Mocne postanowienie poprawy

M

Szczęść Boże! Moi Drodzy, chociaż dzisiaj jest Święto Świętego Kazimierza, Królewicza, to jednak chcąc dotrzymać danego słowa, dotyczącego kazań pasyjnych, zamieszczam dziś kolejne rozważanie, tym razem na temat mocnego postanowienia poprawy. Z tego też powodu rezygnuję ze Słowa Bożego, przeznaczonego na dzisiejszy dzień, a zamieszczam Słowo, stanowiące podstawę właśnie do rozważania pasyjnego. Gdyby ktoś bardzo chciał jednak pochylić się nad świadectwem świętości dzisiejszego Patrona – a warto! – to proszę o skorzystanie z rozważania sprzed roku.
                Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Kazanie pasyjne o
mocnym postanowieniu poprawy,
na podstawie
perykopy: Łk 23,26–31
Z Ewangelii według
Świętego Łukasza:
Gdy Go wyprowadzili,
zatrzymali niejakiego Szymona z Cyreny, który wracał z pola.
Włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem.
A
szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i
płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: «Córki
jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i
nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą:
„Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi,
które nie karmiły”. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na
nas! i do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem
to czynią, cóż się stanie z suchym?»
Z Bożą pomocą
kontynuujemy naszą refleksję nad pięcioma warunkami
Sakramentu Pokuty.
Jest to temat, który jak najbardziej pasuje
na tak zwane kazania pasyjne, skoro bowiem chcemy uwielbiać Pana za
Jego Ofiarę, złożoną dla naszego zbawienia, to musimy niejako od
razu zapytać o owoce tej Ofiary w naszym życiu.
A przecież
takim konkretnym owocem z całą pewnością jest nasze pojednanie
z Bogiem,
dokonujące się nade wszystko w Sakramencie Pokuty.
Dlatego nie rozważamy – niejako dla samego tylko rozważania –
kolejnych etapów Męki Jezusa, ale idziemy krok dalej, aby
zapytać o jej przełożenie na nasze życie duchowe.
I oto w czasie
pierwszego naszego spotkania mówiliśmy sobie o rachunku
sumienia,
który koniecznie należy przeprowadzić przed każdą
Spowiedzią – naprawdę przed każdą!
– korzystając przy
tym z pomocy książeczki do nabożeństwa czy innego wydawnictwa,
zawierającego w sobie pytania, dotyczące naszego życia i
postępowania.
Taki dokładny rozrachunek ze swoim życiem pomoże
nam z całą pewnością poznać pełną prawdę o sobie. A
przy Spowiedzi o to właśnie chodzi, bo po co w ogóle do niej
przystępować, jeżeli ma się okazać, że tak naprawdę to „ja
nie mam grzechów”…
Jeżeli idę do Boga z
prośbą o przebaczenie grzechów, to nade wszystko muszę
wiedzieć, jakich
…. I właśnie to poznanie prawdy o sobie ma
nas prowadzić do wzbudzenia w sobie żalu za grzechy.
Przypominamy sobie w tym momencie, że mówiąc o tymże żalu, nie
mamy na myśli jakiegoś emocjonalnego wyrażania
zewn
ętrznych tylko wzruszeń, a już tym bardziej
– jakiejś gry pozorów, jakiegoś udawania przed
ludźmi
rzekomo wielkiego bólu tylko po to, aby
wzbudzić podziw innych, czy współczucie dla swoich teatralnych
przeżyć…
Mówiąc o żalu za
grzechy, mamy na myśli nie histeryczne zawodzenie i płacz na pokaz,
ale wewnętrzne, głęboko w sercu i umyśle podtrzymywane
przekonanie, że mi jest źle z grzechem, który popełniam.
To
jest – innymi słowy mówiąc – bardzo świadome, zdecydowane
nieakceptowanie grzechu w sobie. To jest bardzo świadome i
zdecydowane pragnienie zerwania z grzechem! Zerwania
jednoznacznego i absolutnego!
A zatem – żal za
grzechy to nie jakiś wybuch emocji, ale wynik refleksji, to
świadoma decyzja mojego umysłu, to jest bardzo mocne
przekonanie, że grzech jest zły, że ja go nie chcę, że go nie
akceptuję nawet w najmniejszym wymiarze, że chcę z nim zerwać
całkowicie!
Przy czym nadmieńmy to
sobie jeszcze, że czym innym jest świadomość, iż mogę –
niestety – ów grzech popełnić,
a zupełnie czym innym jest
to, że ja go chcę popełnić. I właśnie żal za grzechy
polega nam tym, że ja bardzo nie chcę grzechu, chociaż
wiem, że – niestety – mogę ulec pokusie.
Żeby jednak udało się
pokonać w sobie owe pokusy i skutecznie z nimi walczyć, słowem –
żeby nasz żal za grzechy miał sens i prowadził do przemiany
życia, musi się nierozerwalnie wiązać z mocnym postanowieniem
poprawy.
Czymże ono jest?
Jest to świadoma
decyzja o podjęciu pewnych działań
– albo powstrzymaniu
się od jakichś działań lub zachowań
– co ma zaowocować
tym, że ja na przyszłość uniknę grzechu. Jakim winno być owo
postanowienie, aby spełniło właściwie swoją rolę?
Zawsze powinno ono być
konkretne,
bo tylko wtedy będzie prawdziwe i tylko wtedy
uda się je zrealizować. Nie może się ono zatem wyrażać w
słowach: „będę lepszy”, „poprawię się”, „coś tam w
życiu trzeba by zmienić”… Z takich postanowień nic nie
wynika
i o żadnej poprawie nawet nie ma co myśleć. Dlatego
musimy sobie jasno zaplanować, jakie to konkretne działanie
będziemy po Spowiedzi podejmować, aby z jednym chociaż grzechem
skutecznie się rozprawić. Kiedy się bowiem chcemy
brać za wszystko naraz,
za wszystkie swoje grzechy i słabości
i wszystkie chcieć bardzo intensywnie pokonywać – to na pewno
nic z tego nie będzie, bo jest to działanie ponad nasze siły.
Postanowienie poprawy
musi być konkretne i szczegółowe! Po Spowiedzi powinniśmy
wziąć się do pracy – takiej intensywnej pracy – nad jednym,
wybranym grzechem.
Oczywiście, nad innymi sprawami zachowujemy
takie ogólne czuwanie, ale intensywnie pracujemy nad jednym
grzechem.
Powinniśmy wybrać ten spośród naszych grzechów,
który jest źródłem innych, albo który jakoś tak
szczególnie dotkliwie ciąży nam na sumieniu, albo ten,
który jakoś tak najbardziej boleśnie wewnętrznie nas
„rozbija”
Nie bierzmy się zatem
za coś mniej istotnego, zostawiając na święte: „później”,
na sakramentalne: „kiedyś tam”, rozwiązywanie najcięższych
problemów. Nie! Weźmy się właśnie za ten grzech najcięższy,
najbardziej bolesny, rzutujący na całą naszą postawę – i nad
tym grzechem, nad jego pokonywaniem, cierpliwie pracujmy!
To nasze postanowienie
musi być – jak sama nazwa wskazuje – mocne, a zatem to
nie może być takie powiedzenie sobie byle czego, żeby Panu Bogu
jakimś tam drobiazgiem „zamydlić oczy”. Ja muszę z całą
świadomością, z całym przekonaniem, bardzo jasno i zdecydowanie
wyrazić chęć pracy nad sobą, pracy nad pokonaniem tego
jednego, wybranego grzechu. Ja muszę tego mocno chcieć,
ja muszę tego bardzo chcieć, ja muszę zrobić wszystko, co
w mojej
ludzkiej mocny, wspartej łaską Bożą, aby to
dobre dzieło udało się zrealizować, a nie tylko tak od
niechcenia, albo od przypadku do przypadku…
Oczywiście, musimy
sobie już tutaj bardzo jasno powiedzieć, że to nie będzie
takie proste.
Wiele bowiem osób, które podejmuje takowe
postanowienie, jakoś tak sobie kojarzy, że skoro już je podjęli,
to z jakąś sferą swego życia mają spokój, to już uda
się tę słabość od razu opanować, uda się szybko pokonać ten
grzech, a więc – mówiąc kolokwialnie – sukces murowany!

A tu się okazuje, że
kiedy człowiek przy Spowiedzi coś sobie postanowił, to jeszcze
tego samego dnia upadł w grzech. Znowu ten sam grzech, który
się już tyle razy zdarzył. I co wtedy robić? Przychodzi
załamanie,
bo przecież ja sobie postanowiłem poprawę, mocno
sobie postanowiłem, a tu nie dość, że nie widać poprawy, to
jeszcze tak szybko się ów grzech zdarzył ponownie.
Moi Drodzy, nie
załamujmy się
z tego powodu, że nie od razu udaje się nam
pokonać zło w sobie, że ono wraca. Tylko cierpliwą pracą,
wspartą modlitwą, można coś w tych sprawach osiągnąć!

Niecierpliwość natomiast jest wrogiem wszelkiej naszej pracy
duchowej, stanowi za to wielką radość i satysfakcję dla
szatana,
któremu zależy na tym, aby nas przekonać do tego, iż
nie ma sensu się wysilać, nie ma sensu dalej się zmagać, że to
jest trud bezowocny… Nie uwierzmy nigdy szatanowi w te sugestie
i nie rezygnujmy z pracy duchowej!
Cierpliwy trud, konkretna
praca nad sobą, wsparta modlitwą – musi przynieść owoce.

Pamiętajmy, że
postanowienie to jest – no właśnie! – postanowienie, a więc
jakiś plan pracy, jakiś szczery zamiar,
jakaś chęć. To nie
jest stwierdzenie, że ja tego grzechu nie popełnię. Nie! To jest
stwierdzenie, że teraz oto będę robił to, lub tamto, aby
unikać grzechu;
teraz zaangażuje się w jakieś dobro, albo
zrezygnuję z jakiegoś złego działania, ale ja nie mogę
zagwarantować, że mi się to 
zaraz uda.
Trzeba chyba
zaryzykować stwierdzenie, iż bardziej prawdopodobne jest to, że
się właśnie
od razu nie uda. Ja muszę –
jeśli tak można to w ogóle określić – wkalkulować niejako w
koszta pewne niepowodzenia swoich działań. Ale
istotne jest to, że ja naprawdę i szczerze chcę coś z tym złem
zrobić. Dlatego jeżeli nie wyszło za pierwszym razem, biorę się
od nowa, wierząc głęboko, że wyjdzie za drugim. Jeżeli
nie wyszło za drugim, biorę się od nowa do pracy, wierząc
głęboko, że wyjdzie za trzecim. Jeżeli nie wyszło za
trzecim, to… I tak mógłbym tu wyliczać do północy i dojść w
ten sposób do pięć tysięcy dwusetnego dwudziestego razu (czyli
tyle, ile jest mniej więcej odcinków „Mody na sukces”), a i tak
bym powiedział, że skoro tym razem nie wyszło, to trzeba się
brać od nowa
Oczywiście, to jest
znacząca przesada – jak twórcy tego fatalnego filmu przesadzają
z liczebnością jego odcinków – ale sama zasada ciągłego
zaczynania od nowa już przesadą nie jest.
Kochani, to na tym
polega praca nad sobą. Nasze pokonywanie zła w sobie dokonuje się
metodą małych zwycięstw. Zatem, muszę zgodzić się na to,
że moje szczere i mocne postanowienie poprawy raz się uda
zrealizować, a raz się nie uda.
Potem będzie taka sytuacja, że
raz się uda, a dwa razy się nie uda, czyli będzie jeden
krok do przodu, a dwa do tyłu. Ale za jakiś czas będą dwa do
przodu, a jeden do tyłu.
Te proporcje będą się
zmieniały, bo to nie jest tak, że ja się staram, staram i staram,
a tu zupełnie nic nie wychodzi. Nie! Coś tam jednak wychodzi,
następuje jakieś przełamanie impasu, owoce tej pracy są
widoczne
. Co więcej, zauważymy z całą pewnością, że w
momencie, kiedy następuje poprawa z jednego grzechu, z jednej
słabości, niejako automatycznie (chociaż to słowo brzmi
tutaj fatalnie) następuje poprawa z innych grzechów.
Natomiast kiedy byśmy chcieli poprawić się ze wszystkich lub z
kilku jednocześnie, to nie dość, że nic z tego nie będzie, to
jeszcze zniechęcimy się tylko do dalszej pracy.
Pracujemy nad jednym
grzechem, staramy się poprawić z jednej chociaż słabości,
ciesząc się z każdego zwycięstwa. Tak, Kochani, to jest
bardzo ważne! Pamiętajmy, że ostateczne rozprawienie się z jakimś
grzechem, zwycięstwo takie definitywne nad jakąś słabością
dokona się nie inaczej, jak tylko wspomnianą już metodą małych
zwycięstw, małych kroków,
za każdym razem wspieranych łaską
Bożą!
Dlatego trzeba nam się
modlić o siłę do zrealizowania swego postanowienia! I
trzeba – co jest naprawdę bardzo ważne – dziękować Bogu za
każde zwycięstwo!
Tak, za każde małe zwycięstwo trzeba
bardzo serdecznie dziękować Bogu, bo to jest właśnie droga do
tego wielkiego, ostatecznego, pełnego zwycięstwa! My nie możemy
widzieć tylko niepowodzeń,
tylko tego, co nam się nie udało.
My musimy naprawdę docenić to, co nam się udało i że nam się
w
ogóle coś udało.
Ja pamiętam, moi
Drodzy, jak mój Spowiednik powiedział mi kiedyś w ramach pouczenie
na Spowiedzi, żebym mniej walczył ze złem, a więcej czynił
dobra.
Postarajmy się dobrze zrozumieć, o co tu chodziło: tu
nie chodziło o to, żeby banalizować zło, czy żeby znieczulać
się na zło, czy żeby z nim nie walczyć. Nie! Wręcz przeciwnie:
tu chodziło o takie zwykłe przestawienie akcentów. Zamiast
cały czas widzieć przed sobą tylko zło i tylko na nim całą
uwagę koncentrować,
i tylko zadręczać się, że ono gdzieś
tam czyha; i tylko się go obawiać, należy skoncentrować się
na dobru: czynić z radością dobro. A wtedy i zła będzie mniej!

Mówię Wam, Kochani,
że ta prosta myśl mojego Spowiednika – taka oczywista oczywistość
tak mnie poruszyła, że do dzisiaj ciągle do niej wracam
i dodaje mi ona sił. I ciągle przypomina mi, abym nie popadał w
panikę,
że coś mi nie wyszło, że się znowu nie udało, że
znowu postanowienie pozostało nie tak zrealizowane, jak bym chciał,
ale mobilizuje mnie do tego, abym z radością i entuzjazmem
czynił dobro,
dziękując Panu za wszystko, co się udało,
przepraszając za to, co nie wyszło i w tym duchu – właśnie w
duchu radości i nadziei, ze świadomością, że Pan czuwa i sam
pomaga – właśnie w tym duchu ciągle zaczynał
od nowa. Ciągle od nowa!
Wspaniale wyraża to
jedna ze znanym nam piosenek religijnych: „Ciągle zaczynam od
nowa, choć czasem w drodz
e upadam. Wciąż jednak
słyszę te słowa, że kochać – to znaczy powstawać!”
Moi
Drodzy, jeżeli te przepiękne słowa mają gdziekolwiek znaleźć
potwierdzenie, to chyba przede wszystkim na odcinku naszej pracy nad
sobą! Ciągle powstawać, ciągle zaczynać od nowa! I
cieszyć się tym, co się udało, a tego, co się nie udało, nie
traktować jako powód do rozpaczy, ale jako zadanie do pracy.
Tylko
takie radosne działanie przyniesie owoce.
A wszelkie
zestresowanie, jakaś panika, poczucie, że się niczego nie ogarnia
i wszystko się z rąk wymyka – to z całą pewnością stanowi
przeogromną radość dla szatana, ale w naszej pracy nad sobą
oznacza zastój i zniechęcenie.
Dlatego kiedy w czasie
Spowiedzi mówimy: obiecuję poprawę, albo: postanawiam poprawę,
to mamy na myśli właśnie taki konkretny zamiar pracy nad jednym,
najważniejszym grzechem – pracy wspartej modlitwą, pracy
cierpliwie zaczynanej wciąż od nowa, pracy podejmowanej z radością
i codziennie rozliczanej przy wieczornej modlitwie w trakcie
krótkiego rachunku sumienia.
Kochani, nie ma
sposobu, żeby tak realizowane mocne postanowienie poprawy nie
przyniosło dobrych owoców! Po prostu – nie ma sposobu! Ono musi
zaowocować! Ale – pamiętajmy: wszystko z cierpliwością i z
radością! „Ciągle zaczynam od nowa, choć czasem w drodze
upadam. Wciąż jednak słyszę te słowa, że kochać – to znaczy
powstawać!”

9 komentarzy

  • Nic dodać, nic ująć proszę księdza. To prawda, że nie jesteśmy doskonali. Nie wystarczy tylko wierzyć, ale należy też nad swoją wiarą popracować. Wszystko wydaje się oczywiste i proste ale…. no właśnie, tu zaczynają się schody. U pewnej rzeszy wiernych występuje coś takiego jak wewnętrzna blokada nie do wyznania grzechu przy spowiedzi, lecz samego podejścia do konfesjonału. Nie wiem czy ksiądz to rozumie. Dlatego można by się też zastanowić nad tego typu bólem wewnętrznym wierzącego.

    Pozdrawiam;
    Pepe

    • Przyczyn "blokad podejścia do konfesjonału" jest sporo. I jakby mogło się wydawać, że wstyd jest najczęstszą z nich, to chyba jednak tak nie jest.

      Za rozważanie dziękuję
      "Nic dodać nic ująć"
      Pozdrawiam
      Gosia

    • Mnie się wydaje, że ten "lęk przed konfesjonałem samym w sobie" czy "blokada wobec samego faktu podejścia" są trochę "zgrabną wymówką" Przecież obecność konfesjonału jako przedmiotu nie jest konieczna do ważności sakramentu pokuty i jeśli on sam w sobie stanowi poważną przeszkodę czy blokadę, to może trzeba spróbować korzystać z sakramentu bez konfesjonału – usuwamy tym samym blokadę i… teoretycznie nie ma problemu??? No właśnie – obawiam się, że tak nie
      jest,bo my chyba nie tyle boimy się konfesjonału co mamy problem z przyznaniem się do własnych upadków i słabości. Niestety tak jakoś zostaliśmy skonstruowani, że nie lubimy przyznawać sie do naszych słabości… a do konfesjonału właśnie z nimi przychodzimy i to one stanowią dla nas tę blokadę i są powodem wstydu. Kiedys w czasie jakiejś konferencji usłyszałam taki dośc prosty argument, że ten wstyd przed przyznaniem się do grzechu w sakramencie pokuty, to trochę "musztarda po obiedzie" z prostego względu: wstydzić powinniśmy się właściwie w momencie popełniania grzechu i ten wstyd powinien nas powstrzymywać przed jego popełnianiem, natomiast jesli nie wstydziliśmy się zgrzeszyć, to nie ma potrzeby wstydzić się też do tego grzechu przyznać. On juz zaistniał, popełniliśmy go i tego nie da się odwrócić, można natomist się od niego uwolnić – wyznając go w sakramencie pokuty i uzyskując jego przebaczenie, a tego nie ma potrzeby się wstydzić. Przyznam szczerze, że przemówił do mnie ten argument i czasami kiedy rodzą się we mnie rózne opory mówię sobie "nie wstyd ci było to czy tamto zrobić – cóż nie masz wyjścia" i na ogół pomaga… Natomiast generalnie myslę, że trzeba poszukać sobie wyższych racji: klękając u kratek konfesjonału klękamy przed samym Panem Bogiem i to Jemu samemu mówimy "Ojcze zgrzeszyłem" a potem od Niego otrzymujemy zapewnienie "Ja odpuszczam tobie grzechy" (wszystkie, te mniejsze i te większe, te których się wstydzę, te, które mnie przytłaczają, te które po ludzku mnie przerosły) i wobec tego faktu – przebaczenia, którego udziela sam Bóg "blokada przed samym konfesjonałem" nie powinna być żadnym argumentem. Pan Bóg daje mi w sakramencie pokuty kolejną szansę i pozwala zaczynać ciagle od nowa, bierze mnie za rękę, prowadzi mnie przez życie, to jest najpiekniejszy dar jaki otrzymujemy i dla tego daru warto podjąć trud przyznania się do swojej małości. Pozdrawiam serdecznie. J.B.

  • Uważam podobnie jak J.B., niestety zdecydowanie częsciej wstyd nie towarzyszy przy popełnianiu grzechu, a przed spowiedzią owszem :). Cóż, grzech jest często popełniany kiedy "nikt nie widzi" – bo o tym, że jestemy sam na sam z Bogiem w tym momencie nie pamiętamy ;). Natomiast wyznaniu grzechu, czyli przyznaniu się do winy – przed Bogiem – towarzyszy jednak element fizycznosci kapłana ;).

  • Bardzo dziękuję, Kochani, za Wasze opinie. Ja tylko dorzucę, że faktycznie jest coś takiego, jak opór w podejściu do konfesjonału, który jest w rzeczywistości oporem przed przyznaniem się do dokonanego przez siebie zła, a ten z kolei jest tym większy, im dłuższy jest czas od ostatniej Spowiedzi. Osoba spowiadająca się systematycznie, nie odczuwa tak potężnego oporu, chociaż rzeczywiście jakieś tam poruszenie przeżywa, bo to jest naturalne przy tego typu otwieraniu serca i uzewnętrznianiu swoich przeżyć. Jest to zatem jeszcze jeden argument za systematyczną, częstą Spowiedzią. Ks. Jacek

    • Ośmielę się dorzucić jeszcze jeden argument – wydaje mi się, że cenną pomocą w pokonywaniu tych wszystkich trudności o których mówimy może być też wspominany w tych rozważaniach kilkakrotnie przez Księdza Jacka stały spowiednik. To na ogół Ktoś do kogo mamy trochę więcej zaufania, kto dobrze nas zna (także z tej "nieciekawej strony") a co za tym idzie trochę łatwiej wtedy o naszej małości otwarcie mówić. Pozdrawiam serdecznie. J.B.

    • Również popieram!
      Wspaniale jest mieć stałego spowiednika, ale to nie takie proste.
      Biorąc pod uwagę, że Księża zmieniają parafię i często również miasto.
      Wtedy trzeba "szukać" – nowego stałego spowiednika i jest to ksiądz którego się kompletnie nie zna, a to jest najgorsze. Mi osobiście trudno jest iść po kilku latach do Księdza którego nie znam. On mnie nie zna, nic o mnie nie wie – poradzi mi coś na zasadzie "regułki".
      Pozdrawiam
      Gosia

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.