Będziecie prawdziwie Moimi uczniami!

B

Szczęść
Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa Weronika
Kowalska, należąca w swoim czasie do Wspólnoty młodzieżowej w
Trąbkach, imieniny zaś przeżywa Michał Pieńkowski, także
angażujący się wówczas w działalność młodzieżową. Życzę
Im, aby Pan był zawsze z Nimi – w każdej sytuacji życiowej, w
jakiej się znajdą: tak radosnej, jak i trudnej. Zapewniam, że będę
się o to modlił.
Moi
Drodzy, dzisiaj dziewiąta rocznica Zamachu Smoleńskiego. Módlmy
się o zbawienie wieczne dla Zamordowanych, o wyjaśnienie wszystkich
okoliczności tej Zbrodni oraz o mądrość dla Polaków, aby nie
ulegali tak łatwo pokusom podziałów i konfliktów.
Z
całego serca dziękuję za wsparcie w trakcie moich Misji. Dziękuję
za modlitwy i wszystkie dobre słowa, jakie do mnie docierają.
Miałem dzisiaj zdać szerszą relację z tego, co się dzieje.
Niestety, sytuacja w mojej Szkole sprawiła, że przybyło mi
obowiązków. Nauczyciele, którzy – pomimo udziału w strajku –
obiecali pomóc w egzaminach gimnazjalnych, wczoraj powiedzieli
Dyrektorowi, że skoro jest nas sześcioro, którzy nie strajkujemy,
to sobie poradzimy z egzaminami…

I
poradzimy sobie! Jak najbardziej! Natomiast ja odniosę się tu, na
blogu, do tej skandalicznej postawy Nauczycieli (nie wiem, czy mogę
Ich tak nazwać…) w piątkowym słowie wstępnym. Zobaczymy bowiem,
jak się sytuacja ukształtuje. Jednak to wszystko właśnie
sprawia, że teraz mam naprawdę mało czasu i funkcjonuję na bardzo
wysokich obrotach, bo przed południem jestem w Miastkowie, potem
jadę sto trzydzieści kilometrów do Kościeniewicz, na Misje, po
czym tyle samo kilometrów jadę z powrotem – i tak jest i będzie
przez ten tydzień. Dlatego także polecam się Waszej pamięci.
Wspomnę
tylko, że w Kościeniewiczach dzieją się wspaniałe rzeczy! Niech
Bóg będzie za to uwielbiony! Ale o szczegółach napiszę pod
koniec tygodnia.
A
wspomniałem o tym, że w piątek wypowiem się w sprawie strajku
dlatego, że jutro, w czwartek – słówko z Syberii! Już teraz
wyrażam wdzięczność Księdzu Markowi, bo będzie to dla mnie
nieoceniona pomoc w tym intensywnym czasie. I jakaś dobra myśl na
Misje wpadnie… Na pewno!
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Środa
5 Tygodnia Wielkiego Postu,
do
czytań: Dn 3,14–20.91–92.95; J 8,31–42

CZYTANIE
Z KSIĘGI PROROKA DANIELA:
Król
Nabuchodonozor powiedział: „Czy jest prawdą, Szadraku, Meszaku i
Abed–Nego, że nie czcicie mojego boga ani nie oddajecie pokłonu
złotemu posągowi, który postawiłem? Czy teraz jesteście gotowi,
w chwili gdy usłyszycie dźwięk rogu, fletu, lutni, harfy,
psalterium, dud i wszelkiego rodzaju instrumentów muzycznych, upaść
na twarz i oddać pokłon posągowi, który uczyniłem? Jeżeli zaś
nie oddacie pokłonu, zostaniecie natychmiast wrzuceni do rozpalonego
pieca. Który zaś bóg mógłby was wyrwać z moich rąk?”

Szadrak,
Meszak i Abed–Nego odpowiedzieli, zwracając się do króla
Nabuchodonozora: „Nie musimy tobie, królu, odpowiadać w tej
sprawie. Jeżeli nasz Bóg, któremu służymy, zechce nas wybawić z
rozpalonego pieca, może nas wyratować z twej ręki, królu. Jeśli
zaś nie, wiedz królu, że nie będziemy czcić twego boga ani
oddawać pokłonu złotemu posągowi, który uczyniłeś”.

Na
to wpadł Nabuchodonozor w gniew, a wyraz jego twarzy zmienił się w
stosunku do Szadraka, Meszaka i Abed–Nega. Wydał rozkaz, by
rozpalono piec siedem razy więcej, niż było trzeba. Mężom zaś
najsilniejszym spośród swego wojska polecił związać Szadraka,
Meszaka i Abed-Nega i wrzucić ich do rozpalonego pieca.

Król
Nabuchodonozor popadł w zdumienie i powstał spiesznie. Zwrócił
się do swych doradców, mówiąc: „Czy nie wrzuciliśmy trzech
związanych mężów do ognia?” Oni zaś odpowiedzieli królowi:
„Rzeczywiście, królu”. On zaś w odpowiedzi rzekł: „Lecz
widzę czterech mężów rozwiązanych, przechadzających się pośród
ognia i nie dzieje się im nic złego; wygląd czwartego przypomina
anioła”.

Nabuchodonozor
powiedział na to: „Niech będzie błogosławiony Bóg Szadraka,
Meszaka i Abed-Nega, który posłał swego anioła, by uratował
swoje sługi. W Nim pokładali swą ufność i przekroczyli nakaz
królewski, oddając swe ciała, by nie oddawać czci ani pokłonu
innemu bogu poza Nim”.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:

Jezus
powiedział do Żydów, którzy Mu uwierzyli: „Jeżeli będziecie
trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie
prawdę, a prawda was wyzwoli”.

Odpowiedzieli
Mu: „Jesteśmy potomstwem Abrahama i nigdy nie byliśmy poddani w
niczyją niewolę. Jakżeż Ty możesz mówić: «Wolni będziecie?»”

Odpowiedział
im Jezus: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Każdy, kto popełnia
grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie przebywa w domu na
zawsze, lecz Syn przebywa na zawsze. Jeżeli więc Syn was wyzwoli,
wówczas będziecie rzeczywiście wolni. Wiem, że jesteście
potomstwem Abrahama, ale wy usiłujecie Mnie zabić, bo nie
przyjmujecie mojej nauki. Głoszę to, co widziałem u mego Ojca, wy
czynicie to, coście słyszeli od waszego ojca”.

W
odpowiedzi rzekli do Niego: „Ojcem naszym jest Abraham”.

Rzekł
do nich Jezus: „Gdybyście byli dziećmi Abrahama, to byście
pełnili czyny Abrahama. Teraz usiłujecie Mnie zabić, człowieka,
który wam powiedział prawdę usłyszaną u Boga. Tego Abraham nie
czynił. Wy pełnicie czyny ojca waszego”.

Rzekli
do Niego: „Myśmy się nie narodzili z nierządu, jednego mamy Ojca
– Boga”.

Rzekł
do nich Jezus: „Gdyby Bóg był waszym ojcem, to i Mnie byście
miłowali. Ja bowiem od Boga wyszedłem i przychodzę. Nie wyszedłem
od siebie, lecz On Mnie posłał”.

Być
może, powiemy, że taka sytuacja, jak ta, ukazana w dzisiejszym
pierwszym czytaniu, niezbyt często się zdarza. Częściej –
niestety – ofiary prześladowań giną, nawet palone żywcem,
jak to pamiętamy z historii pierwszych chrześcijan. Nie pojawił
się wówczas żaden anioł, który by ich z tego wyratował.
Niestety, ponieśli śmierć. Podobnie zresztą, jak wielu innych,
zabijanych na inne sposoby – oni też cierpieli i w końcu
zostali zabici, niekiedy w okrutnych męczarniach. I też nie pojawił
się nikt z Nieba, kto by ich z tego wyratował.

Zresztą,
nie tylko kiedyś tak się działo. Dzisiaj także, w wielu
miejscach na świecie, takie dramaty się rozgrywają, wskutek
czego ludzie wierni Bogu oddają życie. I nikt z wysokości Nieba –
żeby to jeszcze raz powtórzyć – nie zstępuje, aby ich w tym
momencie poratować. Jak to zatem w końcu jest z tym Bożym
wsparciem? Czy warto Bogu ufać i liczyć na Jego pomoc, skoro na
naszych oczach dzieje się tyle złego?

Przecież
do dziś – mi przynajmniej – mocno brzmią w uszach słowa
Benedykta XVI,
który będąc w Muzeum Obozu Koncentracyjnego w
Oświęcimiu, pytał dramatycznie: „Boże, dlaczego wtedy
milczałeś?”
Jak to więc w końcu jest: Bóg wspiera
człowieka – czy milczy?

Słuchając
dzisiejszego pierwszego czytania i chcąc je komentować, trzeba
byłoby powiedzieć – wypadałoby tak powiedzieć
człowiekowi wierzącemu, a już szczególnie księdzu – że tak,
owszem, Bóg wspiera,
wspomaga tych, którzy Mu ufają. Ale
zapewne niejeden z nas wskazałby na bardzo wiele takich sytuacji, w
których doświadczył rozmaitych trudności, cierpień, wrogości ze
strony ludzi – i nikt z Nieba nie zstąpił, aby przyjść z
pomocą. Jak to w końcu jest?
Przede
wszystkim, moi Drodzy, powiedzmy sobie bardzo jasno i bardzo
zdecydowanie, że przed takimi pytaniami nigdy nie wolno nam
uciekać!
Naprawdę! Bo to nie jest tak, że stając przed Panem
i zaczynając modlitwę, musimy mówić tylko wygładzone, okrągłe,
a dobrze byłoby, żeby i rymowane teksty – jak na jakiejś
sztampowej szkolnej akademii.
Nie, to nie tak! My z takimi
właśnie pytaniami, jak te tutaj postawione – i z innymi,
podobnymi, dylematami sumienia – mamy iść wprost do Boga i
odważnie je stawiać.

Bo
niby do kogo mamy z nimi iść?… Czy dziecko do swoich rodziców
zwraca się tylko wówczas, kiedy mu się wszystko dobrze układa,
czy także wówczas – a może nawet: zwłaszcza wówczas – kiedy
jest ciężko i kiedy się właśnie nie układa,
kiedy serce
jest pełne przeróżnych niepokojów?…

I
oto dzisiaj stawiamy Bogu te trudne pytania: Jak to jest z Jego
wsparciem
wtedy, kiedy ze strony ludzi spotykają nas
przeciwności, złość, nienawiść, albo i inne nieszczęścia na
nas spadają? Jak to jest?…
Myślę,
że odpowiedź przynosi nam dzisiejsza Ewangelia. Przede wszystkim,
przykład samego Jezusa, który zapowiada – między
wierszami – swoją śmierć, zadaną z ręki przeciwników. Wiemy,
że te zapowiedzi się ziściły i Jezus rzeczywiście oddał
życie za nas na krzyżu.
I też nie zstąpił żaden Anioł z
Nieba, żeby Go od tego wyzwolić. A nawet wypowiedział wówczas
bardzo dramatyczne słowa, kiedy – cytując jeden z Psalmów –
zapytał: Boże mój, czemuś Mnie opuścił?…

A
zatem, trudne pytania nie są obce samemu Jezusowi – On sam je
stawiał. I On sam zniósł cierpienie i śmierć. Ale – i
tu jest całe sedno sprawy – On też zmartwychwstał! Zwyciężył
śmierć! Dlatego też i dzisiaj przenosi niejako całą istotę
omawianego problemu na płaszczyznę głębszą. Czyli że nie
w tym rzecz, iż w momencie jakichś doraźnych trudności nie pojawi
się nikt z Nieba, żeby pomóc. Cała rzecz w tym, co stanie się
potem, co stanie się na tej najgłębszej płaszczyźnie
życia człowieka – tego człowieka, który zaufa Bogu pomimo
wszystko.

I
w tym właśnie kontekście, Jezus dziś mówi – już w pierwszym
zdaniu odczytanej przed chwilą Ewangelii: Jeżeli będziecie
trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie
prawdę, a prawda was wyzwoli.
A potem: Każdy, kto
popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie przebywa
w domu na zawsze, lecz Syn przebywa na zawsze. Jeżeli więc Syn was
wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni.

Moi
Drodzy, tu leży sedno całej sprawy: rzecz po prostu dotyczy
życia wiecznego
i zwycięstwa, które będzie zwycięstwem na
wieczność, a nie tylko na tych kilka czy kilkanaście lat
doczesnego życia. Oczywiście, to nie znaczy, bynajmniej, że to
życie doczesne jest nieważne
i nie należy się o nie starać,
zabiegać, ochraniać je poprzez leczenie chorób, uśmierzanie
cierpienia; poprzez dbałość o swoje bezpieczeństwo – tak,
trzeba o to wszystko zabiegać.

I
przed ludzką nienawiścią trzeba nam się bronić, i
sprawiedliwości doczesnej wolno nam – a nawet trzeba! –
dochodzić. Tak, nawet przed sądem, jeśli zajdzie taka
istotna potrzeba. Sądy przecież po to są, aby regulowały różne
ludzkie sprawy i spory,
a dodam, że przez około czterdzieści
lat w Sądzie Rejonowym w Białej Podlaskiej pracowała moja Mama,
stąd miałem możliwość przyjrzenia się z bliska pracy sądu,
przez co mogę powiedzieć, że tam też pracowali wrażliwi
ludzie,
którzy nie patrzyli na człowieka jedynie przez pryzmat
paragrafu, ale starali się dostrzegać cały dramat jego
położenia.

Dlatego
nierzadko zdarzały się takie sytuacje, że Mama wraz ze swymi
Koleżankami organizowały zbiórkę pieniędzy na wsparcie
rodziny,
której ojciec znalazł się w więzieniu z powodu
znęcania się. Dzieci przecież musiały żyć dalej, a ich
położenie było bardzo trudne. Ileż takiego zwykłego ludzkiego
współczucia
niejedna tego typu sytuacja wywoływała w sercach
pracowników sądu! Ale nawet nie w tym rzecz, czy tego typu zbiórki
były przeprowadzane, czy nie – sądy są po to, aby stały na
straży doczesnej sprawiedliwości,
której koniecznie trzeba
strzec.

Natomiast
wiemy – bo tego uczy nas życie – że nie zawsze owe sądy, czy
też nasza osobiste zabiegi są w stanie zaradzić niesprawiedliwości
ze strony ludzi, nie są w stanie zapobiec krzywdzie, jaką
nam ktoś sprawia, czy też innym, tego typu przeciwnościom. I
wówczas całej nadziei trzeba nam upatrywać w Bogu, który –
mówiąc w niejakim uproszczeniu – zrobi dobry użytek z
takiej trudnej sytuacji.

Dobry
użytek na wieczność, ale nie tylko na wieczność – zrobi dobry
użytek dla naszego życia wewnętrznego, duchowego, dla
ukształtowania w nas człowieka świętego. A to z czasem będzie
miało na pewno przełożenie na wszystkie nasze doczesne sprawy.

I
myślę, że akurat w tym wszyscy się ze mną zgodzą, że jeżeli
człowiek z Bogiem przeżywa trudności swego życia, swoje
cierpienia i różne doświadczenia, które go spotykają, to taki
człowiek jest naprawdę kimś bardzo mądrym i może w
niejednej trudności pomóc innym ludziom – tak samo, jak on
doświadczonym. Ktoś kiedyś wypowiedział taką niezwykle głęboką
myśl, że o wiele głębiej i mądrzej patrzą na świat takie
oczy, które wiele łez wylały.
Niesamowita myśl! Można nawet
dopowiedzieć, że te łzy w jakiś wyjątkowy sposób obmyły owe
oczy,
dlatego widzą one tak głęboko…

Oczywiście,
wiem, że o tym dobrze się mówi w homilii, czy pisze w rozważaniu.
Ale tak to właśnie wygląda i może trzeba też o tym wyraźnie
mówić, aby nie popadać w załamanie i rezygnację, kiedy te
trudne momenty przyjdą.
Bo
Jezus jest wówczas z nami! On jest z nami najbardziej i
najintensywniej wtedy, kiedy jest nam najtrudniej. On zawsze
identyfikuje się z tym, kto jest pokrzywdzony,
a nie z tym, kto
krzywdzi. On, który sam przeszedł drogę cierpienia, towarzyszy na
niej tym, którzy nią idą. I naprawdę – z niejednego
rozżarzonego pieca nas wyprowadza.

Bo
– po pierwsze – wspiera nas w znoszeniu tego, co trudne i
pomaga nam przekształcić nasze cierpienie na jakieś wielkie
duchowe dobro dla nas i dla naszej rodziny; a po drugie: my nawet nie
wiemy, od ilu cierpień i przeciwności On sam nas obronił: od
takich nieszczęść i przeciwności, które gdzieś kiedyś na nas
czyhały, ale zostaliśmy przed nimi ustrzeżeni i dzisiaj nawet nie
zdajemy sobie z tego sprawy!

Stąd
też, kiedy przyjdą na nas te trudniejsze momenty – albo kiedy już
przyszły – nie próbujmy sobie z nimi radzić sami! Ofiarujmy
je Bogu – zawsze w jakiejś konkretnej intencji. Cierpienia te,
połączone z modlitwą w danej intencji – bardzo dużo dobrego
sprawią. Bo Bóg przyjmuje to wszystko, co my Mu chcemy z
ochotnego serca ofiarować – to wszystko, co jest nasze. A te
trudności są nasze – są tak bardzo nasze…

Dlatego
nie poddawajmy się zwątpieniu, ale nawet przez łzy, a nawet przez
zaciśnięte z bólu i żalu zęby – zwracajmy się do Boga!
Jeżeli mamy jakieś pytania, wątpliwości, a nawet pretensje do
Boga – zwracajmy się z nimi do Niego! Bezpośrednio! I bez
wahania! Nie obawiajmy się tego. A do kogóż mamy z nimi pójść?
Idźmy do samego Boga! A On nam będzie odpowiadał – przez
swoje Słowo, przez konfesjonał, przez liturgię Kościoła, przez
drugiego człowieka… Naprawdę, znajdzie sposób na to, by do nas
dotrzeć, nie obawiajmy się.
Naszym
zadaniem jest trwać przy Bogu i ani na krok nie odchodzić od
Niego,
także wtedy – a może: szczególnie wtedy! – kiedy
jest nam najciężej.
Czy
rzeczywiście, zawsze w takich momentach zwracam się do Boga? Czy
jestem z Nim wtedy bardzo szczery,
mówiąc to wszystko, co
wypływa z mojego zbolałego serca? Czy jednak mam świadomość, że
to cierpienie może mnie uszlachetnić? I czy zawsze ofiaruję je
Bogu w jakiejś konkretnej intencji?…

2 komentarze

  • Nabuchodonozor powiedział na to: „Niech będzie błogosławiony Bóg Szadraka, Meszaka i Abed-Nega, który posłał swego anioła, by uratował swoje sługi. W Nim pokładali swą ufność i przekroczyli nakaz królewski, oddając swe ciała, by nie oddawać czci ani pokłonu innemu bogu poza Nim”.
    Oby wszyscy współcześni prześladowcy poszczególnych osób i całego Kościoła przejrzeli na oczy i zobaczyli cuda i moc Bożą również w dzisiejszych czasach.
    Boże Wszechmogący daj im poznać,że jesteś Bogiem Jedynym. Bogiem który był, który Jest i który przychodzi przez Jezusa w Duchu Świętym do każdego, który wierzy i ufa a na Jego Imię zegnie się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych.

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.