Wiarygodni w oczach Bożych…

W

Szczęść
Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Siostry
Teresa Skorupska, która w swoim czasie posługiwała w Miastkowie,
będąc Przełożoną Domu, oraz Siostra Teresa Kurek, obecnie
tam
posługująca.
Imieniny
przeżywa także Pani Teresa Jaroszuk, która od lat z radością i
dobrym sercem wita Pielgrzymów, przybywających do Sanktuarium w
Kodniu. Pani Teresa posługuje w recepcji, obsługuje przybywających
i mieszkających w domu Pielgrzyma, a ja mam przyjemność spotykać
się z Nią i rozmawiać już od wielu lat. Zawsze, ilekroć pojadę
do Kodnia lub chociażby tam zadzwonię, bardzo mnie cieszy możliwość
spotkania z tak wspaniałą Osobą.
Wszystkim
Solenizantkom życzę takiej otwartości na Jezusa, jakiej przykład
daje Ich Patronka. Zapewniam o modlitwie!
A
u nas dzisiaj – kolejny dzień Nowenny i bezpośrednich przygotowań
do Bierzmowania.
Jutro
zaś, na naszym forum – niespodzianka!
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Poniedziałek
26 Tygodnia zwykłego, rok II,
do
czytań: Job 1,6–22; Łk 9,46–50

CZYTANIE
Z KSIĘGI JOBA:
Zdarzyło
się pewnego dnia, gdy synowie Boży udawali się, by stanąć przed
Panem, że i szatan też poszedł z nimi. I rzekł Bóg do szatana:
„Skąd przychodzisz?”. Szatan odrzekł Panu: „Przemierzałem
ziemię i wędrowałem po niej”. Mówi Pan do szatana: „A
zwróciłeś uwagę na sługę mego, Joba? Bo nie ma na całej ziemi
drugiego, kto by tak był prawy, sprawiedliwy, bogobojny i unikający
grzechu jak on”. Szatan na to do Pana: „Czy Job za nic czci Boga?
Czyż Ty nie okoliłeś zewsząd jego samego, jego domu i całej
majętności? Pracy jego rąk błogosławiłeś, jego dobytek na
ziemi się mnoży. Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego
majątku. Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył”. Rzekł Pan do
szatana: „Oto cały majątek jego w twej mocy. Tylko na niego
samego nie wyciągaj ręki”. I odszedł szatan sprzed oblicza Pana.
Pewnego
dnia, gdy synowie i córki jedli i pili w domu najstarszego brata,
przyszedł posłaniec do Joba i rzekł: „Woły orały, a oślice
pasły się tuż obok. Wtem napadli Sabejczycy, porwali je, a sługi
mieczem pozabijali, ja sam uszedłem, by ci o tym donieść”. Gdy
ten jeszcze mówił, przyszedł inny i rzekł: „Ogień Boży spadł
z nieba, zapłonął wśród owiec oraz sług i pochłonął ich. Ja
sam uszedłem, by ci o tym donieść”. Gdy ten jeszcze mówił,
przyszedł inny i rzekł: „Chaldejczycy zstąpili z trzema
oddziałami, napadli na wielbłądy, a sługi ostrzem miecza zabili.
Ja sam uszedłem, by ci o tym donieść”. Gdy ten jeszcze mówił,
przyszedł inny i rzekł: „Twoi synowie i córki jedli i pili wino
w domu najstarszego brata. Wtem powiał gwałtowny wicher z pustyni,
poruszył czterema węgłami domu, zawalił go na dzieci, tak iż
poumierały. Ja sam uszedłem, by ci o tym donieść”.
Job
wstał, rozdarł swe szaty, ogolił głowę, upadł na ziemię, oddał
pokłon i rzekł: „Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę.
Pan dał i Pan zabrał. Niech będzie imię Pana błogosławione”.
W tym wszystkim Job nie zgrzeszył i nie przypisał Bogu nieprawości.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Uczniom
Jezusa przyszła myśl, kto z nich jest największy.
Lecz
Jezus, znając myśli ich serca, wziął dziecko, postawił je przy
sobie i rzekł do nich: „Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie
przyjmuje; a kto Mnie przyjmie, przyjmuje Tego, który Mnie posłał.
Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki”.
Wtedy
przemówił Jan: „Mistrzu, widzieliśmy kogoś, jak w imię twoje
wypędzał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodzi z nami”.
Lecz
Jezus mu odpowiedział: „Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest
przeciwko wam, ten jest z wami”.
Dziwną,
doprawdy, rozmowę przeprowadził dziś Bóg z szatanem. Trzeba by
bowiem zapytać, czy naprawdę nie wiedział, z kim ma do
czynienia – tak, że aż musiał pytać: Skąd przychodzisz?
Przecież Bóg wszystko w całej pełni wie, a więc i tym razem
wiedział, kto do Niego przyszedł – i po co?
A
tak w ogóle, to od kiedy Bóg pertraktuje z szatanem? Z
dzisiejszej rozmowy wynika, że to nawet Bóg pierwszy wyszedł z
propozycją swoistej licytacji
w odniesieniu do Hioba i jego
postawy: na ile jest ona szczera, a na ile tylko udawana… Dobrze
przecież wiemy, że Bóg nie tylko w takie pertraktacje ze złym
duchem nie wchodzi, ale w ogóle w żadne pertraktacje nie
wchodzi!
A tu tymczasem – rozmowa jakby równego z równym.
Poza
tym, pozostaje do wyjaśnienia kwestia owych „synów Bożych”:
kimże oni byli i na jakiej zasadzie zjawili się przed Bogiem:
czyżby na cotygodniowej audiencji? Dzisiaj wiemy, że stało się to
pewnego dnia, co jest o tyle dziwne, że u Boga nie ma
żadnych dni i w ogóle – nie ma czasu!
Zatem,
wszystko to wydaje się dość tajemnicze, ale też mamy świadomość,
że może to być po prostu pewną wizją Autora natchnionego,
który tak sobie owo spotkanie po prostu wyobraził – i tak je
przedstawił. Daleko ważniejszą w tym wszystkim jest postawa
Hioba – i to na nią winniśmy zwrócić baczniejszą uwagę.
Został on bowiem poddany ciężkiej próbie.
I
może cały ten opis owego tajemniczego spotkania Boga z szatanem
został nam przedstawiony po to, aby nam mocno i jasno uzmysłowić
to, co zostało zapisane w ostatnim zdaniu dzisiejszego pierwszego
czytania, kiedy już usłyszeliśmy o wszystkich nieszczęściach,
jakie spadły na Hioba, że w tym
wszystkim
[…] nie zgrzeszył
[on] i nie przypisał Bogu nieprawości.
Skoro już wiemy, że wszystko było podstępną intrygą złego
ducha, a jednocześnie doświadczeniem, dopuszczonym przez Boga dla
swoistego sprawdzenia Hioba, to z tym większym podziwem możemy
patrzeć
na samego Hioba, a jednocześnie głębiej przemyśleć
sprawę cierpienia, rozumianego wówczas jako bezpośrednia kara za
grzechy – i cierpienia niewinnego, który to problem właśnie
podejmuje Księga Hioba.
Wydaje
się, że Autorowi biblijnemu jakoś szczególnie zależało na tym,
aby nas do niewinności Hioba przekonać. Wynika to z treści
całej Księgi, ale już dzisiaj, kiedy zaledwie usłyszeliśmy o
początku całej historii, Autor natchniony jakby spieszy się z
tym, żeby nas poinformować,
że Hiob naprawdę jest
sprawiedliwy, naprawdę nie zgrzeszył przeciwko Bogu, naprawdę
swego Boga nie zawiódł!
Bo
rzeczywiście – nie zawiódł Go. Zresztą, z rozmowy z
szatanem wynika, że Bóg był tego cały czas pewien. Dlatego
z taką łatwością pozwolił szatanowi poddać go próbie.
Pozwolił, bo wiedział, że Hiob wyjdzie z niej zwycięsko,
co – jak dowiadujemy się z treści całej Księgi – rzeczywiście
się stało.
A
czy pewnym postawy swoich Apostołów mógł być Jezus Chrystus? Jak
słyszymy w dzisiejszej Ewangelii, ciągle musiał korygować ich
postawę
i powstrzymywać ich zapędy – a chociażby te,
dotyczące poczucia własnej wielkości i pierwszeństwa przed
innymi. Jezus cierpliwie uczył ich właściwej postawy, a
więc dziecięcej pokory i pewnej wspaniałomyślności, która
pozwoli im dostrzec dobre intencje w postawie innych ludzi, by nie
odrzucać od razu tych, którzy „nie chodzą z nimi”. Czy jednak
Jezus mógł na swoich Apostołach bezgranicznie polegać?…
Mamy
świadomość, że doskonale wiedział o ich słabościach i o tym,
że w bardzo decydującym momencie Męki i Śmierci oni Go
opuszczą.
Ale też wiedział, że kiedyś, w przyszłości,
wszystko dla Niego poświęcą, także swoje życie. Dlatego
nie rezygnował z nich, okazywał im bezgraniczne zaufanie i miłość,
bardziej chyba starając się o to, aby w nich samych wzbudzić
zaufanie do siebie samych
– aby oni sami uwierzyli, że stać
ich na to, by wytrwać przy Panu, że przynajmniej będą się o to
bardzo starali, bo Pan im ufa, kocha ich i liczy na nich.
A
my, moi Drodzy, czy jesteśmy wewnętrznie przekonani, że Pan
może nam zaufać?
Na ile oceniamy – by to tak określić –
swoją wiarygodność w oczach Bożych? Na ile staramy się
spełniać nadzieje, jakie Pan w nas pokłada, a na ile Go –
niestety – zawodzimy?… Z
takimi pytaniami w ciągu swego niedługiego życia niejednokrotnie
starała się zmierzyć Patronka dnia dzisiejszego,Święta
Teresa od Dzieciątka Jezus, zwana także Małą Tereską

dla odróżnienia od Świętej Teresy z Avila, zwanej Wielką, której
wspomnienie obchodzić będziemy 15 października.
Urodziła
się w Alençon,
w Normandii, w
nocy z 2 na 3 stycznia 1873 roku,
jako
dziewiąte dziecko Ludwika i Zofii. Kiedy miała cztery lata, umarła
jej matka. Wychowaniem dziewcząt zajął się ojciec.
Teresa
po śmierci matki obrała sobie za Matkę – Najświętszą
Maryję Pannę.
W tym samym 1877 roku, ojciec przeniósł się z
pięcioma swoimi córkami do Lisieux, gdzie Tereska przez pięć lat
przebywała w internacie, prowadzonym przez siostry benedyktynki. 25
marca 1883 roku, dziesięcioletnia Teresa zapadła na ciężką
chorobę,
która trwała do 13 maja. Jak sama wyznała, uzdrowiła
ją cudownie Matka Boża.
W roku 1884 Tereska przyjęła pierwszą
Komunię Świętą. Odtąd przy każdej Komunii Świętej powtarzała
z radością: „Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. W
tym samym roku otrzymała Sakrament Bierzmowania.
Przez
ponad rok dręczyły ją poważne skrupuły.
Jak sama wyznała,
uleczenie z tej duchowej choroby zawdzięczała swoim czterem
siostrom, zmarłym w latach niemowlęcych.
W pamiętniku
zapisała, że w czasie Pasterki w noc Bożego Narodzenia przeżyła
całkowite nawrócenie”. Postanowiła zupełnie
zapomnieć o sobie, a oddać się Jezusowi i sprawie zbawienia
dusz.
Zaczęła odczuwać gorycz i wstręt do przyjemności i
ponęt ziemskich. Ogarnęła ją tęsknota za modlitwą, rozmową z
Bogiem. Odtąd zaczęła się jej wielka droga ku świętości. A
trzeba wiedzieć, że miała wówczas zaledwie trzynaście lat.
Niedługo
potem, gdy miała lat czternaście, skazano na śmierć pewnego
głośnego bandytę,
który był postrachem całej okolicy. Nasza
Święta dowiedziała się z gazet, że zbrodniarz ani myśli
pojednać się z Panem Bogiem. Postanowiła zdobyć jego duszę
dla Jezusa. Zaczęła się serdecznie modlić o jego nawrócenie.
Ofiarowała też w jego intencji specjalne pokuty i umartwienia.
Wołała: „Jestem pewna, Boże, że przebaczysz temu biednemu
człowiekowi! Oto mój pierwszy grzesznik. Dla mojej pociechy
spraw, aby okazał jakiś znak skruchy.”
Niestety,
gdy nadszedł czas egzekucji, bandyta dalej uparcie odrzucał
możliwość rozmowy z kapłanem. Jednak kiedy miał już podstawić
głowę pod gilotynę, wtedy – ku zdziwieniu wszystkich – nagle
zwrócił się do kapłana, poprosił o krzyż i zaczął go całować!
Na wiadomość o tym Teresa zawołała szczęśliwa: To
mój pierwszy syn!”
Kiedy
zaś miała lat piętnaście, zapukała do bramy zakonu
karmelitańskiego, prosząc o przyjęcie.
Przełożona jednak,
widząc wątłą i bardzo młodą dziewczynkę, nie przyjęła
jej, obawiając się, że nie przetrzyma tak
trudnych i surowych warunków życia. Teresa jednak nie dała za
wygraną
i udała się o pomoc do miejscowego biskupa, ale ten
zasłonił się prawem kościelnym, które nie zezwalało w tak
młodym wieku przyjmować do zakonu. W tej sytuacji nasza Święta
nakłoniła ojca, by pojechał z nią do Rzymu!
Było to w 1887
roku.
Papież
Leon XIII obchodził właśnie złoty jubileusz swojego kapłaństwa.
Teresa upadła przed nim na kolana i zawołała: Ojcze
Święty, pozwól, abym dla uczczenia Twego jubileuszu mogła wstąpić
do Karmelu w piętnastym roku życia.”
Papież nie chciał
jednak uczynić wyjątku. Teresa chciała się wytłumaczyć, ale
gwardia papieska usunęła ją siłą, by także inni mogli –
zgodnie z ówczesnym zwyczajem – ucałować nogi Papieża.
Marzenie
Tereski spełniło się dopiero po roku.
Została przyjęta
najpierw w charakterze postulantki, potem nowicjuszki. Zaraz przy
wejściu do klasztoru uczyniła postanowienie: Chcę być
świętą!”
Niedługo potem odbyły się jej obłóczyny, przy
których otrzymała zakonne imię: Teresa od Dzieciątka Jezus i
od Świętego Oblicza.
Jej drugim postanowieniem było to, które
wyraziła w słowach: Przybyłam tutaj, aby zbawiać
dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów.”
W roku
1890 złożyła śluby i uroczystą profesję.
Przełożona
poznała się na niezwykłej cnocie młodej siostry, skoro zaledwie w
trzy lata po złożeniu ślubów wyznaczyła ją na mistrzynię
nowicjuszek.
Obowiązek ten Teresa spełniała do śmierci, to
jest przez cztery lata.
W zakonnym życiu zadziwiała jej
dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie,
nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości:
małą drogą dziecięctwa Bożego”. Widząc, że
miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za
zbawienie świata.
Swoje
przeżycia i cierpienia opisała w książce: Dzieje
duszy”.
A cierpień tych nie brakło. Jednym z nich było
chociażby to, że zakonnica, którą Tereska się opiekowała ze
względu na jej wiek i kalectwo, nie umiała zdobyć się na słowo
podzięki, często za to ją rugała i mnożyła swoje wymagania.
Jednak nasza Święta cieszyła się z tych krzyży, bo
widziała w nich piękny prezent,
jaki może złożyć Bogu.
Na
rok przed śmiercią zaczęły pojawiać się u Teresy pierwsze
objawy daleko już posuniętej gruźlicy:
wysoka gorączka,
osłabienie, zanik apetytu, a nawet krwotoki. Pierwszy krwotok
zaalarmował klasztor w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek.
Mimo to, siostra Teresa spełniała nadal wszystkie zlecone jej
obowiązki:
mistrzyni, zakrystianki i opiekunki jednej ze
starszych sióstr.
Zima
w roku 1897 była wyjątkowo surowa. Klasztor zaś nie był
ogrzewany. Teresa przeżywała prawdziwe tortury. Nękał ją
uciążliwy kaszel i duszność. Ówczesna przełożona zlekceważyła
jej stan.
Nie wezwała do niej nawet lekarza. Uczyniono to
dopiero wtedy, kiedy stan był już beznadziejny. Jeszcze wówczas
zastosowano wobec chorej drakońskie środki, takie jak stawianie
baniek.
Z poranionymi plecami i piersiami musiała iść do
normalnych zajęć i pokut zakonnych, nawet do prania.
Wskutek
tego wszystkiego, w dniu 30 września 1897 roku umierała w
cierpieniach, mówiąc: Chcę, przebywając w Niebie,
czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż.”
Papież Pius XI kanonizował ją w roku 1925. W 1999 roku, Papież
Jan Paweł II ogłosił Świętą Teresę – Doktorem Kościoła.
A
oto co na temat swojej drogi świętości pisała sama Święta
Teresa od Dzieciątka Jezus: „Kiedy wielkie moje pragnienia zaczęły
się stawać dla mnie męczeństwem, otwarłam listy Świętego
Pawła, aby znaleźć jakąś odpowiedź. Przypadkowo wzrok mój
padł na dwunasty i trzynasty rozdział Pierwszego Listu do
Koryntian.
Przeczytałam najpierw, że nie wszyscy mogą być
apostołami, nie wszyscy prorokami, nie wszyscy nauczycielami, oraz
że Kościół składa się z różnych członków i że oko nie może
być równocześnie ręką. Odpowiedź była wprawdzie jasna, nie
taka jednak, aby ukoić moje tęsknoty i wlać we mnie pokój.
Nie
zniechęcając się czytałam dalej i natrafiłam na zdanie, które
podniosło mnie na duchu: Starajcie się o większe dary. Ja
zaś wskażę wam drogę jeszcze doskonalszą
. Apostoł
wyjaśnia, że największe nawet dary niczym są bez miłości i że
miłość jest najlepszą drogą bezpiecznie prowadzącą do Boga.
Wtedy wreszcie znalazłam pokój.
Gdy
zastanawiałam się nad mistycznym ciałem Kościoła, nie
odnajdywałam siebie w żadnym spośród opisanych przez Pawła
członków, albo raczej pragnęłam się odnaleźć we wszystkich. I
oto miłość ukazała mi się jako istota mego powołania.
Zrozumiałam, że jeśli Kościół jest ciałem złożonym z
wielu członków, to nie brak w nim członka najbardziej szlachetnego
i koniecznego.
Zrozumiałam,
że Kościół ma serce i że to serce pała gorącą miłością!
Zrozumiałam, że jedynie miłość porusza członki Kościoła i
że gdyby ona wygasła, Apostołowie nie głosiliby już Ewangelii,
Męczennicy nie przelewaliby już krwi. Zobaczyłam i zrozumiałam,
że miłość zawiera w sobie wszystkie powołania, że miłość
jest wszystkim, obejmuje wszystkie czasy i miejsca; słowem –
miłość jest wieczna.
Wtedy
to w uniesieniu duszy zawołałam z największą radością: O
Jezu, moja Miłości, nareszcie znalazłam moje powołanie! Moim
powołaniem jest miłość!
O tak, znalazłam już swe własne
miejsce w Kościele – miejsce to wyznaczyłeś mi Ty, Boże mój. W
sercu Kościoła, mojej Matki, ja będę miłością.
W ten
sposób będę wszystkim i urzeczywistni się moje pragnienie.”
Tyle Święta Tereska.
Wpatrując
się w jej heroiczną postawę i wzywając jej wstawiennictwa, a
jednocześnie wsłuchując się w Boże słowo dzisiejszej liturgii,
raz jeszcze zastanówmy się, na ile jesteśmy wiarygodni w
oczach Bożych, ale też – w oczach innych ludzi, i wreszcie: we
własnych oczach?…

6 komentarzy

  • Te same pytania nurtowały mnie gdy słuchałam w kościele Pierwszego Czytania, nawet miałam je poruszyć w komentarzu a ponieważ uczynił to Ksiądz, nie będę się powtarzać.
    Podzielę się rozważaniem zaczerpniętym z internetu na temat dzisiejszej Ewangelii;
    " O co proszę? O głębokie pragnienie podobania się Jezusowi i o prostotę dziecka.

    Wyobrażę sobie siebie stojącego pośród grona apostołów. Zastanawiają się, kto z nich jest największy. Jezus przenika myślenie swych uczniów. Wie, co kryje się w ich sercach i o ich pragnieniach (ww. 46-47).

    Spróbuję spontanicznie wejść w swoje wnętrze, aby razem z Jezusem przyglądnąć się swoim pragnieniom i myślom. Co najbardziej zajmuje moje wnętrze? Jakie odczucia rodzą się we mnie, gdy myślę o wartości mojego życia? Czy nie porównuję się z innymi, nie rywalizuję z nimi, nie zazdroszczę im?

    Zwrócę uwagę na reakcję Jezusa, który nagle staje z dzieckiem pośród grupy mężczyzn. Wyobrażę sobie ich twarze zaskoczone zachowaniem Mistrza. Wsłucham się w słowa Jezusa: „Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (w. 48).

    Pomyślę, że Jezus zwraca się z tymi słowami do mnie. Wyobrażę sobie, jak staje przede mną, tuląc do siebie małe dziecko. Tym dzieckiem jestem ja sam. Przyjmuje mnie i tuli do siebie. Chce pokazać, że przyjmuje mnie z miłością.

    Przyjęcie swojej małości i bezradności pomoże mi wtulić się w ramiona Jezusa, w których mogę odnaleźć swoją prawdziwą godność (w. 48). Chore poczucie wielkości i potrzeba zarabiania na nią „własnymi rękami” nie pozwolą mi doświadczyć ramion Jezusa. Nie zobaczę wtedy, kim jestem w Jego oczach.

    Poproszę Jezusa, aby pozwolił mi doświadczyć dziecięcej bezradności w Jego ramionach. Jakie wewnętrzne doznania budzą się we mnie, gdy próbuję odnaleźć siebie w ramionach Jezusa. Co mi w tym pomaga, co przeszkadza?

    Przyprowadzę do Jezusa znajome mi osoby, które nie chodzą razem z Jezusem. Pomyślę, że oni tak samo jak ja należą do Jezusa (ww. 49-50). Przyjmuje ich w swoje ramionach – tak jak mnie. Uczy mnie do nich szacunku i miłości. Zwrócę uwagę na ich naturalne dary i dobro. Czego mogę uczyć się od nich samych? Pomodlę się za nich." Krzysztof Wons SDS/Salwator

    • 869 … Chrystus rządzi Kościołem przez Piotra i innych Apostołów, obecnych w ich następcach, papieżu i Kolegium Biskupów.

      882 Papież, Biskup Rzymu i następca św. Piotra, jest "trwałym i widzialnym źródłem i fundamentem jedności zarówno biskupów, jak rzeszy wiernych"368Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium, 23…

      837"Biskup Rzymski z racji swego urzędu, mianowicie urzędu Zastępcy Chrystusa i Pasterza całego Kościoła, ma pełną, najwyższą i powszechną władzę nad Kościołem i władzę tę zawsze ma prawo wykonywać w sposób nieskrępowany"369Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium, 22; por. dekret Christus Dominus, 2; 9..

      937 Papież "cieszy się z ustanowienia Bożego najwyższą, pełną, bezpośrednią i powszechną władzą duszpasterską"458Sobór Watykański II, dekret Christus Dominus,2…

      2050 Papież i biskupi jako autentyczni nauczyciele głoszą Ludowi Bożemu prawdy wiary, w które powinien wierzyć i które powinien stosować w życiu. Do nich należy też wypowiadanie się w kwestiach moralnych, które wchodzą w zakres prawa naturalnego i rozumu.

      KATECHIZM KATOLICKI 1992.

      Pojmujesz, palanacie [twój ulubiony epitet].

    • Papież jest najwyższym Nauczycielem – w kwestiach wiary i moralności. Papież rzeczywiście rządzi całym Kościołem. Nie widzę tu żadnej sprzeczności – nawet pomimo rzeczywiście dość kontrowersyjnej wypowiedzi Papieża (jeżeli faktycznie tak się dosłownie wyraził). xJ

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.