Miłosierny ojciec – i jego dwaj synowie…

M
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, dziś już czwarta Niedziela Wielkiego Postu, zwana Niedzielą Laetare, od pierwszych słów antyfony wprowadzającej do liturgii, odczytywanej w języku łacińskim. Słowo to wyraża radość – radość z dopełniania się już Wielkiego Postu i zbliżania się Świąt Paschalnych. Nie możemy jednak zapominać, że ta radość jest jednocześnie dla nas przypomnieniem, że będziemy się musieli jakoś przed Bogiem rozliczyć z tego czasu, który nam dał, a więc z Wielkiego Postu. Na szczęście, jest jeszcze trochę czasu, aby coś dobrego na odcinku ducha zrobić. Nie zmarnujmy tej szansy!
       A oto w Miastkowie kończą się dziś Rekolekcje. Bogu Najwyższemu powierzam ten czas i modlę się o błogosławione ich owoce. 
          Dzisiaj jest też pierwsza niedziela miesiąca.
        A na cały ten dzień, który obyśmy wszyscy przeżywali w duchu wiary, skupienia, ale i chrześcijańskiej radości i nadziei – niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
                             Gaudium et spes!  Ks. Jacek
4
Niedziela Wielkiego Postu, C,
do
czytań: Joz 5.9a.10–12; 2 Kor 5,17–21; Łk 15,1–3.11–32
CZYTANIE
Z KSIĘGI JOZUEGO:
Pan
rzekł do Jozuego: „Dziś zrzuciłem z was hańbę egipską”.
Rozłożyli
się obozem synowie Izraela w Gilgal i tam obchodzili Paschę
czternastego dnia miesiąca wieczorem, na równinie Jerycha.
Następnego dnia Paschy jedli z plonu tej krainy, chleby przaśne i
kłosy prażone tego samego dnia.
Manna
ustała następnego dnia, gdy zaczęli jeść plon tej ziemi. Nie
mieli już więcej synowie Izraela manny, lecz żywili się tego roku
z plonów ziemi Kanaan.
CZYTANIE
Z DRUGIEGO LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO KORYNTIAN:
Bracia:
Jeżeli ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co
dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe. Wszystko zaś to
pochodzi od Boga, który pojednał nas z sobą przez Chrystusa i
zlecił nam posługę jednania. Albowiem w Chrystusie Bóg pojednał
ze sobą świat, nie poczytując ludziom ich grzechów, nam zaś
przekazując słowo pojednania. Tak więc w imieniu Chrystusa
spełniamy posłannictwo jakby Boga samego, który przez nas udziela
napomnień.
W
imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem. On to dla nas
grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali
w Nim sprawiedliwością Bożą.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
W
owym czasie zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy,
aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie: „Ten
przyjmuje grzeszników i jada z nimi”.
Opowiedział
im wtedy następującą przypowieść:
Pewien
człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca:
«Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada».
Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn,
zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój
majątek, żyjąc rozrzutnie.
A
gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam
zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z
obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł
świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, które
jadały świnie, lecz nikt mu ich nie dawał.
Wtedy
zastanowił się i rzekł: «Iluż to najemników mojego ojca ma pod
dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do
mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem
ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię
choćby jednym z najemników». Wybrał się więc i poszedł do
swojego ojca.
A
gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się
głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i
ucałował go. A syn rzekł do niego: «Ojcze, zgrzeszyłem przeciw
Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim
synem».
Lecz
ojciec rzekł do swoich sług: «Przynieście szybko najlepszą
suknię i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i
sandały na nogi. Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie:
będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był
umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się». I zaczęli
się bawić.
Tymczasem
starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu,
usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał
go, co to znaczy. Ten mu rzekł: «Twój brat powrócił, a ojciec
twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go
zdrowego».
Na
to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł
i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: «Oto tyle lat ci służę
i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś
nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak
wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z
nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę».
Lecz
on mu odpowiedział: «Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i
wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z
tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył; zaginął, a
odnalazł się»”.
Przypowieść
o synu marnotrawnym, którą słyszymy w dzisiejszej Ewangelii, jest
nam wszystkim bardzo dobrze znana. Była ona inspiracją do
powstania wielu dzieł malarskich, literackich. Na kanwie tej
przypowieści powstało także kilka sztuk teatralnych. Od dwóch
tysięcy lat ludzie wzruszają się nawróceniem zagubionego w
grzechu syna i miłosierdziem ojca
. Pogłębiona refleksja nad tą
przypowieścią skłoniła Ojca Świętego Jana Pawła II do tego,
aby nazwać ją – w jednym ze swoich dokumentów – przypowieścią
o miłosiernym ojcu.
A
my dzisiaj, w tę czwartą już Niedzielę Wielkiego Postu,
przyjmując od Chrystusa dar Jego Słowa, pragniemy także głęboko
pochylić się nad tymże Słowem i rzetelnie je rozważyć. Nie
chcemy tylko i wyłącznie wzruszać się i zachwycać treścią tego
przekazu, ale zastanowić się, jakie perspektywy wskazuje nam
Bóg.
Oto
jeden z dwóch synów ojca poczuł się kimś ważnym, kimś
pełnowartościowym i zażądał od ojca tej części majątku,
która przypadnie mu w udziale jako spadek. Na dobrą sprawę, już w
tym momencie zauważamy jakąś ogromną dobroć ojca, który dał mu
tę część majątku. W końcu mógł mu tego odmówić – przecież
nic nie wskazywało na to, że umiera
i musi już dzielić się
spadkiem. To młodszy syn, uprzedzając niejako pewne wydarzenia, sam
zaczął domagać się pieniędzy.
Ojciec,
może trochę zaskoczony, dał mu to, czego żądał. Czy
spodziewał się, jaki będzie finał całej sprawy?
Trudno dziś
przewidzieć – dość wspomnieć, że Ewangelia nie wymienia nam
ani jednego słowa, które by ojciec miał wypowiedzieć w tym
momencie.
Syn
odszedł! Poczuł się wolnym, niezależnym, miał mnóstwo
pieniędzy!
Mógł robić wszystko, co mu się tylko zamarzyło.
Był panem sytuacji. Nie na długo jednak. Kiedy roztrwonił
swój majątek żyjąc rozrzutnie,
czy też – jak
stwierdził starszy syn – roztrwonił go z
nierządnicami,
poczuł nagle, że „grunt usuwa mu
się spod nóg”. Już stracił całą pewność siebie, już
skończyło się beztroskie życie i wreszcie doszło do tego, że
zaczął żywić się pokarmem świń.
Musimy
sobie jasno wyobrazić, jakie to było ogromne poniżenie,
zważywszy, że świnia u Izraelitów była zwierzęciem nieczystym i
nie do pomyślenia było, aby członek narodu wybranego żywił
się mięsem świni. A tu doszło wręcz do tego, że syn marnotrawny
nie tylko, że musiał pasać właśnie świnie, ale także chciał
żywić się ich pokarmem!
A i
tego nie mógł się doczekać. Spróbujmy, Kochani,
zauważyć, jak wielkie było to dla niego poniżenie, do jakiej
sytuacji doprowadził, żyjąc w sposób samowolny.
A
może inaczej: zauważmy, do czego prowadzi wolność pojmowana w
sposób absolutny,
wolność
bez zasad, wolność bez żadnych rozsądnych ograniczeń! Po
prostu – syn marnotrawny stał się niewolnikiem własnej
decyzji,
poczuł bardzo mocno jej brutalne skutki. I
cóż w tej sytuacji?
W
tej sytuacji – może po raz pierwszy – zaczął poważnie
myśleć
. Zastanowił się nad tym, czego to on dokonał i
w jakim położeniu się znalazł. Wyniki tego myślenia okazały się
bardzo dobre, bowiem do jego umysłu, zamkniętego do tej pory na
jakiekolwiek inne rozwiązania, dotarło wreszcie – po pierwsze –
że winnym całej tej sytuacji jest on sam, po drugie: że on
sam nie jest w stanie z tej sytuacji wybrnąć; a po trzecie: że nie
ma prawa niczego oczekiwać od ojca, bo w sensie ścisłym to
wszystko, co miał otrzymać, już otrzymał.
Swoją część
majątku zabrał, a miłością ojcowską wzgardził.
Dlatego
już wcześniej obmyślił sobie dokładnie, co powie. Zauważmy,
Kochani, ten moment. Na pewno do tej pory nigdy nie obmyślał
żadnej swojej przemowy do ojca tak dokładnie.
On, syn tak
bogatego i – jak się domyślamy – znaczącego człowieka; ten,
który miał przejąć połowę majątku, który miał być następcą
ojca, a do tego jeszcze (warto to zauważyć) syn młodszy, a
więc z pewnością trochę rozpieszczony, bardziej wyrozumiale
traktowany – kiedyż to on tak szczegółowo obmyślał swoje
słowa, skierowane do ojca?
Na
pewno nie obmyślił ich wówczas, kiedy zażądał swojej części
majątku!
Ja przynajmniej wyobrażam sobie tamtą pierwszą scenę
w sposób jednoznaczny: twarde
słowa, żądanie, ojciec próbuje
tłumaczyć, odradza, słychać
podniesione
głosy,
wzmagają się emocje, następuję
może jakieś krzyki,
oburzenie! A oto teraz – każde słowo przemyślane,
przygotowane, każde słowo wyważone i pokorne.
Jak
bardzo sytuacja ta zmieniła owego człowieka! Już niczego nie żąda
od ojca. Teraz chce być chociażby jednym z najemników, chce sam
zarobić na swoje utrzymanie.
Nie czuje się godnym nazywać się
synem, chce być chociaż sługą, bo do jego rozwichrzonej głowy
wreszcie dotarło, że słudzy jego ojca godniej żyją niż on –
jego syn, dziedzic takiego majątku i takiego nazwiska.
Mimo
wszystko, musimy chyba docenić to, że przynajmniej w tym momencie
postąpił bardzo pozytywnie. Mógł przecież unieść się
honorem i dalej brnąć w zło: mógł zacząć kraść, napadać –
na pewno w ten sposób także zarobiłby na życie. On jednak
wybrał inną drogę. Ile go to musiało kosztować, to tylko on sam
wie.
Najtrudniej bowiem jest człowiekowi uznać z pokorą swój
własny błąd – a już szczególnie takiemu człowiekowi, który
zawsze chodził z podniesioną głową, który nie liczył się z
nikim i z niczym,
nawet z własnym ojcem. Oto teraz uniżył się,
uznał swój grzech, przyznał się do błędu.
Scena
spotkania z ojcem to kolejny ciąg zaskakujących wydarzeń. Ojciec,
kiedy ujrzał swojego marnotrawnego syna, nie dość, że nie
obraził się na niego; nie dość, że nie wypędził go z domu, to
wybiegł mu na spotkanie, rzucił mu się na szyję i ucałował
go.
Kazał
ubrać go w najlepsze szaty, dać mu pierścień na rękę, co było
oznaką wielkiej godności i znaczącej pozycji. Dał mu
również sandały na nogi, a te z kolei odróżniały człowieka
bogatego od biedaka,
drepczącego boso po rozgrzanej ziemi
palestyńskiej. A zatem – reakcja ojca była całkowitym
zaskoczeniem
i dla syna marnotrawnego, i dla starszego syna,
który nie mógł w ogóle zrozumieć postępowania ojca.
W
wielu komentarzach pojawiają się bardzo krytyczne głosy pod
adresem tegoż syna.
Mówi się o nim, że nic nie zrozumiał z
postawy ojca, że nie okazał się miłosierny, że był zamknięty
na przebaczenie. Muszę przyznać, że zasadniczo nie zgadzam się
z tymi opiniami.
Ja osobiście odbieram reakcję starszego syna –
kiedy już dowiedział się, co się dzieje w domu – jako bardzo
normalną. Pewnie sam zareagowałbym podobnie.
Nie
od razu zrozumiał on postępowanie ojca, a przecież nigdzie nie
jest powiedziane, że nie zrozumiał potem. Myślę, że dał
się przekonać do sposobu postępowania ojca. A to, że miał
pretensje do swego młodszego brata – to bardzo oczywiste.
Kiedy bowiem on rzetelnie pracował, był posłuszny ojcu, zawsze
dokładnie spełniał swoje obowiązki i troszczył się o pomnożenie
majątku ojca swoją pracowitością, młodszy syn rozkoszował
się wolnością
– wątpliwie pojmowaną. Nic zatem dziwnego,
że pretensje starszego syna były tak wyraźne i bardzo dobrze, że
je wyraził. W tym kontekście jeszcze jaśniejszym blaskiem
promieniuje dobroć ojca.
Ojciec
uznał zasługi starszego syna i wyraził mu
wdzięczność za jego sumienność i obowiązkowość. Jednak nie
zapomniał o swoim drugim synu – zwłaszcza wtedy, gdy ten tak
bardzo pobłądził
i pomoc była mu niezbędnie potrzebna. Stąd
też nasz uzasadniony podziw dla dobroci ojca, iż nawet wtedy nie
zapomniał o swoim synu i wtedy traktował go jako syna, kiedy już
nikt nie dawał mu najmniejszych szans na przebaczenie i powrót
do normalnego stylu życia.
A
my dzisiaj, kiedy analizujemy tak dokładnie Jezusową przypowieść,
próbujemy określić swoje miejsce w omawianej w dzisiejszej
Ewangelii sytuacji. Ojciec Niebieski każdemu z nas dał życie i
obiecał swoje dary. Wiele z tych darów człowiek już otrzymał.
Jednak człowiekowi to nie wystarcza. On chce żyć po swojemu!
Po co mają go ograniczać jakieś tam przykazania, jakaś tam
Ewangelia? Po co ma słuchać jakichś Bożych zakazów, kiedy
on wie lepiej, że żyjąc po swojemu jest swobodny,
nieskrępowany i w całej pełni może się poczuć człowiekiem z
prawdziwego zdarzenia nowoczesnym.
Tylko,
że na efekty tak pojmowanej wolności długo nie trzeba czekać.
Człowiek błyskawicznie schodzi do poziomu, który nie licuje z
jego godnością.
Ta absolutna wolność niejednego już oddała
w szpony nałogu, niejednemu już skróciła dni jego żywota na
ziemi. Tak pojmowana wolność rozbiła już niejedno małżeństwo,
przysporzyła łez niejednym rodzicom, a wielu młodych ludzi,
dopiero startujących w życie, wyprowadza na manowce bezsensu
egzystencji.
I
teraz pytanie – co zrobi człowiek, który już tak
właśnie
doświadczy nieszczęścia grzechu? Może,
niestety, dalej brnąć w grzech, przekonując innych i siebie
samego, że nie ma problemu, że wszystko jest w porządku, że
przecież ma rację, że wybrał najlepszą drogę. Niestety, takich
nie brakuje, gdyż ciągle są ludzie, którzy każdy swój grzech
ubiorą w najpiękniejsze pozory,
którzy będą szukać
usprawiedliwienia dla każdej swojej podłości. Są jednak ludzie,
którzy doświadczywszy koszmaru grzechu, chcą wrócić – wrócić
do Ojca:
do tego Ojca, który ich ukochał, a którego miłością
oni wzgardzili.
Aby
to było możliwe, trzeba postąpić tak, jak postąpił syn
marnotrawny, bohater dzisiejszej Ewangelii, a zatem – po pierwsze –
trzeba uznać grzech w sobie, czyli
uświadomić sobie, że się popełniło zło,
a nie szukać tylko łatwych i pokrętnych usprawiedliwień i
obarczać winą innych, albo sytuację, albo brak szczęścia, albo
polityków, albo księży, albo wszystkich naraz!
Po
drugie: trzeba sobie uświadomić, że o własnych siłach nie
pokona
się zła w sobie, zatem potrzeba Bożej
interwencji i Bożej pomocy, jednak trzeba zaplanować ów powrót
tak, jak zaplanował go syn marnotrawny. Po trzecie wreszcie: trzeba
sobie uświadomić, że przebaczenie jest łaską, zatem można o nią
prosić, nie można się jej natomiast
od Boga domagać!
Myślę,
że w naszej praktyce duszpasterskiej wypracowaliśmy taki nie do
końca właściwy sposób patrzenia chociażby na Sakrament
Pojednania. Księża zachęcają do Spowiedzi, przesiadują
godzinami w konfesjonałach, czasami długo czekając na
penitentów;
niekiedy rodzice zachęcają swoje dzieci do tego,
aby się wyspowiadały, żony mobilizują swoich mężów. To
wszystko jest bardzo ważne i bardzo piękne, jednak to wszystko nie
zmienia faktu, że to nie człowiek robi łaskę Bogu, iż uda się
do Spowiedzi, ale to Bóg okazuje swoją łaskę człowiekowi!

Nie możemy nigdy tej perspektywy stracić sprzed swoich oczu.
To
człowiek, jak ten syn marnotrawny, wraca do Ojca, którego miłością
wzgardził – i prosi o przebaczenie. Bóg, jako miłosierny Ojciec,
czeka na swoje zabłąkane dziecko, okrywa go szatą Bożego
dziecięctwa, wkłada mu na palec pierścień, oznaczający
godność chrześcijanina, zszarganą przez grzech; wkłada na nogi
sandały, będące znakiem bogactwa – tego duchowego
bogactwa.
Kochani,
musimy to sobie jasno uświadomić – każda nasza Spowiedź to
powrót do domu Ojca, to pokorna prośba o przebaczenie.
Myślę, że możemy zaryzykować stwierdzenie, iż refleksja syna
marnotrawnego, jego zastanawianie się, co powie, gdy
stanie przed ojcem, jest w jakimś stopniu zachętą dla nas, abyśmy
także dobrze przygotowywali się do
każdego powrotu do Ojca, a więc – do
każdej Spowiedzi!
W
kontekście tej przypowieści, Spowiedź nie przygotowana,
Spowiedź będąca tylko i wyłącznie „recytacją wierszyka”,

a więc powtarzaniem za każdym razem tego samego bez przygotowania,
albo Spowiedź „z konieczności”, a więc spowodowana
potrzebą uzyskania takiego czy innego podpisu lub zaświadczenia –
taka Spowiedź wydaje się być jeszcze większą obrazą Boga,
niż sam grzech!
Bo
to tak, jakby syn marnotrawny wrócił do ojca nie z pokornym
przyznaniem się do winy,
ale z taką arogancją, z jaką go
opuszczał, żądając połowy majątku. Każda nasza Spowiedź musi
wiązać się z uznaniem winy, ale także – z chęcią zerwania ze
złem. Spowiedź dla czyjegoś „świętego spokoju” – na
przykład mamy czy babci – nie ma sensu!
Poza
tym, Spowiedź to prośba do Boga o przebaczenie, a więc prośba
o dar, na który niczym nie zasługujemy.
To prawda, że
przebaczająca miłość Boga przewyższa nasze najśmielsze
oczekiwania, ale Bóg równie dobrze mógłby nam tej łaski nie
okazać.
Ona nam się w żaden sposób nie należy!
Kochani,
czy uświadamiamy to sobie, ilekroć przystępujemy do Spowiedzi?

Kapłan, owszem, łaski nie robi, bo nie rozgrzesza swoją mocą.
Jego pasterskim obowiązkiem jest sprawowanie tego Sakramentu,
oczywiście z prawem odmówienia go, jeżeli – według jego oceny –
ktoś nie spełnia wymaganych warunków. Natomiast Bóg
rzeczywiście czyni nam tę łaskę za każdym razem i my niczym na
nią nie zasługujemy.
Ta
Boża łaskawość nieraz jest przedmiotem podziwu, ale też i
pewnego niezadowolenia, czy może jakiejś pretensji ze strony
osób wierzących,
praktykujących, które nie potrafią
zrozumieć, dlaczego Bóg daje szansę grzesznikowi, dlaczego nie
dotknie go jakaś zaraza, albo jakieś nieszczęście. Wielu z
nas, którzy przychodzimy do kościoła w każdą niedzielę,
zastanawia się, dlaczego ten i tamten nie chodzą
do kościoła, a tak dobrze im się powodzi?
Oczywiście,
to często tylko pozory, bo jak się z „tym i tamtym” porozmawia,
to też będą narzekać, że chcieliby tak, a wyszło inaczej i tyle
ich oczekiwań nie jest spełnionych. Niemniej jednak, wydaje się
nam, że Bóg jest nazbyt łaskawy dla co niektórych osób. W
tej naszej postawie przypominamy trochę starszego syna.
A
tymczasem Bóg rozumie te nasze dylematy, docenia naszą codzienną
modlitwę, naszą coniedzielną Mszę Świętą,
częstą Komunię
Świętą (jeżeli rzeczywiście jest ona częsta). Bóg to docenia i
zdaje się mówić, jak ojciec do starszego syna, iż wszystko, co
jego, należy do niego, ale trzeba się cieszyć powrotem syna
marnotrawnego, zagubionego.
Tak
i do nas Bóg mówi, że jest spokojny o tych, którzy zawsze są
przy Nim.
I mogą oni wszelkiego dobra od Niego oczekiwać. Ale
trzeba się cieszyć, że ci daleko błądzący – powracają.
Trzeba im także dać szansę!
A
zatem – nie żałujmy Bożego miłosierdzia innym. I sami prośmy o
to miłosierdzie dla siebie, bo z jednej strony możemy za starszym
synem powtórzyć, iż nie przekroczyliśmy Bożego rozkazu,
zawsze byliśmy przy Ojcu, nie zdradziliśmy Go, z drugiej jednak
strony, analizując tak w szczegółach nasze sumienia,
dostrzeżemy wiele – może drobnych, ale prawdziwych – sytuacji,
kiedy to okazywaliśmy się dziećmi marnotrawnymi, gardzącymi
ojcowską miłością.
Niech
zachętą do podjęcia tego dzieła będzie obraz zarysowany w
pierwszym czytaniu, kiedy to naród wybrany – po długiej i
dramatycznej wędrówce po pustyni – dotarł do Ziemi Obiecanej
i oto obchodzi pierwszą Paschę na tejże ziemi, korzystając z jej
owoców. To taki obraz pojednania z Bogiem – pojednania już
zrealizowanego.
Im bowiem bardziej naród wybrany oddalał się
od Boga, tym bardziej oddalała się perspektywa wejścia do ziemi
Kanaan. Dzień spełnienia się Bożej obietnicy to dzień pełnej
jedności z Bogiem.
Bóg
chce nam udzielać owoców swojej miłości, ale chce, abyśmy byli z
Nim pojednani. Dlatego tylu rekolekcjonistów na ambonach całego
Kościoła, i tylu spowiedników, powtarza za Świętym Pawłem
słowa, które on dzisiaj w drugim czytaniu skierował do Koryntian:
W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem!

26 komentarzy

  • … Jesteśmy świadkami powrotu do źródeł. Oznacza on powrót do domu… Bez domu jesteśmy bezdomni i sieroty (bez Ojca). Często bez domu oznacza poza domem.

    Zaczyna się ów powrót od pewności, że jest taki dom i że jestem w tym domu oczekiwany. Czeka na mnie Ojciec, wypatruje każdego dnia zastanawiając się czy powrócę czy zrobię krok w Jego kierunku, czy znajdę czas dla Niego. Ojciec martwi się, bo kocha. Martwi się nawet jeśli za bardzo nas to nie obchodzi i nie zajmujemy się tym za często to pamiętajmy, że tak właśnie jest – On czeka.

    Ów powrót dotyczy obu synów (tego, który w dalekie kraje wyjechał i tego, który pozostał w domu będąc raczej tak samo daleko od Ojca). Obaj się oddalili. Każdy grzech oddala nas
    Ojciec kocha i jest to szalona miłość, która ukazuje się w dwóch wymiarach:
    – dom otwarty i ramiona ojcowskie otwarte
    – „znaki”: zamyka usta, trzy „gesty” i wszystko moje jest twoje
    – w łasce przebaczenia, które ma swe źródło w miłości; to moc miłości, którą zostałem umiłowany bezwarunkowo i bezgranicznie – Ojciec wie co się stało z młodszym synem i nie nawiązuje do tego (starszy brat „zazdrosnym” wręcz nienawistnym okiem spogląda)
    – doświadczenie przebaczenia to doświadczenie znalezienia i zmartwychwstania („zagubił, a odnalazł się… umarł, ale ożył”)
    – „przeakcentowanie”, a dokładnie odnalezienie właściwej perspektywy: „syn twój” (to wiadome – jestem (u)kochany) na „brat twój” (bez Ojca brakuje braterstwa, znika)
    Dokonuje się uzdrowienie wewnętrzne. Jest to owoc miłości – jeśli idę w kierunku światła to ciemności się rozpraszają… nic nie wiemy, przerasta nas.

    Ojciec bierze w ramiona (wywyższenie) bezradne dziecię (uniżenie) i… podrzuca „wysoko, wysoko”, aż do samego nieba – ile to radości sprawia?!

    Miłość jest konieczna, bo… bez miłości…
    Inteligencja bez miłości czyni cię przewrotnym.
    Sprawiedliwość bez miłości czyni cię nieugiętym.
    Dyplomacja bez miłości czyni cię hipokrytą.
    Sukces bez miłości czyni cię aroganckim.
    Bogactwo bez miłości czyni cię sknerą.
    Ubóstwo bez miłości czyni cię radykałem.
    Piękność bez miłości czyni cię zabawnym.
    Władza bez miłości prowadzi do tyranii.
    Praca bez miłości czyni cię niewolnikiem.
    Naiwność bez miłości pozbawia cię wartości.
    Modlitwa bez miłości czyni cię egoistą.
    Wiara bez miłości czyni cię fanatykiem.
    Krzyż bez miłości staje się udręką.
    Życie bez miłości traci sens! (Autor nieznany) …

  • Jestem, wydawałoby się, bardzo blisko – a ja jednak wiem, jak jestem daleko… – jak ten starszy syn… Jest we mnie zazdrość, nieumiejętność cieszenia się tym co daje mi na co dzień najlepszy Ojciec,jest we mnie lęk, który nie pozwala mi poprosić Ojca o chwilę przyjemności z przyjaciółmi…
    Moja droga do Boga jest strasznie kręta…

    • Ja też wiem, za da się to zmienić i też wiem, że jestem na tej drodze… ale… odnajdywanie prawdziwego Boga – takiego jakim On jest naprawdę, kosztuje mnie bardzo dużo wysiłku, który wkładam w pracę nad soba i wiem, że dzieje się to dzięki Jego łasce, że mój wysiłek na nic by się zdał gdyby nie On… Ania

  • Ksiądz na kazaniu zwrócił moją uwagę na cierpliwość Ojca i na uszanowanie wolnej woli syna. Ja sama zauważyłam, że Ojciec obdarował młodszego syna połową majątku, a więc siebie "ogołocił", bo przecież sprawiedliwie byłoby za życia, podzielić majątek na trzy części; po 1/3 synom i 1/3 dla siebie, ci innego gdyby sporządzał testament z wykonalnością jego po swojej śmierci. Całkiem niedawno podjęłam właśnie taką decyzję, aby za życia podzielić na 3 części "majątek" i obdarować 2 dzieci, zostawiając sobie z mężem również " zabezpieczenie". Tak więc zobaczyłam w postawie Ojca z dzisiejszej Ewangelii jak daleko mi do Bożego myślenia, jakie mam braki w naśladowaniu Jezusa…

    • "na uszanowanie wolnej woli syna" mam tu na myśli, że ojciec mógł;
      1/ odmówić podziału majątku
      2/ przekonywać do skutku o niewłaściwej decyzji młodszego syna
      3/ mógł wreszcie z braku niemocy swych argumentów, zrobić to co zrobił
      4/ potem mógł wysyłać i " śledzić" poczynania nieroztropnego młodzieńca a wiedząc co się dzieje i bolejąc nad swoim synem, jechać i przywieść go z powrotem do domu.
      Mądry ojciec jednak dał czas synowi, aby sam przyszedł "po rozum do głowy", opamiętał się i sam powrócił. Można by jeszcze dyskutować nad rzeczywistymi pobudkami, jakie synem kierowały…

    • Testament ze swej natury jest dokumentem, który zyskuje skuteczność po śmierci tego, kto go sporządził. Jeżeli podział majątku ma być skuteczny wcześniej, to jest to po prostu podział majątku, a nie testament. Ks. Jacek

  • Najlepiej jak rodzice narzucają swoją wole dzieciom dzielenie majątku za życia.Szkoda,że rodzice myślą o tym co Bóg na to powie a nie o tym co dzieci powiedzą.M

    • Nie wiem M, czy zrozumiałam dobrze Twoją myśl. Czy uważasz, że obdarowanie dzieci czymkolwiek( pieniędzmi, mieszkaniem, samochodem) za życia rodziców jest wg Ciebie, narzucaniem im swojej woli? Ja uzgodniłam z dziećmi chęć obdarowania ich, bez jakichkolwiek warunków. Mogły przyjąć albo odmówić.
      Czy uważasz, że wola dzieci jest ważniejsza od woli Boga ( dla człowieka wierzącego)
      Mogłabyś swoją wypowiedź rozszerzyć.

    • Uderz ręką w stół, a nożyce się odezwą.Czy uważasz, że wola dzieci jest ważniejsza od woli Boga ( dla człowieka wierzącego)tak właśnie tak uważam bo co rodzice robią wszystko na pokaz dla Boga,żeby stworzyć swój idealny obrazek przed niby Bogiem.Idealne a zarazem żałosne.M

    • Przysłowie trafne, bo to do mojego komentarza nawiązałaś. Teraz Ci powiem, że znów nie rozumiem, bo ja nie robiłam nic "na pokaz dla Boga", robiłam do dla swoich dzieci. Przecież jeśli wierzę w Boga, to wiem że Bóg zna moje intencje od podszewki, więc po cóż miałabym robić coś aby " stworzyć swój idealny obrazek przed Bogiem ". Wybacz, że wycięłam słowo " niby".

    • Wiesz Aniu jeśli już chcesz tak bardzo wiedzieć to nie było to nawiązanie do twojego komentarza a ogólnie do życia i tego jak ja odczuwam codziennie dzielenie właśnie majątku po rodzicach jak widzę jak bart z bratem nie umie się porozumieć jak skaczą sobie do gardeł o coś co rodzice zostawili im w spadku i być może zrobili to ich rodzice w dobrej woli w trosce o nich i mieli dobre intencje,ale jak widać nikomu na dobre to nie wyszło.A być może to właśnie ich Bóg ich zawiódł.M

    • Nie rozumiem tego sarkazmu wobec Boga – jakby był On jakimś wrogiem, albo chciał człowieka z czegokolwiek ograbić, okraść… On sam uczy nas w Piśmie Świętym, że nie można tak naprawdę kochać Jego, nie kochając ludzi. I odwrotnie. Zatem tak naprawdę nie ma jakiegoś spięcia na linii: Bóg – człowiek. Ks. Jacek

    • Zatem wychodzi na to,że nie kocham Boga bo nie kocham ludzi i na odwrót.Być może i coś w tym jest Pozdrawiam M

    • Nie, tego nie napisałem i wcale tak nie myślę. Zapytałem tylko, skąd ta gorycz i doszukiwanie się złego nastawienia nawet po stronie Boga… Nie wykluczone, że to jest właśnie poszukiwanie prawdy… Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.