Wysławiam Cię, Ojcze!

W
Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Pani Teresa Jaroszuk, posługująca z wielką życzliwością i kulturą w Sanktuarium Kodeńskim, gdzie wita Pielgrzymów i załatwia wszystkie sprawy, z jakimi tylko do Niej się zwracają; a także Siostra Teresa Skorupska, posługująca w Parafii w Miastkowie. Dziękując Dostojnym Solenizantkom za wszelką pomoc i pogodę ducha, modlę się o wszelkie dobro dla Nich i moc Bożego błogosławieństwa!
      Moi Drodzy, dzisiaj pierwsza sobota miesiąca i pierwszy dzień października – miesiąca „różańcowego”. Zachęcam do systematycznego odmawiania tej pięknej modlitwy, przypominając, że Kościół obdarza odpustem zupełnym tych, którzy część Różańca Świętego odmówią w sposób ciągły – w jakiejkolwiek wspólnocie, choćby rodzinnej, łącząc odmawianie poszczególnych dziesiątków z rozważaniem różańcowych tajemnic. Zachęcam zatem raz jeszcze do odmawiania Różańca – i do uzyskiwania odpustów.
           Ksiądz Marek – z tego, co wiem – zakończył już rekolekcje, ale dzisiaj ma jeszcze różne ważne spotkania, bodajże w Tomsku… Korzystając z tego tygodniowego „modlitewnego rozpędu” możemy dzisiaj jeszcze poprosić Pana w szczerej modlitwie o utrwalenie się owoców dopiero co przeżytych rekolekcji w sercach wszystkich ich Uczestników.
            Dobrego dnia!
                                  Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Sobota
26 Tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie
Św. Teresy od Dzieciątka Jezus,
Dziewicy
i Doktora Kościoła,
do
czytań: Job 42,1–3.5–6.12–17; Łk 10,17–24
CZYTANIE
Z KSIĘGI JOBA:
Job
odpowiedział Panu: „Wiem, że Ty wszystko możesz; co zamyślasz,
potrafisz uczynić. Któż nierozumnie Twe rządy zaciemni? Dotąd
Cię znałem ze słuchu, obecnie ujrzałem Cię wzrokiem, stąd się
we łzach rozpływam, pokutuję w prochu i popiele”.
Potem
Pan błogosławił Jobowi, tak że miał czternaście tysięcy owiec,
sześć tysięcy wielbłądów, tysiąc jarzm wołów i tysiąc
oślic. Miał jeszcze siedmiu synów i trzy córki. Pierwszą nazwał
Gołębicą, drugą Kasją, a trzecią Rogiem Antymonu. Nie było w
całym kraju kobiet tak pięknych, jak córki Joba. Dał im też
ojciec dziedzictwo między braćmi.
I
żył jeszcze Job sto czterdzieści lat, i widział swych potomków –
w całości cztery pokolenia. Umarł Job stary i pełen lat.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Wróciło
siedemdziesięciu dwóch z radością, mówiąc: „Panie, przez
wzgląd na Twoje imię, nawet złe duchy nam się poddają”.
Wtedy
rzekł do nich: „Widziałem szatana, spadającego z nieba jak
błyskawica. Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i
skorpionach, i po całej potędze przeciwnika, a nic wam nie
zaszkodzi. Jednak nie z tego się cieszcie, że duchy się wam
poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w
niebie”.
W
tej właśnie chwili Jezus rozradował się w Duchu Świętym i
rzekł: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś
te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom.
Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Ojciec mój przekazał
Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim
jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić”.
Potem
zwrócił się do samych uczniów i rzekł: „Szczęśliwe oczy,
które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i
królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i
usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli”.
Dużo
radości jest w dzisiejszych czytaniach! I w pierwszym, z Księgi
Hioba, i w Ewangelii. Po wysłuchaniu pierwszego czytania aż chce
się powiedzieć: Nareszcie! Nareszcie – mówiąc tak nieco
„po świecku” – los się uśmiechnął do Hioba. A to przecież
nie jakiś „ślepy los”, ale sam Bóg pozwolił Hiobowi
doczekać końca niezwykle ciężkiej próby,
jakiej został ów
sprawiedliwy człowiek poddany. A nie tylko pozwolił mu doczekać,
ale pozwolił mu tę próbę przetrwać mężnie, czyli zwyciężyć!

Nie
wiemy dokładnie, jak to się stało, że Hiob, który stracił swoje
dzieci i swój dobytek, w jednym niemalże momencie wszystko
odzyskał.
Cały ten – wydawać by się mogło – długi
proces odzyskiwania wszystkiego został w dzisiejszym fragmencie
Księgi Hioba skwitowany jednym krótkim stwierdzeniem: Potem
Pan błogosławił Jobowi, tak że miał…


i tu następuje długie wyliczenie tego, co od tego momentu ponownie
miał.

A
miał tak naprawdę wszystko,
co uprzednio utracił,

i jeszcze więcej. Jak to się stało, to chyba nie ma większego
znaczenia. Znaczenie największe ma to, że Hiob zwyciężył. A
dlaczego zwyciężył? Bo zaufał Bogu i uznał nad sobą Jego moc.

Początek
dzisiejszego czytania
jasno to pokazuje, słyszymy bowiem takie słowa Hioba: Wiem,
że Ty wszystko możesz; co zamyślasz, potrafisz uczynić. Któż
nierozumnie Twe rządy zaciemni? Dotąd Cię znałem ze słuchu,
obecnie ujrzałem Cię wzrokiem, stąd się we łzach rozpływam,
pokutuję w prochu i popiele.

Ale
Bóg już nie chciał widzieć Hioba w prochu i popiele, dlatego
przywrócił go do dawnego blasku, obficie mu pobłogosławił,
dzięki czemu – jak słyszeliśmy – żył
jeszcze Job sto czterdzieści lat, i widział swych potomków – w
całości cztery pokolenia. Umarł Job stary i pełen lat.

Cóż
mogli na
to powiedzieć
jego przeciwnicy? Cóż
mógł powiedzieć szatan,

który – jeśli pamiętamy początek całej historii – wręcz
domagał się od Boga poddania Hioba próbie, będąc pewnym, że ten
ją przegra, że wyrzeknie się Boga? A on nie wyrzekł się,
pozostał
przy Bogu, zwyciężył!

Wielka radość!
Z
nie mniejszą radością – jak słyszeliśmy w Ewangelii –
wróciło
siedemdziesięciu dwóch

[…],
mówiąc:
„Panie, przez wzgląd na

Twoje
imię, nawet złe duchy nam się poddają”.

I
tutaj może jesteśmy zaskoczeni, bo Jezus jakby
chciał
zgasić
ów entuzjazm swych uczniów, mówiąc do nich: Widziałem
szatana, spadającego z nieba jak błyskawica. Oto dałem wam władzę
stąpania po wężach i skorpionach, i po całej potędze
przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi. Jednak nie z tego się
cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze
imiona zapisane są w niebie.

To
oczywiście nie oznacza, że wyrzucanie złych duchów jest
taką
sobie, mało ważną
sprawą.
Nie, to jest oczywiście coś
bardzo ważnego i wielkiego.

Jednak w tę moc zostali uczniowie
wyposażeni przez Jezusa, zatem nie
dokonywali tego swoją mocą.
Nie
mogli też sobie niejako przypisywać zasług z tego powodu. Ale że
ich
imiona
zapisane są w Niebie,

że są otoczeni wielką miłością Boga i że w Niebie czeka na
nich miejsce wiecznej szczęśliwości, na które oni tu, na ziemi,
zasługują swoim gorliwym i
pobożnym
życiem – to
jest prawdziwa radość, której im nikt nie zabierze.

Dlatego
nie możemy mówić, że Jezus jakkolwiek chciał zgasić ową
spontaniczną radość w swych uczniach. Wprost przeciwnie, można
chyba nawet powiedzieć, że dokonał się proces odwrotny: owa
radość udzieliła się Jezusowi!
Bo
zaraz potem, kiedy wypowiedział zacytowane przed chwilą słowa,
rozradował
się w Duchu Świętym

i zaczął wychwalać swego Ojca.
A
w podsumowaniu całej tej rozmowy i całego tego wydarzenia, rzekł
do swych uczniów: Szczęśliwe
oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu
proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie
ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli.
Można
zatem
w sumie stwierdzić,
że tyle cierpienia musiał
znieść sprawiedliwy Hiob,

tyle przeciwności musieli – wcześniej i także potem –
pokonywać
Apostołowie,

ale Bóg ostatecznie
wszystkich wiernych sobie prowadzi

do radości, do szczęścia, do zwycięstwa! Naszym naturalnym
„środowiskiem”

o ile tak można powiedzieć – jest radość. Radość
i nadzieja!
Ona
się przebija przez najczarniejsze mroki codziennych
problemów i zmartwień,
a
nieraz także i wielkich
cierpień,

jakie spadają na człowieka. Ona także przebija się przez skorupę
naszego codziennego
zmęczenia i zapracowania,

naszego zmagania się ze słabościami swoimi i słabościami ludzi.
Bo
wiele może na człowieka spaść i wiele trudnych chwil może
człowiek doświadczyć. Ale jeżeli trzyma
się Boga, ufa Mu bezgranicznie, ma czyste sumienie i jest z Bogiem w
stałym kontakcie,

to nie dość, że nigdy się nie załamie i nie podda, to jeszcze
doświadczy
prawdziwej
radości i nadziei.

Bo
ta właśnie radość, która – żeby to jeszcze raz powtórzyć i
mocno podkreślić – jest prawdziwym
„środowiskiem” chrześcijanina,

podstawą i przestrzenią jego działania, z pewnością przebije się
przez to wszystko, co trudne i bolesne, i rozjaśni twarz szczerym
uśmiechem,

a oczy – radosnym
spojrzeniem w przyszłość.
Tak
właśnie swą jedność z Bogiem przeżywała Patronka dnia
dzisiejszego, Święta
Teresa od Dzieciątka Jezus, zwana także Małą Tereską

dla odróżnienia od Świętej Teresy z Avila, zwanej Wielką, której
wspomnienie obchodzić będziemy 15 października.
Dzisiejsza
nasza Patronka, Święta
Tereska,

urodziła
się w Alençon,
w Normandii, w
nocy z 2 na 3 stycznia 1873 roku,
jako
dziewiąte dziecko Ludwika i Zofii. Kiedy miała cztery lata, umarła
jej matka. Wychowaniem dziewcząt zajął się ojciec.
Teresa
po śmierci matki obrała sobie za Matkę – Najświętszą
Maryję Pannę.
W tym samym 1877 roku, ojciec przeniósł się z
pięcioma swoimi córkami do Lisieux, gdzie Tereska przez pięć lat
przebywała w internacie, prowadzonym przez siostry benedyktynki. 25
marca 1883 roku, dziesięcioletnia Teresa zapadła na ciężką
chorobę,
która trwała do 13 maja. Jak sama wyznała, uzdrowiła
ją cudownie Matka Boża.
W roku 1884 Tereska przyjęła pierwszą
Komunię Świętą. Odtąd przy każdej Komunii Świętej powtarzała
z radością: „Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. W
tym samym roku otrzymała Sakrament Bierzmowania.
Przez
ponad rok dręczyły ją poważne skrupuły.
Jak sama wyznała,
uleczenie z tej duchowej choroby zawdzięczała swoim czterem
siostrom, zmarłym w latach niemowlęcych.
W pamiętniku
zapisała, że w czasie Pasterki w noc Bożego Narodzenia przeżyła
całkowite nawrócenie”. Postanowiła zupełnie
zapomnieć o sobie, a oddać się Jezusowi i sprawie zbawienia
dusz.
Zaczęła odczuwać gorycz i wstręt do przyjemności i
ponęt ziemskich. Ogarnęła ją tęsknota za modlitwą, rozmową z
Bogiem. Odtąd zaczęła się jej wielka droga ku świętości. A
trzeba wiedzieć, że miała wówczas zaledwie trzynaście lat.
Niedługo
potem, gdy miała lat czternaście, skazano na śmierć pewnego
głośnego bandytę,
który był postrachem całej okolicy. Nasza
Święta dowiedziała się z gazet, że zbrodniarz ani myśli
pojednać się z Panem Bogiem. Postanowiła zdobyć jego duszę
dla Jezusa. Zaczęła się serdecznie modlić o jego nawrócenie.
Ofiarowała też w jego intencji specjalne pokuty i umartwienia.
Wołała: „Jestem pewna, Boże, że przebaczysz temu biednemu
człowiekowi! Oto mój pierwszy grzesznik. Dla mojej pociechy
spraw, aby okazał jakiś znak skruchy.”
Niestety,
gdy nadszedł czas egzekucji, bandyta dalej uparcie odrzucał
możliwość rozmowy z kapłanem. Jednak kiedy miał już podstawić
głowę pod gilotynę, wtedy – ku zdziwieniu wszystkich – nagle
zwrócił się do kapłana, poprosił o krzyż i zaczął go całować!
Na wiadomość o tym Teresa zawołała szczęśliwa: To
mój pierwszy syn!”
Kiedy
zaś miała lat piętnaście, zapukała do bramy zakonu
karmelitańskiego, prosząc o przyjęcie.
Przełożona jednak,
widząc wątłą i bardzo młodą dziewczynkę, nie przyjęła
jej, obawiając się, że nie przetrzyma tak
trudnych i surowych warunków życia. Teresa jednak nie dała za
wygraną
i udała się o pomoc do miejscowego biskupa, ale ten
zasłonił się prawem kościelnym, które nie zezwalało w tak
młodym wieku przyjmować do zakonu. W tej sytuacji nasza Święta
nakłoniła ojca, by pojechał z nią do Rzymu!
Było to w 1887
roku.
Papież
Leon XIII obchodził właśnie złoty jubileusz swojego kapłaństwa.
Teresa upadła przed nim na kolana i zawołała: Ojcze
Święty, pozwól, abym dla uczczenia Twego jubileuszu mogła wstąpić
do Karmelu w piętnastym roku życia.”
Papież nie chciał
jednak uczynić wyjątku. Teresa chciała się wytłumaczyć, ale
gwardia papieska usunęła ją siłą, by także inni mogli –
zgodnie z ówczesnym zwyczajem – ucałować nogi Papieża.
Marzenie
Tereski spełniło się dopiero po roku.
Została przyjęta
najpierw w charakterze postulantki, potem nowicjuszki. Zaraz przy
wejściu do klasztoru uczyniła postanowienie: Chcę być
świętą!”
Niedługo potem odbyły się jej obłóczyny, przy
których otrzymała zakonne imię: Teresa od Dzieciątka Jezus i
od Świętego Oblicza.
Jej drugim postanowieniem było to, które
wyraziła w słowach: Przybyłam tutaj, aby zbawiać
dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów.”
W roku
1890 złożyła śluby i uroczystą profesję.
Przełożona
poznała się na niezwykłej cnocie młodej siostry, skoro zaledwie w
trzy lata po złożeniu ślubów wyznaczyła ją na mistrzynię
nowicjuszek.
Obowiązek ten Teresa spełniała do śmierci, to
jest przez cztery lata.
W zakonnym życiu zadziwiała jej
dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie,
nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości:
małą drogą dziecięctwa Bożego”. Widząc, że
miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za
zbawienie świata.
Swoje
przeżycia i cierpienia opisała w książce: Dzieje
duszy”.
A cierpień tych nie brakło. Jednym z nich było
chociażby to, że zakonnica, którą Tereska się opiekowała ze
względu na jej wiek i kalectwo, nie umiała zdobyć się na słowo
podzięki, często za to ją rugała i mnożyła swoje wymagania.
Jednak nasza Święta cieszyła się z tych krzyży, bo
widziała w nich piękny prezent,
jaki może złożyć Bogu.
Na
rok przed śmiercią zaczęły pojawiać się u Teresy pierwsze
objawy daleko już posuniętej gruźlicy:
wysoka gorączka,
osłabienie, zanik apetytu, a nawet krwotoki. Pierwszy krwotok
zaalarmował klasztor w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek.
Mimo to, siostra Teresa spełniała nadal wszystkie zlecone jej
obowiązki:
mistrzyni, zakrystianki i opiekunki jednej ze
starszych sióstr.
Zima
w roku 1897 była wyjątkowo surowa. Klasztor zaś nie był
ogrzewany. Teresa przeżywała prawdziwe tortury. Nękał ją
uciążliwy kaszel i duszność. Ówczesna przełożona zlekceważyła
jej stan.
Nie wezwała do niej nawet lekarza. Uczyniono to
dopiero wtedy, kiedy stan był już beznadziejny. Jeszcze wówczas
zastosowano wobec chorej drakońskie środki, takie jak stawianie
baniek.
Z poranionymi plecami i piersiami musiała iść do
normalnych zajęć i pokut zakonnych, nawet do prania.
Wskutek
tego wszystkiego, w dniu 30 września 1897 roku umierała w
cierpieniach, mówiąc: Chcę, przebywając w Niebie,
czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż.”
Papież Pius XI kanonizował ją w roku 1925. W 1999 roku, Papież
Jan Paweł II ogłosił Świętą Teresę – Doktorem Kościoła.
A
oto co na temat swojej drogi świętości pisała sama Święta
Teresa od Dzieciątka Jezus: „Kiedy wielkie moje pragnienia zaczęły
się stawać dla mnie męczeństwem, otwarłam listy Świętego
Pawła, aby znaleźć jakąś odpowiedź. Przypadkowo wzrok mój
padł na dwunasty i trzynasty rozdział Pierwszego Listu do
Koryntian.
Przeczytałam najpierw, że nie wszyscy mogą być
apostołami, nie wszyscy prorokami, nie wszyscy nauczycielami, oraz
że Kościół składa się z różnych członków i że oko nie może
być równocześnie ręką. Odpowiedź była wprawdzie jasna, nie
taka jednak, aby ukoić moje tęsknoty i wlać we mnie pokój.
Nie
zniechęcając się czytałam dalej i natrafiłam na zdanie, które
podniosło mnie na duchu: Starajcie się o większe dary. Ja
zaś wskażę wam drogę jeszcze doskonalszą
. Apostoł
wyjaśnia, że największe nawet dary niczym są bez miłości i że
miłość jest najlepszą drogą bezpiecznie prowadzącą do Boga.
Wtedy wreszcie znalazłam pokój.
Gdy
zastanawiałam się nad mistycznym ciałem Kościoła, nie
odnajdywałam siebie w żadnym spośród opisanych przez Pawła
członków, albo raczej pragnęłam się odnaleźć we wszystkich. I
oto miłość ukazała mi się jako istota mego powołania.
Zrozumiałam, że jeśli Kościół jest ciałem złożonym z
wielu członków, to nie brak w nim członka najbardziej szlachetnego
i koniecznego. Zrozumiałam, że Kościół ma serce i że to
serce pała gorącą miłością!
Zrozumiałam, że jedynie
miłość porusza członki Kościoła i że gdyby ona wygasła,
Apostołowie nie głosiliby już Ewangelii, Męczennicy nie
przelewaliby już krwi. Zobaczyłam i zrozumiałam, że miłość
zawiera w sobie wszystkie powołania,
że miłość jest
wszystkim, obejmuje wszystkie czasy i miejsca; słowem – miłość
jest wieczna.
Wtedy
to w uniesieniu duszy zawołałam z największą radością: O
Jezu, moja Miłości, nareszcie znalazłam moje powołanie! Moim
powołaniem jest miłość!
O tak, znalazłam już swe własne
miejsce w Kościele – miejsce to wyznaczyłeś mi Ty, Boże mój. W
sercu Kościoła, mojej Matki, ja będę miłością.
W ten
sposób będę wszystkim i urzeczywistni się moje pragnienie.”
Tyle Święta Tereska.
Wpatrując
się w jej heroiczną postawę i wzywając jej wstawiennictwa, a
jednocześnie wsłuchując się w Boże słowo dzisiejszej liturgii,
pomyślmy:

W
kim – w czym – upatruję dla siebie nadziei w najtrudniejszych
chwilach życia?

Czy
nie ulegam zbyt łatwo pokusie narzekania i czy taką swoją postawą
nie zatruwam życia innych?

Ile
w moim życiu jest prawdziwej radości i dobrego humoru?

Wysławiam
Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed
mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze,
gdyż takie było Twoje upodobanie!

4 komentarze

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.