Oto czasy święte dla Pana!

O
Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Dominik Łaski, należący w swoim czasie do jednej z młodzieżowych Wspólnot. Modlę się dla Niego o to, aby całe swoje życie czynił czasem świętym dla Pana!
       Modlitwą otaczamy dzisiaj także naszych Księży Proboszczów, którym szczególnie patronuje Święty Jan Maria Vianney, wspominany dzisiaj w liturgii.
          I jeszcze tylko jedno przypomnienie: dziś pierwszy piątek miesiąca!
                                 Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Piątek
17 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie
Św. Jana Marii Vianneya, Kapłana,
do
czytań: Kpł 23,1.4–11.15–16.27.34b–37; Mt 13,54–58
CZYTANIE
Z KSIĘGI KAPŁAŃSKIEJ:
Pan
przemówił do Mojżesza tymi słowami: „Oto czasy święte dla
Pana, zwołanie święte, na które wzywać będziecie w określonym
czasie. W pierwszym miesiącu, czternastego dnia miesiąca, o
zmierzchu, jest Pascha dla Pana. A piętnastego dnia tego miesiąca
jest Święto Przaśników dla Pana, przez siedem dni będziecie
jedli tylko przaśne chleby. Pierwszego dnia będzie dla was zwołanie
święte: nie będziecie wykonywać żadnej pracy. Przez siedem dni
będziecie składali w ofierze dla Pana ofiarę spalaną, siódmego
dnia będzie święte zwołanie, nie będziecie w tym dniu wykonywali
żadnej pracy”.
Potem
Pan powiedział do Mojżesza: „Mów do synów Izraela i powiedz im:
Kiedy wejdziecie do ziemi, którą Ja wam dam, i zbierzecie plon,
przyniesiecie do kapłana snop jako pierwociny waszego plonu. On
dokona obrzędu kołysania snopa przed Panem, aby był przez Niego
łaskawie przyjęty. Dokona nim obrzędu kołysania w następnym dniu
po szabacie.
I
odliczycie sobie od dnia po szabacie, od dnia, w którym
przyniesiecie snopy na obrzęd kołysania, siedem tygodni pełnych,
aż do dnia po siódmym szabacie odliczycie pięćdziesiąt dni i
wtedy złożycie Panu nową ofiarę z pokarmów.
Dziesiątego
dnia siódmego miesiąca jest Dzień Przebłagania. Będzie to dla
was zwołanie święte. Będziecie pościć i będziecie składać
Panu ofiary spalane.
Piętnastego
dnia tego siódmego miesiąca jest Święto Namiotów przez siedem
dni dla Pana. Pierwszego dnia jest zwołanie święte: nie będziecie
wykonywać żadnej pracy. Przez siedem dni będziecie składać Panu
ofiary spalane. Ósmego dnia będzie dla was zwołanie święte i
złożycie Panu ofiarę spalaną. To jest uroczyste zgromadzenie. Nie
będziecie wykonywać w tym dniu żadnej pracy.
To
są czasy święte dla Pana, na które będziecie dokonywać świętego
zwołania, aby składać Panu ofiarę spalaną: ofiarę całopalną,
z pokarmów, ofiarę krwawą i ofiarę płynną, każdego dnia
to, co jest na ten dzień przeznaczone”.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Jezus,
przyszedłszy do swego rodzinnego miasta, nauczał ich w synagodze,
tak że byli zdumieni i pytali:
Skąd
u Niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest On synem cieśli? Czy
Jego Matce nie jest na imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef,
Szymon i Juda? Także Jego siostry czy nie żyją wszystkie u nas?
Skądże więc ma to wszystko?” I powątpiewali o Nim.
A
Jezus rzekł do nich: „Tylko w swojej ojczyźnie i w swoim domu
może być prorok lekceważony”. I niewiele zdziałał tam cudów z
powodu ich niedowiarstwa.
Całe
dzisiejsze pierwsze czytanie można by streścić – i jednocześnie
zatytułować – tymi oto słowami, wypowiedzianymi przez Boga, a
skierowanymi do Mojżesza: Oto czasy święte dla Pana.
Słyszymy bowiem bardzo konkretne wskazówki, dotyczące realizacji
kultu Bożego w precyzyjnie określony sposób – w precyzyjnie
określonym czasie.
Dowiadujemy
się chociażby, że w pierwszym miesiącu,
czternastego dnia miesiąca, o zmierzchu, jest Pascha dla Pana,

a znowu piętnastego dnia tego miesiąca jest Święto
Przaśników dla Pana,
w związku z czym przaśne
chleby mają być jedzone przez siedem dni. I tak przez
całe czytanie przewijają się różne wskazówki – podobnie, jak
te wczorajsze – bardzo precyzyjne, dotyczące poszczególnych
świętych dni i okresów,
a także: realizacji określonych
czynności w dokładnie określonym czasie.
Jest
to o tyle ciekawe, że wszystkie one pochodzą od Boga, u którego
nie ma czasu,
u którego jest ciągłe „teraz”, a czas dany
jest nam, abyśmy mogli lepiej uporządkować swoje życie i osiągnąć wieczność. U Boga czasu nie ma. Jednak Bóg ze swoją wszechmocą i
mądrością postanowił wejść w ludzki czas i
niektóre dni, a nawet dłuższe okresy, uświęcić, a nawet
zarezerwować sobie. Po co? Czy po to, aby ograniczać
człowieka i ograniczać jego czas, lub mu go nawet zabierać?
Wiemy
dobrze, że nie. Bóg rezerwuje sobie niektóre dni – jak je
dzisiaj sam określił: czasy święte – aby człowiek
w całym swoim biegu, w tym swoim codziennym kieracie, nie zagubił
sensu i kierunku.
I celu, czyli – wszystko razem wziąwszy –
Boga! Bo to Bóg właśnie jest celem i sensem całego życia
człowieka.
I
właśnie po to Bóg wkracza w ludzki czas, aby człowiek w swoim
życiu doczesnym chociaż troszeczkę dotknął wieczności. I
po to samo wchodzi Bóg w zwykłą, ludzką codzienność oraz
w najbardziej zwyczajne relacje rodzinne i sąsiedzkie, aby
także tam zapanowała atmosfera Bożego królestwa.
Niestety,
nie zawsze człowiek staje na wysokości zadania i nie zawsze
potrafi dostrzec
przychodzącego i działającego Pana. Jest tak
„przykuty” do swojej codzienności, że nie potrafi – albo nie
che – zauważyć, że Bóg także przez nią działa i
przemawia.
Widzimy to na przykładzie epizodu, opisanego w
dzisiejszej Ewangelii.
Oto
Jezus nauczał w swoim rodzinnym mieście. A mieszkańcy tegoż
miasta nie zorientowali się – bo może nawet nie chcieli – że
to sam Bóg nawiedził ich miasto, że to Człowiek posłany
przez Boga przyszedł, aby im przybliżyć Królestwo niebieskie.
Nie, oni w Jezusie dostrzegli jedynie znajomego z sąsiedztwa. I
dlatego stracili wielką szansę.
Moi
Drodzy, Pan także w nasz czas wchodzi, dając nam czasy
święte, jak chociażby niedzielę i inne dni
świąteczne, byśmy się oderwali od codziennego kieratu i pomyśleli
o Bogu, i o sprawie własnego zbawienia. Także w czas nasz
powszedni Pan wchodzi,
aby nam pomóc go zorganizować i mądrze
przeżywać.
I
wchodzi w nasze relacje rodzinne i sąsiedzkie, we wszelkie relacje
międzyludzkie; wchodzi też w naszą codzienność – aby to
wszystko uświęcić
i uczynić naszą osobistą drogą do
zbawienia. Cały problem w tym, czy my to Boże przychodzenie i tę
Bożą dobrą wolę dostrzeżemy i podejmiemy z nią współpracę?
Czy uszanujemy czasy święte? Czy dobrze zechcemy
przeżywać nasz czas powszedni, czyniąc go także – na swój
sposób – czasem świętym?
I czy usłyszymy słowa samego
Jezusa, kiedy z jakimś słowem – także słowem upomnienia –
zwróci się do nas własny współmałżonek, ktoś z bliskich,
sąsiad, a nawet własne dziecko?…
Otóż,
właśnie! Pan przychodzi. Ale już od nas zależy, co my z tym
zrobimy,
jak zareagujemy, jak z tego Jego przyjścia skorzystamy…
Wzorem
układania niezmiernie bliskich relacji z Panem jest Patron dnia
dzisiejszego, Kapłan świątobliwy i niezwykły, Święty Jan
Maria Vianney.
Urodził
się w rodzinie ubogich wieśniaków w Dardilly koło Lyonu, 8
maja 1786 roku.
Do Pierwszej Komunii Świętej przystąpił
potajemnie podczas Rewolucji Francuskiej w 1799 roku, a
dokonało się to w szopie, zamienionej na prowizoryczną kaplicę,
do której wejście dla ostrożności zasłonięto furą siana.
Ponieważ szkoły parafialne były zamknięte, Jan nauczył się
czytać i pisać dopiero, kiedy miał siedemnaście lat.
Po
ukończeniu szkoły podstawowej, uczęszczał do szkoły w Ecully.
Miejscowy świątobliwy proboszcz uczył go łaciny. Od służby
wojskowej wybawiła go ciężka choroba, na którą zapadł. Wstąpił
do niższego seminarium duchownego w 1812 roku.
Jednak, po tak
słabym przygotowaniu i z powodu późnego wieku, w jakim wstąpił,
nauka szła mu tam bardzo ciężko. W roku 1813 przeszedł
jednak do wyższego seminarium w Lyonie.
Przełożeni,
litując się nad nim, radzili mu, by opuścił seminarium. Zamierzał
faktycznie tak uczynić i wstąpić do Braci Szkół
Chrześcijańskich, ale odradził mu to proboszcz z Ecully. On
też interweniował za Janem w seminarium. Dopuszczono go więc do
święceń kapłańskich – właśnie ze względu na tę opinię
oraz dlatego, że diecezja odczuwała dotkliwie brak kapłanów. 13
sierpnia 1815 roku otrzymał święcenia kapłańskie.
Miał
wówczas dwadzieścia dziewięć lat.
Pierwsze
trzy lata spędził jako wikariusz w Ecully. Na progu swego
kapłaństwa natrafił na kapłana pełnego cnoty i duszpasterskiej
gorliwości. Po jego śmierci biskup wysłał Jana na wikariusza –
kapelana do Ars.
Młody kapłan zastał kościółek zaniedbany i
opustoszały. Obojętność religijna była tak wielka, że na
Mszy Świętej niedzielnej było kilka osób. Wiernych było zaledwie
około dwustu, dlatego też nie otwierano samodzielnej parafii. O
wiernych z Ars mówiono pogardliwie, że tylko Chrzest różni ich
od bydląt.
Ksiądz Jan przybył tu jednak z dużą ochotą. Nie
wiedział, że przyjdzie mu tu pozostać przez czterdzieści jeden
lat.
Zabrał
się zatem z entuzjazmem do pracy. Całe godziny przebywał na
modlitwie przed Najświętszym Sakramentem.
Sypiał zaledwie po
parę godzin na gołych deskach. Kiedy w 1824 roku otwarto w wiosce
szkółkę, uczył w niej prawd wiary. Jadł nędznie i mało
– można wręcz mówić o wiecznym poście. Dla wszystkich był
uprzejmy. Odwiedzał swoich parafian i rozmawiał z nimi
życzliwie.
Powoli wierni przyzwyczaili się do swojego pasterza.
Kiedy
biskup spostrzegł, że Ksiądz Jan daje sobie jakoś radę,
formalnie utworzył w 1823 roku parafię w Ars. Dobroć
Proboszcza i surowość jego życia, kazania proste i płynące z
serca – powoli nawracały dotąd zaniedbane i zobojętniałe dusze.
Kościółek zaczął się z wolna zapełniać w niedziele i
święta, a nawet w dni powszednie!
Z każdym rokiem wzrastała
też liczba przystępujących do Sakramentów Świętych.
Jednak,
pomimo tylu zabiegów, nie wszyscy jeszcze zostali pozyskani dla
Chrystusa. Ksiądz Jan wyrzucał sobie, że to z jego winy
że może mało się za nich modlił i za mało pokutował. Wyrzucał
także sobie własną nieudolność. Błagał więc biskupa, by go
zwolnił z obowiązków proboszcza. Kiedy jego błagania nie pomogły,
postanowił uciec i skryć się w jakimś klasztorze, by nie
odpowiadać za dusze innych.
Biskup jednak nakazał mu powrócić.
Ksiądz Jan uczynił to, posłuszny jego woli.
Do
tego, nie wszyscy kapłani rozumieli niezwykły tryb życia
Proboszcza z Ars.
Jedni czynili mu gorzkie wymówki, inni
podśmiewali się z dziwaka. Większość wszakże rozpoznała w nim
świętość i otoczyła go wielką czcią. Sława Proboszcza
zaczęła rozchodzić się daleko poza parafię Ars.
Napływały
nawet z odległych stron tłumy ciekawych. Kiedy zaś zaczęły
rozchodzić się pogłoski o jego nadprzyrodzonych charyzmatach –
takich, jak dar czytania w sumieniach ludzkich i dar proroctwa –
ciekawość wzrastała.
Ksiądz
Jan spowiadał długimi godzinami.
Miał różnych penitentów:
od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Bywało, że zmordowany
skarżył się w konfesjonale: „Grzesznicy zabiją grzesznika”! W
dziesiątym roku pasterzowania przybyło do Ars – jak się wylicza
– około dwudziestu tysięcy ludzi. Łącznie przez czterdzieści
jeden lat przesunęło się przez Ars około miliona ludzi.
Nadmierne
pokuty osłabiły i tak już wyczerpany organizm. Pojawiły się bóle
głowy, dolegliwości żołądka, reumatyzm. Do cierpień
fizycznych dołączyły duchowe:
oschłość, skrupuły, lęk o
zbawienie, obawa przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze
i lęk przed Sądem Bożym. Jakby tego było mało, szatan
przez trzydzieści pięć lat pokazywał się Księdzu Janowi i nękał
go nocami,
nie pozwalając nawet na kilka godzin wypoczynku. Inni
kapłani myśleli początkowo, że są to gorączkowe przywidzenia,
że Proboszcz z głodu i nadmiaru pokut był na granicy obłędu.
Kiedy jednak sami stali się świadkami wybryków złego ducha,
uciekali w popłochu.
Jan
Vianney przyjmował to wszystko jako zadośćuczynienie Bożej
sprawiedliwości za winy własne, jak też grzeszników,
których
spowiadał. Jako męczennik, cierpiący za grzeszników i ofiara
konfesjonału, zmarł 4 sierpnia 1859 roku, przeżywszy
siedemdziesiąt trzy lata.
W pogrzebie skromnego Proboszcza z Ars
wzięło udział około trzystu kapłanów i około sześciu
tysięcy wiernych.
Nabożeństwu żałobnemu przewodniczył
miejscowy biskup. Ciało Kapłana złożono w kościele parafialnym,
a już w 1865 roku rozpoczęto budowę obecnej bazyliki.
Święty
Papież Pius X dokonał beatyfikacji Księdza Jana Vianneya w 1905
roku, a do chwały Świętych wyniósł go w roku 1925 Pius XI.
Ten sam Papież ogłosił go Patronem wszystkich proboszczów.
Chcąc
chociaż w pewnym stopniu poznać duchowość naszego dzisiejszego
Patrona, warto wsłuchać się przynajmniej we fragment jego
katechezy, dotyczącej modlitwy. A mówił on w niej tak:
„Pamiętajcie, dzieci moje: skarb chrześcijanina jest w niebie,
nie na ziemi.
Dlatego gdzie jest wasz skarb, tam też powinny
podążać wasze myśli. Błogosławioną powinnością i zadaniem
człowieka jest modlitwa i miłość.
Módlcie się i miłujcie:
oto, czym jest szczęście człowieka na ziemi. Modlitwa jest niczym
innym jak zjednoczeniem z Bogiem. Jeśli ktoś ma serce czyste i
zjednoczone z Bogiem, odczuwa szczęście i słodycz, które
go wypełniają, doznaje światła, które nad podziw go oświeca. W
tym ścisłym zjednoczeniu Bóg i dusza są jakby razem stopionymi
kawałkami wosku,
których już nikt nie potrafi rozdzielić. To
zjednoczenie Boga z lichym stworzeniem jest czymś niezrównanym,
jest szczęściem, którego nie sposób zrozumieć.
Nie
zasługujemy na dar modlitwy. Ale dobry Bóg pozwolił, abyśmy z Nim
rozmawiali. Nasza modlitwa jest najmilszym dlań kadzidłem. Dzieci
moje, wasze serce jest ciasne, ale modlitwa rozszerza je i czyni
zdolnym do miłowania Boga.
Modlitwa jest przedsmakiem nieba,
jest jakby zstąpieniem do nas rajskiego szczęścia. Zawsze
przepełnia nas słodyczą – jest miodem spływającym do duszy,
który sprawia, iż wszystko staje się słodkie.
W chwilach
szczerej modlitwy znikają utrapienia jak śnieg pod wpływem słońca.
Modlitwa sprawia także, iż czas mija tak szybko i tak
przyjemnie,
że nawet nie zauważa się jego trwania.
Posłuchajcie!
Swego czasu zdarzyło się, iż prawie wszyscy okoliczni
proboszczowie zachorowali.
Pokonywałem wówczas pieszo duże
odległości, modląc się stale do Boga, i zapewniam was, wcale
mi się nie dłużyło.
Są tacy, którzy jak ryby w falach
całkowicie zatapiają się w modlitwie. Dzieje się tak dlatego, że
całym sercem są oddani Bogu. W ich sercu nie ma rozdwojenia. O,
jakże miłuję te szlachetne dusze! […]
My
natomiast, ileż to razy przychodzimy do kościoła nie wiedząc,
jak się zachować ani o co prosić?
Kiedy idziemy do kogoś,
wiemy dobrze, po co idziemy. Co więcej, są tacy, którzy zdają się
mówić do Pana: „Powiem kilka słów, żeby mieć już spokój”.
Myślę często, że gdy przychodzimy, aby pokłonić się Panu,
otrzymamy wszystko, czego pragniemy, jeśli tylko poprosimy z żywą
wiarą i czystym sercem.”
Tyle z katechezy naszego dzisiejszego
Patrona.
Wpatrzeni
w przykład jego świętości, oraz zasłuchani w Boże słowo
dzisiejszej liturgii, zastanówmy się:
– Czy
w niedzielę i inne ważne święta powstrzymuję się od prac
niekoniecznych i zakupów, a mam czas na Mszę Świętą i dłuższą
modlitwę?
– Co
robię, aby z pomocą Bożą uświęcać także swoją codzienność?
– Czy
w upomnieniach i zachętach moich najbliższych słyszę słowa
samego Jezusa?

Skąd
u Niego ta mądrość i cuda?

14 komentarzy

  • Szczęść Boże…jak miło to napisać bo mam tylko jedna możliwość by tego w życiu użyć, gdy sąsiadka niedaleko na polu zbiera ziemniaki jesienią a ja idę pobiegać.Raz na kilka lat a to ładne takie jest. Nie, nie bywam w kościele. Nigdy nie dopychałam się by porozmawiać, bo przebijać się przez wianuszek, tych bliżej …"Boga"…Czasem przemknęło mi to dokładnie przez myśl, że ja i w życiu daleko od koryta i tutaj daleko od koryta.Trzeba było lat by dostrzec Starszego Pana za plecami.
    Wiem ,że nie na temat. Proszę wybaczyć ale napisał ksiądz tak wiele, że nie chciało mi się tego czytać. Dla mnie za dużo. Myślę sob sobie, że Bóg to nie te wielkie trudne słowa a już nigdy nie pretensje do mnie ,że robię , co robię .Myślę ,że Bóg jest dużo "łatwiejszy". Mam świadomość, że gdybym teraz skoczyła z wieżowca, postawił by mnie bezpiecznie na ziemi ale nie będę sprawdzała rzeczy oczywistych. Mnie postawi ale czy Ciebie…na ile wierzysz w to na tyle tak jest. Moim zdaniem. Szczęść Boże…jak fajnie to napisać…chociaż nie jestem przy" korycie".

    • Przez lata – zwłaszcza, kiedy młodość "dodawała mi skrzyyydeł" to mówiłem, jak niemalże wszyscy, że "idę do kościoła". A jak tak sobie chodziłem tylko do kościoła, to różnie z tym chodzeniem bywało ;): a to daleko, a to impreza była wczoraj i trzeba pospać, a to ksiądz nie taki….. itp. itd. ;). Wymówka goniła wymówkę…. ale Bóg ma swoje sposoby na "klapa w zadek" i odkąd tego klapa doświadczyłem raptem zacząłem chodzić nie "do kościoła", a do Chrystusa 🙂 – jak ręką odjął zniknęły przeszkody i chodzę do Niego tak często, jak to możliwe :). Pozdr. R.

    • Dziewczyno, to Ty masz wiarę większą niż my wszyscy razem wzięci, skoro piszesz " Mam świadomość, że gdybym teraz skoczyła z wieżowca, postawił by mnie bezpiecznie na ziemi ale nie będę sprawdzała rzeczy oczywistych. Mnie postawi ale czy Ciebie…na ile wierzysz w to na tyle tak jest. Moim zdaniem."
      Masz rację, moja wiara wciąż mała ale wierzę, że Bóg wierzy we mnie, że Go nie opuszczę, że będę szła za Nim na kolanach, które bolą, że chwycę się Jego tuniki, by powstać i chwycić za rękę i będę się mocno trzymać i wierzę, że nie odtrąci, bo jest Miłością.

  • Panie Robercie a jeśli ja już nigdy nie przestąpię bram kościoła ? Biorę taką ewentualność mimo wiedzy jaką mam . Chociaż ja nie wymawiam się że coś tam jest nie tak. Nie. Może ksiądz pomoże w odpowiedzi, co wtedy ?

  • Jeśli, tak ja Pani pisze, rzeczywiście ma Pani wiedzę, to raczej nie ma takiej możliwości, bo chyba nie można nie przyjąć daru, mając go na wyciągnięcie ręki… Kościół, jako wspólnota, ma dla każdego z nas tych darów całe mnóstwo.
    Pozdrawiam serdecznie.
    J.B.

    • Dla Was, ma całe mnóstwo. Jak już wspomniałam. Nie byłam nigdy blisko i nie będę. Mogę i mam pewność ,że …razem z psami i odpadkami ze stołu, dość się nakarmię.Kwestionuję Pana, Pani słowa o darze …nie zgadzam się z jego, o ile dobrze odbieram, kontekstem.Ja nie pójdę odebrać , daru, jak zostało to nazwane.Za daleko on dla mnie .Nie pójdę i ponowie pytanie- "co wtedy ?"

    • Dla każdego ma całe mnóstwo, tylko trzeba się na nie otworzyć :). Ale jakby nie było, to każde nasze działanie jest wynikiem wyboru, a więc maszej woli…. Na pytanie "co wtedy" ja odpowiem tak: to samo co i w przypadku nawrócenia się, czyli na końcu zawsze Sąd Boży :). Z tym, że jednak może być wówczas znacznie łatwiej z opcją nawrócenia 🙂

  • Wciąż dla Was. Dla Was a ja siedzę z Bogiem i gramy w łapki a potem pójdę do swoich zajęć a On nie opuści mnie nawet na moment. Mam się nawrócić ale jak skoro On jest ze mną wciąż i wciąż mimo moich wielkich grzechów. Jak ? Wy macie rację bo jesteście w Kościele , tylko dlatego ?.

    • No właśnie dlatego, że "On jest wciąż i wciąż mimo grzechów"… i w związku z tym odpowiedź na pytanie "jak?" nie jest zbyt skomplikowana… Trzeba przyjść i z tej "Jego obecności" trzeba zwyczajnie skorzystać. Dużo trudniejsze natomiast wydaje się być inne pytanie – "czy mi się to opłaca"? Teoretycznie odpowiedź zawsze powinna brzmieć – "TAK", "schody" zaczynają się jednak w momencie, gdy trzeba się zmierzyć z wymaganiami, które wiążą się z owym "TAK"… Niestety i z odpowiedzią, i z jej konsekwencjami, każdy z nas musi się zmierzyć sam… może zatem warto najpierw zapytać czy chcę zmierzyć się z konsekwencjami zmian, które mogą się we mnie dokonać?
      J.B.

  • To, że Ktoś twierdzi "nie byłam nigdy" wcale nie musi oznaczać równocześnie "nigdy nie będę". Ja przynajmniej bałabym się tak jednoznacznego określania tego co będzie i co jeszcze przyniesie codzienność… Pan Bóg też "ma swoje poczucie humoru" i na ogół zaskakuje nas swoimi rozwiązaniami… mówią niektórzy "potrafi pisać prosto po krzywych liniach ludzkiego życia"… Mnie natomiast zastanawia w tym wszystkim jedno – skąd się bierz to, chyba głębokie, przekonanie co do przyszłości czyli takie uparte i jednoznaczne twierdzenie, że "nigdy nie będę blisko" i jednoznaczne stwierdzenie "nie pójdę odebrać" – ja odczytuję je jako "możecie być pewni, nie dam się namówić"? A gdyby chodziło o miliard złotych, które można by wpłacić do banku na konto? Też byłby problem z tym, żeby pójść i odebrać?
    Pozdrawiam.
    J.B.

  • Jezus, syn cieśli i dziewczyny o imieniu Maria a Ewangelia mówi „Skąd u Niego ta mądrość i cuda?… Skądże więc ma to wszystko?”. Ludzie ówcześni się dziwili i nie dowierzali …
    My współcześni wiemy, że Jezus to Syn Boży i wszystko miał od Ojca…
    Wiemy i wciąż nie dowierzamy i Jezus nie może uczynić wśród nas wielu cudów. Nasza mała wiara nie pozwala nam sprzedać wszystko i kupić jedną jedyną perłę… Nasza mała wiara nie pozwala nam rzucić się w przepaść miłosierdzia Bożego a co dopiero w rzeczywistą przepaść i liczyć, że Jezus podeśle nam na czas hufce anielskie…
    Nasza mała wiara…, a może wcale jej nie mamy, bo Pismo Święte mówi przecież w innym miejscu " Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: "Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze!", a byłaby wam posłuszna."
    Panie, przymnóż nam wiary.

    • Bardzo dziękuję za całą tę ciekawą dyskusję, którą raz jeszcze z uwagą przeczytałem. I tak sobie myślę – proszę się o to nie obrażać – że Kloszard chyba się z nami trochę przekomarza… Tak dla zasady… Chyba, że się mylę…
      xJ

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.