nieba, ale słowa, które dziś wyśpiewała – tak bardzo
bezpośrednio i bardzo wprost wyraziły to
co miała w sercu: właśnie Niebo!
Ona miała Niebo w sercu, dlatego
wstąpienie do Nieba było dla Niej czymś naturalnym, czymś oczywistym. Ona żyjąc tu na ziemi – żyła dla Nieba! Nie
dla ziemi, ale dla Nieba!
Ona to Niebo, które nosiła
w sercu, wnosiła w różne ludzkie sytuacje i do różnych miejsc, w których się
znalazła. Dzisiaj – jak widzimy – wniosła
to Niebo do domu i serca Elżbiety.
Tą swoją postawą Maryja
daje nam wszystkim bardzo czytelne wskazanie. Bo każe nam zastanowić się
głęboko, czy w naszych sercach jest
Niebo, czy nasze serca na Niebo się otwierają.
Czy w naszych sercach więcej
jest Nieba, czy – niestety – więcej piekła? Jaką atmosferę, jaki nastrój wnosimy
do miejsc i do sytuacji, w których się znajdujemy? Czy ci, którzy się z nami spotykają, odchodzą umocnieni, pocieszeni, podtrzymani
na duchu, czy w ich sercu jest więcej radości i nadziei,
czy wręcz
przeciwnie – odchodzą oni „zdołowani”, zdruzgotani, zasmuceni?…
Kochani, tu naprawdę nie
mówimy sobie o żadnych sytuacjach nadzwyczajnych, czy jakichś wymyślonych.
Mówimy sobie o takich zwykłych
odwiedzinach sąsiedzkich,
kiedy to sąsiadka zachodzi do sąsiadki na tak
zwane „ploteczki” i może tak być, że obie wypiją sobie herbatę, pogadają o tym
i owym, trochę się nawzajem pocieszą,
trochę się na duchu podtrzymają, jedna się przed drugą wygada, może wypłacze,

tamta jej coś poradzi – i jakoś tak jest lepiej.
Ale może tak być, że takie
dwie sąsiadki zasiądą do wspólnej herbaty i tak zaczną na wszystko narzekać, tak zaczną wszystko krytykować,
nie szczędząc przy tym słów ciętych i przykrych, że choć naprawdę nie ma w
najbliższej perspektywie jakiegoś kataklizmu, ani nic się nie wali czy nie
pali, to jednak obie wychodzą tak „zdołowane”,
tak zasmucone, wręcz zdruzgotane, że już gorzej po prostu być nie może.
I
myślę, że takich sytuacji możemy tu sobie wyliczać i wymieniać znacznie więcej.
Czasami nawet nie potrzeba jakiejś specjalnej okazji,
aby iść do kogoś, czy kogoś przyjmować. Czasami to wystarczy króciuteńkie spotkanie gdzieś na drodze, w
autobusie, w korytarzu urzędu, aby jednym tylko słowem,
albo spojrzeniem
kogoś na duchu podnieść, pocieszyć, poratować, lub też przeciwnie – zasiać mu w
sercu jakiś niepokój, jakąś obawę, jakiś strach.
Kochani, dobrze to wiecie,
że tak jest – jedno spojrzenie nieraz
wystarczy! Jedno słowo.
Dlatego tak bardzo ważnym jest, aby w naszych
sercach było Niebo, aby nasze serca były czyste
i pogodne, radosne i swobodne, aby nie zalegał w nich jakiś grzech, jakiś
niepokój, jakieś zło…
Bo przecież można w jednej czy drugiej sytuacji zagrać coś przed innymi, można coś
udać, można coś ukryć, zakamuflować.
Można coś zrobić na pokaz: można dla
pozoru coś dobrego powiedzieć, można się na siłę i sztucznie uśmiechnąć,

można okazać jakiś gest życzliwości po to, aby wszyscy widzieli.
A jednak życie niesie ze
sobą tyle najprzeróżniejszych sytuacji,
tyle różnych, naprawdę różnych zaskakujących zdarzeń,
tyle trudnych
momentów, które wystawiają człowieka na próbę, że po prostu może on nie zdążyć przygotować jakiegoś sztucznego
uśmiechu, jakiegoś „dyżurnego” tekstu na powitanie
i wtedy nagle
niespodziewanie okaże się, że ten człowiek, który jest taki zawsze pogodny i
uśmiechnięty, taki zawsze pewny siebie i
mocny w słowach, jest duszą towarzystwa –
w obliczu jakiegoś drobiazgu,
jakiejś sytuacji pojedynczej, wcale nie najtrudniejszej, ale niespodziewanej,
nagle wybucha, denerwuje się, przeklina… Po prostu – pokazuje, co ma naprawdę w sercu, czym żyje, co się w nim dokonuje! Gdyby
bowiem miał w swoim sercu Niebo – to
także w tych sytuacjach trudnych potrafiłby zachować spokój i równowagę psychiczną.
Kochani, pielęgnujmy w swym
sercu Niebo, podtrzymujmy i rozwijajmy, aby
tym Niebem móc się dzielić ze wszystkimi wokół.
A wtedy z całą pewnością rzeczywistość wokół nas stanie się inna –
lepsza…
My często narzekamy na
sytuację społeczną,
polityczną, gospodarczą, widzimy takie czy inne
problemy, różne dramaty i nieszczęścia, których pełno we wszystkich serwisach
informacyjnych, dlatego wydaje się nam,
że na nic nie mamy wpływu, że jesteśmy skazani na same trudności,
na
niepowodzenie, że nasze życie musi być tylko szare i smutne, bo w polityce
dzieje się to i owo, bo politycy tacy i owacy, bo sytuacja taka, a nie inna…
A tymczasem – to my sami, na swoim własnym podwórku,
tworzymy tę sytuację, w jakiej żyjemy,
to my sami – w swoich rodzinach, w
swoich sąsiedztwach – tworzymy swoją
osobistą sytuację, dobrą lub bardzo trudną.
Bo jakie ma znaczenie to, że
politycy są tacy czy owacy, jeżeli my
sami, w swoim własnym zakresie, potrafimy obdarowywać się pokojem, radością,
nadzieją…
A może być tak, że sytuacja w kraju będzie bardzo dobra, wręcz
wyśmienita, wszystko będzie się układało
wzorcowo, wszyscy będą mieli pracę,
w której będą dobrze zarabiali, wszyscy
będą mieli szerokie perspektywy i świetlaną przyszłość – ale w środowisku sobie najbliższym będą mieli piekło, bo i kłótnie,
i wyzwiska, i inne tego typu historie…
I cóż z tego, że ma się
dobrą pracę, że się krocie w niej zarabia, jak
z tej pracy wraca się do domu, a tam – piekło!
Co z takiej pracy? I cóż z
tych pieniędzy, z tego wysokiego stanowiska, z tej wysokiej pozycji, którą się
zajmuje? Cóż z tego, jeśli w swoim własnym sercu i swoim własnym domu ma się
piekło?
Kochani, pielęgnujmy w swym sercu Niebo i dzielmy
się tym Niebem
ze wszystkimi, począwszy od najbliższych. Niech nasze
spotkania odbywają się w takiej atmosferze, w jakiej odbyło się to spotkanie, o
którym słyszeliśmy dzisiaj w Ewangelii. A wtedy na swoim własnym odcinku stworzymy sobie bardzo dobrą atmosferę,
bardzo dobrą sytuację
i nie będziemy musieli czekać na to, aż nam się
zmienią politycy czy polityka.
Niech zatem Maryja
Wniebowzięta wyprasza nam u Boga pogodne
serca, szczery i szeroki uśmiech na twarzy,
jasne spojrzenie, otwarte i
gotowe do niesienia wszelkiej pomocy ręce… Niech wyprasza wiarę głęboką, miłość najmocniejszą, niech wyprasza – na każdy
dzień naszego życia: tak świąteczny, jak i zwyczajny; tak pogodny, jak i pochmurny
na każdy po prostu dzień: radość i nadzieję!
Amen

12 komentarzy

  • Maria Valtorta – Poemat Boga-Człowieka
    «Czy umarłam? Tak, jeśli się nazwie śmiercią odłączenie od ciała wzniosłej części ducha. Nie, jeśli przez śmierć rozumie się odłączenie od ciała ożywiającej je duszy; zepsucie materii nie ożywianej już przez duszę, poprzedzone posępnością grobu, a przede wszystkim – udręką umierania.

    W jaki sposób umarłam albo raczej: jak przeszłam z ziemi do Nieba najpierw z częścią nieśmiertelną, a potem z tą, która podlega zniszczeniu? W sposób, jaki był właściwy dla Tej, która nie poznała skazy grzechu.

    Owego wieczora, gdy zaczął się już spoczynek szabatu, rozmawiałam z Janem o Jezusie i o tym, co Jego dotyczyło. Wieczór był pełen pokoju. W szabat zgasł wszelki odgłos ludzkiej pracy, a [późna] pora stłumiła głosy ludzi i ptaków. Tylko drzewa oliwne wokół domu szumiały w wieczornym powiewie i zdawało się, że aniołowie ocierają się skrzydłami o ściany samotnego domu.

    Mówiliśmy o Jezusie, o Ojcu, o Królestwie Niebieskim. Mówić o Miłości, o Królestwie Miłości to rozpalać się żywym ogniem, to usuwać więzy materii, żeby wyzwolić ducha do jego mistycznych wzlotów. Gdy ogień mieści się w granicach wytyczonych przez Boga dla zachowania stworzeń na ziemi, aby Mu służyły, można żyć i płonąć, znajdując w tym żarze nie zniszczenie, lecz dopełnienie życia. Ale kiedy Bóg usuwa te granice i daje Boskiemu Płomieniowi swobodę przenikania i przyciągania do Siebie ducha bez ograniczeń, wtedy duch – odpowiadając także bez zastrzeżeń na Miłość – odłącza się od materii i wzlatuje tam, dokąd Miłość go popycha i zaprasza. I to jest końcem wygnania i powrotem do Ojczyzny.

    W tamten wieczór do żaru niemożliwego do opanowania, do niezmiernego ożywienia Mojego ducha dołączyła się jeszcze słodka tęsknota, przedziwne uczucie oddalania się od materii, od otoczenia. Było to tak, jakby ciało zasypiało ze znużenia, a umysł – jeszcze żywszy w myśleniu – zatracał się we wspaniałościach Boga. Jan – odkąd zgodnie z wolą Mojego Jednorodzonego [Syna] został Moim przybranym synem – stał się życzliwym i roztropnym świadkiem wszystkich Moich działań. Skłonił Mnie łagodnie do wypoczynku na posłaniu i czuwał nade Mną, modląc się.

    Ostatnim dźwiękiem, jaki słyszałam na ziemi, był szept słów Jana, czystego apostoła. Były one dla Mnie jak matczyne nucenie przy kołysce. [Jego słowa] towarzyszyły Mojemu duchowi w ostatniej ekstazie, zbyt wzniosłej, by ją wypowiedzieć. Towarzyszyły Mi do samego Nieba.

    • Jan, jedyny świadek słodkiej tajemnicy, sam Mnie przygotował, otulając w Mój biały płaszcz. Nie zmieniał Mi sukni ani welonu, nie mył Mnie ani nie namaszczał. Duch Jana – jak to jasno wynika z jego słów, [zapisanych] w drugim epizodzie tego cyklu, obejmującego okres od Pięćdziesiątnicy do Mojego Wniebowzięcia – już wiedział, że Moje ciało nie ulegnie zepsuciu. [Jan] został pouczony o tym, co ma czynić. Był czysty, pełen miłości. Odznaczał się roztropnością wobec Bożych tajemnic i wobec nieobecnych towarzyszy. Pomyślał, że trzeba zachować tajemnicę i poczekać na inne sługi Boże. Chciał, żeby Mnie ujrzeli i żeby Mój widok był dla nich umocnieniem oraz pociechą w trudach i smutkach ich misji. Czekał, jakby był pewien ich przybycia.

      Jednak inne było postanowienie Boga, zawsze dobrego dla umiłowanego [ucznia] i zawsze sprawiedliwego wobec wszystkich wierzących. Obciążył On powieki Jana, aby sen zaoszczędził mu bólu patrzenia na odbieranie mu Mojego ciała. Wierzącym [Bóg] dał jeszcze jedną prawdę dla wzmocnienia ich wiary w zmartwychwstanie ciał, w nagrodę życia wiecznego i szczęśliwego, udzielaną sprawiedliwym. [Chciał umocnić ich wiarę] w najpotężniejsze i najpiękniejsze prawdy Nowego Testamentu: o Moim Niepokalanym Poczęciu, o Moim Boskim i Dziewiczym Macierzyństwie. [Pragnął ugruntować wiarę] w Boską i ludzką naturę Mego Syna, prawdziwego Boga i prawdziwego Człowieka, zrodzonego nie z woli ciała, ale z Boskich zaślubin i Boskiego nasienia złożonego w Moim łonie. [Chciał] wreszcie, by wierzyli, że w Niebie znajduje się Moje Serce Matki ludzi – Serce bijące miłością zatroskaną o wszystkich: o sprawiedliwych i grzeszników. [Jest tam Serce,] które pragnie posiadać was wszystkich na wieczność przy sobie, w błogosławionej Ojczyźnie.

      Czy Mój duch powrócił do Mnie, gdy aniołowie unosili Mnie z domu? Nie. Mój duch nie miał już powrócić na ziemię. Wielbił Boga przed Jego Tronem. Kiedy zaś na zawsze oddaliła się ziemia, wygnanie, czas i miejsce rozłąki z Moim Panem w Trójcy Jedynym, wtedy duch Mój powrócił, żeby zajaśnieć w Mojej duszy, budząc ciało z uśpienia.

      Słusznie mówi się, że wstąpiłam do Nieba z ciałem i duszą. Stało się to jednak dzięki pomocy aniołów, a nie o własnych siłach, jak to uczynił [powstający z martwych] Jezus. Zbudziłam się z tego tajemniczego i mistycznego uśpienia, powstałam, uniosłam się, gdyż Moje ciało osiągnęło już doskonałość ciał uwielbionych. I miłowałam. Miłowałam Mojego odzyskanego Syna i Pana, Jedynego w Trójcy. Kochałam Go tak, jak mają Go miłować wszyscy żyjący na wieki.»

      Dasiek

  • Dobre pytanie na dzień dobry….
    Skąd się bierze tyle niezadowolenia w naszej codzienności ?
    Skąd taki ogrom krytyki ?
    Skąd tyle podejrzliwości, patrzenia bliźnim na ręce ?
    Mówiąc ewangelicznie : skąd tyle źdźbeł, a tak mało belek dostrzegamy ?
    Jakoś tak się składa, ze nasz świat kręci się wokół naszych braków, trudności, niesprawiedliwości , tak bardzo, że nie widać nic wokół.

    Dzisiejsza Uroczystość mówi nam, że jest kobieta, która całe swoje życie, a pewnie ono nie było łatwe, cieszyła się, radowała się tym, co miała i w tym samym czasie, robiła wszystko, by to życie było pełne radości, pokoju, pełne Boga.
    No bo czy właśnie zadowolenie, radość z tego,co już mamy, kim jesteśmy, co udało się nam zrealizować, nie jest punktem wyjściem do tego, żeby było lepiej ? Przecież to od siebie, a nie od innego zacząć nam trzeba. Zaczynając od drugiego człowieka wchodzimy na równię pochyłą, która prowadzi nas do wszelkich form zazdrości.
    Jest kobieta, która Bogiem żyła w swojej maleńkiej chatce w Nazarecie, która Boga zapraszała do swoich codziennych obowiązków… Która potrafiła radować się najmniejszymi rzeczami, spotkaniami, wydarzeniami… To jest prosta, zwykła, prawdziwa Kobieta.
    Z jej serca nie wyrywa się narzekanie, biadolenie, porównywanie, obgadywanie. W jej sercu nie ma miejsca na takie rzeczy. Dla Niej na takie rzeczy , to strata czasu. W Jej sercu jest miejsce na Boga i wtedy, kazdy człowiek spotkany jest dla Niej okazją do niesienia Jezusa. Wystarczy zobaczyć,ile radości przyniosła do domu Elżbiety. W Jej sercu jest miejsce dla potrzebującego , ciekawe, Ona sama dostrzega potrzeby i mówi o nich Jezusowi. Napełniona Bogiem nie przestaje być człowiekiem, kobietą, żoną, matką. Napełnienie Bogiem sprawia że jest doskonałą Kobietą i Matką.

  • Proszę wszystkich o modlitwę w intencji ojczyzny oraz tych, którzy położyli własne życie na szali jej wolnosci. Zwłaszcza za tych, którzy 92 lata temu na 20 lat powstrzymali mordercze szaleństwo chrystofobii.

  • Dziś imieniny również mojej Parafii 🙂

    Jak napisała Ania (pięknie jak zawsze) Maryja "robiła wszystko, by to życie było pełne radości, pokoju, pełne Boga" . Dając tym samym bardzo dobry przykład dla nas.
    Maryja uczy nas czegoś jeszcze. Wypowiadając słowa "Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego" Maryja przyjmuje wole Bożą bez żadnego . Pokazuje, że i my powinniśmy tak robić. Niestety nie zawsze tak jest. Czasem ciężko nam Ją przyjąć. Wolelibyśmy by było "po naszemu", tak jak nam wygodniej, łatwiej.

    Pozdrawiam serdecznie 🙂

  • Tak, bo nam się wydaje, że wola Boża jest dla nas za trudna, a jak od niej uciekniemy, to będzie nam łatwiej… Tak nam się właśnie dziwnie zdaje… Pozdrawiam! Ks. Jacek

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.