Z dóbr widzialnych – poznać Stwórcę!

Z
Szczęść
Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Elżbieta
Szczot, z którą miałem przyjemność przed laty współpracować w
Katedrze Prawa Sakramentów Świętych na KUL. Życzę Drogiej
Solenizantce bezbłędnego odczytywania znaków Bożego działania w
Jej życiu. Zapewniam o modlitwie!
Moi
Drodzy, dzisiaj wieczorem Ksiądz Marek – po tygodniowym pobycie w
Polsce – powróci na Syberię. Bogu niech będą dzięki za ten
krótki, ale – jak zawsze – intensywny pobyt, oraz za wszystko,
co się w jego trakcie dokonało, szczególnie: Chrzest Tomka i
spotkanie z Młodzieżą w Miastkowie. Zechciejmy wspólnie
towarzyszyć modlitwą Księdzu Markowi w podróży.
Gaudium
et spes! Ks. Jacek
Piątek
32 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie
Św. Elżbiety Węgierskiej, Zakonnicy,
do
czytań: Mdr 13,1–9; Łk 17,26–37
CZYTANIE
Z KSIĘGI MĄDROŚCI:
Głupi
już z natury są wszyscy ludzie,
którzy
nie poznali Boga:
z
dóbr widzialnych nie zdołali poznać Tego, który jest,
patrząc
na dzieła nie poznali Twórcy,
lecz
ogień, wiatr, powietrze chyże,
gwiazdy
dokoła, wodę burzliwą lub światła niebieskie
uznali
za bóstwa, które rządzą światem.
Jeśli
urzeczeni ich pięknem wzięli je za bóstwa,
winni
byli poznać, o ile wspanialszy jest ich Władca,
stworzył
je bowiem Twórca piękności;
a
jeśli ich moc i działanie wprawiły ich w podziw,
winni
byli z nich poznać, o ile jest potężniejszy Ten, kto je uczynił.
Bo
z wielkości i piękna stworzeń
poznaje
się przez podobieństwo ich Stwórcę.
Ci
jednak na mniejszą zasługują naganę,
bo
wprawdzie błądzą,
ale
Boga szukają i pragną Go znaleźć.
Obracają
się wśród Jego dzieł, badają
i
ulegają pozorom, bo piękne to, na co patrzą.
Ale
i oni nie są bez winy:
jeśli
się bowiem zdobyli na tyle wiedzy,
by
móc ogarnąć wszechświat,
jakże
nie mogli rychlej znaleźć jego Pana?
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Jezus
powiedział do swoich uczniów: „Jak działo się za dni Noego, tak
będzie również za dni Syna Człowieczego: jedli i pili, żenili
się i za mąż wychodziły aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki;
nagle przyszedł potop i wygubił wszystkich.
Podobnie
jak działo się za czasów Lota: jedli i pili, kupowali i
sprzedawali, sadzili i budowali, lecz w dniu, kiedy Lot wyszedł z
Sodomy, spadł z nieba deszcz ognia i siarki i wygubił wszystkich:
tak samo będzie w dniu, kiedy Syn Człowieczy się objawi.
W
owym dniu kto będzie na dachu, a jego rzeczy w mieszkaniu, niech nie
schodzi, by je zabrać; a kto na polu, niech również nie wraca do
siebie. Przypomnijcie sobie żonę Lota. Kto będzie się starał
zachować swoje życie, straci je; a kto je straci, zachowa je.
Powiadam
wam: Tej nocy dwóch będzie na jednym posłaniu: jeden będzie
wzięty, a drugi zostawiony. Dwie będą mleć razem: jedna będzie
wzięta, a druga zostawiona”.
Pytali
Go: „Gdzie, Panie?”
On
im odpowiedział: „Gdzie jest padlina, tam się zgromadzą i sępy”.
Mocne
słowa słyszymy w pierwszym czytaniu. Najpierw: Głupi już z
natury są wszyscy ludzie,
którzy nie poznali Boga: z
dóbr widzia
lnych nie zdołali poznać
Tego, który jest.
A potem odczytujemy wyraźną krytykę
czci oddawanej stworzeniom – zamiast samemu Bogu, będącemu ich
Stwórcą. Autor biblijny stwierdza: Jeśli urzeczeni ich
pięknem wzięli je za bóstwa,
winni byli poznać, o
ile wspanialszy jest ich Władca, stworzył je bowiem Twórca
piękności; a jeśli ich moc i działanie wprawiły ich w podziw,
winni byli z nich poznać, o ile jest potężniejszy
Ten, kto je uczynił.
Po
czym pada zdanie, które chyba dość dobrze znamy, gdyż często i
przy wielu okazjach jest cytowane: Bo z wielkości i piękna
stworzeń poznaje się przez podobieństwo ich Stwórcę.

Oczywiście, zdajemy sobie sprawę z tego, że słowa te pisane były
w czasie, kiedy wiele ludów i narodów oddawało cześć wielu
bogom
– oczywiście fałszywym – a także siłom przyrody,
uznawanym za bóstwa. W tym kontekście nie dziwi, że Stary
Testament często podkreślał, iż dzieła stworzone nie mogą
być stawiane na miejscu Boga.
Ale
z kolei ten fakt może nieco uśpić naszą czujność, bo sobie
przecież łatwo wytłumaczymy, że my dzisiaj nie oddajemy w taki
prymitywny sposób czci jakimś fałszywym bóstwom, lub ewentualnie
stworzeniom. Czy jednak z tego powodu ten tekst w żaden sposób
nas nie dotyczy,
a zawarte w nim ostrzeżenia nie są do nas
skierowane?
Wiemy
dobrze, że są. Bo w miejsce takich Bożych dzieł, jak ogień,
wiatr, powietrze chyże,
którym my rzeczywiście nie
oddajemy Boskiej czci, wchodzą inne dzieła – także te czynione
na chwałę Bożą i za Bożym natchnieniem,
które mogą się
stać celem samym w sobie, albo też służyć wywyższaniu się
tych, którzy ich dokonują, nad innymi ludźmi, rzekomo słabiej
wierzącymi, czy mniej zaangażowanymi.
To
taki swoisty paradoks, ale może się przecież zdarzyć, że ktoś
tak bardzo zaangażuje się w rozliczne akcje parafialne,
ewangelizacyjne, czy w ogóle kościelne, że w tym wszystkim
zapomni, komu ostatecznie ma służyć i do kogo ma to wszystko
odnosić,
natomiast częściej szukać będzie własnej chwały i
szacunku dla samego siebie. Tymczasem zaś w całej działalności
Kościoła, we wszystkich dziełach, jakie Kościół na wszelkich
płaszczyznach podejmuje – mamy widzieć samego Boga!
Kościół
jest znakiem Boga żyjącego i działającego w historii. Więcej:
Kościół – to jest sam Chrystus, żyjący i działający w
świecie i w historii. Tego nie można nie zauważyć! Nie można
pomijać tej formy obecności Bożej w naszej rzeczywistości.
Podobnie, jak nie można pomijać i nie zauważać szczególnych
znaków, zwanych niejednokrotnie znakami czasu
– o czym mówi
dzisiejsza Ewangelia. Takich znaków jest naprawdę bardzo dużo!
I
nie chodzi o to, abyśmy popadali w jakiś fałszywy mesjanizm, czy
płytką egzaltację, ale byśmy trzeźwo patrzyli na otaczającą
nas rzeczywistość
i wyciągali chłodne wnioski z ewidentnych
faktów i wydarzeń. Abyśmy się je starali widzieć z Bożej
perspektywy, oceniając je według kryteriów ewangelicznych.
A
wówczas z pewnością nie ujdzie naszej uwadze, że Bóg naprawdę
jest bard
zo, ale to bardzo obecny i aktywny w
naszej codzienności, w naszej historii. I nie tylko to zauważymy,
ale też włączymy się w aktywną współpracę z łaską Bożą!
Tak,
jak uczyniła to Patronka dnia dzisiejszego, Święta
Elżbieta, Zakonnica.
Urodziła
się w 1207 roku, w
Bratysławie,
jako
trzecie dziecko Andrzeja II, króla Węgier, i Gertrudy – siostry
Świętej Jadwigi Śląskiej. Gdy miała zaledwie cztery lata,
została zaręczona z
Ludwikiem IV,
późniejszym
landgrafem Turyngii. Wychowywała się wraz z nim na zamku Wartburg.
Wyszła za niego za mąż
– zgodnie z zamierzeniem swojego ojca – dopiero dziesięć lat
później, w roku 1221, mając
lat czternaście.
Z
małżeństwa urodziło się troje dzieci.
Po
sześciu latach, w 1227
roku, Ludwik zmarł

podczas wyprawy krzyżowej we Włoszech. Tak
więc Elżbieta została wdową mając lat dwadzieścia.

Zgodnie z tamtejszym prawem spadkowym, musiała opuścić wraz z
dziećmi Wartburg. Zamieszkała zatem w Marburgu, gdzie ufundowała
szpital, w którym sama chętnie usługiwała.

Całkowicie oddała się wychowaniu dzieci, modlitwie, uczynkom
pokutnym i miłosierdziu. Jej spowiednikiem był Konrad
z Marburga, słynny kaznodzieja, człowiek bardzo surowy.

Prowadził on Elżbietę drogą niezwykłej pokuty.
W
1228 roku złożyła ona ślub wyrzeczenia
się świata i przyjęła jako jedna z pierwszych habit tercjarki
Świętego Franciszka.

Ostatnie lata spędziła w skrajnym ubóstwie, oddając się bez
reszty chorym i biednym. Zmarła
w nocy z 16 na 17 listopada 1231 roku.

Sława
jej świętości była tak wielka, że na jej grób zaczęły
przychodzić pielgrzymki. Konrad
z Marburga napisał jej żywot i zwrócił się do Rzymu z formalną
prośbą o kanonizację.

Papież Grzegorz IX bezzwłocznie wysłał komisję dla zbadania
życia Elżbiety i cudów, jakie miały się dziać przy jej grobie.
Stwierdzono wówczas około sześćdziesięciu niezwykłych wydarzeń.
Sprawę poparło też kilku biskupów. Wziąwszy to wszystko pod
uwagę, Papież Grzegorz
IX, w dniu 27 maja 1235 roku, ogłosił uroczyście Elżbietę
świętą.
A
oto relacja wspomnianego przed chwilą Konrada z Marburga o naszej
dzisiejszej Patronce: „Odtąd Elżbieta coraz bardziej zaczęła
jaśnieć cnotami. Całe życie była pocieszycielką ubogich –
teraz poświęciła się
całkowicie opiece nad potrzebującymi.

W pobliżu jednego ze swych zamków poleciła zbudować szpital, w
którym zgromadziła wielu chorych i słabych. Hojnie
rozdzielała dary miłości wszystkim, którzy prosili ją o wsparcie
nie tylko na tym miejscu,

ale na każdym innym podlegającym władzy jej małżonka. Wszystkie
dochody, pochodzące z czterech księstw swego małżonka, wyczerpała
do tego stopnia, iż w końcu na
potrzeby ubogich nakazywała sprzedawać klejnoty i kosztowne szaty.

Dwa
razy na dzień, rankiem i wieczorem, miała
zwyczaj odwiedzać chorych.

Osobiście posługiwała tym, którzy cierpieli
na odrażające choroby, podawała posiłek jednym, poprawiała
posłanie drugim,

niektórych dźwigała na ramionach i spełniała wiele innych
dobroczynnych posług. W tym wszystkim podtrzymywał ją
błogosławionej pamięci małżonek. Na koniec, po śmierci swego
małżonka, starając się o jak największą doskonałość, pośród
wielu łez prosiła mnie, abym pozwolił jej wędrować
od drzwi do drzwi i prosić o jałmużnę.
W
Wielki Piątek, kiedy ołtarze były obnażone, złożywszy ręce na
ołtarzu, w kaplicy swego miasta, dokąd sprowadziła Braci
Mniejszych, w obecności
świadków wyrzekła się własnej woli i tego wszystkiego, co
Zbawiciel w Ewangelii zalecał porzucić.

Następnie skoro zrozumiała, że mogłyby ją uwieść sprawy świata
oraz ziemski przepych, którego doznawała otoczona szacunkiem za
życia małżonka, wbrew mojej woli udała się do Marburga. Tu
zbudowała szpital i zgromadziła chorych i ułomnych.
Zapraszała
do swego stołu najbardziej ubogich i pogardzanych.
Wobec
Boga stwierdzam, że pomimo jej czynnego życia rzadko
spotykałem niewiastę, która by w tak wysokim stopniu obdarzona
była darem kontemplacji.

Niektórzy zakonnicy i zakonnice zauważali często, iż kiedy
powracała z modlitewnego odosobnienia, jej twarz jaśniała
niezwykle, a oczy błyszczały jakby promieniami słońca.
Przed
śmiercią wysłuchałem jej spowiedzi. Kiedy zapytałem, jak
rozporządzić majątkiem i sprzętem domowym, odparła, że
wszystko,
co jeszcze wydaje się posiadać, należy do ubogich.

Prosiła też, abym rozdał wszystko, z wyjątkiem zwykłej tuniki,
którą miała na sobie i w której chciała być pochowaną. Po
wydaniu tych rozporządzeń przyjęła Ciało Pana. Następnie, aż
do godzin wieczornych, mówiła
dużo o tym, co najpiękniejszego usłyszała w kazaniach.

Wreszcie polecając Bogu z największą pobożnością wszystkich
obecnych, jak gdyby zapadając w łagodny sen, oddała ducha.” Tyle
z relacji kierownika duchowego naszej Świętej.
Słuchając
tego świadectwa, a jednocześnie wpatrując się piękny przykład
świętości Elżbiety Węgierskiej, oraz wsłuchując się w Boże
słowo dzisiejszej liturgii, pomyślmy:
– Czy
wszelkie dobro, jakie czynię, jest na chwałę Bożą, czy moją
własną?
– Czy
moje spełnianie religijnych praktyk i jakiekolwiek zaangażowanie w
sprawy kościelne także jest motywowane miłością do Boga?
– Czy
i jak odczytuję znaki czasu, dawane przez Pana w mojej codzienności?

Bo
z wielkości i piękna stworzeń poznaje się przez podobieństwo ich
Stwórcę…

9 komentarzy

  • Oto jego treść.

    Leszek Kowalikowski

    e-mail: xxxxxxxxxxxxxxxxxxx

    tel.: xxx xxx xxx

    Arcybiskup Stanisław Gądecki
    Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski

    Jestem katolikiem. Przyjąłem sakramenty: chrztu, I komunii świętej, bierzmowania oraz sakrament ślubu. Jednak dzisiaj mogę o sobie powiedzieć – jestem wierzący ale nie praktykujący. Niestety ostatnio dodaję do tych cech jeszcze jedną – wątpiący.

    Szukając przyczyn tego stanu stwierdziłem, że to coraz większa rozbieżność między Ewangelią a postępowaniem tych, którzy powinni prowadzić nas do Boga. Mam tu na myśli zarówno zwykłych księży czyniących posługę kapłańską w parafiach jak i – niestety – ich zwierzchników. W tym również członków Episkopatu.

    Zaznaczam jednocześnie, że nie stawiam tych zarzutów wszystkim. Są księża, którzy jeszcze wiedzą co to Ewangelia. Może nawet jest ich większość. Ale jedno zgniłe jabłko potrafi zepsuć cały kosz jabłek zdrowych.

    Nie będę też w tym liście stawiał zarzutów typu – "Kościół za bardzo miesza się do polityki". To już zbyt zgrany zarzut. Na nikim nie robi już wrażenia. Zajmę się wydarzeniem, które miało miejsce 11 listopada.

    Obchodziliśmy w tym dniu Dzień Niepodległości. Była to 99 rocznica odzyskania państwowości, bowiem niepodległość narodu mierzy się istnieniem własnych struktur państwowych. Dzisiaj powinniśmy to święto przeżywać w radości, dumie z osiągnięcia tego, co jest niezbędne dla istnienia narodu.

    Jakie jednak było hasło przewodnie zorganizowanego przez ugrupowania, do których mam wiele zastrzeżeń, marszu? "MY CHCEMY BOGA". Czy wykorzystywanie "imienia Pana Boga swego …" było uzgodnione z Episkopatem, lub z jakimkolwiek biskupem?

    Nasze państwo nie jest urządzone idealnie. Mam wiele zastrzeżeń do jego formy i działania. Jednak pod względem swobód religijnych jesteśmy liderem europejskim. A co było widać parę metrów za transparentem odwołującym się do Boga? Hasła rasistowskie, ksenofobiczne oraz trącące radykalnym nacjonalizmem. Do tego race świetlne, okrzyki – raczej nie modlitewne.

    Proszę o wyjaśnienie, o jakiego Boga dopominali się organizatorzy marszu i zdecydowana większość uczestników? Czy o Boga miłosierdzia, miłości i otwartości na każdego człowieka? Czy ksiądz arcybiskup może sobie wyobrazić Jezusa idącego na czele tego pochodu?

    Wiem, że w kraju zdarza się więcej takich sytuacji, które mogą budzić zastrzeżenia nie tylko wiernych, ale i wszystkich ludzi uczciwych. Jednak chodzi mi o ten marsz. Tamte bowiem zdarzenia nie odbywają się "w imię Boga".

    Czy milczenie Episkopatu ma oznaczać akceptację takiej formy wyznawania wiary? W czym bowiem ta forma różni się od form prezentowanych przez fundamentalistów islamskich?

    Jeszcze jedna kwestia – kościół często odwołuje się do patriotyzmu. Niestety, wiąże go nierozerwalnie z katolicyzmem. Nie zgadzam się z takim pojmowaniem patriotyzmu. Uważam, że patriotą może być każdy, niezależnie od wyznawanej wiary lub jej całkowitego braku. Jeżeli jednak dla księdza Arcybiskupa patriotyzm również jest nierozerwalnie związany z religią to mam pytanie – czy ten marsz był uosobieniem takiego patriotyzmu? Jeżeli tak, to od tej chwili, gdy ktoś nazwie mnie patriotą, będę to uważał za obelgę.

    Czy taka wersja patriotyzmu nie może przypadkiem doprowadzić do wojny domowej? Do nieusuwalnego podziału społeczeństwa? Czy ksiądz Arcybiskup nie obawia się odpowiedzialności za taką ewentualność? I najważniejsze – czy jest ksiądz pewien, że w przypadku, gdy sprawy zajdą zbyt daleko, będzie ksiądz mógł zasypiać ze spokojnym sumieniem?

    Moich wątpliwości nie usuną zdawkowe słowa "o niestosowności takich zachowań". Oczekuję mocnego, jasnego i zdecydowanego zabrania głosu w obronie "wartości". Ale też i w obronie autorytetu kościoła. Jeżeli niczego takiego się nie doczekam, moje zwątpienie uzyska podstawę.

    Informuję równocześnie, że list ten publikuję na moim blogu:
    http://leszek-moje-reflesje-blog-onet.blogspot.com

  • Odpowiedź jakiego Boga dopominali się na Marszu Niepodległości znajduje się w credo wiary katolickiej jeśli p. Leszek Kowalikowski jeszcze wie i pamięta co to takiego 🙂

  • Tak, dominikanin Konrad z Marburga to jedna z bardziej wzniosłych postaci KRK – Matki Naszej. Jego "promocja" Świętej ma swoją wymowę. Oto słowa tego Inkwizytora Świętej Inkwizycji: – Spaliłbym stu niewinnych, gdyby tylko znalazł się między nimi jeden winny.

  • Konrad z Marburga nie był dominikaninem, a norbertaninem. Sprzeniewierzał się zasadom inkwizycyjnych rozpraw sądowych (które nota bene ucywilizowały ówcześnie panujące świeckie standardy 🙂 ). Był napominany przez władze kościelne. Zginął marnie zamordowany przez krewnych jednej z ofiar. Niemniej – pomimo takich niechlubnych postaci w KK – Święta Inkwizycja o wiele więcej ludzi uratowała od śmierci (wyciągając spod jurysdykcji świeckiej, gdzie w ogole nie było "zlituj się") niż zamorodwała….. taki Konrad to przy Lutrze pikuś ze swoimi poglądami. Herezja protestancka ma na sumieniu wielokrotnie więcej stosów śmierci niż Inkwizycja, a jakoś niewiele się o tym mówi, przez co niewielu o tym wie :-/ . Tak się robi czarny PR KK od setek lat, jednocześnie wybielajac ciemne strony jego oponentów….

    • A pies go drapał z jego dominikaństwem czy norbetaństwem. Kolor szat mordercy mnie nie interesuje. Mnie wystarczą słowa pochwały:"Konrad z Marburga napisał jej żywot i zwrócił się do Rzymu z formalną prośbą o kanonizację"… A ty, udowodnisz niedługo, że Hitler und Parteigenossen więcej uratowali niż stracili, "pikusiu,".

    • Skoro to nie ważne to po co piszesz, że był dominikaninem – tylko dla popisania się "wiedzą". Fałszywą zresztą jak przystało na klasycznego marksistę :). Nie sprowadzaj mojej informacji o Świętej Inkwizycji do reductio ad absurdum i nie nazywaj mnie pikusiem…. radzę.

  • Sygnalisto Narodowy, czemu lub komu służysz? Zapewne nie narodowi polskiemu. Przychodzisz i jątrzysz…, przychodzisz i obrażasz…bliżej Ci do specjalisty od jątrzenia, od rozruchów i rozłamów.

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.