Olśniła go nagle jasność z nieba!

O
Szczęść
Boże! Moi Drodzy, w dniu wczorajszym imieniny obchodziły:
Monika
Ochnik, moja dobra Znajoma jeszcze z czasów pierwszej Parafii, w
Radoryżu Kościelnym, gdzie była zaangażowana w tamtejszy KSM. Do
dziś utrzymujemy
dobry kontakt, za co jestem bardzo
wdzięczny: za nasze długie i mądre rozmowy, za wspieranie się i
dobre rady, a przy okazji dziękuję także za pomoc medyczną,
nieraz na przestrzeni tych lat okazywaną;
Monika
Osial, która jeszcze jako Monika Kłusek należała do tego samego
KSM;
Monika
Konarzewska i
Monika
Mazur – zaangażowane we Wspólnoty młodzieżowe, z którymi
miałem przyjemność współpracować.
Urodziny
zaś obchodz
iły
wczoraj
:
Agnieszka
Chmielewska, także z tego samego KSM,
Marcel
Kryczka, za moich czasów – Lektor w Radoryżu Kościelnym.
Dzisiaj
natomiast imieniny przeżywa Pani Irena Zaborska, Gospodyni na
plebanii w Ciepielowie, w Diecezji radomskiej – Osoba, która z
wielką życzliwością zawsze witała i usługiwała pieszym
Pielgrzymom z Podlasia
na
Jasną Górę
, ale
także grupom Młodzieży, pielgrzymującym
tam
na rowerach.
Życzę
Wszystkim
świętującym,
aby zawsze bardzo
dokładnie odczytywali wszystkie znaki, jakie daje im Pan – i aby
trwali w pełnym z Nim zjednoczeniu. O to będę się dla Nich
modlił.
Moi
Drodzy, bardzo dziękujemy Księdzu Markowi za wczorajsze słówko z
Syberii. I zachęcam do
rozszerzenia wczorajszego komentarza Anny o kolejne sprawy, a także
– do skomentowania tych problemów, które Ksiądz Marek poruszył.
A
oto dzisiaj – pierwszy piątek miesiąca. Przypominam Osobom, które
go obchodzą.
I
drugi dzień matur. Nie muszę tego przypominać Osobom, które to
obchodzi. Natomiast zachęcam całą Rodzinę blogową, aby nas to
obchodziło i abyśmy modlitwą wspierali Maturzystów.
Oraz
abyśmy nie zapomnieli pomodlić się w tych sprawach, w których o
modlitwę prosił nas Ksiądz Marek.
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Piątek
3 Tygodnia Wielkanocy,
do
czytań: Dz 9,1–20; J 6,52–59

CZYTANIE
Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:
Szaweł
ciągle jeszcze siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów
Pańskich. Udał się do arcykapłana i poprosił go o listy do
synagog w Damaszku, aby mógł uwięzić i przyprowadzić do
Jerozolimy mężczyzn i kobiety, zwolenników tej drogi, jeśliby
jakichś znalazł.
Gdy
zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go
nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał
głos, który mówił: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie
prześladujesz?” Powiedział: „Kto jesteś, Panie?”
A
On: „Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Wstań i wejdź
do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić”.
Ludzie,
którzy mu towarzyszyli w drodze, oniemieli ze zdumienia, słyszeli
bowiem głos, lecz nie widzieli nikogo. Szaweł podniósł się z
ziemi, a kiedy otworzył oczy, nic nie widział. Wprowadzili więc go
do Damaszku, trzymając za ręce. Przez trzy dni nic nie widział i
ani nie jadł, ani nie pił.
W
Damaszku znajdował się pewien uczeń, imieniem Ananiasz. Pan
przemówił do niego w widzeniu: „Ananiaszu!” A on odrzekł:
„Jestem, Panie!”
A
Pan do niego: „Idź na ulicę Prostą i zapytaj w domu Judy o
Szawła z Tarsu, bo właśnie się modli”. (I ujrzał w widzeniu,
jak człowiek imieniem Ananiasz wszedł i położył na nim ręce,
aby przejrzał).
Odpowiedział
Ananiasz: „Panie, słyszałem z wielu stron, jak dużo złego
wyrządził ten człowiek świętym Twoim w Jerozolimie. I ma on
także władzę od arcykapłanów więzić tutaj wszystkich, którzy
wzywają Twego imienia”.
Odpowiedział
mu Pan: „Idź, bo wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie. On
zaniesie imię moje do pogan i królów, i do synów Izraela. I
pokażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla mego imienia”.
Wtedy
Ananiasz poszedł. Wszedł do domu, położył na nim ręce i
powiedział: „Szawle, bracie, Pan Jezus, który ukazał ci się na
drodze, którą szedłeś, przysłał mnie, abyś przejrzał i został
napełniony Duchem Świętym”. Natychmiast jakby łuski spadły z
jego oczu i odzyskał wzrok, i został ochrzczony. A gdy go
nakarmiono, odzyskał siły.
Jakiś
czas spędził z uczniami w Damaszku i zaraz zaczął głosić w
synagogach, że Jezus jest Synem Bożym.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:
Żydzi
sprzeczali się między sobą, mówiąc: „Jak On może nam dać
swoje ciało na pożywienie?”
Rzekł
do nich Jezus: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeżeli nie
będziecie spożywali ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili
krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje
ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w
dniu ostatecznym.
Ciało
moje jest prawdziwym pokarmem, a krew moja jest prawdziwym napojem.
Kto spożywa moje ciało i pije krew moją, trwa we Mnie, a Ja w nim.
Jak
Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto
Mnie spożywa, będzie żył przeze mnie. To jest chleb, który z
nieba zstąpił. Nie jest on taki jak ten, który jedli wasi
przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na
wieki”.
To
powiedział ucząc w synagodze w Kafarnaum.

Jak
często w naszym życiu Bóg interweniuje w taki sposób, jak dzisiaj
zainterweniował w życiu Szawła? I co w ogóle myślimy o takiej
interwencji, o takim „mocnym wejściu”?
Z pewnością, zależy
to od tego, jaką konkretną formę ono przybierze, prawda?…
Czasami bowiem takim znakiem od Boga i takim mocnym wejściem może
być śmierć bliskiej osoby, albo nasza ciężka choroba.
Raczej nikt z nas – jak się można domyślać – nie wyczekuje z
utęsknieniem takich doświadczeń. Wolelibyśmy, żeby Bóg
przemawiał do nas w sposób stonowany i spokojnie
przekonywał nas
do swojej woli, do swojej nauki…
A
jeśli już musi wkroczyć w ostry sposób, to czy nie może posłużyć
się jakimś bardziej radosnym wydarzeniem,
jakąś sytuacją, która poruszy serce, ale pozostawi miłe
wspomnienia?
Myślę,
że jeśli się tak na spokojnie zastanowimy, to przypomnimy sobie
wiele wydarzeń i okoliczności, w których Bóg właśnie w taki
pozytywny, a wręcz radosny sposób wkraczał. Rozwiązał na
przykład jakąś trudną sprawę, albo doprowadził do jakiegoś
radosnego spotkania. Tyle tylko, że w każdej takiej sytuacji
pozostaje pytanie o skuteczność takiego znaku. Oczywiście,
Bóg daje znaki mądre i skuteczne, tylko nasze ich odbieranie bywa
„nijakie”… Bo my owe radosne wydarzenia i znaki od Boga
przyjmujemy z radością – owszem! – ale czy one faktycznie
wpływają na zmianę naszego myślenia?
Czy nas wewnętrznie
poruszają?
Jeżeli
bowiem idzie o „zwyczajne”, codzienne mówienie Boga do nas i
codzienne znaki,
jakie nam daje – jak chociażby cud,
dokonujący się w każdej Mszy Świętej, czyli Przeistoczenie –
to one już nas raczej nie poruszają. Spowszedniały nam takie
cuda!
Podobnie,
jak i te, które dokonują się naszym codziennym życiu, poza
kościołem. Przecież takim cudem i bardzo mocnym znakiem Bożej
interwencji jest cud poczęcia się nowego życia. To prawda,
że dokonuje go Bóg w twórczym współdziałaniu z rodzicami, ale
ostatecznie to On, Bóg, jest pierwszym Dawcą
życia!
Dokonuje prawdziwego cudu! Czy to jednak kogoś z nas
jeszcze porusza?
Raczej
dokonuje się proces dokładnie odwrotny: nie dość, że to nas już
nie porusza i nie zachwyca, to jeszcze niekiedy wywołuje gniew,
przekleństwa,
czy też podjęcie decyzji o zabiciu tegoż nowego
życia – szczególnie w sytuacjach, kiedy mamy do czynienia z tak
zwaną „nieplanowaną ciążą”, albo – mówiąc
potoczniej, ale przez to dosadniej – tak zwaną „wpadką”…

Widzimy
zatem, że nawet cudowne działanie Boga może w ogóle nie poruszyć
ludzkiego serca. I dlatego Bóg decyduje się od czasu do czasu na
ostrą interwencję, aby człowieka wręcz zmusić do myślenia,
aby skutecznie – podkreślmy to słowo: skutecznie!
zmobilizować do refleksji i zmiany dotychczasowego działania.

I
chociaż tego typu argumenty z pewnością nie trafią w tym momencie
do przekonania osób, których sprawa akurat dotyczy, to jednak nie
zmienia to faktu, że patrząc na całą sprawę z dłuższej
perspektywy czasowej, osoby te często wdzięczne są Bogu
dokładnie za to, że na jakimś etapie życia zrzucił ich z konia!
A dokładniej: z piedestału pychy, nadmiernego
przekonania o sobie,
zapatrzenia w siebie…
Dlatego
choć takie działanie Boga – jako rzekliśmy – nie należy ani
do przyjemnych, ani do jakoś specjalnie wyczekiwanych czy
wytęsknionych, to jednak w perspektywie szerszej – czyli tej
wiecznej, w perspektywie zbawienia – jest ono pożyteczne. A
wówczas na plan dalszy zejdą doczesne niedogodności, czy nawet
trudności, z tym związane.
Stąd
to właśnie dzisiaj Jezus Szawła zrzucił z konia, a Żydów w
Kafarnaum poinformował o zbawiennych skutkach spożywania Jego
Ciała. Dwa „ciężkie szoki” – ale skutek jaki dobry!
Oczywiście
– żeby to jeszcze raz podkreślić – byłoby najlepiej, gdybyśmy
każde „zwyczajne” spotkanie z Jezusem na
Mszy Świętej, w Komunii Świętej, w Spowiedzi i innych
Sakramentach, w Jego słowie, czy w czasie kolejnych Świąt – tak
przeżywali, by każde z nich powodowało jak najmocniejsze
poruszenie serca.
To oczywiście zależy od wiary i duchowego
nastawienia. Gdyby się tak jednak udało, wówczas Jezus zapewne nie
musiałby już stosować w naszym życiu „terapii szokowej”. Oby
nie musiał!
Ale
jeśli nie będzie innego wyjścia?…
Pomyślmy:

Na
ile głęboko odczytuję właśnie te „zwyczajne” znaki i cuda,
jakie dokonują się we Mszy Świętej, na modlitwie lub w
codzienności?

Co
mówię Jezusowi, kiedy w moim życiu interweniuje radykalnie?

Na
ile sam jestem radykalny w przeżywaniu swojej wiary i świadczeniu o
niej?

Kto
spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go
wskrzeszę w dniu ostatecznym!

20 komentarzy

  • Zacznę kontrowersyjnie,że ja czekam na "terapie szokowe" Jezusa zarówno w swoim życiu jak i u innych, bo uważam, że najważniejszy jest pozytywny skutek takiej interwencji Jezusa, nasza przemiana, nasze zbawienie! Jestem leciwa już i tylko terapia wstrząsowa może mnie pobudzić 🙂 a i niejednych młodych również. Pan jest najlepszym lekarzem nie tylko ciała ale i duszy więc ja spokojnie powierzam mu się cała i proszę Jego o prowadzenie według Bożej woli, czy to spokojne czy to radykalne.

    • Aniu, Hiob nie prosił Boga o cierpienie, chorobę. On je znosił za pozwolenie Boga, z rąk szatana. Myślę, że Bóg znał doskonale Hioba i dlatego zgodził się na propozycję szatańską i przyzwolił szatanowi działać, bo wiedział Bóg doskonale, że Hiob przejdzie, choć z trudem, wszelką próbę zwycięsko i mimo ludzkich słabości pozostanie wierny Bogu, co Bóg w konsekwencji wynagrodził mu sowicie.
      Aniu, zawierzyłam Bogu swoje życie świadomie i całkowicie 20.10 2010roku i przyjmę każdą Jego wolę; zdrowie i chorobę, cierpienie, mimo iż po ludzku boję się cierpienia, przyjmę w każdej chwili śmierć, bo Bóg ma do mnie prawo, jest moim Stworzycielem. Wierzę mu, bo jest moim Zbawicielem. Kocham Go, bo jest moim Ojcem. Zgodziłam się aby kierował mną, moim życiem, bo wiem że tylko On, mój Bóg chce dla mnie dobrze, najlepiej, więc dobrowolnie pragnę pełnić Jego wolę a proszę Pana Boga w tym względzie o łaskę wytrwałości, męstwa, odwagi, abym wytrwała w tym postanowieniu.

    • Śmierć nie jest terapią szokową,jest oczywistością, no chyba że śmierć kogoś bliskiego,

      Ja przeżyłam kilka terapi zafundowanych przez Najwyzszego i nie wyobrażam sobie,żeby ich pragnąć, może dzięki tym lekcjom poznałam lepiej siebie,raczej dowiedziałam się że niewiele jest prawdy w tym co mówię w zetknięciu z trudnym doświadczeniem,szczególnie jesli chodzi o tak wielkie słowa jak miłość,zaufanie ,zgoda na wolę Boga

      ja już nie jestem taką pewną siebie,bez Niego nawet nie potrafiłam wierzyć w Niego Samego,który jest przecież jedynym prawnikiem w tej rzeczywistości

      aniam

    • W pierwszym swoim wpisie pisząc " czekam na terapie szokowe" Jezusa miałam na myśli wydarzenie z Szawłem, czyli przyspieszony kurs nawrócenia, by służyć Panu.
      Zgadzam się z Tobą Aniu, że śmierć nie jest terapią, jest oczywistością jak piszesz. Dodam, że może być nieoczekiwana lub wyczekiwana, na pełne oglądanie Boga twarzą w twarz.
      Z perspektywy lat, muszę powiedzieć, że Pan " sprawdzał" mnie, moją wiarę, gdy byłam młoda po urodzeniu drugiego dziecka, mój kręgosłup dawał mi ostro " popalić", a dwuletnie leczenie szpitalno-domowo-kręglarskie, nie dawały dobrych prognoz,wręcz straszono mnie wózkiem inwalidzkim. Wówczas uratowała mnie przed całkowitą niezdolnością do pracy w domu i zawodowej, gorąca modlitwa do Jezusa za wstawiennictwem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Wkrótce wróciłam do pracy zawodowej i doczekałam emerytury, bez większych problemów kręgosłupowych. Wcale nie znaczy to, że to moje doświadczenie Bożej łaski, sprawiło, że Bogu byłam wierna zawsze, bywało że nie liczyłam się z wolą bożą, realizowałam swoją…

    • Anno. Bieszczadzki [taki blog] też czeka – na 3 wojnę światową, "bo babcia mi mówiła,że w 2 wojnie ludzie byli bardzo pobożni". Niby dobre marzenie o pobożności. Obawiam się pobożnych…Bezbożnicy są przewidywalni.
      Wypij, to niekiedy pomaga.

  • Aniu nawiązałaś do Hioba. Przytoczę tu zdarzenie, o którym opowiadał w mowie pożegnalnej nad trumną były mój proboszcz. Wstrząsnęło mną bardzo, byłam wówczas młodsza. Znałam zmarłego i rodzinną tragedie. Stracili swą jedyną córkę gdy miała 18lat, wówczas na nieuleczalną chorobę-białaczkę. Ów tato, znany Proboszczowi, przyszedł do Niego załatwiać Mszę pogrzebową i jak sam Ksiądz Proboszcz powiedział nie mógł znaleźć właściwych słów pocieszenia dla stroskanego ojca. Wówczas sam Ojciec wyszedł księdzu z pomocą i wypowiedział znamienne słowa Hioba " Bóg dał, Bóg wziął". Świadectwo wiary ojca, zdumiało Proboszcza, że przytoczył je na Jego pogrzebie. Mnie wówczas też, bo pamiętam do dziś, mimo słabej pamięci.

    • no własnie Anno..napisałaś, że Ty czekasz..jeśli takie wydarzenie wybrałby Najwyższy, żeby Ciebie doświadczyć odpowiedziałabyś tak jak ten ojciec? czekasz na to, żeby się sprawdzić, swoją wiarę?

      myślę, że różne są terapie szokowe, dostosowane do konkretnej osoby, dla każdego szokiem będzie coś innego, Pan dopuszcza takie sytuacje ale też dał człowiekowi wolną wolę, myślę, że nie każdy wychodzi zwycięsko z takich doświadczeń, po latach dostrzega się w tym wszystkim plan Boży ale ile w międzyczasie zadało sie bólu Bogu przez odejście od Niego, przez grzechy..to zostaje w człowieku,

      dla mnie najmocniejsza terapią szokową jest niezmienna miłość Boga do mnie i Jego miłosierdzie i to, że mi ufa, choć widzi jaka jestem

      Anno, życzę Ci jak najlepiej
      chciałaś poruszyć swoim wpisem..udało się
      może trzeba prosić o łaskę takiego życia, żeby wszystko się Bogu we mnie podobało i żeby nie musiał stosować takich terapii

      pozdrawiam
      aniam

    • Aniu, nie czekam by sprawdzić swoją wiarę, czekam na pełne nawrócenie. Żyję, myśląc i modląc się, by rozeznać dobrze wolę Ojca. Uczę się spełniać ją w codziennym życiu i przyjąć z wdzięcznością wszystko to co przygotował dla mnie Bóg. Uczę się dziękować Bogu również za trudne doświadczenia i choroby. Teraz np. jestem chora, zwykłe przedłużające się przeziębienie. Nie realizuję podjętych wcześniej zobowiązań wobec Wspólnoty, nie chodzę na codzienną Eucharystie, nie przyjmuję Jezusa ( wczoraj byłam ) ale wierzę, że i z tej sytuacji wypłynie jakieś dobro…

    • "trzeba prosić o łaskę takiego życia, żeby wszystko się Bogu we mnie podobało i żeby nie musiał stosować takich terapii" w tym zdaniem zgadzam się całkowicie, ale ponieważ mamy słabą naturę ludzką i grzeszymy, to dla celu mojego zbawienia, ja zgadzam się na wszystko co od Boga pochodzi i czekam nawet na "terapię wstrząsową" jeśli Pan uzna ją za konieczną.

    • Aniu, w moim rozumieniu " pełne nawrócenie" jest jeśli ja zawsze będę przedkładać wolę Ojca, nad moją, że w każdej sytuacji będę respektować Prawo Boże w swoim życiu, że w razie wątpliwości będę pytać Boga, bądź osób zaufanych( mam na myśli kapłanów, spowiedników ), że w razie pokus, będę zawierzać się Panu i prosić by wywiódł mnie z ciemnej doliny a w razie grzechu, nie zwlekając wyznam je w Sakramencie Pokuty i Pojednania.

    • Przecież takie nawrócenie dokonuje się każdego ranka, gdy szczerym sercem mówisz modlitwę Ojcze nasz, nawrócenie, wiara nie jest dana raz na zawsze,nawet wtedy gdy mamy do czynienia z pewnością a nie tylko wiarą

      Z jednej strony chciałabyś pewności, stalosci w wierze a z drugiej czekasz na doświadczenie…może właśnie przeżywasz je teraz..

      aniam

  • Od początku ludzkości na tym "łez padole" człowiekowi towarzyszy cierpienie – w takiej lub innej formie. A mimo to wciąż jest traktowane jako stan nienaturalny, kiedy nam się przytrafia. Dlaczego? Być może dlatego, że człowiek nie został stworzony by cierpieć, ba! – nawet by pracować :). No, ale jest jak jest i teraz zastanówmy się po co na Biblia? Co w niej jest? Wiemy, Słowo Boże. Ale po co nam ono? A może po to, aby pomiędzy falami nieszczęść mieć jasno określone matryce, wzory właściwych postaw? Funkcja dydaktyczna Biblii – a ten wymiar jest bardzo wzmocniony w Nowym Testamencie – odgrywa tutaj kluczową rolę. To jest drogowskaz dla naszej "wolnej woli" jakich wyborów dokonywać i kiedy: a w Biblii jest pełen almanach i ludzkich postaw i sytuacji. Pamiętajmy o tej niezmiernie ważnej biblijnej funkcji, bo to nam pozwoli z niejakim "dystansem", ale dzięki temu szerzej zrozumieć Boży przekaz nie traktując go zawsze literalnie…. Pozdrawiam. R.

    • I jak "okiełznać" cierpienie? Buddyzm ucieka od niego w jego nierealność, ale Bóg poprzez chrześcijaństwo i najwyższą ofiarę Jezusa nadał mu po prostu sens….. a wszystkie teoretyczne rozważania od filozofii po teologię kończą się w momencie indywidualnego doświadczenia 😉

    • Myślałem, jak się odnieść do poszczególnych wypowiedzi, z których składa się cała powyższa dyskusja. I wreszcie postanowiłem, że… nic nie napiszę. Bo w tych wypowiedziach jest tyle głębokich przemyśleń, ciekawych wniosków i życiowego doświadczenia, że właściwie nie ma potrzeby jeszcze dodawać czegokolwiek.
      A jeżeli już, to tylko – w odniesieniu do ostatniego zdania z ostatniego wpisu Roberta – mogę podziękować Bogu, że w trakcie comiesięcznych odwiedzin Chorych w Parafii Ojca Pio w Warszawie oraz w Celestynowie dane mi było spotykać ludzi, dla których cierpienie to nie tylko "teoretyczne rozważania od filozofii po teologię", ale właśnie codzienność – i to codzienność pięknie przeżywana! Zawsze wewnętrznie budowałem się i duchowo wzmacniałem tymi odwiedzinami… Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.