Nie jest dobrze, żeby człowiek był sam…

N

Niech
będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym
imieniny i urodziny przeżywa Marek Dziak, dobry i życzliwy
Człowiek z Miastkowa, Ojciec mojego Ucznia i Lektora, Maćka,
a
Mąż Anetty, z którą razem pracowałem w Liceum w
Żelechowie. Właśnie z Anettą oraz swoimi Synami, Marek tworzy
naprawdę piękną i świętą Rodzinę. Życzę Mu – i całej
Rodzinie – aby utrzymali „kurs na Boga”, doświadczając
każdego dnia Jego przemożnego błogosławieństwa. Ze swej strony –
zapewniam o modlitwie!
Moi
Drodzy, u nas dzisiaj ostatni dzień Nowenny, przygotowującej do
Sakramentu Bierzmowania. Już jutro nastąpi to wielkie Wydarzenie.
A
wczoraj – wielkie sprzątanie w kościele. Z radością chcę
poinformować, że zaangażowanie moich kochanych Kandydatów i Ich
Rodziców przeszło moje najśmielsze oczekiwania! Ustaliliśmy na
naradach ze Sztabem Przywódczym, że ma przyjść po jednej Osobie z
Rodziny. Kandydatów jest osiemdziesięcioro pięcioro. Tymczasem z
wielu Rodzin przyszło po kilka Osób. W ciągu godziny – no, może
półtorej – porządnie wysprzątano cały kościół, całe jego
otoczenie, a przy okazji „zahaczono” o otoczenie plebanii i
wikariatu.
Co
ciekawe, pomimo takiej dużej ilości Osób, nie było zamieszania,
każdy patrzył, co może zrobić – i od razu to robił. Już
wczoraj na spotkaniu wieczornym nie kryłem słów podziwu i
wdzięczności – i jeszcze wiele razy będę do tego dnia
nawiązywał. Ja nie jestem tu długo wikariuszem, ale z wypowiedzi
kilku Osób dowiedziałem się, że takiego „zrywu” przy
przygotowaniu kościoła do jakiejkolwiek uroczystości to „najstarsi
górale” nie pamiętają. Zatem, można – naprawdę, można –
połączyć się w tak wspaniałym dziele!
Dziękuję
Rodzicom ze Sztabu Przywódczego, którzy mądrze rozdzielili – już
na etapie planowania – zadania: co kto ma przynieść i czym się
ma zająć. Ale i tak każdy brał się do tego, co widział, że
jest do zrobienia.
Niech
Bóg będzie uwielbiony w tym pięknym dziele – w tak wspaniałej
wspólnej pracy i radosnym zaangażowaniu!
A
na świętowanie dzisiejszego dnia – dnia Pańskiego, pierwszej
niedzieli miesiąca – niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący:
Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

27
Niedziela zwykła, B,
do
czytań: Rdz 2,18–24; Hbr 2,9–11; Mk 10,2–16

CZYTANIE
Z KSIĘGI RODZAJU:
Pan
Bóg rzekł: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię
mu zatem odpowiednią dla niego pomoc”.
Ulepiwszy
z gleby wszelkie zwierzęta ziemne i wszelkie ptactwo powietrzne, Pan
Bóg przyprowadził je do mężczyzny, aby się przekonać, jaką da
im nazwę. Każde jednak zwierzę, które określił mężczyzna,
otrzymało nazwę „istota żywa”. I tak mężczyzna dał nazwy
wszelkiemu bydłu, ptakom powietrznym i wszelkiemu zwierzęciu
polnemu, ale dla człowieka nie znalazł odpowiedniej mu pomocy.
Wtedy
to Pan sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie,
i gdy spał, wyjął jedno z jego żeber, a miejsce to zapełnił
ciałem. Po czym Pan Bóg z żebra, które wyjął z mężczyzny,
zbudował niewiastę.
A
gdy ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powiedział: „Ta
dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała. Ta
będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta”.
Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy
się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem.

CZYTANIE
Z LISTU DO HEBRAJCZYKÓW:
Bracia:
Widzimy Jezusa, który mało od aniołów był pomniejszony, chwałą
i czcią ukoronowanego za cierpienia śmierci, iż z łaski Bożej za
wszystkich zaznał śmierci.
Przystało
bowiem Temu, dla którego wszystko i przez którego wszystko, który
wielu synów do chwały doprowadza, aby przewodnika ich zbawienia
udoskonalił przez cierpienie. Tak bowiem Chrystus, który uświęca,
jak ludzie, którzy mają być uświęceni, z jednego są wszyscy. Z
tej to przyczyny nie wstydzi się nazwać ich braćmi swymi.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO
MARKA:
Faryzeusze
przystąpili do Jezusa i chcąc Go wystawić na próbę, pytali Go,
czy wolno mężowi oddalić żonę.
Odpowiadając
zapytał ich: „Co wam nakazał Mojżesz?”
Oni
rzekli: „Mojżesz pozwolił napisać list rozwodowy i oddalić”.
Wówczas
Jezus rzekł do nich: „Przez wzgląd na zatwardziałość serc
waszych napisał wam to przykazanie. Lecz na początku stworzenia Bóg
stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek
ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje
jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc
Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela”.
W
domu uczniowie raz jeszcze pytali Go o to. Powiedział im: „Kto
oddala żonę swoją, i bierze inną, popełnia cudzołóstwo
względem niej. I jeśli żona opuści owego męża, a wyjdzie za
innego, popełnia cudzołóstwo”.
Przynosili
Mu również dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko
zabraniali im tego. A Jezus widząc to oburzył się i rzekł do
nich: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie
przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy Królestwo Boże.
Zaprawdę powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak
dziecko, ten nie wejdzie do niego”.
I
biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je.

Na
pierwszy rzut oka, kiedy tak słuchamy Bożego słowa, wydawać
się może, że mowa jest tam o małżeństwie.
Oto Autor Księgi Rodzaju przekazuje nam opis stworzenia niewiasty,
tak pięknie sygnalizując w sposób symboliczny, że została ona
wzięta z mężczyzny,
że żebro mężczyzny posłużyło jako
podstawę do „utworzenia” kobiety – tak nieelegancko
mówiąc.
Także
Jezus w Ewangelii mówi do swoich uczniów o prawach i obowiązkach
małżeńskich,
ukazując różne warianty grzechu. Ale jeśli
uważnie wczytamy się w tekst zarówno pierwszego czytania, jak i
Ewangelii, ale już tak wyraźnie – w treść czytania drugiego, to
od razu nasuwa się potrzeba rozszerzenia naszego spojrzenia na to
Słowo.
Bo
Autor Listu do Hebrajczyków mówi, że Jezus za wszystkich
zaznał śmierci.
Za
wszystkich ludzi! Jezus, który – jak dalej mówi Autor
biblijny – wielu synów do chwały doprowadza.
A więc trudno treść dzisiejszego Słowa zawęzić tylko i
wyłącznie do małżeństwa, chociaż
na pewno do niego się także odnosi i o nim traktuje.
Jednak także Jezus w Ewangelii – po tym, jak wypowiedział się na
temat małżonków – zaraz dopowiedział pouczenie o dzieciach i
o ich postawie,
która ma być wzorem postawy dla każdego
chrześcijanina. A więc –
o czym dokładnie
traktuje
dzisiejsza liturgia
Słowa?
Myślę,
że możemy zaryzykować stwierdzenie, iż mówi ona o wszelkiej
bliskości ludzi między sobą O tym, jak wielkim
darem dla jednego człowieka jest drugi człowiek. Właśnie
człowiek!
W
przepięknym opisie z Księgi Rodzaju czytamy, że mężczyzna w
różny sposób nazywał zwierzęta, które Bóg do niego
przyprowadził, ale żadne z nich nie było odpowiednią dla niego
pomocą,
żadna z tych istot żywych nie okazała się równa
człowiekowi,
chociaż każdą uczynił Bóg i każda z nich –
na swój sposób – była piękna i zawierała w sobie jakiś
element Bożej mądrości i harmonii. Żadna z tych istot – jak się
domyślamy – nie przyniosła człowiekowi pełnego zadowolenia i
satysfakcji.
Trzeba było jeszcze jednego aktu stwórczego!
Trzeba było stworzenia drugiego człowieka.
Chcę
tu jednak bardzo mocno zasygnalizować, że opis biblijny jest
opisem symbolicznym,
mamy z niego wydobyć tę prawdę, że Bóg
stworzył mężczyznę i niewiastę, że stworzył ich jako dwie
istoty bardzo bliskie sobie, nie natomiast – że niewiasta jest
od mężczyzny w jakiś sposób gorsza,
bo
z jego żebra została stworzona. Nie!
Owo
wyjęcie żebra i wstawienie go do organizmu kobiety to symbol,
piękny symbol bliskości istotowej mężczyzny i kobiety, nie
zaś opis dosłowny – chociaż
dzisiaj możemy się spotkać z różnymi anegdotami i
zabawnymi historyjkami, mniej lub bardziej mądrymi,
jak
to Bóg stwarzał kobietę. Zwłaszcza niektórzy złośliwi
mężczyźni opowiadają takie historie…
A
tymczasem chodzi o podkreślenie tej pięknej prawdy, że mężczyzna
i kobieta są sobie bliscy, są ze sobą bardzo mocno
zjednoczeni, dlatego mogą sobie nawzajem pomagać,
ale też –
każde z nich jest inne, dlatego nawzajem się uzupełniają!
Ponadto, ten biblijny opis mówi nam, że mężczyzna i kobieta
sobie bardzo potrzebni,
że nie mogą się bez siebie obejść.
Owa
tęsknota mężczyzny za jakąś bliską istotą, która będzie
stanowiła pomoc, wyraża każdą tęsknotę człowieka za drugim
człowiekiem.
Człowiek nigdy nie może się obejść bez
drugiego człowieka. To nieprawda, że ktoś może sobie sam
wystarczyć! Nikt nie wystarczy sam sobie!
Bo
jeżeli nawet nie jest potrzebne wsparcie materialne, to każdemu
potrzebne jest wsparcie duchowe – dobra rada, wzajemna
modlitwa, rozmowa, wysłuchanie problemów, a czasami – tylko i
wyłącznie bycie w pobliżu, nawet bez słów,
ale w
świadomości, że jest obok mnie ktoś, kto mnie kocha i komu na
mnie zależy, i na kim mi zależy.
I
tej roli nie spełni żaden piesek ani kotek, chociaż czasami
dochodzi do absurdalnych sytuacji, że taki piesek czy kotek zajmuje
najważniejsze miejsce w domu.
W szkole, w której przed laty
pracowałem, przed jednym z zebrań Rodziców miało miejsce
spotkanie wszystkich Rodziców z Panią
psycholog,
która przybyła z Białej Podlaskiej – tak się
akurat złożyło: z mojego rodzinnego miasta. Myśmy oczywiście
uczestniczyli w tym spotkaniu – jako Grono Pedagogiczne.
Do
dziś chociaż
upłynęło tak wiele lat – wspominam tę prelekcję Pani
psycholog,
bo jej wypowiedź
zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Podała ona tylko i
wyłącznie kilkanaście faktów ze swojej pracy, także z rodzinami
trudnymi.
I
oto jeden z „obrazków”: będąc w jednej rodzinie, która
poprosiła ją o pomoc, rozmawia z poszczególnymi jej członkami i
nagle z ust kilkuletniej córeczki
tychże
państwa pada stwierdzenie: „Proszę Pani,
jak ja zazdroszczę naszemu kotkowi”.
Zdumiona Pani psycholog
pyta oczywiście: „Dlaczego?” I słyszy odpowiedź: „Bo Mama
całymi dniami głaszcze kotka i głaszcze, a mnie nigdy nie ma czasu
przytulić”… Właśnie – kto tu jest najważniejszy?
Kotek – czy człowiek? Pomijając już nawet fakt, że to rodzona
córka.
Tylko
człowiek może stanowić odpowiednią pomoc dla drugiego człowieka!

I może trzeba, abyśmy odkrywali na nowo wartość obecności przy
nas drugiego człowieka – tego właśnie, którego Bóg nam dał
jako odpowiednią dla nas pomoc.
Ale
i my sami mamy być pomocą odpowiednią dla innych. Piękno aktu
stwórczego, które czyni nas równymi w oczach Bożych, nie
pozwala nam na egoizm, na patrzenie na innych z góry, z
lekceważeniem. Nie pozwala nam również innymi pogardzać –
nawet, jeśli nie podoba nam się czyjeś postępowanie. Możemy
potępiać postępowanie, ale nie człowieka,
bo
za każdego z nas Jezus złożył swoje życie w ofierze
jak w drugim czytaniu mówi nam Autor Listu do Hebrajczyków.
A
zatem, każdy
ma szansę poprawy swego postępowania, każdy ma szansę
zbawienia.
Trzeba po prostu stawać się prostym, jak dziecko i
tak szczerym przed Bogiem, aby Bóg mógł w każdym z nas ujrzeć
oblicze swego dziecka.
A dziecko, jak wiemy, jest bardzo proste i
całkowicie szczere. Ono nie potrafi udawać, grać, stwarzać
pozorów. Ono po prostu mówi, co myśli i reaguje z całym
entuzjazmem swego dzieciństwa.
W
naszych relacjach z innymi mamy być szczerzy i bezpośredni
i tak otwarci na innych, jak właśnie tylko dziecko potrafi być
otwarte. Bo każdy z nas jest wielką indywidualnością. Nie ma
ludzi bezbarwnych!
Nie ma ludzi szarych! Nie ma ludzi nieważnych!
Każdy jest na swój sposób wielki i każdy ma w sobie zadatek
wielkości; właśnie – bo każdy nosi w sobie Boże podobieństwo.

I
może to nieraz zastanawiać, że jedni dochodzą do tak ogromnej
wielkości, nawet w tym rozumieniu ludzkim,
iż inni poczytują
sobie za zaszczyt jedno choćby spotkanie z takim człowiekiem –
jak, na przykład, z Papieżem: obecnym, lub poprzednimi. Inni z
kolei tak potrafili zatracić tę wielkość, że teraz
widzimy ich słaniających się pod płotem, pijanych, brudnych,
przedstawiających żałosny widok. Czy to znaczy, że
urodzili się oni jako gorsi, czy są „z innej gliny ulepieni”?
Czy są skazani na gorszy byt, niż wszyscy inni?
Nie!
Nikt ich z góry nie przekreślił!
I nikt nie skazał ich na
niższy poziom życia. Różne są jednak przyczyny takiego stanu
rzeczy. Czasami są to
złe wzorce, wyniesione z rodziny.
A czasami powodem tego jest
fakt wzajemnego odrzucenia, polegający na tym, że mąż ze
swoją żoną nie tworzą jednego ciała – jak mówi Jezus – ale
są od siebie ciągle oddaleni, odgrodzeni murem podejrzeń i
zawiści, często do tego szczerze się nienawidząc. Nie są
zatem dla siebie odpowiednią pomocą.
Znamy takie dramatyczne
sytuacje. I nie chodzi tu tylko o małżeństwa, ale też wszelkie
relacje rodzinne, sąsiedzkie, zawodowe…
Ciągle
gdzieś spotykamy się z ludźmi, jesteśmy wśród ludzi, tak
nieładnie mówiąc – jesteśmy „skazani” na innych ludzi!
I chyba dokładnie o to chodzi, abyśmy nie czuli się na nich
„skazani”, a bardziej – obdarowani! Mamy wielką szansę
obdarowywać się nawzajem, cieszyć się sobą, pomagać sobie.
Oczywiście, taka bliskość
powoduje również zranienia, nieporozumienia, bo
gdzie są ludzie, tam są też różne trudności.
Ale
chyba nigdzie nie ma takiej idealnej wspólnoty ludzi, która by się
zawsze i we wszystkim zgadzała. Nie ma też takiego cudownego
małżeństwa
i takiej rodziny, w której by nigdy nie doszło –
jeśli nawet nie do konfliktu – to przynajmniej do jakiejś różnicy
zdań.
Stawanie
się ową „odpowiednią pomocą” dla drugiego wymaga
rezygnacji z siebie,
ze swoich niektórych przyzwyczajeń, ze
swoich „humorów”. I może czasami trzeba, żeby zabrakło nam
tego drugiego człowieka,
albo tej wspólnoty osób, w której
obracaliśmy się, aby zobaczyć, jak ta osoba, czy ci ludzie –
byli nam drodzy. Kiedy byliśmy razem, nawet nie zdawaliśmy sobie
z tego sprawy!
Warto
może dzisiaj właśnie poddać refleksji rzecz tak oczywistą, że
aż wydaje się dziwne mówienie o niej. Warto poddać refleksji
nasze bycie z innymi, nasze bycie dla innych, nasze
bycie wśród innych. Warto poddać refleksji i zapytać –
ile wnoszę do tych relacji? Ile daję, aby uczynić je coraz
lepszymi, aby tworzyć wspólnotę, aby być dla innych dobrym darem?
Ile się za innych modlę?
Może
się to komuś wydawać dziwnym: po co się modlić za żonę, po co
się modlić za rodziców, przecież oni są codziennie – byli,
są i będą, nic się szczególnego nie dzieje, nie chorują, to po
co się modlić?
Może być tak, że modlitwą otaczać będziemy
cały świat i wszystkich dookoła, a zapomnimy o najbliższych,
bo tak oczywistym jest dla nas, że oni przecież zawsze są.
Ale
wówczas może się nagle okazać, że ich zabraknie! I co wtedy?
A wtedy nagle – jak już nieraz sobie mówiliśmy – okazuje
się, jak wiele dla nas znaczyli!
Potrzeba zatem wielkiej
modlitwy i to często – modlitwy dziękczynnej: dziękczynnej
za ludzi, którymi zostaliśmy obdarowani. I
dziękczynnej za to, że sami jesteśmy darem dla innych, że inni,
z którymi się spotykamy, są dla nas zadaniem
– aby umieć do
nich podejść, zrozumieć ich, wysłuchać, pomóc.
Jaka
wielka potem satysfakcja, jaka wielka radość, że się komuś
pomogło, że ktoś odszedł szczęśliwszy.
Nasze modlitwy
kierować będziemy zatem za siebie i za innych, kierować je
będziemy do Boga, który nas – jak
uczy pierwsze czytanie – stworzył, właśnie takimi
bliskimi i potrzebnymi sobie.
Nasze
modlitwy kierować będziemy do Jezusa Chrystusa, który nas – jak
uczy drugie czytanie – odkupił przez świętą swą
Krew.
I to każdego z nas, bez wyjątku! Obiecał też swoje
Królestwo, – jak uczy Ewangelia – jeśli się będziemy stawali
prości jako dzieci!
Zaprawdę,
nie jest dobrze, żeby człowiek był sam…

9 komentarzy

  • "Możemy potępiać postępowanie, ale nie człowieka" – wiele o tym się słyszy i czyta. Mógłby Ksiądz rozwinąć tą myśl? Chodzi mi o zdefiniowanie rozumienia słowa "potępienie" oraz czynu jako działania bezosobowego.

    • Chodzi o ostrą krytykę czynu – jako działania jak najbardziej osobowego – przy jednoczesnym daniu szansy jego wykonawcy. To znaczy, zły czyn absolutnie odrzucam i nie chcę go więcej widzieć. W przeciwieństwie do wykonawcy, którego nie można nie chcieć więcej widzieć, bo byłaby to zwyczajna nienawiść. Człowiekowi trzeba dać szansę, nie wykluczać możliwości jego nawrócenia. Modlić się o to. Przy jednoczesnym bardzo krytycznym spojrzeniu na jego złe zachowanie. To tak najkrócej – tak to rozumiem.
      xJ

    • Intryguje mnie to rozdzielanie czynu od osoby. I tu już nie chodzi mi o słowa Księdza, z którymi w rozwinięciu się zgadzam. Bardzo często słyszymy w rozważaniach słowa o potępianiu czynów, a nie osoby – tylko co to do końca znaczy niewiele wiadomo i niewiele się tym ludzie interesują. Ważne, że to nie oni są winni czemukolwiek, tylko ich czyny ;). A czyn jako taki, sam z siebie nie jest samodzielnym "bytem", ale zawsze jest konsekwencją działania osoby i przez to immanentnie z nią związany poprzez akty wyboru, ergo wolną wolę. Dlatego to często słyszane "oddzielanie" czynu od sprawcy jest dość bałamutne, w mojej opinii. Bowiem nic nie stoi na przeszkodzie aby mówić konkretnie że ktoś jest np. złodziejem, bo kradnie, ktoś inny mordercą bo morduje. Owszem, każdy ma szansę na nawrócenie, na pokutę, naprawienie win itd. a w ostateczności i na życie wieczne. Każdy zasługuje na szansę – warunkiem jednak jest to co, napisałem w poprzednim zdaniu. Całe szczęście, że Jezus dość jasno wyrzucał Faryzeuszom "to i owo" formułując zarzuty osobowo "wy", a nie wasze czyny ;).

    • Ależ ja się w tym wszystkim zgadzam i absolutnie jestem za tym, aby każdy ponosił odpowiedzialność za swoje czyny. Pierwszym krokiem tejże odpowiedzialności jest osobiste przyznanie się do grzechu i szczere, pełne wyznanie go na Spowiedzi. A potem – naprawienie zła, powstałego z jego powodu. Oczywistym jest, że czyny nie dokonują się "same przez się", tylko są wynikiem czyjegoś zamierzonego działania. Chodzi mi natomiast o to, aby takiego sprawcy nie przekreślić do końca, nie odebrać mu szansy nawrócenia, modlić się za niego, pozwolić mu uświadomić sobie uczynione zło i je naprawić – jeśli tylko będzie tego chciał. Jeżeli nie, to trzeba wyciągać dalsze konsekwencje. Natomiast szansę nawrócenia człowiek ma do chwili wydania ostatniego tchnienia. I kwestią drugorzędną jest, czy mówię: "wy", czy "wasze czyny". Ja też mówię, że to "wy zrobiliście". Ale też: "wy macie się zmienić, nawrócić, a złe czyny, których dokonaliście, zawsze będą tylko odrzucone i potępione". Ks. Jacek

    • Dziękuję za rozwinięcie tematu :). Czyli złodziej to złodziej, gwałciciel to gwałciciel, a bandzior to bandzior – przynajmniej do czasu zejścia ze złej drogi i odpokutowania zła :).

  • Dziś wspomnienie Matki Bożej Różańcowej. Przede mną modlitwa w trzech Różach różańcowych.
    Ksiądz stawia nam pytania: "Ile się za innych modlę?"
    Modlę się dużo za siebie i za wiele osób znanych z imienia, za nie znanych osobiście ale myślę, że ważniejsze jest pytanie: Jak się modlę? Czy moja modlitwa nie stała się rutyną?… Czy w czasie modlitwy nawiązuję więź z Osobą do której się modlę lub Którą proszę o wstawiennictwo? Czy moja modlitwa jest skuteczna, czy widzę pozytywne "efekty" tej modlitwy w sobie i innych osobach za które się modlę, bo jak jest powiedziane w liturgii mszalnej, w IV prefacji okresu zwykłego „Chociaż nie potrzebujesz naszego uwielbienia, pobudzasz nas jednak swoją łaską, abyśmy Tobie składali dziękczynienie. Nasze hymny pochwalne niczego Tobie nie dodają, ale się przyczyniają do naszego zbawienia”.
    Modlitwa nie jest potrzebna Bogu ale nam dla naszego zbawienia, naszego uświęcenia.

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.