Słuchać – i słyszeć…

S
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, to już czwarta Niedziela Wielkiego Postu. Czas płynie szybko, a Jezus daje nam konkretne wskazania w swoim Słowie. A my – co na to?
    Życzę Wszystkim błogosławionej Niedzieli, a na jej głębokie przeżywanie – niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
           Gaudium et spes!  Ks. Jacek

4
Niedziela Wielkiego Postu, A,
do
czytań: 1 Sm 16,1b.6–7.10–13a; Ef 5,8–14; J 9,1–41
CZYTANIE
Z PIERWSZEJ KSIĘGI SAMUELA:
Pan
rzekł do Samuela: „Napełnij oliwą twój róg i idź: Posyłam
cię do Jessego Betlejemity, gdyż między jego synami upatrzyłem
sobie króla”.
Kiedy
przybyli, spostrzegł Eliaba i mówił: „Z pewnością przed Panem
jest Jego pomazaniec”. Jednak Pan rzekł do Samuela: „Nie
zważaj ani na jego wygląd, ani na wysoki wzrost, gdyż nie wybrałem
go, nie tak bowiem człowiek widzi, jak widzi Bóg, bo człowiek
patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce”.
I
Jesse przedstawił Samuelowi siedmiu swoich synów, lecz Samuel
oświadczył Jessemu: „Nie ich wybrał Pan”. Samuel
więc zapytał Jessego: „Czy to już wszyscy młodzieńcy?”
Odrzekł: „Pozostał jeszcze najmniejszy, lecz on pasie owce”.
Samuel powiedział do Jessego: „Poślij po niego i sprowadź tutaj,
gdyż nie rozpoczniemy uczty, dopóki on nie przyjdzie”. Posłał
więc i przyprowadzono go: był rudy, miał piękne oczy i
pociągający wygląd.
Pan
rzekł: „Wstań i namaść go, to ten”. Wziął więc Samuel róg
z oliwą i namaścił go pośrodku jego braci. Począwszy od tego
dnia duch Pana opanował Dawida.
CZYTANIE
Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO EFEZJAN:
Bracia:
Niegdyś byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością
w Panu: postępujcie jak dzieci światłości. Owocem bowiem
światłości jest wszelka prawość i sprawiedliwość, i prawda.
Badajcie, co jest miłe Panu. I nie miejcie udziału w bezowocnych
czynach ciemności, a raczej piętnując, nawracajcie tamtych. O tym
bowiem, co u nich się dzieje po kryjomu, wstyd nawet mówić.
Natomiast wszystkie te rzeczy piętnowane stają się jawne dzięki
światłu, bo wszystko, co staje się jawne, jest światłem.
Dlatego
się mówi: „Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych, a
zajaśnieje ci Chrystus”.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:
Jezus
przechodząc ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia.
Uczniowie
Jego zadali Mu pytanie: „Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził
niewidomy – on czy jego rodzice?” Jezus odpowiedział: „Ani on
nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale stało się tak, aby się na
nim objawiły sprawy Boże. Potrzeba nam pełnić dzieła Tego, który
Mnie posłał, dopóki jest dzień. Nadchodzi noc, kiedy nikt nie
będzie mógł działać. Jak długo jestem na świecie, jestem
światłością świata”.
To
powiedziawszy splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i
nałożył je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: „Idź, obmyj
się w sadzawce Siloe” – co się tłumaczy: Posłany. On więc
odszedł, obmył się i wrócił widząc.
A
sąsiedzi i ci, którzy przedtem widywali go jako żebraka, mówili:
„Czyż to nie jest ten, który siedzi i żebrze?” Jedni
twierdzili: „Tak, to jest ten”, a inni przeczyli: „Nie, jest
tylko do tamtego podobny”. On zaś mówił: „To ja jestem”.
Mówili
więc do niego: „Jakżeż oczy ci się otwarły?” On
odpowiedział: „Człowiek zwany Jezusem uczynił błoto, pomazał
moje oczy i rzekł do mnie: Idź do sadzawki Siloe i obmyj się.
Poszedłem więc, obmyłem się i przejrzałem”. Rzekli do niego:
„Gdzież On jest?” On odrzekł: „Nie wiem”.
Zaprowadzili
więc tego człowieka, niedawno jeszcze niewidomego, do faryzeuszów.
A dnia tego, w którym Jezus uczynił błoto i otworzył mu oczy, był
szabat. I znów faryzeusze pytali go o to, w jaki sposób przejrzał.
Powiedział do nich: „Położył mi błoto na oczy, obmyłem się i
widzę”.
Niektórzy
więc spośród faryzeuszów rzekli: „Człowiek ten nie jest od
Boga, bo nie zachowuje szabatu”. Inni powiedzieli: „Ale w jaki
sposób człowiek grzeszny może czynić takie znaki?” I powstało
wśród nich rozdwojenie. Ponownie więc zwrócili się do
niewidomego: „A ty, co o Nim myślisz w związku z tym, że ci
otworzył oczy?” Odpowiedział: „To jest prorok”.
Jednakże
Żydzi nie wierzyli, że był niewidomy i że przejrzał, tak że aż
przywołali rodziców tego, który przejrzał, i wypytywali się ich
w słowach: „Czy waszym synem jest ten, o którym twierdzicie, że
się niewidomym urodził? W jaki to sposób teraz widzi?” Rodzice
zaś jego tak odpowiedzieli: „Wiemy, że to jest nasz syn i że się
urodził niewidomym. Nie wiemy, jak się to stało, że teraz widzi,
nie wiemy także, kto mu otworzył oczy. Zapytajcie jego samego, ma
swoje lata, niech mówi za siebie”. Tak powiedzieli jego rodzice,
gdyż bali się Żydów. Żydzi bowiem już postanowili, że gdy kto
uzna Jezusa za Mesjasza, zostanie wykluczony z synagogi. Oto dlaczego
powiedzieli jego rodzice: „Ma swoje lata, jego samego zapytajcie”.
Znowu
więc przywołali tego człowieka, który był niewidomy, i rzekli do
niego: „Daj chwałę Bogu. My wiemy, że człowiek ten jest
grzesznikiem”. Na to odpowiedział: „Czy On jest grzesznikiem,
tego nie wiem. Jedno wiem: byłem niewidomy, a teraz widzę”.
Rzekli więc do niego: „Cóż ci uczynił? W jaki sposób otworzył
ci oczy?” Odpowiedział im: „Już wam powiedziałem, a wyście
mnie nie wysłuchali. Po co znowu chcecie słuchać? Czy i wy chcecie
zostać Jego uczniami?”
Wówczas
go zelżyli i rzekli: „Bądź ty sobie Jego uczniem, my jesteśmy
uczniami Mojżesza. My wiemy, że Bóg przemówił do Mojżesza. Co
do Niego zaś nie wiemy, skąd pochodzi”.
Na
to odpowiedział im ów człowiek: „W tym wszystkim to jest dziwne,
że wy nie wiecie, skąd pochodzi, a mnie oczy otworzył. Wiemy, że
Bóg grzeszników nie wysłuchuje, natomiast wysłuchuje Bóg
każdego, kto jest czcicielem Boga i pełni Jego wolę. Od wieków
nie słyszano, aby ktoś otworzył oczy niewidomemu od urodzenia.
Gdyby ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic uczynić”.
Na
to dali mu taką odpowiedź: „Cały urodziłeś się w grzechach, a
śmiesz nas pouczać?” I precz go wyrzucili.
Jezus
usłyszał, że wyrzucili go precz, i spotkawszy go rzekł do niego:
„Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego?” On odpowiedział: „A
któż to jest, Panie, abym w Niego uwierzył?” Rzekł do niego
Jezus: „Jest Nim Ten, którego widzisz i który mówi do ciebie”.
On zaś odpowiedział: „Wierzę, Panie!” i oddał Mu pokłon.
Jezus
rzekł: „Przyszedłem na ten świat, aby przeprowadzić sąd, aby
ci, którzy nie widzą, przejrzeli, a ci, którzy widzą, stali się
niewidomymi”. Usłyszeli to niektórzy faryzeusze, którzy z Nim
byli, i rzekli do Niego: „Czyż i my jesteśmy niewidomi?” Jezus
powiedział do nich: „Gdybyście byli niewidomi, nie mielibyście
grzechu, ale ponieważ mówicie: Widzimy, grzech wasz trwa nadal”.
Przyznaję,
ze bardzo lubię czytać ten fragment Ewangelii Jana. Czyniłem to
już wielokrotnie i ciągle do niego powracam. Bo oto Ewangelista
ukazuje Jezusa, który uzdrawia niewidomego. I zasadniczo nie
było w tym nic nadzwyczajnego – jeśli tak można powiedzieć –
chociaż każde uzdrowienie jest w sensie ścisłym nadzwyczajne,
jednak w przypadku Jezusa tych uzdrowień było bardzo wiele, a to
było jednym z nich.
Ale,
jak w mało którym, Autor biblijny bardzo szeroko i barwnie,
a ja bym się ośmielił dodać, że trochę humorystycznie
opisuje, co się działo potem.
Samo uzdrowienie to zaledwie mały
fragment dzisiejszej Ewangelii, chociaż samo w sobie jest ono dość
oryginalnym wydarzeniem – także z tego powodu, że Jezus, aby go
dokonać, posłużył się błotem zrobionym ze śliny…
Opis
owego uzdrowienia jest kluczowym momentem dzisiejszej Ewangelii, ale
kilkakrotnie dłuższy jest opis reakcji samego uzdrowionego, jego
rodziny, czy wreszcie faryzeuszów,
których – jak zawsze –
tak i dziś nie mogło zabraknąć.
Otóż,
najpierw należało rozstrzygnąć dylemat dotyczący osoby
uzdrowionego – czy „to jest ten, czy nie ten”. Pierwsi
wobec tego dylematu stanęli sąsiedzi i znajomi. Jedni
twierdzili, że to jest ten, drudzy – że wcale nie, jest tylko tak
uderzająco podobny. Wobec tych rozbieżności, niezbędną
okazała się opinia faryzeuszy.
Toteż zaprowadzono uzdrowionego
człowieka właśnie do nich. A ci tak dociekali i dochodzili do
sedna sprawy, iż wreszcie się pokłócili i powstało między
nimi rozdwojenie.
Jednak
niektórzy w ogóle nie mogli uwierzyć w nadzwyczajne działanie
Boże, tak że aż przywołali rodziców uzdrowionego. A ci z
kolei, aby uniknąć zemsty ze strony faryzeuszów, wykręcili się
od odpowiedzi: Zapytajcie jego samego, ma swoje lata, niech
mówi za siebie.
Przystąpiono do dalszych
przesłuchań, przesłuchiwano dwukrotnie samego uzdrowionego, ale
efekt tych czynności za każdym razem był podobny – kończył
się fiaskiem.
Uzdrowiony
ciągle uporczywie twierdził, że Jezus to Prorok, faryzeusze
ciągle uporczywie twierdzili, że to jakiś oszust, chociaż i oni
musieli jednak dostrzec, że człowiek, który nie jest od Boga,
takich znaków nie mógłby dokonywać.
Gdy po dwukrotnym
tłumaczeniu przez uzdrowionego przebiegu samego uzdrowienia nie
osiągnięto porozumienia, rozwiązano sprawę w sposób dość
oczywisty i – przynajmniej na razie – bardzo skuteczny, to
znaczy usunięto uzdrowionego z sali.
Kiedy
tak dokładnie przyglądamy się przebiegowi przesłuchania, jakie
przeprowadzali faryzeusze, musi nas zastanowić pewien mechanizm
myślenia,
jaki stosowali: pomimo tego, że zadawali takie czy
inne pytania, oczekiwali z góry zaplanowanych odpowiedzi.

Faryzeusze wcale nie byli zainteresowani prawdą, bo prawda była
oczywista – to Jezus swoją mocą, swoją mocą Boską, uzdrowił
człowieka niewidomego od urodzenia.
Aby
fakt ten przyjąć, trzeba w Niego uwierzyć, trzeba uwierzyć w
działanie Boga przez Niego. Ale jeśli nie chce się uwierzyć,
można wyszukiwać inne argumenty, a nawet zmuszać innych do ich
przyjęcia. Można mieć z góry zaplanowaną odpowiedź. Właśnie
tak było w trakcie opisywanych przesłuchań.
Sądzę,
że gdyby nawet faryzeusze przesłuchiwali uzdrowionego kilka dni i
zadawali mu tysiące pytań, to i tak wynik tego byłby taki sam, bo
ich wcale nie obchodziła prawda, wcale nie byli na nią
otwarci, ani gotowi na jej przyjęcie.
Nie byli – przede
wszystkim – chętni na jej przyjęcie. Ta prawda była dla
nich niewygodna, wymagała od nich zmiany całego ich
dotychczasowego nastawienia do Jezusa,
wymagała uznania – w
pokorze – iż nie są oni jedyną wyrocznią, że ich wpływy i
możliwości, chociaż potężne, są jednak ograniczone; że
ich pycha została po raz kolejny ukarana, a przynajmniej –
ośmieszona.
Bo
kto chce się przyznać do własnego błędu? Oczywiście, że jest
to trudne, a w przypadku faryzeuszy, zawsze absolutnie
przekonanych o swojej nieomylności, było to niezwykle
trudne!
I
dlatego, jeśli nie chciało się szukać winy w sobie, szukano
jej w innych, a więc najpierw w Jezusie,
który nie zachowuje
szabatu, następnie w uzdrowionym – że kłamie i opowiada o jakimś
Uzdrowicielu, a należy się domyślać, że i jego rodzice
nie wypadli tu zbyt korzystnie,
bo wcale zdecydowanie nie odcięli
się od tych twierdzeń.
Moi
Drodzy, właśnie na tym polega tragedia człowieka zamkniętego
na głos i działanie Boże.
Myślę, że Jezus celowo ukazuje
nam dzisiaj tę postawę, aby zapytać, na ile my jesteśmy
otwarci na
to, co On sam do nas mówi, czego wśród nas
dokonuje. Nas również – podobnie, jak bohaterów dzisiejszej
Ewangelii – stawia niekiedy w podobnej sytuacji: dokonuje
jakiegoś znaku, kieruje jakieś
konkretne słowo,
jakąś zachętę, a następnie uważnie przygląda się, jak my się
do tego ustosunkujemy. Jego działanie jest i dla nas niekiedy bardzo
zaskakujące, Jego wola jest dla nas niekiedy – tak
przynajmniej uważamy – zbyt wymagająca.
Co wtedy robimy?
Właśnie
takie sytuacje są sprawdzianem naszego posłuszeństwa Chrystusowi i
naszej wiary: czy jesteśmy gotowi przyjąć Jego wolę, Jego łaskę,
czy też wręcz wijemy się jak faryzeusze i poszukujemy
wszystkich innych możliwych argumentów
– to nic, że
pokrętnych – aby przekonać siebie i innych, że Jezus nie ma
racji, że wymaga zbyt dużo, a może to nie Jezus, może to tylko
ksiądz na kazaniu tak sobie wymyślił i takie wymagania stawia.
Okazuje
się bowiem, że kiedy człowiek ma poukładany w sobie swój
sposób patrzenia
na świat, na Boga, na ludzi, na samego siebie,
bardzo trudno mu zmienić ten
punkt widzenia,
przyznać się, że nie ma racji, że z takiej
czy innej postawy powinien zrezygnować.
Zupełnie
inną postawę – w sytuacji bardzo podobnej – zajęli bohaterowie
pierwszego czytania. Prorok Samuel udaje się do Jessego Betlejemity,
aby jednego z jego synów namaścić na króla. Długo trwała
ceremonia, bo Jesse przyprowadzał kolejnych swoich synów,
począwszy od najstarszego.
Tak należało uczynić, bowiem w
Narodzie Wybranym prawo starszeństwa obowiązywało bardzo
zasadniczo i nie czyniono tu jakichś wyłomów – wszelkie prawo
do dziedziczenia, czy do sprawowania zwierzchności rodowej

posiadał najstarszy. Stąd też spodziewano się, że skoro
Bóg upatrzył sobie w tej rodzinie króla, to będzie to właśnie
najstarszy syn.
Ale
ani najstarszy, ani kolejny młodszy, ani następny nie okazał się
tym wybranym. Po prostu to nie ich wybrał Bóg!
Tego, którego wybrał, nie było nawet w tym momencie
w domu, bo nikt tak poważnie nie liczył się z nim,
ani z tą możliwością, że to on może być wskazany przez
Boga. A tak się właśnie stało.
Zauważmy
– podobna sytuacja: Bóg przekracza pewne stałe kanony
ludzkiego myślenia, Jego wola zaskakuje, budzi zastanowienie,
a
myślę, że i jakiś bunt ze strony starszych synów –
dlaczego właśnie ten najmłodszy ma być królem?! Ale tak
właśnie chciał Bóg.
Przy
czym postawa zarówno Jessego, jak i jego synów, wyraźnie różni
się od postawy faryzeuszy z Ewangelii.
Jesse i jego synowie
przyjmują wolę Boża, pomimo tego, że jej nie rozumieją –
przynajmniej na początku. Natomiast faryzeusze do końca uparcie
trwają przy swoim
i są gotowi zaprzeczyć ewidentnym faktom,
oby tylko wybronić swego zdania, swego stanowiska.
Przyglądając
się uważnie tym dwóm tak bardzo przeciwstawnym
sobie postaw
om, zastanawiamy się nad naszą postawą
wielkopostną. Bo postawa wielkopostna to postawa nawrócenia,
o czym już tyle razy słyszeliśmy. A postawa nawrócenia, to
właśnie zdecydowana zmiana myślenia, to właśnie przełamywanie
swych starych, utartych schematów w myśleniu, w
patrzeniu na Boga, na innych, na samych siebie. Jak wygląda to w
naszym przypadku – którą z postaw, ukazanych dzisiaj w Liturgii
Słowa, przyjmujemy: postawę posłuszeństwa woli Bożej,
otwarcia na nią, czy upartego trwania przy swoim?
Niech
nas Bóg broni przed postawą zamkniętego serca, niech nas broni
przed wewnętrznym przekonaniem, że „ja wszystko wiem, mam swój
rozum, co mnie ktoś będzie pouczał”.
Oczywiście, każdy ma
swój rozum, nikt temu nie zaprzecza. Każdy ma swoje takie czy inne
doświadczenia, każdy ma swój punkt widzenia różnych spraw. Ale
każdy też popełnia błędy i do każdego Bóg kieruje słowa
zachęty, może upomnienia.
A
czyni to w Kościele i przez Kościół. Tak szczególnie – czyni
to w Wielkim Poście, w czasie Rekolekcji, poprzez
nabożeństwa Gorzkich Żali i Drogi Krzyżowej,
zawsze
czyni to na Spowiedzi i we Mszy Świętej, poprzez
słowa kapłana, głoszącego homilię.
Czyni
to wreszcie przez wiele życiowych sytuacji oraz ludzi,
których na naszej drodze
stawia. Bóg – mówi… Człowiek – słucha…
Czy
jednak naprawdę
słucha?…
A jeśli słucha –
to czy słyszy? I
Czy bierze pod uwagę przynajmniej możliwość zastanowienia się
nad tym, co usłyszy, czy z góry zakłada, że już to
wszystko od dawna wie,
więc nie ma się czym przejmować i można
wszystko robić po swojemu?…
Dlatego
Wielki Post jest nam dany także i po to, abyśmy wśród różnych
umiejętności, które sobie w tym czasie przypominamy i
odnawiamy,
nauczyli się na nowo słuchać Boga – i słyszeć
Boga.

Niech zachętą dla nas będą słowa Świętego Pawła z drugiego
dzisiejszego czytania, z Listu do Efezjan: Bracia:
Niegdyś byliście
ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu:
postępujcie jak dzieci światłości. Owocem bowiem światłości
jest wszelka prawość i sprawiedliwość, i prawda. Badajcie, co
jest miłe Panu i nie miejcie udziału w bezowocnych czynach
ciemności;
a
także te słowa, którymi kończy się dzisiejsze drugie czytanie:
Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych, a
zajaśnieje ci Chrystus.

Zobaczmy,
jak piękne
to
słowa!
Ale żeby mogły się w pełni zrealizować, trzeba, byśmy zaczęli
na nowo
słuchać Jezusa…
I przyjmowali to,
co On nam chce powiedzieć,

a nie to, co sami chcemy usłyszeć. 

7 komentarzy

  • Wiemy, że faryzeizm w wydaniu swieckim, ateistycznym konczył się kilka razy w dziejach krwawymi ofiarami idącymi w setki milionów istnień. A tu proszę, wczoraj miała miejsce inscenizacja scięcia Kazimierza Łaszczyńskiego przygotowana przez palikotowych obłudników, którzy mają siebie właśnie za ateistów. Od p. Waniek dowiedziałem się, że ateisci są w naszym kraju przesladowani (sic), a przyznanie się do ateizmu grozi wyszydzaniem (sic). Mówi to kobieta chyba żywcem wyjęta z matrixa :), przeciez nie gdzie indziej jak w Polsce na demostracji pod palacem prezydenckich krzyczano "chcemy Barabasza"!, przybito pluszowego misia do krzyża z puszek po piwie i moczem gaszono znicze! Nikogo nic za to nie spotkało, a podstawiony organizator tej hucpy stał się medialną gwiazda – całe szczęscie na krótko :). Ale rozumiem, że wg. Waniek zagrożeniem dla tłumu rozwydrzonych naiwniaków była grupa starszych ludzi modlacych się pod krzyżem. Swoista postkomusza logika :). Ale skoro Putin stał sie obrońcą praw człowieka na Krymie, to chyba nie ma takiej rzeczy, której by ta planeta jeszcze nie zniosła. Swoją drogą, gdybyśmy chcieli oddać hołd ofiarom wszelkiej masci wolnomyslicieli i "racjonalistów", to na nic innego nie mielibyśmy już czasu….

  • Co do wypowiedzi Roberta, to jedno można tylko stwierdzić: Sąd Boży kiedyś nadejdzie! A wtedy wielu cwaniaków mocno się zdziwi. A co do wpisu Daśka – to cóż… Ja osobiście jestem za tym, aby piątek pozostał dniem bez zabaw… Ks. Jacek

  • Przykazania Koscielne zmieniały w historii wielokrotnie zarówno swoje brzmienie jak i ich skład w różnych krajach. Przecież Przykazania Koscielne nie są skutkiem prawa naturalnego ani elelmentem Prawd Objawionych, powstawały natomiast w wyniku procesów zachodzących w Kosciele, jego tradycji i zwyczajach. A tak swoją drogą, to Kosciół radził sobie bez ich precyzyjnego sformułowania przez 1500 lat swojej historii….ale na progu potrzeby "zwarcia szeregów" w odpowiedzi na wybryk Lutra mielismy Sobór Trydencki i tam zostały po raz pierwszy skatalogowane :). Jak wspomniałem to był proces, a proces to cos co trwa, zmienia się, kształtuje….

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.