Sens trudnych chwil…

S

Szczęść
Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa Katarzyna
Centkowska, należąca w swoim czasie do Wspólnoty młodzieżowej w
Białej Podlaskiej. Urodziny przeżywa także Jakub Jakubik, były
Lektor i Grupowy w Miastkowie.
Obojgu
świętującym życzę nieustającej bliskości Pana i odwagi w
oddawaniu się Mu do pełnej dyspozycji. Obiecuję też modlitwę w
tej intencji.
A
Wszystkim życzę błogosławionego dnia!
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Środa
7 Tygodnia Wielkanocy,
Wspomnienie
Św. Bonifacego, Biskupa i Męczennika,
do
czytań: Dz 20,28–38; J 17,11b–19

CZYTANIE
Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:
Paweł
powiedział do starszych Kościoła efeskiego: „Uważajcie na
samych siebie i na całą trzodę, nad którą Duch Święty
ustanowił was biskupami, abyście kierowali Kościołem Boga, który
On nabył własną krwią. Wiem, że po moim odejściu wejdą między
was wilki drapieżne, nie oszczędzając trzody. Także spośród was
samych powstaną ludzie, którzy głosić będą przewrotne nauki,
aby pociągnąć za sobą uczniów.

Dlatego
czuwajcie, pamiętając, że przez trzy lata we dnie i w nocy nie
przestawałem ze łzami upominać każdego z was. A teraz polecam was
Bogu i słowu Jego łaski władnemu zbudować i dać dziedzictwo z
wszystkimi świętymi.

Nie
pożądałem srebra ani złota, ani szaty niczyjej. Sami wiecie, że
te ręce zarabiały na potrzeby moje i moich towarzyszy. We wszystkim
pokazałem wam, że tak pracując trzeba wspierać słabych i
pamiętać o słowach Pana Jezusa, który powiedział: «Więcej
szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu»”.

Po
tych słowach upadł na kolana i modlił się razem ze wszystkimi.
Wtedy wszyscy wybuchnęli wielkim płaczem. Rzucali się Pawłowi na
szyję i całowali go, smucąc się najbardziej z tego, co
powiedział: że już nigdy go nie zobaczą. Potem odprowadzili go na
statek.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:

W
czasie ostatniej wieczerzy Jezus podniósłszy oczy ku niebu, modlił
się tymi słowami:

Ojcze
Święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, aby tak
jak My stanowili jedno. Dopóki z nimi byłem, zachowywałem ich w
Twoim imieniu, które Mi dałeś, i ustrzegłem ich, a nikt z nich
nie zginął z wyjątkiem syna zatracenia, aby się spełniło Pismo.

Ale
teraz idę do Ciebie i tak mówię, będąc jeszcze na świecie, aby
moją radość mieli w sobie w całej pełni. Ja im przekazałem
Twoje słowo, a świat ich znienawidził za to, że nie są ze
świata, jak i Ja nie jestem ze świata. Nie pragnę, abyś ich
zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. Oni nie są ze
świata, jak i Ja nie jestem ze świata.

Uświęć
ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą. Jak Ty Mnie posłałeś na
świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w
ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie”.

Co
czuje człowiek w takim momencie, w którym żegna się z ludźmi
bliskimi sobie
i ukochanymi, stanowiącymi dużą część jego
życia, dużą część jego serca – ludźmi, z którymi tak wiele
razem przeżył, a teraz ma się z nimi rozstać i już więcej nigdy
się nie spotkać.

Owszem,
my już dzisiaj wiemy, że przewidywania Pawła, jakoby miał już
nie zobaczyć nigdy Efezjan, ostatecznie się nie sprawdziły
i Paweł dotarł jeszcze do nich, ale w tym momencie był on
najgłębiej przekonany, że jest to ostatnie jego spotkanie z
nimi – i oni byli o tym przekonani, skoro bowiem Paweł im tak
powiedział, to znaczy, że tak ma być. Co zatem czuje człowiek
w takim momencie?

Czy
taki rozdzierający ból serca, czy taki wielki smutek, jak
ten, który kazał Efezjanom rzucać się Pawłowi na szyję i z
płaczem żegnać go po raz ostatni? Zapewne, wielu z nas takie
przeżycia pamięta – szczególnie związane z pożegnaniem
bliskiej osoby, odchodzącej do wieczności.
Wtedy już nie ma
żadnej wątpliwości, że na tym świecie nie nastąpi nigdy żadne
spotkanie – aż dopiero w wieczności. Co w takiej sytuacji czuje
człowiek, który żegna bliską sobie osobę? Pewnie nawet nie
chce się wspominać…

Pawłowi
także na pewno było bardzo ciężko – tak po ludzku. I chyba
Jezusowi też, kiedy – jak słyszymy w Ewangelii – modli się za
swoich uczniów w czasie Ostatniej Wieczerzy, a więc w chwili
pożegnania: Teraz
idę do Ciebie i tak mówię, będąc jeszcze na świecie, aby moją
radość mieli w sobie w całej pełni. Ja im przekazałem Twoje
słowo, a świat ich znienawidził za to, że nie są ze świata, jak
i Ja nie jestem ze świata. Nie pragnę, abyś ich zabrał ze świata,
ale byś ich ustrzegł od złego. Oni nie są ze świata, jak i Ja
nie jestem

ze
świata.

Paweł
zaś,
żegnając się z Efezjanami, najpierw przestrzega:
Uważajcie
na samych siebie i na całą trzodę, nad którą Duch Święty
ustanowił was biskupami, abyście kierowali Kościołem Boga, który
On nabył własną krwią. Wiem, że po moim odejściu wejdą między
was wilki drapieżne, nie oszczędzając trzody. Także spośród was
samych powstaną ludzie, którzy głosić będą przewrotne nauki,
aby pociągnąć za sobą uczniów.

Po
czym mówi:
Dlatego
czuwajcie, pamiętając, że przez trzy lata we dnie i w nocy nie
przestawałem ze łzami upominać każdego z was. A teraz polecam was
Bogu i słowu Jego łaski władnemu zbudować i dać dziedzictwo z
wszystkimi świętymi.


Można
zatem powiedzieć, że tak w przypadku Jezusa, jak i Pawła – ponad
tym ludzkim bólem rozstania
stanęła
świadomość wielkiej misji,
wielkiego
zadania, jakie mieli do spełnienia. I jak
ie
spełnili. Ich przeżycia – niewątpliwie bardzo trudne –
wpisane
zostały w tę misję,

stały się jej częścią. A w ten sposób zyskały naprawdę wielki
sens.

I
chyba można też mówić
o
jakimś pocieszeniu, podtrzymaniu na duchu,

skoro bowiem ma
się
świadomość, że moje odejście, czy moje rozstanie z kimś, moja
rezygnacja z czegoś
ma
posłużyć większemu dobru,

to wówczas zupełnie inaczej będę to przeżywał: nie jako
tragedię, rozpacz, powód do załamania, ale jako
element
pewnego większego dobra.

Tak, dobra, które Bóg z pewnością z całej sytuacji wyprowadzi.

Ważne
jest natomiast, by móc – tak, jak Jezus, czy Paweł – mieć
świadomość, że 
dobrze
się wypełniło swoje dzieło

i można każdemu z ludzi
spojrzeć
prosto w oczy,

wskazując na konkretne dobro, jakie się po sobie pozostawia.
Czy
potrafię właśnie w taki sposób patrzeć na trudne momenty w moim
życiu, które mnie spotykają? Czy staram się je
zobaczyć
w jakimś szerszym kontekście,

także – a może: przede wszystkim – jako
element
mojej współpracy z Jezusem,

który może właśnie w taki sposób chce uczynić konkretne dobro w
życiu moim i moich bliskich? I czy w każdej takiej sytuacji mogę
śmiało stwierdzić, że ze swej strony
zrobiłem
wszystko, co do mnie należało?
Z
pewnością, w sposób w pełni twierdzący mógł na te pytania
odpowiedzieć Patron dnia dzisiejszego,

Święty Bonifacy, Biskup i Męczennik.
Urodził
się około
673
roku w Anglii.
Na Chrzcie
otrzymał imię Winfryd. Czując już od młodości pragnienie
poświęcenia się służbie Bożej, został benedyktynem w opactwie
Exeter, następnie w opactwie w Nursling.
Święcenia
kapłańskie otrzymał około trzydziestego roku życia.

Zaraz po święceniach opat wyznaczył mu funkcję kierownika szkoły
w Nursling. Jako benedyktyn przyjął imię:
Bonifacy.

Po
pewnym czasie udał się
na
misje, na teren dzisiejszych północnych Niemiec i Holandii.

Szybko musiał jednak powrócić do swojego klasztoru, bo w miejscu
jego misyjnej pracy wybuchła wojna. Właśnie wtedy, w swoim
klasztorze
wybrany został
opatem.
Nie pozostał
jednak długo na tym zaszczytnym stanowisku, gdyż 
w
roku 718 wybrał się ponownie do Niemiec,

gdzie pracował około trzech lat. Trud misyjny Bonifacego wydawał
niezwykłe owoce. W tym krótkim czasie miał ochrzcić
około
kilka tysięcy germańskich pogan.


W
celu omówienia z Papieżem zorganizowania stałej administracji
kościelnej na terenie Niemiec, Bonifacy udał się ponownie do
Rzymu. Wyjaśnił Papieżowi stan misji i jej potrzeby. Wtedy
Grzegorz II udzielił mu
święceń biskupich
i
dał mu pełnomocnictwa, jakie tylko były konieczne dla
sprawniejszej akcji misyjnej.

Ponieważ coraz bardziej potrzeba było nowych misjonarzy, Święty
Bonifacy zwrócił się z apelem do klasztorów w Anglii o pomoc.
Benedyktyni przysłali
mu
licznych i gorliwych pomocników.


Korzystając
z
uprawnień metropolity
misyjnego,
mianował nasz
Święty dwóch biskupów i założył wiele placówek stałych, od
tychże biskupów zależnych. Nadto założył szereg klasztorów:
benedyktynów i benedyktynek. Uradowany tak pomyślnymi wynikami jego
pracy,
Święty
Papież Grzegorz III wezwał go do Rzymu

i nałożył mu uroczyście paliusz metropolity – arcybiskupa,

z władzą mianowania i konsekrowania biskupów na terytorium
Niemiec, na wschód od Renu. Ponadto, Papież mianował Bonifacego
swoim legatem na Frankonię i Niemcy.

Na
mocy tak rozległej władzy, nasz dzisiejszy Patron
zwołał
do Bawarii synod, aby do administracji kościelnej wprowadzić ład,

gdyż dotychczasowa akcja miała zbyt wyraźny charakter okazjonalny
i chaotyczny. Dzięki poparciu księcia Odilona, zdołał nadto
przywrócić karność kościelną i ustanowić kilka biskupstw.

Z
kolei,
we Francji w owym
czasie nie zwoływano żadnych synodów.

Wiele stolic biskupich było nie obsadzonych. Wśród duchowieństwa
i wiernych upadek karności kościelnej był jaskrawo widoczny.
Raport o tej sytuacji Bonifacy przesłał do Rzymu, do nowego
Papieża, Świętego Zachariasza. Otrzymał wtedy od niego
polecenie,
by
jako legat
papieski zabrał się do koniecznej reformy.
Przeprowadził
na synodzie
generalnym, w roku 743.

Uchwały tam podjęte potwierdziły synody miejscowe. Ciesząc się z
tak obiecującej reformy w Galii,
Bonifacy
zaproponował podobną reformę Prymasowi Anglii, Kutbertowi,

który ją faktycznie owocnie przeprowadził.

Mając
osiemdziesiąt lat,
po raz
trzeci udał się Bonifacy na misje do Niemiec.

Kiedy jednak zapuścił się w głąb kraju, został napadnięty
przez pogan i wraz z pięćdziesięcioma dwoma Towarzyszami

zamordowany, w dniu 5 czerwca 754 roku.

Jego ciało spoczywa w Fuldzie, gdzie przy jego grobie co roku zbiera
się
Episkopat
niemiecki na swoje narady.

A
oto co w jednym z listów nasz dzisiejszy Patron napisał na temat
swojej duszpasterskiej posługi:
„Kościół
jest jakby wielką łodzią, płynącą po morzu tego świata.

Gdy uderzają weń liczne fale doświadczeń, nie wolno jej porzucać
– trzeba natomiast kierować.

Przykłady
tego znajdujemy u pierwszych Ojców […]. Za czasów pogańskich
cesarzy
kierowali
oni łodzią Chrystusa, Jego umiłowaną Oblubienicą, to jest
Kościołem,

nauczając, broniąc, pracując i cierpiąc

do przelania krwi.
Kiedy
o nich myślę oraz im podobnych, ogarnia mnie przerażenie, lęk i
obawa z powodu moich grzechów.
I
bardzo chciałbym opuścić ster Kościoła, który mi powierzono,
gdybym tylko znalazł na to usprawiedliwienie w przykładzie Ojców
lub w słowach Pisma Świętego.

A
zatem, skoro tak się rzeczy mają i prawda może się utrudzić, ale
nigdy ulec ani okłamać, strudzony mój duch ucieka się do Boga.
[…]

Stójmy
zatem mocno przy sprawiedliwości, przygotujmy siebie na
doświadczenia, abyśmy otrzymali pomoc od Boga, […]. Złóżmy
naszą ufność w Tym, który nam zwierzył cały ten ciężar.
To,
czego sami unieść nie możemy, nieśmy wspólnie z Tym, który jest
Wszechmocny.

[…]

Jeśli
tak się Bogu spodoba, oddajmy życie za święte prawa naszych
ojców, abyśmy zasłużyli na wieczne z nimi dziedzictwo.
Nie
bądźmy jako nieme psy, nie bądźmy milczącymi gapiami,
najemnikami uciekającymi przed wilkiem, ale pasterzami troskliwymi,
czuwającymi nad owczarnią Chrystusa.
Dopóki
Bóg udziela nam siły, głośmy całą prawdę Bożą wielkim i
małym, bogatym i ubogim, ludziom wszelkiego stanu i wieku, w porę i
nie w porę.”
Tyle
z listu Świętego Bonifacego.
A
my, wpatrując się w świetlany przykład jego postawy, oraz
zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii,
raz
jeszcze zapytajmy –
każdy
sam
ego
siebie:
Czy
wszystkie trudne momenty, jakie mnie spotykają,
staram
się widzieć w szerszym, wręcz zbawczym kontekście

– i tak je przeżywać? A jednocześnie: czy mogę
zawsze
i każdemu spojrzeć prosto w oczy,

ze świadomością, że nie zrobiłem mu niczego złego, natomiast
starałem się być wobec niego zawsze w porządku?…

2 komentarze

  • Właśnie 5 czerwca, 70 lat temu zostałam dzięki Rodzicom i Rodzicom Chrzestnym, dzieckiem Bożym a Sakramentu Chrztu udzielił mi nieznany mi Ksiądz Proboszcz w kościele pw. Trójcy Świętej w Połajewie nad Gopłem. Przypadała wówczas Uroczystość Zesłania Ducha Świętego, w polskiej kulturze ten dzień znany jako Zielone Świątki.Dziękowałam za ten dar wczoraj rano będąc na Eucharystii i adoracji.

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.