O dzielnym Rycerzu Niepokalanej!

O

Szczęść Boże! W Celestynowie trwa nadal wystawienie Najświętszego Sakramentu i czas Spowiedzi. Przygotowujemy się do Uroczystości Wniebowzięcia Maryi – parafialnego Odpustu. Ja też wykorzystuję ten czas, aby polecać Bogu w modlitwie Was samych i wszystkie Wasze sprawy. A w sposób szczególny – Pielgrzymów, którzy dziś docierają na Jasną Górę. 
        A tym wszystkim wielkim duchowym sprawom patronuje dziś niezwykły Człowiek – Święty Maksymilian Maria Kolbe. Dajmy się zachwycić jego nadzwyczajną postawą!
                    Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Wspomnienie
Św. Maksymiliana Marii Kolbego,
Kapłana i
Męczennika,
do
czytań:  Ez 2,8–3,4;  Mt 18,1–5.10.12–14
CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA EZECHIELA: 
To
mówi Pan: „Ty, synu człowieczy, słuchaj tego, co ci powiem. Nie opieraj się,
jak ten lud zbuntowany. Otwórz usta swoje i zjedz, co ci podam”. Popatrzyłem, a
oto wyciągnięta była w moim kierunku ręka, w której był zwój księgi. Rozwinęła
go przede mną; był zapisany z jednej i drugiej strony, a opisane w nim były
narzekania, wzdychania i biadania.
A
On rzekł do mnie: „Synu człowieczy, zjedz to, co jest przed tobą postawione.
Zjedz ten zwój i idź przemawiać do Izraelitów”. Otworzyłem więc usta, a On dał
mi zjeść ów zwój, mówiąc do mnie: „Synu człowieczy, nakarm się i napełnij
wnętrzności swoje tym zwojem, który ci podałem”. Zjadłem go, a w ustach moich
był słodki jak miód. 
Potem
rzekł do mnie: „Synu człowieczy, udaj się do domu Izraela i przemawiaj do nich
moimi słowami”.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA: 
Uczniowie
przystąpili do Jezusa z zapytaniem: „Kto właściwie jest największy w królestwie
niebieskim?” On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł:
„Zaprawdę
powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie
do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest
największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię
moje, Mnie przyjmuje. 
Strzeżcie
się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam:
Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w
niebie. 
Jak wam się zdaje? Jeśli kto
posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi
dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się
zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę powiadam wam: cieszy się
nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały.
Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z
tych małych”.
Patron dnia dzisiejszego, Rajmund
Kolbe, urodził się w Zduńskiej Woli koło Łodzi, 8 stycznia 1894 roku.
Jego
rodzina posiadała tylko jedną, dużą izbę, gdzie w kącie stał piec kuchenny, z
drugiej strony cztery warsztaty tkackie, a za przepierzeniem była sypialnia. We
wnęce znajdowała się na stoliku figurka
Matki Bożej, przy której rodzina rozpoczynała i kończyła modlitwą każdy dzień.
Rodzice, chociaż ubodzy, byli jednak przesiąknięci duchem katolickim i polskim. Ojciec nawet należał do
konspiracji i swoim synom często czytał patriotyczne książki. Pierwsze nauki Rajmund pobierał w domu.
Nie było bowiem wtedy szkół polskich, a rodzice nie chcieli posyłać dzieci do
szkół rosyjskich. Rajmund sam więc uczył się czytania, pisania i rachunków.
Wkrótce zaczął pomagać rodzicom w sklepie. Zdradzał
bowiem zdolności matematyczne.
Od najwcześniejszych lat wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej. Jako mały chłopiec kupił sobie
figurkę Niepokalanej. Nie był jednak chłopcem idealnym. Pewnego dnia na widok
swawoli syna matka odezwała się do niego z wyrzutem: „Mundziu, co z ciebie
będzie?” Chłopak zawstydził się i spoważniał. Odtąd zaczął oddawać się modlitwie przy domowym ołtarzyku.
Miał około dwunastu lat, kiedy prosił Matkę Bożą, aby sama powiedziała
mu, kim będzie. Jak opowiadał później swej matce, pokazała mu się wtedy Maryja trzymająca dwie korony: jedną białą i drugą
czerwoną, i zapytała, którą chce przyjąć.
Biała miała oznaczać czystość, a
czerwona – męczeństwo. Rajmund odpowiedział, że chce obie! Było to w kościele parafialnym w Pabianicach.
W roku 1907, w parafii pabianickiej po raz pierwszy od dziesiątków
lat odbywały się misje. Prowadzili je franciszkanie.
Na jednej z nauk misjonarz zachęcał chłopców, by wstępowali do zakonu
Świętego Franciszka. Nauki zakonnicy
udzielali za darmo w
gimnazjum we
Lwowie.
Pod wpływem tychże misji Rajmund ze swoim starszym bratem, Franciszkiem,
postanowił wstąpić do franciszkanów
konwentualnych.
Za pozwoleniem rodziców, udali się obaj do małego seminarium
we Lwowie. W rok potem poszedł w ich ślady brat najmłodszy, Józef.
W gimnazjum Rajmund doszedł do przekonania, że stanu duchownego,
który chciał obrać, nie da się pogodzić
z walką zbrojną
o wolność Ojczyzny, która to walka też mu się marzyła. W
tej krytycznej chwili zjawiła się we
Lwowie jego matka i wyznała obu synom, że postanowiła z ojcem poświęcić się na
służbę Bożą.
Ona sama miała wstąpić do benedyktynek we Lwowie, a ojciec –
do franciszkanów w Krakowie. Rajmund ujrzał w tym wyraźną wolę Bożą i uznał, że jego przeznaczeniem jest pozostanie w
zakonie.
Poprosił więc o przyjęcie do nowicjatu, który rozpoczął 4 września
1910 roku. Przy obłóczynach otrzymał
imię zakonne Maksymilian.
Jesienią 1912 roku, udał się na dalsze studia do
Krakowa. Przełożeni jednak, widząc jego wyjątkowe zdolności, wysłali go na studia do Rzymu, gdzie zamieszkał w
Międzynarodowym Kolegium Serafickim. Równocześnie uczęszczał na wykłady na
Uniwersytecie Gregorianum. Tam studiował
filozofię i teologię.
W wolnych chwilach oddawał się ulubionym studiom fizycznym.
1 listopada 1914 roku,
złożył profesję uroczystą, czyli śluby wieczyste, przybierając sobie drugie imię
– Maria.
29 listopada 1914 roku, otrzymał
święcenia niższe, a 28 października 1915 roku, na Uniwersytecie Gregoriańskim obronił pracę doktorską z wyróżnieniem.
Pod wpływem szeroko
zakrojonej akcji antykatolickiej,
której był świadkiem w Rzymie, po
naradzie ze współbraćmi i za zgodą swego spowiednika, Maksymilian Maria założył
Rycerstwo Niepokalanej. Celem tego
stowarzyszenia była walka o nawrócenie
schizmatyków, heretyków i masonów.
8 października 1917 roku, Maksymilian Maria Kolbe otrzymał
święcenia diakonatu, a 28 kwietnia 1918
r. w kościele Świętego Andrzeja della Valle – święcenia kapłańskie.
I w
roku 1919, po siedmiu latach pobytu w Rzymie, wrócił do Polski. Postanowił dołożyć wszystkich sił, aby stała się ona
królestwem Maryi.
Przełożeni przeznaczyli go na nauczyciela historii
Kościoła w seminarium zakonnym w Krakowie. Zaczął werbować kleryków do Rycerstwa Niepokalanej. Wskutek tego, do formacji
tej zaczęli napływać nie tylko klerycy i franciszkanie, ale również ludzie
świeccy. Maksymilian zbierał ich w jednej z sal przy kościele franciszkanów i wygłaszał do nich referaty o
Niepokalanej,
o życiu wewnętrznym.
Niestety, rozwijająca się gruźlica zmusiła przełożonych, by
wysłali go na trzy miesiące do
Zakopanego.
Tam odprawił rekolekcje. Gdy nastąpiła wyraźna poprawa, wrócił
do Krakowa. Kiedy jednak choroba powróciła, prowincjał wysłał go ponownie do Zakopanego, zabraniając mu wszelkiej pracy apostolskiej.
Przebywał tam osiem miesięcy, po czym przełożeni za poradą lekarzy przenieśli
go do Nieszawy.
Z końcem października 1921 roku, powrócił do Krakowa, gdzie 2 stycznia 1922 roku, dotarło do niego
zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską Rycerstwa Niepokalanej.
W tym samym
miesiącu zaczął wydawać w Krakowie miesięcznik pod znamiennym tytułem: Rycerz
Niepokalanej”,
 który
z czasem zdobył sobie niezmiernie wielką popularność w Polsce i za granicą.
Przełożeni zaniepokojeni zbyt szeroko zakrojoną – w ich mniemaniu – akcją Ojca
Kolbego, przenieśli go do Grodna.
Jednak i tu podjął on dzieło szerzenia Rycerstwa i „Rycerza”.
Maksymilian zdobył małą drukarkę i wśród współbraci znalazł
ochotnych pomocników. Zaczął także werbować powołania do pracy wydawniczej.
Dzięki temu „Rycerz” stale zwiększał swój nakład. W ciągu
pięciu lat, od roku 1922 do roku 1927,  z pięciu tysięcy wzrósł do siedemdziesięciu
tysięcy egzemplarzy!
Gdy w klasztorze grodzieńskim pole do pracy okazało się zbyt ciasne,
Ojciec Maksymilian Maria – za pozwoleniem przełożonych – zaczął oglądać się za
nową placówką. Książę Jan Drucki – Lubecki ofiarował mu w okolicach Warszawy pięć morgów pola ze swego majątku Teresin.
Ojciec Kolbe zjawił się w późniejszym Niepokalanowie 6 sierpnia 1927 roku i postawił tam figurę Niepokalanej. Z pomocą
oddanych sobie współbraci i okolicznej ludności zabrał się do budowy kaplicy. Postawiono także drewniane baraki, do których wniesiono maszyny. Przenosiny miały
miejsce 21 listopada 1927 roku, czyli w
święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.
Kiedy dzieło w Niepokalanowie doszło do pełni rozwoju, za zezwoleniem
generała zakonu Ojciec Kolbe, w towarzystwie czterech braci zakonnych, udał się
w 1930 roku do Japonii, aby tam szerzyć
wielkie dzieło.
Po trzech miesiącach pobytu miał już własną drukarnię i
dom. Rozrastał się nakład japońskiej wersji „Rycerza”.  W 1931 roku, Maksymilian nałożył habit franciszkański pierwszemu
Japończykowi.
Dał mu na imię Maria. W tym samym roku nabył pod klasztor
dziki stok góry, gdzie wystawił pierwszy własny budynek. Tak powstał japoński
Niepokalanów. W roku 1934 poświęcono tam
nowy kościół.
W roku 1936 japoński Niepokalanów był już na tyle okrzepły, że
Ojciec Kolbe mógł go opuścić. Na
kapitule prowincjalnej został bowiem wybrany przełożonym Niepokalanowa w
Polsce.
Po sześciu latach nieobecności wrócił do kraju. Sława Niepokalanowa
rosła. Co roku zgłaszało się około tysiąca ośmiuset kandydatów. Ojciec Kolbe
osobiście przyjmował zgłaszających się. Stosował surową selekcję. Przyjmował zwykle około stu. Głównym
warunkiem przyjęcia było pragnienie świętości.
W roku 1939 Niepokalanów liczył już trzynastu ojców, osiemnastu
kleryków – nowicjuszy, ponad pięciuset braci profesów, ponad osiemdziesięciu
kandydatów na braci i około stu dwudziestu chłopców w małym seminarium. Rycerz
Niepokalanej” osiągnął nakład siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy egzemplarzy.
 Od roku 1938 Niepokalanów miał też własną
radiostację, której sygnałem była melodia „Po górach, dolinach…”.
1 września 1939 roku
wybuchła druga wojna światowa.
Już 12
września Niepokalanów dostał się pod okupację niemiecką. 19 września gestapo
aresztowało tych jego mieszkańców, którzy nie zdołali na czas uciec lub uciekać
nie chcieli. Ale oto w samą uroczystość
Niepokalanego Poczęcia Maryi, 8 grudnia, nastąpiło zwolnienie wszystkich z
obozu.
Ojciec Kolbe natychmiast wrócił do Niepokalanowa i na nowo
zorganizował wszystko od początku w warunkach o wiele trudniejszych. Trzeba
było przygotować około trzech tysięcy
miejsc dla wysiedlonych Polaków z poznańskiego, wśród których było około dwóch
tysięcy Żydów.
Udało się zmobilizować wielu współbraci do tej inicjatywy. Nie mogąc wydawać żadnych pism, Maksymilian
zorganizował nieustanną adorację Najświętszego Sakramentu
i otworzył
warsztaty dla ludności: kuźnię, blacharnię, dział naprawy rowerów i zegarów,
dział fotografii, zakład krawiecki i szewski, dział sanitarny – i wiele jeszcze
innych.
Jednak 17 lutego 1941 roku,
w Niepokalanowie ponownie zjawiło się gestapo i zabrało Ojca Kolbego
oraz
czterech innych ojców. Wywieziono ich do Warszawy. Ojca Kolbego umieszczono na
Pawiaku. Strażnik na widok zakonnika w habicie z różańcem u pasa zapytał, czy wierzy w Chrystusa. Kiedy
otrzymał odpowiedź, że wierzy, wymierzył mu silny policzek.
Powtórzyło się to
wiele razy, ale Maksymilian nie ustąpił.
Wkrótce jednak zabrano mu habit i nakazano wdziać strój więźnia.
28 maja 1941 roku, został wywieziony do
Oświęcimia. Tu otrzymał na pasiaku numer 16670.
Przydzielono go do oddziału
„Krwawego Krotta”, znanego kryminalisty. Pewnego dnia tak skatował on Ojca Kolbego, że ten był cały pokrwawiony. Wówczas
Krott kazał jeszcze wymierzyć Zakonnikowi pięćdziesiąt razów. Przekonany, że
nie żyje, kazał przykryć go gałęziami. Koledzy jednak wyciągnęli go i umieścili
w rewirze.
Cierpiał strasznie. Ale
wszystko znosił heroicznie, dzieląc się nawet swoją głodową porcją z innymi.
Współwięźniów pocieszał i zachęcał do oddania się w opiekę Niepokalanej.
Pod koniec lipca 1941
roku z bloku, w którym był Ojciec Kolbe, uciekł jeden z więźniów.
Rozwścieczony komendant Karol Frotzsch zwołał na plac apelowy
wszystkich więźniów z bloku i wybrał
dziesięciu, skazując ich na śmierć głodową.
Wśród nich znalazł się także Franciszek Gajowniczek, który
osierociłby żonę i dzieci. Wtedy z szeregu
wystąpił Ojciec Maksymilian i poprosił, aby to jego skazano na śmierć w miejsce
Gajowniczka.
Na pytanie kim jest, odpowiedział, że jest kapłanem katolickim.
Poszedł więc z dziewięcioma towarzyszami do
bloku trzynastego, zwanego blokiem śmierci.
Przyzwyczajony do głodu, przez dwa tygodnie pozostał żywy bez
kruszyny chleba i kropli wody. Wreszcie hitlerowcy
dobili go zastrzykiem fenolu. Stało się to dnia 14 sierpnia 1941 roku.
Była
to wigilia uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ciała Świętego
Maksymiliana nie ma. Zostało ono spalone w krematorium.
Dzięki ofierze Ojca Maksymiliana, Franciszek Gajowniczek zmarł dopiero w 1995 roku, w wieku
dziewięćdziesięciu czterech lat.
17 października 1971 roku, Papież Paweł VI
dokonał osobiście, w sposób uroczysty, Beatyfikacji Ojca Maksymiliana – w
obecności wielu tysięcy wiernych z całego świata i ponad trzech tysięcy pielgrzymów
z Polski. Kanonizacji dokonał 10 października
1982 roku Jan Paweł II.
Swoistym komentarzem do całej historii życia Maksymiliana, a
szczególnie – do ofiary, jaką ze swego życia złożył, mogą być jego własne
słowa, zamieszczone w jednym z pism: „Dozwól mi chwalić Cię, Panno
Przenajświętsza. Dozwól, bym własnym kosztem Cię chwalił. Dozwól, bym dla Ciebie i tylko dla Ciebie żył, pracował, cierpiał, wyniszczył
się i umarł.
Dozwól, bym do Ciebie cały świat przywiódł. Dozwól, bym się
przyczynił do jeszcze większego, do jak największego wyniesienia Ciebie. Dozwól, bym Ci przyniósł taką chwałę,
jakiej jeszcze nikt Ci nie przyniósł!
Dozwól, by inni mnie w gorliwości o
wywyższenie Ciebie prześcigali, a ja ich, tak
by w szlachetnym współzawodnictwie chwała Twoja wzrastała coraz głębiej, coraz
szybciej, coraz potężniej,
tak jak tego pragnie Ten, który Cię tak
niewysłowienie ponad wszystkie istoty wyniósł. 
W Tobie jednej bez porównania bardziej uwielbiony stał się Bóg niż
we wszystkich Świętych swoich. Dla
Ciebie stworzył Bóg świat. Dla Ciebie i mnie też Bóg do bytu powołał. Skądże mi to szczęście? O dozwól mi chwalić Cię, o Panno
Przenajświętsza!”
To z pism dzisiejszego naszego Patrona.
    A w czytaniach mszalnych,
których dziś wysłuchaliśmy, ukazana została tajemnicza wizja zjedzenia przez Proroka zwoju księgi, co stało się
źródłem natchnienia i siły do przemawiania w imieniu Boga. W Ewangelii z kolei
słyszmy zdecydowane słowa Jezusa, który domaga się od swoich uczniów i
słuchaczy prostoty dziecka, bo tylko w
ten sposób można wejść do Królestwa niebieskiego.
Bóg bowiem kocha to, co
proste, co małe, co zagubione… On szuka zabłąkanej owcy, Jego serce porusza
prostota i czystość człowieka niewinnego. A któż jest bardziej niewinny, jak
dziecko?…
    Możemy się, Kochani,
zastanawiać, co łączy oba te przesłania
dzisiejszych czytań?
A może lepiej – kto łączy? Ojciec Maksymilian Maria Kolbe, dzisiejszy Patron, który po to zdobywał
szlify naukowe w Polsce i w Rzymie, po to dosłownie „połykał” księgi pełne
mądrości, by potem stać się prostym, jak dziecko, i pomagać najbiedniejszym,
najbardziej pokrzywdzonym i odrzuconym, a na koniec – samemu stać się takim. Właściwie, to chyba nawet trudno wskazać
jakiś jeden, charakterystyczny dla niego rys świętości, bo już na pierwszy rzut
oka widać ich bardzo, bardzo wiele…
Muszę zatem sam odpowiedzieć sobie na pytanie: który z tychże rysów świętości Maksymiliana
Marii Kolbego do mnie przemawia najbardziej i którym ja osobiście chciałbym się
kierować w życiu?

4 komentarze

  • Maria Valtorta – Poemat Boga-Człowieka

    Ile dni minęło? Trudno to ustalić w sposób pewny. Gdyby próbować określić według kwiatów tworzących wieniec wokół martwego ciała, można by rzec, że upłynęło kilka godzin. Sądząc jednak po zwiędłych liściach gałązek oliwnych, na których złożono świeże kwiaty, oraz po zwiędłych kwiatach położonych jak relikwie na pokrywie skrzyni, można sądzić, że minęły już dni.

    Jednak ciało Maryi jest takie, jakby dopiero co oddała ducha. Żadnego znaku śmierci na Jej twarzy ani na małych dłoniach. Żadnego nieprzyjemnego zapachu w izbie. A nawet unosi się tu [przyjemna] woń, którą trudno określić. To jakby mieszanina kadzidła, zapachu lilii, róż, konwalii albo górskich traw.

    Jan, który czuwa – nie wiadomo od ilu już dni – zasypia, pokonany przez znużenie. Siedzi wciąż na taborecie, oparty plecami o ścianę, obok wychodzących na taras otwartych drzwi. Światło lampy, która stoi na podłodze, oświetla go od dołu. Pozwala to dostrzec jego twarz, zmęczoną i bardzo bladą. Tylko oczy są zaczerwienione od łez.

    To już chyba świt, bo w słabym brzasku staje się widoczny dla oka taras oraz oliwki otaczające dom. Światło staje się coraz silniejsze. Wchodząc przez drzwi sprawia, że w pomieszczeniu widać wyraźnie nawet sprzęty oddalone od lampy, które wcześniej ledwie zarysowywały się [w mroku].

    Nagle izbę zalewa potężne światło: światło srebrzyste z odcieniem błękitu, fosforyzujące. Wciąż wzrasta i przewyższa już światło jutrzenki i lampy. Jest to światło podobne do blasku, jaki napełniał Grotę Betlejemską w chwili Boskich Narodzin. W tej rajskiej światłości ukazują się postacie aniołów. Są światłością jeszcze wspanialszą od tak już potężnej pierwszej jasności. Jak wtedy, gdy aniołowie ukazali się pasterzom, [tak i teraz] tańczą iskry o wszelkich barwach, wydobywające się z delikatnie poruszających się [anielskich] skrzydeł. Słychać ich szelest – harmonijny, słodki jak brzmienie harfy.

    Anielskie postacie tworzą wieniec wokół posłania. Pochylają się nad nim, podnoszą nieruchome ciało i silniej poruszają skrzydłami, co wzmacnia istniejący już przedtem dźwięk. Przez szczelinę, która w cudowny sposób otwarła się w dachu – tak jak dzięki cudowi otwarł się Grób Jezusa – [aniołowie] odchodzą, unosząc ze sobą ciało swej Królowej. [Jest to ciało] najświętsze, to prawda, jednak nie doznało jeszcze uwielbienia i wciąż podlega prawom materii. Od tego poddania wolny był Chrystus, kiedy zmartwychwstał z [ciałem] uwielbionym.

    Dźwięk, wywoływany [poruszeniem] skrzydeł anielskich, wzrasta i jest teraz potężny jak głos organów. Pogrążony we śnie Jan poruszył się dwa lub trzy razy na swym taborecie, jakby przeszkadzało mu silne światło i dźwięk anielskich głosów. [Teraz] budzi się całkowicie, z powodu tego potężnego dźwięku i silnego podmuchu powietrza. Wpada ono przez odkryty dach i wychodzi otwartymi drzwiami, tworząc pewien rodzaj wiru. [Podmuch ten] porusza pustymi już przykryciami posłania i szatami Jana, gasi lampę i z gwałtownym trzaskiem zamyka otwarte drzwi.

    Apostoł – jeszcze na wpół zaspany – rozgląda się wokół siebie, aby uświadomić sobie, co się stało. Widzi, że posłanie jest puste, a dach – odkryty. Pojmuje, że zdarzył się cud. Wybiega na zewnątrz, na taras, i – jakby pod wpływem duchowej podniety lub niebiańskiego wezwania – podnosi głowę. Chcąc patrzeć musi przysłonić ręką oczy, chroniąc wzrok przed wschodzącym właśnie słońcem.

    I widzi. Dostrzega ciało Maryi – jeszcze pozbawione życia, zupełnie podobne do ciała śpiącej osoby – wznoszące się coraz wyżej, podtrzymywane przez zastęp anielski. Powiewa poła płaszcza Maryi i welon, jakby żegnając się po raz ostatni. Być może dzieje się tak z powodu podmuchu wiatru, wywołanego szybkim wznoszeniem się i ruchem skrzydeł anielskich. Kwiaty, które Jan układał wokół Maryi i wciąż zmieniał, pozostały z pewnością w fałdach Jej szat i opadają teraz deszczem na taras i na całe Getsemani. Potężne „hosanna” anielskiego zastępu coraz bardziej oddala się i cichnie…

    • Jan nie przestaje śledzić wzrokiem ciała unoszonego do Nieba. Niewątpliwie dzięki cudowi – uczynionemu dla niego przez Boga, aby go pocieszyć i wynagrodzić za jego miłość do przybranej Matki – widzi wyraźnie, że Maryja, ogarnięta teraz promieniami wschodzącego słońca, wychodzi z ekstazy, która odłączyła Jej duszę od ciała. Odzyskuje życie, wstaje, gdyż teraz Ona także posiada dary właściwe ciałom uwielbionym.

      Jan patrzy i patrzy. Udzielony przez Boga cud daje mu możliwość – wbrew wszelkim prawom naturalnym – dostrzegania Maryi, która teraz szybko wznosi się ku Niebu. Śpiewający „hosanna” aniołowie już Jej nie pomagają, lecz otaczają Ją.

      Jana zachwyca ta wizja. Jej piękna żadne pióro ludzkie, żadne słowo człowieka, żadne dzieło artysty nie będzie mogło nigdy opisać ani przedstawić. Jest to piękno nie do opisania.

      Jan, oparty wciąż o murek tarasu, nadal patrzy na tę wspaniałą i rozbłyskującą Bożą formę. W istocie tak można nazwać Maryję uformowaną przez Boga w sposób szczególny. On chciał, żeby była niepokalana jako forma dla Wcielonego Słowa. Maryja wznosi się coraz wyżej. A oto ostatni, największy cud udzielony przez Boga-Miłość temu, który Go doskonale miłuje: cud zobaczenia spotkania Najświętszej Matki z Jej Najświętszym Synem. Jezus – równie jaśniejący i pełen blasku, piękny nieopisaną pięknością – szybko zstępuje z Nieba. Zbliża się do Matki, tuli Ją do serca i razem – jaśniejąc bardziej niż dwie największe gwiazdy – odchodzą tam, skąd Jezus przyszedł.

      Widzenie Jana skończyło się. Spuszcza głowę. Na zmęczonej twarzy można wyczytać zarówno ból, z powodu utraty Maryi, jak i radość z Jej chwalebnego losu. Radość jednak góruje już nad bólem. Mówi:

      «Dziękuję, mój Boże! Dziękuję! Przewidywałem, że to się stanie. Chciałem czuwać, aby nie uszło mojej uwadze żadne wydarzenie związane z Jej Wniebowzięciem. Jednak od trzech dni już nie spałem! Sen i znużenie dodane do smutku pokonały mnie i zwyciężyły akurat wtedy, gdy Wniebowzięcie było bliskie… Ale może Ty tego chciałeś, o Boże, żebym nie zakłócił tej chwili i żebym zbytnio nie cierpiał… Tak, niewątpliwie tego chciałeś, jak teraz pragnąłeś, żebym zobaczył to, czego bez cudu nie mógłbym ujrzeć. Pozwoliłeś mi jeszcze zobaczyć Ją – choć tak już daleką, uwielbioną i chwalebną – [tak wyraźnie], jakby była przy mnie. I ujrzeć znowu Jezusa!… O, błogosławione widzenie, nieoczekiwane, niespodziewane! Dar Jezusa-Boga przewyższający wszystkie dary dla Jego Jana! Najwyższa łaska! Zobaczyć ponownie mojego Nauczyciela i Pana! Zobaczyć Go przy Jego Matce! Jego – podobnego do słońca i Ją – podobną do księżyca! Oboje w niewysłowionym blasku, z powodu uwielbienia, i szczęśliwych ze zjednoczenia na zawsze! Czymże teraz będzie Raj, który rozjaśnicie Swym blaskiem Wy: największe gwiazdy niebiańskiego Jeruzalem! Jakaż to radość chórów anielskich i świętych! Taka sama jak radość z danej mi wizji Matki i Syna. Ona jest tak wielka, że zaciera wszelki Jej [dawny] smutek, wszelki Ich [dawny] smutek. Nawet mój smutek ustaje i zastępuje go we mnie pokój. Z trzech cudów, o które prosiłem Boga, dwa się spełniły. Zobaczyłem, jak życie powróciło do Maryi, i czuję, że do mnie powraca pokój. Ustało wszelkie moje udręczenie, bo zobaczyłem Was znów zjednoczonych w chwale. O Boże, dziękuję Ci za to! Dziękuję Ci, że dałeś mi możność zobaczenia – dzięki tej Istocie Najświętszej, ale przecież będącej człowiekiem – jaki jest los świętych. [Dziękuję, że mogłem zobaczyć], jaki będzie [ich los] po sądzie ostatecznym i po zmartwychwstaniu ciał połączonych ponownie z duchem, który w godzinie śmierci wstąpił do Nieba.

    • Nie musiałem tego widzieć, żeby uwierzyć, bo zawsze mocno wierzyłem we wszystkie słowa Nauczyciela. Jednak po wiekach czy tysiącleciach wielu będzie wątpić, że ciało, które stało się prochem, będzie mogło na nowo stać się ciałem żyjącym. Tym będę mógł powiedzieć, przysięgając na rzeczy najwyższe, że nie tylko Chrystus własną Swą Boską mocą powrócił do życia, ale że także Jego Matka w trzy dni po Swej śmierci – o ile można śmiercią nazwać taką śmierć – odzyskała życie i w ciele połączonym z duszą zajęła Swe wieczne mieszkanie w Niebie, u boku Syna. Będę mógł powiedzieć: „Wierzcie, wszyscy chrześcijanie, w zmartwychwstanie ciał na końcu wieków i w życie wieczne dusz i ciał – błogosławione dla świętych, a straszliwe dla nie skruszonych grzeszników. Wierzcie i żyjcie w sposób święty, jak święcie żyli Jezus i Maryja, abyście dostąpili tego samego losu. Widziałem Ich ciała wstępujące do Nieba. Mogę o tym zaświadczyć. Żyjcie sprawiedliwie, żebyście mogli pewnego dnia znaleźć się z duszą i ciałem w nowym i wiecznym świecie, blisko Jezusa-Słońca i Maryi: Gwiazdy wszystkich gwiazd.” Jeszcze raz dzięki Ci, o Boże!

      A teraz pozbierajmy to, co pozostało po Niej: kwiaty opadłe z Jej szat, liście oliwek, które pozostały na łóżku… przechowajmy je… Będą przydatne… Tak, przydadzą się do udzielenia pomocy i pociechy moim braciom, których na próżno oczekiwałem. Prędzej czy później spotkam ich…»

      [Jan] zbiera nawet opadłe płatki kwiatów. Wraca do izby, trzymając je w pole płaszcza. Przygląda się uważnie otworowi w dachu i woła:

      «Nowy cud! Nowa i zadziwiająca harmonia cudów w życiu Jezusa i Maryi! On, Bóg, zmartwychwstał o własnych siłach. Swoim pragnieniem odsunął kamień Grobu i dzięki własnej mocy wzniósł się do Nieba. Maryja – choć Najświętsza, ale jednak córka człowiecza – otrzymała pomoc aniołów. Oni to utorowali Jej przejście, żeby mogła się wznieść do Nieba. Z ich też pomocą unosiła się tam.

      Co do Chrystusa to duch powrócił, żeby ożywić Jego Ciało, gdy było jeszcze na ziemi. Było to potrzebne, aby zmusić do milczenia Jego nieprzyjaciół i utwierdzić w wierze wszystkich Jego wiernych i zwolenników. Do najświętszego ciała Maryi duch powrócił wtedy, kiedy było ono już na progu Raju, bo dla Niej nie trzeba było nic innego. O doskonała mocy nieskończonej Mądrości Boga!…»

      Jan zbiera teraz do jakiegoś płótna kwiaty i liście, które zostały na posłaniu. Dołącza do nich te kwiaty, które pozbierał na zewnątrz, i kładzie je razem na wieku skrzyni. Potem otwiera ją, wkłada do niej poduszkę Maryi i przykrycie z łóżka. Schodzi do kuchni i zbiera inne przedmioty: wrzeciono i kądziel, naczynia, którymi Maryja się posługiwała. Układa je z innymi rzeczami. Zamyka skrzynię, siada na taborecie i mówi:

      «Teraz już wszystko się dokonało, także dla mnie! Jestem wolny i mogę już odejść stąd tam, dokąd Duch Boży mnie poprowadzi. Pójdę rozsiewać słowo Boże, które Nauczyciel dał mi do przekazania ludziom… Uczyć miłości… Uczyć jej, żeby ludzie uwierzyli w Miłość i w jej moc. Dać im poznać to, co Bóg-Miłość uczynił dla ludzi. Jego stałą Ofiarę, Jego Sakrament i Obrzęd… Aż do końca wieków możemy być zjednoczeni z Jezusem Chrystusem przez Eucharystię i odnawiać Obrzęd oraz Ofiarę, jak On nakazał to czynić. Wszystko to dary doskonałej Miłości!… Sprawić, żeby kochali Miłość i uwierzyli w Nią tak, jak my uwierzyliśmy i wierzymy. Będę rozsiewać Miłość, aby żniwo i połów były obfite dla Pana. Miłość otrzymuje wszystko. To powiedziała Maryja w ostatnich słowach do mnie. Określiła mnie jako wyjątkowo miłującego w gronie apostołów, całkowicie różniącego się od Iskarioty, który nienawidził. Piotr był, [jak powiedziała,] porywczy; Andrzej – łagodny; synowie Alfeusza – święci i mądrzy, postępowali szlachetnie… i tak dalej. Ja, miłujący – teraz gdy już nie mam na ziemi Nauczyciela ani Jego Matki do miłowania – pójdę szerzyć miłość wśród narodów. Miłość będzie moją bronią i nauką. Dzięki niej zwalczę demona, pogaństwo i zdobędę wiele dusz. W ten sposób będę naśladować Jezusa i Maryję, którzy byli doskonałą miłością na ziemi.»

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.