Nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza…

N
Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa Pani Teresa Mućka – bardzo, ale to bardzo życzliwa Osoba, mieszkająca na terenie Parafii Radoryż Kościelny, gdzie rozpoczynałem moją kapłańską posługę na pierwszym wikariacie. Pani Teresa jest zaprzyjaźniona z moją Rodziną, a mi niejednokrotnie pomagała w zorganizowaniu różnego rodzaju spotkań „przy stole”: czy to z okazji imienin, czy innych uroczystości. Jest bowiem w tych sprawach prawdziwą Mistrzynią. Ale tak w ogóle – jest Osobą niezwykle życzliwą, dobrą i sympatyczną. Dziękując za wszelkie dobro, życzę prawdziwej radości i nadziei!
       Urodziny przeżywa dziś także Ewa Rudnik, należąca w swoim czasie do jednej z młodzieżowych Wspólnot. Życzę Jej mocy, mądrości i miłości Bożej na każdy dzień. 
          Obie świętujące dziś Panie wpieram modlitwą!
                        Dobrego dnia!
                                       Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Środa
4 Tygodnia zwykłego, rok I,
do
czytań: Hbr 12,4–7.11–15; Mk 6,1–6

CZYTANIE
Z LISTU DO HEBRAJCZYKÓW:
Jeszcze
nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw
grzechowi, a zapomnieliście o upomnieniu, z jakim się zwraca do
was, jako do synów:
Synu
mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię
doświadcza. Bo kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś
każdego, którego przyjmuje za syna.”
Trwajcież
w karności! Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Jakiż to
bowiem syn, którego by ojciec nie karcił?
Wszelkie
karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak
przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości.
Dlatego opadłe ręce i osłabłe kolana wyprostujcie! Proste czyńcie
ślady nogami, aby kto chromy nie zbłądził, ale był raczej
uzdrowiony.
Starajcie
się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie
zobaczy Pana. Baczcie, aby nikt nie pozbawił się łaski Bożej, aby
jakiś korzeń gorzki, który rośnie w górę, nie spowodował
zamieszania, a przez to nie skalali się inni.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:
Jezus
przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego
uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze.
A
wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: „Skąd On to
ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się
przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba,
Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego
siostry?” I powątpiewali o Nim.
A
Jezus mówił im: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich
krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”.
I
nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych
położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich
niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.

Autor
Listu do Hebrajczyków próbuje dzisiaj zmierzyć się z zagadnieniem
bardzo trudnym, o ile nie najtrudniejszym na odcinku naszej wiary: z
problemem doświadczeń, cierpień i różnych przeciwności,
jakie spotykają człowieka, szczerze wierzącego w Boga i
postępującemu zgodnie ze swoją wiarą. W usłyszanym przez chwilą
tekście znajdujemy słowa pocieszenia i podtrzymania na duchu,
z jednoczesnym wskazaniem sensu tego typu trudnych
doświadczeń.
Autor
natchniony pisze: Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie
upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo kogo miłuje Pan, tego
karze, chłoszcze zaś każdego, którego przyjmuje za syna.

Te słowa akurat stanowią cytat z Księgi Przysłów, ale zaraz
po nich Autor Listu zwraca się się już własnymi słowami:
Trwajcież w karności! Bóg obchodzi się z wami jak z
dziećmi. Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił?
Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem
jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon
sprawiedliwości.
Samo
zapewne ciśnie się w tym momencie na usta stwierdzenie: „Dobrze
ci mówić!”
Bo zwykle tak jakoś jest, że o doświadczeniach
i cierpieniach dobrze się teoretyzuje i całkiem dobrze
zachęca – głównie innych! – do ich podejmowania i godnego
znoszenia. Kiedy jednak samemu przyjdzie się z nimi zmierzyć, wtedy
okazuje się, że to wcale nie jest takie proste…
Ale
– z drugiej strony – czy miałoby to oznaczać, że nie należy
tego tematu podejmować? Autor biblijny rozstrzyga tę wątpliwość
jednoznacznie, wypowiadając się w tej kwestii, a konkretnie –
zachęcając swoich czytelników: Dlatego opadłe ręce i
osłabłe kolana wyprostujcie! Proste czyńcie ślady nogami, aby kto
chromy nie zbłądził, ale był raczej uzdrowiony.
Starajcie
się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie
zobaczy Pana.
Możemy
w tym kontekście zastanowić się, jak my reagujemy na
doświadczenia, które nas spotykają, jak też reagujemy na
doświadczenia, które spotykają innych? Wydaje się, że
warto w tym względzie podpatrzeć sposób argumentacji – i w
ogóle: podejście do całej sprawy – Autora dzisiejszego
pierwszego czytania. Na tej podstawie można chyba stwierdzić, iż
dobre, sensownie uargumentowane słowo zawsze jest w cenie, a
jeżeli jest ono poparte własnym doświadczeniem, to już w ogóle
ma ogromną wartość. Dobrze jest też odnosić całą
sprawę do Jezusa i na Niego właśnie wskazywać, jako na
źródło nadziei dla człowieka cierpiącego i doświadczanego.
A
jak sobie radzić z argumentem, że skoro nas akurat nie dotykają
jakieś większe doświadczenia, to nie powinniśmy nic mówić tym,
których dotykają?…
Myślę,
że za każdym razem ważna jest intencja, z jaką w ogóle
włączamy się do sprawy. Jeżeli bowiem ma to być jakieś złośliwe
komentowanie, w którym skrywana z trudem satysfakcja z
niepowodzenia drugiego będzie go jeszcze dodatkowo ranić, to
z pewnością nie o to chodzi. I na pewno nie chodzi tu o
podkreślenie przy tej okazji swojej wyższości i mądrości,
w imię której „pouczy się” człowieka, jak ma sobie radzić.
Nie
chodzi także o prawienie pustych, zwyczajowych komunałów, w stylu:
„Jakoś to będzie!”, „Jakoś sobie poradzisz!”, albo o tyle
popularnego, co banalnego i beztreściowego: „Będzie dobrze!”
Aż chce się zapytać: niby dlaczego ma być
dobrze?
Skąd ta pewność? Z czego ma wynikać owo: „Będzie
dobrze”? Czyż nie należałoby wskazać źródła tegoż
optymizmu? Wtedy dopiero taka pociecha będzie miała sens.
Oczywiście,
nigdy nie możemy z naszą chęcią pomocy – choćby najszczerszą
– jakkolwiek się narzucać, nachalnie wkraczając „z
buciorami”
w sferę czyichś przeżyć. Zawsze nasze działanie
na tym obszarze musi być wsparte modlitwą, a niekiedy
sytuacja będzie wymagała, aby na samej modlitwie poprzestać…
Natomiast
nie ma żadnej okoliczności, ani żadnego argumentu – łącznie ze
sprzeciwem osoby zainteresowanej – aby się za drugiego nie
modlić!
Ileż to bowiem razy zdarzało się słyszeć wyrazy
wdzięczności właśnie za taką modlitwę, która była zanoszona
nawet wbrew czyjejś woli… Okazywała się ona potem wielkim
wsparciem.
I
wreszcie, powiedzmy i to, że nigdy nie powinno się używać
argumentów, w stylu: „A co Ty tam wiesz?… Co Ty możesz
wiedzieć o cierpieniu, o życiowych doświadczeniach?…”, bo tak
naprawdę nie wiemy, co ten drugi przeżywał lub aktualnie
przeżywa.
A może doświadcza o wiele większych trudności, niż
my?… A może historia jego życia jest o wiele bardziej
naznaczona
cierpieniem, niż nasza?
Czyż
bowiem jest na świecie człowiek, który by nigdy nie cierpiał,
niczego trudnego nie doświadczył? Wiemy, że nie ma takiego
człowieka! Dlatego warto być ostrożnym przy wypowiadaniu tego typu
opinii…
Mówimy
sobie o tym wszystkim dzisiaj dlatego, moi Drodzy, że jakoś nas
sprowokowały do podjęcia tych ważnych, chociaż trudnych
zagadnień, słowa Autora Listu do Hebrajczyków. I dochodzimy do
wniosku, że przy odpowiednim nastawieniu i przy szczerej chęci
pomocy wzajemnej,
owe doświadczenia i przeciwności – przecież
nieuchronne – łatwiej nam będzie przeżywać, a trudności
pokonywać.
Chodzi
tylko o to, abyśmy – z jednej strony – dali sobie pomóc,
a z drugiej: chcieli innym pomóc. Najgorszym zaś, co się
może w całej tej sytuacji przytrafić, to złe nastawienie już „z
góry” do drugiego człowieka, a więc zarówno to, wyrażające
się w stwierdzeniu: „A, co ja się tam będę odzywał, to
jego problem, niech sobie radzi!”,
jak też i w stwierdzeniu:
„A, co Ty tam wiesz o moich problemach…”
Takie
negatywne nastawienie „z góry” do Jezusa spowodowało, że w
swojej rodzinnej miejscowości niewiele dobrego mógł zdziałać –
właśnie dlatego, że Jego rodacy nie dostrzegli w Nim Mesjasza
Bożego,
ani nawet Nauczyciela, ale… znajomego z sąsiedniej
ulicy…
Usłyszeliśmy o tym w dzisiejszej Ewangelii.
Nie
warto więc tak negatywnie się nastawiać do drugiego człowieka,
niwecząc w ten sposób już „z góry” możliwość dokonania –
lub doświadczenia – naprawdę wielkiego dobra!
W
tym kontekście pomyślmy:
– Jak
reaguję na cierpienie osób z mojego otoczenia?
– Jak
reaguję na próby pomocy ze strony ludzi, kiedy to mnie spotyka
cierpienie?
– Na
ile w ogóle staram się dostrzegać ludzi cierpiących i
potrzebujących wsparcia?

I
nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych
położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich
niedowiarstwu… 

8 komentarzy

  • 1. Zazwyczaj staram się pomóc jeśli mogę w jakiś sposób to zrobić chociaż by przez zrobienie czegoś dla danej osoby.
    2. Mało kto wie o cierpieniach, które dotyczą bezpośrednio mnie.Nie lubię dawać nikomu tematu do gadania a nawet jeśli juz ktoś wie to ma trudny orzech do zgryzienia bez wzgedu na to o jaka pomoc by nie chodzilo bo zwyczajnie nie umiem przyjmować pomocy innych ludzi.
    3.Wydaje mi się, że często dostrzegam ludzi cierpiących i w sumie sama nie wiem czemu tak się dzieje. M

  • Przyłączę się do uczniów, którzy idą z Jezusem do Nazaretu (w. 1). Jezus pragnie spotkać ludzi, z którymi żył przez trzy-dzieści lat. Z nimi wzrastał, modlił się, pracował.

    Będę kontemplował Jezusa w Jego zwykłej codzienności. Wyobrażę Go sobie przy prostych zajęciach dnia, na modlitwie, w rozmowach z rówieśnikami, starszymi, śmiejącego się i smucącego.

    Uświadomię sobie, że Jezus kocha moją codzienność i moje zajęcia. Jest ze mną w pracy, na modlitwie, w rozmowach. Co-dzienne szuka mnie w moim Nazarecie.

    Wejdę do synagogi. Zobaczę Jezusa pośród Jego sąsiadów, krewnych. Naucza (w. 2). Nie traktują Go poważnie. Zaczynają się oglądać na siebie, dziwić, spoglądać na Jezusa lekceważąco. Powątpiewają o Nim (ww. 2-3). Co mogę powiedzieć o moich wątpliwościach w wierze?

    Życie na co dzień z Jezusem, zwyczajność spotkań, rozmów, częste przebywanie razem sprawiły, że przyzwyczaili się do Niego. Nie oczekiwali od Niego wiele. Był dla nich jednym z wielu sąsiadów. Nie dowierzali Mu (ww. 4-6).

    Przyzwyczajenie i duchowa rutyna mogą zamykać mnie na spotkania z Jezusem i sprawić, że Jezus i Jego słowa spowszednieją. Zapytam siebie o moje spotkania z Jezusem. Jak Go słucham? Jak z Nim rozmawiam?

    W serdecznej rozmowie z Jezusem będę opowiadał Mu o mojej codzienności, czym teraz żyję, o moich zwykłych sprawach. Będę powtarzał: „Pozostań ze mną, kocham Cię, jesteś moim Bogiem”.

    Pomocą w medytacji, kompletacji Ewangelii z dnia mogą być przemyślenia – wskazówki Krzysztofa Wonsa SDS umieszczane na strony: http://niezbednik.niedziela.pl/artykul/602/O-co-prosze-O-doglebne-doswiadczenie

  • Tak cały. Przepraszam, bo zapomniałam przed pierwszym zdaniem umieścić cudzysłów i zakończyć podwójnym.
    Bardzo trafiają do mnie Jego wskazówki, wyczuwam łagodność głosu…

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.