Wszyscy Cię szukają!

W
Niech
będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym
imieniny przeżywa moja Siostrzenica, Weronika Niedźwiedzka.
Życzę Jej z całego serca, aby tak wspaniale rozwijała się i
mądrzała, jak to jest teraz, i aby była wielką radością swoich
Rodziców, Rodzeństwa i całej naszej Rodziny. Zapewniam o
modlitwie!
Imieniny
przeżywa dziś także Ksiądz Andrzej Biernat, Dziekan mojego
„rodzinnego” Dekanatu, za moich czasów – Dyrektor
administracyjny Seminarium siedleckiego, a następnie Ojciec Duchowny
Pielgrzymki Podlaskiej. Niech Mu Pan błogosławi we wszystkich
duszpasterskich poczynaniach. Także ogarniam Go modlitwą.
Na
dzisiejszą niedzielę – pierwszą w miesiącu – niech
Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty.
Amen
Gaudium
et spes! Ks. Jacek
5
Niedziela zwykła, B,
do
czytań: Hi 7,1–4.6–7; 1 Kor 9,16–19.22–23; MK 1,29–39
CZYTANIE
Z KSIĘGI HIOBA:
Hiob
przemówił w następujący sposób: „Czyż nie do bojowania
podobny byt człowieka? Czy nie pędzi on dni jak najemnik? Jak
niewolnik, co wzdycha do cienia, jak robotnik, co czeka zapłaty.
Zyskałem miesiące męczarni, przeznaczono mi noce udręki.
Położę
się, mówiąc do siebie: «Kiedyż zaświta i wstanę?» Lecz noc
wiecznością się staje i boleść mną targa do zmroku.
Czas
leci jak tkackie czółenko i przemija bez nadziei. Wspomnij, że dni
me jak powiew. Ponownie oko me szczęścia nie zazna”.
CZYTANIE
Z PIERWSZEGO LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO KORYNTIAN:
Bracia:
Nie jest dla mnie powodem do chluby to, że głoszę Ewangelię.
Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi, gdybym nie
głosił Ewangelii.
Gdybym
to czynił z własnej woli, miałbym zapłatę, lecz jeśli działam
nie z własnej woli, to tylko spełniam obowiązki szafarza. Jakąż
przeto mam zapłatę? Otóż tę właśnie, że głosząc Ewangelię
bez żadnej zapłaty, nie korzystam z praw, jakie mi daje Ewangelia.
Tak
więc nie zależąc od nikogo, stałem się niewolnikiem wszystkich,
aby tym liczniejsi byli ci, których pozyskam. Dla słabych stałem
się jak słaby, aby pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla
wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych. Wszystko
zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:
Jezus
po wyjściu z synagogi przyszedł z Jakubem i Janem do domu Szymona i
Andrzeja. Teściowa zaś Szymona leżała w gorączce. Zaraz
powiedział Mu o niej. On zbliżył się do niej i ująwszy ją za
rękę podniósł. Gorączka ją opuściła i usługiwała im.
Z
nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego
wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u
drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele
złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić,
ponieważ wiedziały, kim On jest.
Nad
ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na
miejsce pustynne, i tam się modlił. Pośpieszył za nim Szymon z
towarzyszami, a gdy Go znaleźli, powiedzieli Mu: „Wszyscy Cię
szukają”. Lecz On rzekł do nich: „Pójdźmy gdzie indziej, do
sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to
wyszedłem”. I chodził po całej Galilei, nauczając w ich
synagogach i wyrzucając złe duchy.
Niejeden
z pewnością chciałby mieć u swoich drzwi całe miasto. Dzisiaj,
kiedy tylu „choruje” na popularność i znaczenie, wielu
dałoby wiele, aby ich słowa i czyny gromadziły tłumy. Jezus tego
nie chciał i nie po to dokonywał znaków tak wielkich i
niezwykłych. A więc po co?
Dzisiejsza
Ewangelia mówi o licznych uzdrowieniach. Najpierw łaski tej doznała
teściowa Szymona. Potem wielu chorych i opętanych, których
przynoszono zewsząd.
A wreszcie – całe miasto. A Jezus?
A
Jezus, jak nam mówi Ewangelista, uzdrowił wielu dotkniętych
rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił.
W
zetknięciu z ludzką słabością Jezus okazywał miłosierdzie. On
sam, będąc Bogiem, ale i Człowiekiem, po ludzku przeżywał wiele
spraw i rozumiał, że do bojowania podobny jest byt człowieka
jak mówi Hiob w pierwszym czytaniu – że
człowiek pędzi
dni jak najemnik, jak niewolnik, co wzdycha do cienia, jak robotnik,
co czeka zapłaty.
Jako ten, który doznaje męczarni i
udręki, którym boleść targa do zmroku.
Tak mówi
Hiob o ludzkim losie i na pewno wiele jest w tym prawdy, bo wiele
jest bólu i cierpienia w ludzkim życiu.
I
choć nie jest ono jedyną rzeczywistością, nie tylko cierpienie
wypełnia treść ludzkiego bytowania, to jednak zajmuje w
nim
zasadnicze miejsce. Właściwie chyba w życiu każdego
człowieka można je znaleźć, nie ma nikogo, kto by powiedział, że
jest od niego wolny… Jeżeli nie
w tej, to w innej formie –
to doświadczenie cierpienia ma miejsce.
Nietrudno je zauważyć, bo często ono samo daje się bardzo odczuć.
I właśnie w tym kontekście i w taki sposób rozumiemy pouczenie
Hioba.
Nie
traktujemy go natomiast jako deklaracji całkowitego
pesymizmu!
Nie, bo już sam Hiob, w dalszych częściach swojej
wypowiedzi, których dzisiaj nie słyszymy, ale które są zapisane w
omawianej Księdze, mówi o nadziei płynącej od Boga i dlatego
właśnie
w Bogu poszukuje pocieszenia. A skoro dzisiejsza
liturgia zamieszcza tylko ten fragment, to przede wszystkim po to,
aby wskazać na ten jeden konkretny aspekt,
cierpienie jest obecne w ludzkim życiu i nikt się od niego nie
uchroni. Skoro zaś jest obecne, to trzeba je przyjąć i mądrze
zagospodarować – jeśli tak można powiedzieć – trzeba
zrobić z niego dobry użytek.
Ale
jak można zrobić użytek z cierpienia? Przeżywać je w
łączności z Chrystusem!
Przeżywać je w duchu ewangelicznym.
Jednak może na początek bardzo konieczne wyjaśnienie: cierpienie
jest trudnym
doświadczeniem, jest jakimś nieporządkiem, jakąś
dysharmonią
. Dlatego rzeczą ludzką i normalną
jest zapobiegać cierpieniu: leczyć się, radzić sobie z bólem, z
chorobą. Cierpienia dla samego cierpienia nikt
dobrowolnie nie chce! Ono nie jest nigdy celem samym w sobie!

Jezus walczył z chorobą i cierpieniem, dokonywał licznych
uzdrowień. Tych wszystkich, którzy do niego przychodzili –
uzdrawiał, nikogo nie zostawił bez pomocy.
Ale
trzeba też zauważyć, że Jezus nie zlikwidował cierpienia, nie
uzdrowił wszystkich,
zatem i
za Jego czasów, i po Nim, aż do dzisiaj – cierpienie pozostało!
Nadal są ludzie chorzy i potrzebujący. Czy więc możemy rozumować
w ten sposób, że ci sprytni, którzy mieli szczęście, albo
życzliwych ludzi do pomocy;
że ci, którzy się do Jezusa
„dopchali”, wyszli na swoje, a te życiowe „niedorajdy” znowu
zostały na lodzie, więc im wiatr znowu w oczy wieje?
Nie,
nie można sprawy tak stawiać, bo byłoby to zbyt dużym
uproszczeniem! Przecież sam Jezus umarł na krzyżu,
przyjął cierpienie.
Czy miałoby to oznaczać, że i On jest
taką życiową „niezdarą”? Jakoś nam w to trudno uwierzyć –
i dobrze! Bo tak nie jest. Jezus przyjmuje cierpienie, aby
pokazać nam i wszystkim, że ma ono sens, że zyskuje ten sens,
jeżeli jest przeżywane mądrze.
Jako
rzekliśmy, każdy z nas także doświadcza cierpienia, ale
są wśród nas tacy,
którzy tym cierpieniem są wręcz szczególnie
naznaczeni,
którzy – przykuci do łóżka czy wózka
inwalidzkiego – doświadczani różnymi chorobami, krzyż swój
dźwigają codziennie. Niekiedy to
cierpienie wydaje się jedyną treścią ich życia.
I
można zapytać, czy ich życie z tego powodu jest
bezsensowne?
A
następnie – dlaczego tak cierpią, czym zasłużyli
na to, czym zagniewali Boga, że ukarał ich tak dotkliwie? Nieraz
oni sami zadają sobie takie pytanie: Dlaczego Pan Bóg mnie tak
skarał, przecież nie grzeszę więcej niż inni, przecież niczego
takiego złego w życiu nie uczyniłem?
Z
pewnością! Ewangeliczne rozumienie cierpienia kieruje
naszą uwagę na Boga
i nie pozwala sprowadzić wszystkiego do
stwierdzenia: cierpię, bo Pan Bóg mnie tak pokarał. Już w
samej Ewangelii widzimy wiele przypadków niezawinionego – z
ludzkiej perspektywy – cierpienia. Jezus konsekwentnie zwalcza
takie rozumienie całej sprawy, a sam przyjmując Krzyż, chyba
udowadnia to najmocniej,
bo przecież nie sposób u Niego
doszukać się grzechu. I wielu tych, których uzdrowił, to normalni
– rzeklibyśmy – dobrzy ludzie.
Czy
na przykład teściowa Piotra była złą kobietą? Nie wiemy, ale
nic na to w Ewangelii nie wskazuje, a sam fakt, że Piotr prosił
o jej uzdrowienie i ona sama zaraz potem usługiwała im,

pokazuje ją w zupełnie dobrym świetle (oczywiście, pomijamy tu
całą sferę tradycyjnych złośliwości pod adresem teściowej,
wyrażonej w rozlicznych „kawałach” na jej temat…).
Podobnie
ci wszyscy, z których Jezus wyrzucił złe duchy, których uzdrowił,
to prości ludzie, mieszkańcy miasteczek,
odwiedzanych przez Jezusa i Jego uczniów. Ewangelia nigdzie nie
wspomina, że byli to jacyś wyjątkowi grzesznicy, co gdyby
rzeczywiście było faktem, z pewnością zostałoby zauważone. A
więc tajemnica cierpienia tkwi gdzieś indziej…
I
jeśli przeanalizujemy Ewangelię, oraz ukazane w niej tak częste
przypadki osób dotkniętych doświadczeniem choroby, dojdziemy do
wniosku, że tajemnica cierpienia jest jakoś
wpisana w Boże plany
. I chociaż Bóg nie stworzył
cierpienia, to jednak je dopuszcza. To On sam, Bóg Najwyższy,
najlepiej zna człowieka,
On sam ma wobec niego zamiary – takie
czy inne – i On sam prowadzi go swoimi drogami.
Stąd
też ja, w trakcie tego rozważania, nawet nie próbuję dojść
istoty tajemnicy cierpienia, nie próbuję go wyjaśniać. I
myślę, że nie ma takiego mądrego na ziemi, który
podjąłby się
czegoś tak trudnego. Jest to
tajemnica Bogu zastrzeżona, On sam kieruje się tu swoimi zamysłami.
My natomiast, wsłuchując się w Ewangelię, chcemy podjąć tę
tajemnicę i przeżyć ją – właśnie w sposób ewangeliczny. Jak
to zrobić?
Na
pewno musimy uczyć się od Jezusa wychodzenia
na miejsce pustynne,
na miejsce wyciszenia, po prostu – na modlitwę. A
zatem już samą chorobę możemy potraktować jako owo
miejsce pustynne”, jako wyciszenie w swoim życiu.
Może po życiu pełnym różnych wrażeń i aktywności, Bóg daje
taki czas refleksji i ciszy,
czas koncentracji duchowej. Dla
wielu choroba jest rzeczywiście „miejscem pustynnym”,
przestrzenią spotkania z Bogiem w ciszy…
Ale
też – co jest bardzo ważne – fakt wyjścia Jezusa na pustynię
generalnie uczy nas wszystkich i zachęca do
modlitwy.
Każdy ma wychodzić na pustynię swego życia, każdy
ma szukać ciszy i Boga w tej ciszy,
nie tylko chorzy i
cierpiący. Chociaż oni – szczególnie. Człowiek chory bowiem
nigdy nie powinien sam podejmować swego krzyża, bo go nie
udźwignie. Tu jest bardzo potrzebna Boża pomoc. Dlatego tak
bardzo zachęca się chorych i cierpiących do ofiarnej modlitwy.
Ponadto,
Ewangelia dzisiejsza uczy nas
poszukiwania Chrystusa.
Słyszeliśmy
w niej bowiem: Pospieszył za Nim Szymon z
towarzyszami, a gdy Go znaleźli, powiedzieli Mu: „Wszyscy Cię
szukają”.
I my mamy
szukać Jezusa, zwłaszcza w sytuacji cierpienia. A szukać
Jezusa – oznacza zadawać Mu konkretne pytania, także te trudne
pytania o sens swojego cierpienia. Jest to poszukiwanie Jezusa w
tej konkretnej sytuacji,
w konkretnej chorobie, poszukiwanie Jego
zamiaru wobec nas.
Nieraz
słyszy się pytanie: „Dlaczego
to właśnie ja, dlaczego na mnie spadł taki krzyż, czym
zawiniłem?” Moi Drodzy, nigdy nie bójmy się
tych pytań!
Nie bójmy się pytań trudnych! Nie uciekajmy od
nich! Nie „duśmy” ich w sobie!
Kiedyś
pewna Pani zapytała mnie: „Proszę
Księdza,
kiedy zmarła moja córka, byłam tak załamana, że powiedziałam:
Boga to chyba nie ma, bo gdyby był, to by na to nie pozwolił.
Dzisiaj żałuję tych słów i obawiam się, że to ciężki
grzech.” Nie, to nie jest grzech, bo jeśli człowiek
dotknięty takim bólem, dzieli się z Bogiem swoimi wątpliwościami,
to nie jest grzech! To jest poszukiwanie! Poszukiwanie Boga w
całej tej sytuacji, w całym tym doświadczeniu. I właśnie trzeba,
abyśmy Go szukali, bo kto Go szuka, zaraz Go znajdzie, choćby
w trakcie tego poszukiwania zadawał bardzo twarde i
odważne pytania. Nie bójmy się tego!
Zobaczmy
– bohaterowie dzisiejszej Ewangelii dotąd szukali Jezusa, aż Go
wreszcie znaleźli. Tak i my – dotąd „zadręczajmy” Jezusa
pytaniami, aż nam odpowie:
odpowie w ciszy serca, czy może na
Spowiedzi, albo na kartach Pisma Świętego, a może w którymś
kazaniu lub w rozmowie z drugim człowiekiem… Już On sam znajdzie
drogę dotarcia do nas.
On
naprawdę nie boi się naszych pytań! Jeżeli te pytania i
wątpliwości płyną ze szczerego serca, możemy spodziewać się
odpowiedzi, choćby to były pytania bardzo twarde. Jeszcze raz
podkreślmy: nie możemy się ich obawiać! Nie możemy
obawiać się reakcji Jezusa na nie!
Bądźmy szczerzy i otwarci
wobec Niego! Bądźmy autentyczni, wypowiadajmy przed Nim to, co leży
nam na sercu. Przed Jezusem nie trzeba udawać!
Przed Jezusem nie wolno niczego udawać! To
nie ma żadnego sensu…
Święty
Paweł, w drugim czytaniu, poucza, że
przeżywanie swego cierpienia w duchu wiary jest
świadectwem
jest sposobem głoszenia Ewangelii.
Przeżywanie cierpienia w duchu Ewangelii jest wielkim świadectwem,
danym Ewangelii.
Iluż
to ludzi się nawróciło, widząc człowieka
cierpiącego, znoszącego swoje doświadczenie w duchu radości i
nadziei,
z wewnętrznym pokojem w sercu?! Iluż się na duchu
podbudowało tak wspaniałą postawą? Do tych ostatnich i ja się
zaliczam,
bo widząc wielka wiarę chorych, których mam zaszczyt
odwiedzać z posługą duszpasterską; chorych przykutych do łóżek
czy wózków, sam za każdym razem wychodzę
mocniejszy duchem – i może nieco zawstydzony,
bo ich wielka
wiara naprawdę nieraz zachwyca, ale i zawstydza…
Stąd
też wypływa bardzo konkretna zachęta do samych chorych,
aby tak właśnie widzieli swoją chorobę – jako
świadectwo dawane Ewangelii.
I dlatego ważne jest, aby to swoje
cierpienie zechcieli ofiarować Bogu – w jakiejś intencji.
Może w intencji Kościoła, a może w intencji Papieża, albo o
czyjeś nawrócenie, a może o czyjeś powstanie z nałogu, albo też
w intencji kogoś innego cierpiącego, albo też w
intencji swojej rodziny…
Człowiek
chory ma w swoim ręku wielki skarb – skarb swego
cierpienia. Jakże to wielka sztuka, ale jednocześnie ogromne
zadanie, aby nie narzekać, a swoje cierpienie ofiarować Bogu.
Taki dar – dar modlitwy i cierpienia jednocześnie – może
dokonywać cudów,
bo jest to dar ogromnie miły Bogu.
W
ten sposób człowiek przykuty do łóżka, do wózka, nie ruszając
się z miejsca, może naprawdę konkretnie pomagać
swoim bliskim i całemu Kościołowi – w sposób duchowy.
Pamiętajmy o tej duchowej łączności i nie marnujmy cierpienia,
które Pan na nas zsyła. Może dla kogoś będzie to ostania szansa,
ostatnia „deska ratunku” przed wiecznym potępieniem?…
A innym może skróci pobyt w
czyśćcu?…
Zechciejmy
zatem
– jeśli taka wola Boża
przyjąć
ten dar w duchu wiary i w duchu ofiarowania.

A Bóg
niech dokonuje przez nasze cierpienie i
wszelkie trudy, jakie na co dzień przychodzi nam znosić –
wielkich
rzeczy. Niech
przez ten nasz krzyż, codziennie cierpliwie dźwigany, On
sam ratuje dzisiejszy, pogubiony świat…

8 komentarzy

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.