Gdyby nie ten przeklęty marazm!…

G
Szczęść Boże! Dzisiaj, moi Drodzy, piękne święto. Niech będzie dla nas sygnałem i zachętą do wpatrywania się w blask Bożej chwały. Niech temu służy przeżywana przez nas Pielgrzymka – zarówno ta na trasie, jak i ta duchowa…
    Moi Drodzy, kiedy tylko macie okazję, pozdrawiajcie ode mnie i od nas wszystkich Pielgrzymów, zdążających na Jasną Górę. My za nich modlimy się w Celestynowie. Wczoraj zawiązała się u nas Grupa Złota Pielgrzymki Duchowej. To my! Po odmówieniu Różańca i Litanii do Matki Bożej, z odczytaniem z kartek intencji Uczestników, poszliśmy ze śpiewem naszą przykościelną drogą różańcową, aby chociaż trochę zasmakować radości pielgrzymkowej. Tak będzie i dzisiaj – i przez całą Pielgrzymkę. 
        Kochani, pielgrzymujmy razem!
              Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Święto
Przemienienia Pańskiego, C,
do
czytań z t. VI Lekcjonarza: 2 P 1,16–19; Łk 9,28b–36
CZYTANIE
Z DRUGIEGO LISTU ŚWIĘTEGO PIOTRA APOSTOŁA:
Najmilsi:
Nie za wymyślonymi mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam
poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale
nauczaliśmy jako naoczni świadkowie Jego wielkości.
Otrzymał
bowiem od Boga Ojca cześć i chwałę, gdy taki oto głos Go doszedł
od wspaniałego Majestatu: „To jest mój Syn umiłowany, w którym
mam upodobanie”. I słyszeliśmy, jak ten głos doszedł z nieba,
kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej.
Mamy
jednak mocniejszą, prorocką mowę, a dobrze zrobicie, jeżeli
będziecie przy niej trwali jak przy lampie, która świeci w ciemnym
miejscu, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie w waszych
sercach.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Jezus
wziął z sobą Piotra, Jana i Jakuba i wyszedł na górę, aby się
modlić. Gdy się modlił, wygląd Jego twarzy się odmienił, a Jego
odzienie stało się lśniąco białe. A oto dwóch mężów
rozmawiało z Nim. Byli to Mojżesz i Eliasz. Ukazali się oni w
chwale i mówili o Jego odejściu, którego miał dokonać w
Jerozolimie.
Tymczasem
Piotr i towarzysze snem byli zmorzeni. Gdy się ocknęli, ujrzeli
Jego chwałę i obydwóch mężów, stojących przy Nim. Gdy oni
odchodzili od Niego, Piotr rzekł do Jezusa: „Mistrzu, dobrze, że
tu jesteśmy. Postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla
Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Nie wiedział bowiem, co mówi.
Gdy
jeszcze to mówił, zjawił się obłok i osłonił ich; zlękli się,
gdy weszli w obłok. A z obłoku odezwał się głos: „To jest mój
Syn wybrany, Jego słuchajcie”. W chwili, gdy odezwał się ten
głos, Jezus znalazł się sam. A oni zachowali milczenie i w owym
czasie nikomu nic nie oznajmili o tym, co widzieli.
Jezus
wyprowadza swoich najbliższych przyjaciół na górę, aby dać im
możliwość udziału w czymś niezwykłym. Oto ukazuje im blask
swojej chwały.
A oni? Jak słyszymy – snem byli
zmorzeni…
I to nie był jedyny raz.
Przecież
w Ogrodzie Oliwnym było to samo. Tutaj, jak słyszymy, w odpowiednim
momencie się ocknęli i zobaczyli niezwykły blask, bijący od
Jezusa. W Ogrodzie Oliwnym praktycznie przespali moment Jezusowej
samotności i duchowej walki.
Wtedy, kiedy Jezusowi zależało
najbardziej na bliskości swoich przyjaciół, ci zwyczajnie spali…
Jak
się wtedy mógł czuć?… Co myślał?… Zapewne to samo, co myśli
każdy z nas, kiedy nam zależy na czyjejś pomocy i wsparciu, a
ze strony osób najbliższych spotyka
my się z
lekceważeniem,
bo akurat wtedy mają oni mecz, albo film w
telewizji, lub też akurat śpią sobie w najlepsze… Albo tak
naprawdę w ogóle im nie zależy, żeby nam pomóc.
W
takiej sytuacji człowiek czuje się opuszczony, zapomniany,
wzgardzony, dosłownie wręcz – zdradzony… Tak się Jezus
musiał czuć w Getsemani, może tak nie czuł się na Górze
Przemienienia, ale daje do myślenia sytuacja, w której On
okazuje tak wielkie zaufanie swoim najbliższym, a oni … walczą ze
snem.
Dobrze, że w odpowiednim momencie się ocknęli, mówiąc
kolokwialnie: załapali się jeszcze na niezwykłe zjawisko. Ale
przecież niewiele brakowało, żeby wszystko przespali! Jezus
prowadzi ich ze sobą, żeby im pokazać coś wprost niezwykłego,
żeby ich wręcz zaszczycić udziałem w wielkim wydarzeniu, a
oni – tacy słabi, tacy przyziemni…
Na
szczęście, udało im się tę słabość przełamać, dlatego Piotr
dzisiaj w pierwszym czytaniu może dać świadectwo: Otrzymał
bowiem od Boga Ojca cześć i chwałę, gdy taki oto głos Go doszedł
od wspaniałego Majestatu: „To jest mój Syn umiłowany, w którym
mam upodobanie”. I słyszeliśmy, jak ten głos doszedł z nieba,
kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej.

Już
nie wspomina, że przysypiali, natomiast świadczy o tym, co widział.

Zresztą,
w opisach ewangelicznych znajdujemy relację z tego, co owego
pamiętnego dnia działo się na Taborze: reakcje trzech Apostołów
świadczą nie
tylko o tym, że rozbudzili się na dobre,

ale mogą nasuwać przypuszczenie, że jeszcze
długo potem nie mogli zasnąć!

Ostatecznie wygrali walkę z samymi sobą. Jednak całe to wydarzenie
każe
nam uświadomić sobie,
że nie zawsze się
tak udaje:
często
człowiek tę walkę przegrywa!

I dlatego przesypia, albo przegapia wielkie znaki Bożej bliskości.
Kochani,
takie wydarzenia,
jak to
na
Taborze, dzieją
się niezwykle rzadko. I
nie na takich znakach ma się opierać nasza wiara.

Znaki takie, cuda, nadzwyczajne Boże działania
dokonują
się raz na jakiś czas – i
tylko po to, aby umocnić w naszych sercach to, co dokonuje się
powoli,

kiedy systematycznie praktykujemy swoją wiarę i trwamy przy Bogu.
Święty
Piotr w dzisiejszym swoim pouczeniu stwierdza,
że choć słyszał głos z Nieba, to jednak jest
jeszcze
mocniejsz
a,
prorock
a
mow
a,
przy której wierzący winni trwać jak przy lampie,

świecącej w ciemnym miejscu – do chwili rozjaśnienia się dnia.
Cóż to znaczy, że owa prorocka mowa jest mocniejsza? Czyżby
mogło być coś mocniejszego od mowy Boga?

Nie!
Mowa prorocka bowiem – to też mowa Boża. A jej większa moc
płynie stąd, że nie
jest to jednostkowe wystąpienie Boga,

pojedyncza Jego wypowiedź, ale jest to słowo, które w
najzwyklejszych okolicznościach życia na
co dzień
kształtuje
człowieka. Jest to codzienne mówienie Boga do człowieka.
Kochani,
to jest dokładnie tak, jak i
obecnie w naszej rzeczywistości: dzisiaj także Bóg nieraz dokonuje
rzeczy niezwykłych i wysyła takie bardzo szczególne sygnały.
Jednak na
co dzień mówi do nas i prowadzi swoimi drogami poprzez takie
cierpliwe nauczanie, poprawianie nas, kształtowanie…

Jeżeli owo codzienne, cierpliwe mówienie Boga do nas nie
przekona nas ani nie poruszy, to i nadzwyczajne znaki nic nie pomogą.

Bo one spełniają tylko rolę – jeśli tak można powiedzieć –
pomocniczą.

Natomiast
największą
przeszkodą w odbiorze

zarówno owego zwyczajnego Bożego nauczania, jak i tych
nadzwyczajnych sygnałów, przez Boga wysyłanych, jest nasze
lenistwo, ten
nasz
przeklęty
marazm,

faktyczne
przesypianie
– nieraz dosłowne – tego, co najważniejsze.

My
ciągle łapiemy się na tym, że potrafimy na dwieście procent
zaangażować się w jakąś działalność. Do pracy, jeśli trzeba,
to
się
wstaje
i
o czwartej rano,
a
jeśli
trzeba podnieść kwalifikacje, to
i na dodatkowe kursy się jeździ;

i
w ogóle na tyle różnych poświęceń człowieka stać, kiedy mu na
czymś zależy. Tylko
w sprawach wiary ciągle nie ma czasu, nie ma siły, ciągle jest coś
ważniejszego, ciągle człowiek jest zmęczony, ciągle coś innego,
rzekomo ważniejszego ma na głowie…
I
to dlatego, Kochani, cud Góry Tabor tak rzadko się w naszym życiu
dokonuje. Nie dlatego, że Jezus nie chce tam prowadzać swoich
przyjaciół – nie! Jezus
i dzisiaj chce nas tam ze sobą zabierać.

Tylko Jego przyjaciele ciągle Go zawodzą – bo
przysypiają,

bo nie zauważają nadzwyczajnych Bożych znaków! Bo ciągle mają
głowę czymś zaprzątniętą! Pan mógłby naprawdę tak wiele
zdziałać i tak wiele nam ukazać – gdyby
nie ten nasz przeklęty marazm!…

10 komentarzy

  • Nasze góry Tabor – modlitwa, adoracja, Eucharystia…
    Mamy taką przestrzeń ( wydarzenia, sytuację, osobę), która natychmiast daje doświadczenie Boga samego ?
    Takie coś, gdzie dołączamy się do piotrowego bełkotu : Panie, dobrze, że tu jesteśmy ; Jesli chcesz, postawię tu trzy namioty.
    To jest góra Tabor.
    Nie da się na niej żyć, ale można nią zyć. Zejść z góry do codziennego bytowania i zyć przemienionym obliczem Chrystusa. Owo upodobnienie się do Niego, te rysy twarzy Chrystusa sa w nas. Odciskają się jak pieczęć. Jeśli lubimy, kochamy,miłujemy Chrystusa to nie da się nie być coraz bardziej Chrystusowym .
    Ciekawe czego bardziej bali się uczniowie – Przemienienia czy konieczności zejścia z góry. Zapewne byli oszołomieni. Przeżyli szok. Dotknięcie Chrystusa przewraca śwait do góry nogami i trzeba nam być na to gotowymi. To niełatwe przeżycie. Ono powala na kolana i niekiedy człowiek podobny jest do bezradnego dziecka. Ono może być tak silne, ze kurczowo zaciskamy powieki.Przywieramy do ziemi, upadli na twarz byle się nie ruszyć.

    • Piotr kilkukrotnie w przekazach ewangelicznych wykazywał słabość: czy to wiary, czy to czysto ludzkich zachowań – a jednak to Jego wybrał Pan, wiedzac co robi. Tak jak obecność Mojżesza I Eliasza uwiarygodniła w oczach tych Trzech słowa Boga, tak Piotr z całym bagażem "człowieczeństwa" uwiarygadnia mi to, że każdy ma szansę na drodze ku świętości :)!

  • A ja uparcie wracam do swojego rozważania i powiem może przewrotnie: najpierw to oni musieli się dobrze wybudzić, żeby zacząć się czegoś bać… Ks. Jacek

    • A mnie się wydaje, że zasnąć w takich okolicznościach można tylko wtedy kiedy nie do mońca ma się świadomość wagi sytuacji. Chyba trochę tak było z uczniami. Czy w momencie wędrówki na Górę Przemienienia do końca byli przekonani, że wędrują za Synem Bożym, za Zbawicielem świata? Oni raczej ciągle są na etapie rozpoznawania "kim On jest" i zwykłe ludzkie zmęczenie "wzięło górę". Podobnie jest i z nami: mamy czas na pracę, dokształcanie i różne inne sprawy, bo jest w nas zakorzenione głębokie przekonanie, że to ważne, że nam potrzebne. Natomiast chyba nie zawsze jest w nas podobne przekonanie w odniesieniu do naszych relacji z Panem Bogiem – brak na wiedzy religijnej ale i dobrej woli do jej zdobywania czyli podobnie jak uczniowie "nie do końca zdajemy sobie sprawę Kim On jest" stąd "przesypiamy" to co ważne. Pozdrawiam serdecznie. J.B.

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.