Wstał, aby uciec przed Panem…

W

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny i urodziny przeżywa Marek Dziak, bardzo życzliwy i dobry Człowiek z Miastkowa, Mąż mojej Koleżanki Anetty, z którą razem uczyłem w Liceum Lelewela w Żelechowie, a Ojciec dwóch Lektorów, Maćka i Bartka. Niech Pan pobłogosławi Solenizantowi i jednocześnie Jubilatowi, by zawsze był wrażliwy i otwarty na wszystkie sygnały, jakie będzie wysyłał do Niego Pan. Więcej o tym w rozważaniu. A ja zapewniam o swojej serdecznej modlitwie.

Moi Drodzy, przypominam o modlitwie za Księdza Marka! Bardzo proszę, wspierajmy Go w tym działaniu, które aktualnie podejmuje. To też sygnał od Pana, który odebrał i teraz realizuje. Niech nie zabraknie Mu naszego wsparcia – i Bożego natchnienia!

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Poniedziałek 27 Tygodnia zwykłego, rok I,

Wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Różańcowej,

do czytań: Jon 1,1–2,11; Łk 10,25–37

POCZĄTEK KSIĘGI PROROKA JONASZA:

Pan skierował do Jonasza, syna Amittaja, te słowa: „Wstań, idź do wielkiego miasta Niniwy i upomnij ją, albowiem nieprawość jej dotarła przed moje oblicze”. A Jonasz wstał, aby uciec przed Panem do Tarszisz. Zszedł do Jafy, znalazł okręt płynący do Tarszisz, uiścił należną opłatę i wsiadł na niego, by się nim udać do Tarszisz, daleko od Pana.

Ale Pan zesłał na morze gwałtowny wiatr i powstała wielka burza na morzu, tak że okrętowi groziło rozbicie. Przerazili się więc żeglarze i każdy wołał do swego bóstwa; rzucili w morze ładunek, który był na okręcie, by uczynić go lżejszym. Jonasz zaś zszedł w głąb wnętrza okrętu, położył się i twardo zasnął.

Przystąpił więc do niego dowódca żeglarzy i rzekł mu: „Dlaczego ty śpisz? Wstań, wołaj do Boga twego, może wspomni Bóg na nas i nie zginiemy”.

Mówili też żeglarze jeden do drugiego: „Chodźcie, rzućmy losy, a dowiemy się, z czyjej winy spadło na nas to nieszczęście”. I rzucili losy, a los padł na Jonasza.

Rzekli więc do niego: „Powiedzże nam, z jakiego powodu ta klęska przyszła na nas? Jaki jest twój zawód? Skąd pochodzisz? Jaki jest twój kraj? Z którego jesteś narodu?”

A on im odpowiedział: „Jestem Hebrajczykiem i czczę Boga nieba, Pana, który stworzył morze i ląd”.

Wtedy wielki strach zdjął mężów i rzekli do niego: „Dlaczego to uczyniłeś?”

Albowiem wiedzieli mężowie, że on ucieka przed Panem, bo im to powiedział. I zapytali go: „Co powinniśmy ci uczynić, aby morze przestało się burzyć dokoła nas?” Fale bowiem w dalszym ciągu się podnosiły.

Odpowiedział im: „Weźcie mnie i rzućcie w morze, a przestaną się burzyć wody przeciw wam, ponieważ wiem, że z mojego powodu tak wielka burza powstała przeciw wam”. Ludzie ci starali się, wiosłując, zawrócić ku lądowi, ale nie mogli, bo morze coraz silniej burzyło się przeciw nim.

Wołali więc do Pana i mówili: „O Panie, prosimy, nie dozwól nam zginąć ze względu na życie tego człowieka i nie obciążaj nas krwią niewinną, albowiem Ty jesteś Panem, jak Ci się podoba, tak czynisz”. I wzięli Jonasza, i wrzucili go w morze, a ono przestało się srożyć. Ogarnęła wtedy tych ludzi bojaźń względem Pana. Złożyli Panu ofiarę i uczynili śluby.

A Pan zesłał wielką rybę, aby połknęła Jonasza. I był Jonasz we wnętrznościach ryby trzy dni i trzy noce. Pan nakazał rybie i wyrzuciła Jonasza na ląd.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:

Oto powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Jezusa na próbę, zapytał: „Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”

Jezus mu odpowiedział: „Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz?”

On rzekł: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego”.

Jezus rzekł do niego: „Dobrześ odpowiedział. To czyń, a będziesz żył”.

Lecz on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: „A kto jest moim bliźnim?”

Jezus nawiązując do tego rzekł: „Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął.

Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go.

Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: «Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał».

Któryż z tych trzech okazał się według twego zdania bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?”

On odpowiedział: „Ten, który mu okazał miłosierdzie”.

Jezus mu rzekł: „Idź i ty czyń podobnie”.

Są takie sytuacje w życiu człowieka, kiedy Bóg wyraźnie daje coś do zrozumienia, w bardzo jasny i konkretny sposób o czymś mówi lub przypomina, a człowiek udaje, że tego nie widzi lub nie słyszy. Wmawia sobie, że przecież to nie do niego, to do tego drugiego, albo jeszcze kogoś innego, ale na pewno nie do niego.

Tak właśnie zachował się Jonasz, do którego Pan skierował bardzo jasne polecenie: Wstań, idź do wielkiego miasta Niniwy i upomnij ją, albowiem nieprawość jej dotarła przed moje oblicze, on jednak wstał, aby uciec przed Panem do Tarszisz. Podobnie zachował się kapłan, a zaraz po nim lewita z Jezusowej przypowieści. Obaj winni zareagować na widok pobitego człowieka, jednak ani jeden, ani drugi, nie odnieśli tej sytuacji do siebie, jako zobowiązanie do działania. Poszli więc dalej.

I chyba także rozmówca Jezusa – skoro zadał Jezusowi swoje pytanie tylko po to, by Go wystawić na próbę – też chciał jakoś „wysmyknąć się” od obowiązku okazania miłości bliźniemu. Nie wiemy, jak ostatecznie odniósł się do tego, co usłyszał od Jezusa, słyszymy bowiem skierowane do niego słowa: Idź i ty czyń podobnie – podobnie, jak ten, który okazał […] miłosierdzie – ale nie wiemy, czy tak ostatecznie czynił. Natomiast na pewno wiemy, że tak nie czynił kapłan, tak nie czynił lewita.

I Jonasz nie czynił tak, jak czynić powinien. To znaczy, akurat Jonasz w końcu wypełnił polecenie Boga, ale stało się to dopiero po pewnych zabiegach, przez Boga dokonanych, aby go do tego – tak to ujmijmy – „zmobilizować”. Czy jednak trzeba było naprawdę aż takich zabiegów? Czy trzeba było całej tej nawałnicy na morzu, by jeden człowiek, zrobił po prostu to, co do niego należy?

I czy trzeba tak mocnych i wyrazistych słów i porównań, jakich użył Jezus, aby człowiek w końcu uczony w Prawie zrozumiał, kto jest jego bliźnim i jak ma mu okazywać miłość? Pewnie to wszystko było potrzebne – jeśli przyniosło dobre owoce…

Czego zatem potrzeba w naszym życiu, abyśmy odbierali konkretne sytuacje jako sygnały, wysyłane przez Pana, by podjąć określone działania lub pewnych działań zaniechać? Ileż to bowiem razy jesteśmy w sytuacji, w której – jak Jonasz mieszkańców Niniwy – my także winniśmy upomnieć kogoś ze swoich bliskich w jakiejś słusznej sprawie, a zwyczajnie boimy się tego uczynić? A ileż to razy winniśmy pochylić się nad losem drugiego człowieka i okazać mu chociaż odrobinę zainteresowania, a zawsze sobie jakoś wytłumaczymy, że jednak nie musimy tego robić, albo nie musimy teraz – może później?…

A czy nie jest też tak, że sumienie wyraźnie podpowiada nam, że trzeba by kogoś przeprosić, albo rozwiązać jakąś zawikłaną sytuację, albo jeszcze jakieś działanie podjąć – a my zwlekamy z tym i odkładamy na inny, rzekomo lepszy czas?…

I wreszcie – czy nie jest przypadkiem tak, że Bóg wyraźnie wskazuje nam jakąś drogę przez życie, chociażby kapłańską lub zakonną, a my na siłę wmawiamy sobie, że to nie o nas chodzi, że to tylko takie przelotne myśli, które dziś się pojawiają, ale jutro już ulecą?…

Moi Drodzy, ile jest takich naszych ucieczek przed Bogiem, naszych uników wobec wyraźnych Bożych sygnałów, wyraźnych Bożych oczekiwań, czy wręcz poleceń?… Może warto dzisiaj nad tym pomyśleć – i jakieś konkretne wnioski, w związku z tym, wyciągnąć?… I konkretne działania, które już dawno należało podjąć, teraz podjąć?…

Cenną pomocą w odkrywaniu tychże Bożych oczekiwań, a jeszcze bardziej – w nabieraniu odwagi do ich wypełnienia, z pewnością będzie Różaniec Święty, czyli modlitwa do Boga, jaką zanosimy przez wstawiennictw Matki Najświętszej. Dzisiaj zaś wspominamy ją właśnie jako Matkę Bożą Różańcową.

Liturgiczne to wspomnienie zostało ustanowione na pamiątkę zwycięstwa floty chrześcijańskiej nad wojskami tureckimi, odniesionego pod Lepanto, nad Zatoką Koryncką, w dniu 7 października 1571 roku. Sułtan turecki Selim II pragnął podbić całą Europę i zaprowadzić w niej wiarę muzułmańską.

Ówczesny Papież – Święty Pius V, gorący czciciel Matki Bożej – usłyszawszy o zbliżającej się wojnie, ze łzami w oczach zaczął zanosić żarliwe modlitwy do Maryi, powierzając Jej swą troskę podczas odmawiania Różańca. I oto doznał wizji: zdawało mu się, że znalazł się na miejscu bitwy pod Lepanto. Zobaczył ogromne floty, przygotowujące się do starcia, nad nimi zaś ujrzał Maryję, która patrzyła na niego spokojnym wzrokiem. I rzeczywiści: nieoczekiwana zmiana wiatru uniemożliwiła manewry muzułmanom, a sprzyjała flocie chrześcijańskiej. Udało się powstrzymać inwazję Turków na Europę.

I rzeczywiście, zwycięstwo było ogromne. Po zaledwie czterech godzinach walki zatopiono sześćdziesiąt galer wroga, zdobyto połowę okrętów tureckich, uwolniono dwanaście tysięcy chrześcijańskich galerników.

Papież Pius V, świadom, komu zawdzięcza cudowne ocalenie Europy, uczynił dzień 7 października – Świętem Matki Bożej Różańcowej i zezwolił na jego obchodzenie w wybranych kościołach. Jednak Papież Klemens XI, w podzięce za kolejne zwycięstwo nad Turkami, odniesione pod Belgradem w 1716 roku, rozszerzył to święto na cały Kościół. A w roku 1883, Leon XIII wprowadził do Litanii Loretańskiej wezwanie: „Królowo Różańca Świętego – módl się za nami”, zalecając, by w kościołach odmawiano Różaniec przez cały październik.

Odmawiamy zatem tę piękną modlitwę – w październiku i nie tylko w październiku – z tą także intencją, byśmy tak, jak Maryja, chcieli i umieli reagować pozytywnie na Boże propozycje, do nas skierowane. I byśmy bezbłędnie odczytywali wszystkie sygnały, jakie Pan sam do nas wysyła. I byśmy dokładnie Jego wolę wypełniali.

O jakie sygnały – w moim życiu – może w tym momencie chodzić?… Czy takowe dostrzegam?… Jak na nie zareaguję?…

7 komentarzy

  • Zarówno Czytanie jak i Ewangelia są mi dobrze znane, ale ja ich dziś nie słyszałam w swoim kościele…. Gdzie jestem… gdzie są moje myśli, co absorbuje mnie bardziej niż SŁOWO BOGA…przecież nie uciekam od Boga, więc co jest grane…? Mam nad czym myśleć… Boże, mów do mnie głośno, abym Cię usłyszała.

      • Czasami trudno „odgonić” od siebie różne myśli, które cisną się do głowy właśnie w czasie modlitwy, lub lektury Bożego słowa. Są to zwykle te problemy, które najbardziej nas nurtują – one właśnie w takich momentach najbardziej dochodzą do głosu. Nasz Ojciec Duchowny w Seminarium mawiał, żeby w takich sytuacjach nie panikować, tylko spokojnie oddawać to wszystko Panu Bogu, z krótkim zdaniem: Panie Boże, niech to będzie dzisiaj moją modlitwą, skoro na nic innego mnie nie stać. Weź ode mnie moje problemy…
        xJ

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.