Po prostu – być z Jezusem!

P

Szczęść Boże! Moi Drodzy, pozdrawiam serdecznie z mojego Domu rodzinnego. Jakoś tak się składa, że kiedy mam wolniejszy czas od zajęć w Duszpasterstwie akademickim, to okazuje się, że mogę się przydać i pomóc w rodzinnej Parafii. Cieszę się z tego, bo po to właśnie jest się księdzem. I właśnie dlatego odprawiałem w swojej rodzinnej Parafii Msze Święte wczoraj wieczorem i dzisiaj rano odprawię.

Odkąd jestem Duszpasterzem akademickim, nadrabiam zaległości w odwiedzaniu swojej Parafii rodzinnej. Lubię tu być – nie tylko w Domu, ale także właśnie w kościele, gdzie panuje taka bardzo wyjątkowa atmosfera. Szczególnie na Mszy Świętej w niedzielę o godzinie 17:00, kiedy liturgię uświetnia i ubogaca śpiew Chóru Młodzieżowego Schola Cantorum Misericordis Christi. To naprawdę profesjonalny Chór!

Moi Drodzy, dawno już nie przypominałem o Wielkiej Księdze Intencji na naszym blogu. Zatem dzisiaj przypominam! I zachęcam do zgłaszana do mnie – przez wejście na „Kontakt” – nowych intencji. A Wszystkich zachęcam do tego, byśmy się wspólnie modlili w zapisanych tam sprawach. Także wtedy, kiedy łączymy się ze sobą we wspólnym „Ojcze nasz” o godzinie 20:00, o czym też przypominam.

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Piątek 2 Tygodnia zwykłego, rok II,

Wspomnienie Św. Franciszka Salezego, Biskupa i Doktora Kościoła,

do czytań: 1 Sm 24,3–21; Mk 3,13–19

CZYTANIE Z PIERWSZEJ KSIĘGI SAMUELA:

Saul zabrał trzy tysiące wyborowych mężczyzn z całego Izraela i wyruszył na poszukiwanie Dawida i jego ludzi po wschodniej stronie Skał Dzikich Kóz. I przybył Saul do pewnych zagród owczych przy drodze.

Była tam jaskinia, do której wszedł Saul. Dawid zaś znajdował się wraz ze swymi ludźmi w głębi jaskini. Ludzie Dawida rzekli do niego: „Właśnie to jest dzień, o którym powiedział ci Pan: «Oto Ja wydaję w twe ręce wroga, abyś z nim uczynił, co ci się podoba»”. Dawid powstał i odciął po kryjomu połę płaszcza Saula. Potem jednak zadrżało serce Dawida z powodu odcięcia poły należącej do Saula. Odezwał się też do swych ludzi: „Niech mnie broni Pan przed dokonaniem takiego czynu przeciw mojemu władcy i pomazańcowi Pana, bym miał podnieść rękę na niego, bo jest pomazańcem Pana”. Tak Dawid skarcił swych ludzi i nie pozwolił im rzucić się na Saula.

Tymczasem Saul wstał, wyszedł z jaskini i udał się w drogę. Powstał też i Dawid i wyszedłszy z jaskini zawołał za Saulem: „Panie mój, królu!” Saul obejrzał się, a Dawid rzucił się twarzą ku ziemi oddając mu pokłon.

Dawid odezwał się do Saula: „Dlaczego dajesz posłuch ludzkim plotkom, głoszącym, że Dawid szuka twej zguby? Dzisiaj na własne oczy mogłeś zobaczyć, że Pan wydał cię w jaskini w moje ręce. Namawiano mnie, abym cię zabił, a jednak oszczędziłem cię, mówiąc: Nie podniosę ręki na mego władcę, bo jest pomazańcem Pana. Zresztą zobacz, mój ojcze, połę twego płaszcza, którą mam w ręku. Przeto że uciąłem połę twego płaszcza, a ciebie nie zabiłem, wiedz i przekonaj się, że we mnie nie ma żadnej złości ani zdrady, ani też nie popełniłem przeciw tobie przestępstwa. A ty czyhasz na życie moje i chcesz mi je odebrać. Niechaj Pan dokona sądu między mną i tobą, niechaj Pan na tobie się pomści za mnie, ale moja ręka nie zwróci się przeciw tobie. Według tego, jak głosi starożytne przysłowie: «Od złych zło pochodzi», ręka moja nie zwróci się przeciw tobie. Za kim to wyruszył król izraelski? Za kim ty gonisz? Za zdechłym psem, za jedną pchłą? Pan więc niech będzie rozjemcą, niech rozsądzi między mną i tobą, niech wejrzy i poprowadzi moją sprawę, niech obroni mnie przed tobą”.

Kiedy Dawid przestał mówić do Saula, Saul zawołał: „Czy to twój głos, synu mój, Dawidzie?” I Saul zaczął głośno płakać. Mówił do Dawida: „Tyś sprawiedliwszy ode mnie, gdyż świadczyłeś mi dobro, podczas gdy ja wyrządzałem ci krzywdę. Dziś dałeś mi dowód, że mi dobro świadczyłeś, kiedy bowiem Pan wydał mnie w twoje ręce, ty mnie nie zabiłeś. Przecież jeżeli kto spotka swego wroga, czy pozwoli na to, by spokojnie dalej szedł drogą? Niech cię Pan nagrodzi szczęściem za to, coś mi dziś uczynił. Teraz już wiem, że na pewno będziesz królem i że w twojej ręce utrwali się królowanie nad Izraelem”.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:

Jezus wyszedł na górę i przywołał do siebie tych, których sam chciał, a oni przyszli do Niego. I ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli, by mógł wysyłać ich na głoszenie nauki i by mieli władzę wypędzać złe duchy.

Ustanowił więc Dwunastu: Szymona, któremu nadał imię Piotr; dalej Jakuba, syna Zebedeusza, i Jana, brata Jakuba, którym nadał przydomek Boanerges, to znaczy: Synowie gromu; dalej Andrzeja, Filipa, Bartłomieja, Mateusza, Tomasza, Jakuba, syna Alfeusza, Tadeusza, Szymona Gorliwego i Judasza Iskariotę, który właśnie Go wydał.

oto mamy – czarno na białym – jak to Saul dotrzymał danego słowa, iż nie będzie nastawał na życie Dawida i już na pewno będzie się do niego dobrze odnosił. Słuchając pierwszego czytania, dowiadujemy się, że zabrał trzy tysiące wyborowych mężczyzn z całego Izraela i wyruszył na poszukiwanie Dawida i jego ludzi po wschodniej stronie Skał Dzikich Kóz.

Wyobrażamy sobie? Trzy tysiące wyborowych, a więc doświadczonych w boju żołnierzy, aby pochwycić jednego człowieka! Jak wielka musiała być nienawiść Saula, jak mordercza zazdrość, jaka buta i pycha, by za wszelką cenę postawić na swoim i bronić swojej pozycji – pomimo wyraźnego Bożego rozstrzygnięcia w tej sprawie. Wszystko, co Saul czynił, potwierdzało tylko, jak bardzo daleko odszedł od Boga.

Z kolei, wszystko, co czynił Dawid, pokazywało, jak bardzo był on z Bogiem zjednoczony. Bo pomimo stałego zagrożenia dla swego życia, nie pozwolił sobie na to, by zabić Saula. Z czysto ludzkiej perspektywy patrząc, byłoby to działanie ze wszech miar uzasadnione – można by je bowiem uznać nawet za obronę konieczną! Wszak Saul dał aż nadto wiele powodów, by go potraktować w ten sposób. I nawet okazja ku temu nadarzyła się wyśmienita – Saul niemalże dosłownie wszedł Dawidowi w ręce.

Także miejsce, w którym się obaj znaleźli, było wręcz wymarzone, bo gdyby Dawid zabił tam Saula i uciekł, to zanim królewskie wojsko zorientowałoby się w całej sprawie, na pewno minęłoby wiele czasu i Dawid spokojnie mógłby się oddalić.

Zatem, wszystko wręcz podpowiadało Dawidowi, żeby tak właśnie postąpił. Ale Dawid tak nie postąpił. Dlaczego? Bo on wszystko, co go spotykało w życiu, przeżywał z Bogiem, na Boży sposób, wszystko widząc przez Boży pryzmat i działając tylko według Bożych zasad. On Boga nie traktował jako kogoś może i ważnego, ale jedynie „od święta”, czy na szczególne okazje. On z Bogiem liczył się – i to poważnie – w każdej chwili swego życia!

Podkreślmy tu, moi Drodzy, te dwa stwierdzenia: poważnie – i w każdej chwili. Tak właśnie powinien postępować przyjaciel Boga, ktoś zjednoczony z Bogiem całym sercem. W postawie Dawida właśnie to widzimy: obecność Boga dosłownie we wszystkim! Przenikanie Boga do wszystkich sfer życia Dawida: i do jego myślenia, i do jego mowy, i do jego działania…

Niestety, wiemy – z lektury Starego Testamentu – że na tym niemalże idealnym obrazie jego postawy pojawiły się później rysy. Mamy na myśli – przede wszystkim – uwiedzenie Batszeby, żony swego podwładnego i wojownika, którego w tym celu doprowadził do śmierci… Zdarzały się też inne, drobniejsze nieposłuszeństwa Bogu. Jednak Dawid za każdym razem do Boga powracał i tę jedność z Nim odbudowywał – tak, że ogólny bilans jego rządów wypada na plus. Możemy powiedzieć, że przez całe swoje życie Dawid był z Bogiem.

Tak, jak Apostołowie, których Jezus dzisiaj powołał do swojej służby. Święty Marek opisał to w słowach: Jezus wyszedł na górę i przywołał do siebie tych, których sam chciał, a oni przyszli do Niego. I ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli, by mógł wysyłać ich na głoszenie nauki i by mieli władzę wypędzać złe duchy. W innym tłumaczeniu relacja ta brzmi tak: Potem wyszedł na górę i przywołał tych, których sam chciał, a oni przyszli do Niego. I ustanowił Dwunastu, których nazwał apostołami, aby z Nim byli i aby mógł ich wysyłać na głoszenie nauki, aby mieli władzę wyrzucać demony.

Szczególnie zwróćmy uwagę na stwierdzenie: aby Mu towarzyszyli, przetłumaczone inaczej: aby z Nim byli. Zdaje się – cóż takiego? Takie sobie bezczynne bycie z kimś… Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że jeżeli się z kimś spotykamy i jesteśmy, to zwykle po coś: dla wykonania jakiejś pracy, dla zrealizowania jakichś zadań. A tu tak po prostu: aby z Nim byli.

Warto zauważyć, że na tej zasadzie funkcjonuje każde małżeństwo – mąż i żona po prostu ze sobą są! I razem tworzą dobro. Nie są jakąś grupą interesu, zawiązaną w celu prowadzenia takiej, czy innej działalności. Owszem, ich codzienność jest także bardzo aktywna, gdyż mają wiele zadań do spełnienia, ale podstawowym założeniem ich małżeńskiej wspólnoty, jest to, by ze sobą po prostu zawsze być.

I także Jezus chce, aby Jego Apostołowie, a także wszyscy uczniowie i wyznawcy, a więc abyśmy i my wszyscy – z Nim po prostu byli! Zawsze i wszędzie, we wszystkich okolicznościach naszego życia, w pracy i w czasie odpoczynku, w trakcie swoich codziennych zajęć i na modlitwie, we dnie i w nocy, przy podejmowania najważniejszych życiowych decyzji i takich zwyczajnych, codziennych… Po prostu – zawsze. Być z Jezusem – a nie tylko „doskakiwać” do Niego przy tej lub innej okazji.

Zwróćmy uwagę, że Ewangelista Marek owo «bycie» z Jezusem wymienia w ogóle na pierwszym miejscu, gdy wskazuje, po co Jezus wybrał Dwunastu: najpierw – by z Nim byli, a dopiero potem do wykonywania innych zadań. Dawid także dlatego tak owocnie pełnił swoją misję królewską, że ze swoim Bogiem po prostu stale był.

Podobnie, jak był z Nim Patron dnia dzisiejszego, Święty Franciszek Salezy, Biskup i Doktor Kościoła.

Urodził się w Alpach Wysokich pod Thorens, 21 sierpnia 1567 roku. Jego ojciec, także Franciszek, był kasztelanem w Nouvelles. Matka, Franciszka, pochodziła również ze znakomitego rodu. Spośród licznego rodzeństwa Franciszek był najstarszy. W domu otrzymał wychowanie głęboko katolickie, przy czym wpływ decydujący na to miała matka. Wyszła ona za mąż za człowieka czterdziestopięcioletniego, mając zaledwie lat piętnaście. Mąż mógł być zatem dla niej raczej ojcem, niż współmałżonkiem.

Wychowała trzynaścioro dzieci. Jej opiece było zlecone ponadto całe gospodarstwo i służba. Franciszka umiała znaleźć czas na wszystko, była bardzo pracowita, systematyczna, spokojna i zapobiegliwa. Właśnie przykład matki stał się dla Franciszka wzorem postawy, jaką później proponował osobom żyjącym w świecie, by nawet wśród najliczniejszych zajęć umiały jednoczyć się z Panem Bogiem.

W roku 1573, jako sześcioletni chłopiec, Franciszek rozpoczął regularną naukę w kolegium. W tym też czasie, w roku 1577, przyjął Pierwszą Komunię Świętą i Sakrament Bierzmowania. Kiedy miał jedenaście lat, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, otrzymał tonsurę jako znak przynależności do stanu duchownego. Kiedy zaś miał zaledwie piętnaście lat, udał się do Paryża, by studiować na tamtejszym słynnym uniwersytecie. Dodatkowo w kolegium jezuitów studiował klasykę.

W czasie tychże studiów owładnęły nim wątpliwości, czy się zbawi, czy nie jest przypadkiem przeznaczony na potępienie. Właśnie wtedy bowiem wystąpił we Francji Kalwin ze swoją nauką o przeznaczeniu. Franciszek odzyskał spokój dopiero wtedy, gdy oddał się w niepodzielną opiekę Matki Bożej.

Ponadto, Franciszek studiował na Sorbonie teologię i zagadnienia biblijne. Do rzetelnych studiów biblijnych przygotował się przez naukę języka hebrajskiego i greckiego. Posłuszny woli ojca, by rozpoczął studia prawnicze, które mogły mu otworzyć drogę do kariery urzędniczej, Franciszek z Sorbony udał się do Padwy. Studia na tamtejszym uniwersytecie uwieńczył doktoratem. Po ukończeniu studiów w Padwie, udał się do Loreto, gdzie w 1591 roku złożył ślub dozgonnej czystości. Rok później, odbył pielgrzymkę do Rzymu.

Kiedy powrócił do domu, ojciec miał już gotowy dla niego plan na życie: zamierzał go wprowadzić jako adwokata i prawnika do senatu w Chambery i czynił starania, by go ożenić z bogatą dziedziczką. Franciszek jednak, ku wielkiemu niezadowoleniu ojca, obie propozycje stanowczo odrzucił. Natomiast zgłosił się do swojego biskupa, by ten przyjął go w poczet swoich duchownych.

Święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1593, przy niechętnej zgodzie rodziców. Po upływie zaledwie roku, za zezwoleniem biskupa, Franciszek udał się w charakterze misjonarza, by umocnić w wierze katolików i aby próbować odzyskać dla Chrystusa tych, którzy odpadli od wiary i przeszli na kalwinizm. Wśród niesłychanych trudów, musiał przełęczami pokonywać wysokości Alp, dochodzące miejscami do ponad czterech tysięcy metrów.

Odwiedzał wioski i poszczególne zagrody wieśniaków. Miał dar nawiązywania kontaktu z ludźmi prostymi, umiał ich przekonywać, swoje spotkania okraszał złotym humorem. Na murach i parkanach rozlepiał ulotki – zwięzłe wyjaśnienia prawd wiary. Dlatego właśnie Kościół ogłosił Świętego Franciszka Salezego Patronem katolickich dziennikarzy.

Wśród jego cnót na pierwszy plan wybijała się niezwykła łagodność. Co ciekawe, z natury był raczej popędliwy i skory do wybuchów. Jednakże długoletnią pracą nad sobą potrafił zdobyć się na tyle słodyczy i dobroci, że porównywano go do samego Chrystusa. W epoce fanatyzmu i zaciekłych sporów, Franciszek objawiał wprost wyjątkowy umiar i łagodność. W kontaktach z ludźmi wyznawał zasadę, że więcej much złapie się na kroplę miodu, aniżeli na całą beczkę octu. Według podania, miał w ten sposób odzyskać dla Kościoła kilkadziesiąt tysięcy wyznawców kalwinizmu.

W swojej żarliwości apostolskiej Franciszek posunął się do tego, że kilkakrotnie w przebraniu udawał się do Genewy, by złożyć wizytę głowie Kościoła kalwińskiego i nakłaniać go do powrotu na łono Kościoła katolickiego. Nie przyniosło to jednak zamierzonych owoców.

W roku 1599 Papież Klemens VIII mianował Franciszka biskupem pomocniczym, a w 1602 roku – biskupem diecezjalnym Genewy. Z właściwą sobie żarliwością nowy Biskup zabrał się natychmiast do dzieła. Rozpoczął od wizytacji czterystu pięćdziesięciu parafii swojej diecezji, położonej po większej części w Alpach. Niestrudzenie przemawiał, spowiadał, udzielał Sakramentów Świętych, rozmawiał z księżmi, nawiązywał bezpośrednie kontakty z wiernymi. Wizytował także klasztory. Zreformował kapitułę katedralną.

Zdając sobie sprawę, jak wielkie spustoszenia może sprawić brak wiedzy religijnej, popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej. Za podstawę nauczania wiary służył katechizm, ułożony niewiele wcześniej przez Świętego Kardynała Roberta Bellarmina. Sam także cały wolny czas poświęcał nauczaniu. Stworzył nowy ideał pobożności, polegający na tym, że życie duchowe, wewnętrzne, praktykowane w klasztorach, wydobył z ukrycia, aby „wskazywało drogę tym, którzy żyją wśród świata”. W roku 1604 zapoznał się ze Świętą Joanną Franciszką de Chantal i przy jej współpracy założył nową rodzinę zakonną – sióstr Nawiedzenia NMP, czyli sióstr wizytek, które w 1654 roku przybyły nawet do Polski i zamieszkały w Warszawie.

Franciszek zmarł nagle, w Lyonie, podczas powrotu ze spotkania z królem Francji, w dniu 28 grudnia 1622 roku. Jego ciało przeniesiono do Annecy, gdzie spoczęło w kościele macierzystym sióstr wizytek. Jego serce zatrzymały jednak wizytki w Lyonie. Beatyfikacja odbyła się w roku 1661, a Kanonizacja już w roku 1665. Papież Pius IX ogłosił Świętego Franciszka Salezego Doktorem Kościoła, a Papież Pius XI – Patronem dziennikarzy i katolickiej prasy. Jego pisma wyróżniają się tak pięknym językiem i stylem, że do dnia dzisiejszego zalicza się je do klasyki literatury francuskiej.

W jednym z jego dzieł, zatytułowanym Wprowadzenie do życia pobożnego”, czytamy: „Bóg stwarzając świat rozkazał roślinom przynosić owoc – każdej według swego rodzaju. Podobnie też nakazuje chrześcijanom, żywym roślinom swego Kościoła, aby przynosili owoce pobożności odpowiednio do stanu i powołania. Inaczej rozwijać ma pobożność człowiek wyżej postawiony, inaczej rzemieślnik lub sługa, inaczej książę, inaczej wdowa, inaczej dziewica lub małżonka. Nawet i to nie wszystko. Trzeba jeszcze, aby każdy rozwijał pobożność odpowiednio do swych sił, zajęć i obowiązków.

Powiedz mi, proszę, Filoteo, czy byłoby rzeczą właściwą, gdyby biskupi zapragnęli żyć w samotności jak kartuzi, gdyby ludzie żonaci nie więcej starali się o powiększenie dóbr materialnych niż kapucyni, gdyby rzemieślnik cały dzień spędzał w kościele jak zakonnik, a znowu zakonnik był wystawiony na wszelkiego rodzaju spotkania i sprawy, jak ci, którzy zobowiązani są śpieszyć bliźnim z pomocą, na przykład biskup? Czyż taka pobożność nie byłaby śmieszna, nieuporządkowana i nieznośna? A tymczasem tego rodzaju pomyłki i nieporozumienia zdarzają się bardzo często.

Otóż nie, moja Filoteo: pobożność, jeżeli jest prawdziwa i szczera, niczego nie rujnuje, ale wszystko udoskonala i dopełnia. Kiedy zaś przeszkadza i sprzeciwia się prawowitemu powołaniu lub stanowi, z pewnością jest fałszywa.

Pszczoła tak zbiera miód z kwiatów, iż nie doznają one żadnej szkody. Pozostawia je nienaruszone i świeże, tak jak je zastała. Otóż prawdziwa pobożność czyni więcej: nie tylko nie przeszkadza żadnemu powołaniu, żadnemu zajęciu, ale przeciwnie, wszystko doskonali i ozdabia. […] Gdziekolwiek zatem jesteśmy, możemy i powinniśmy dążyć do doskonałości.” Tyle z dzieła naszego dzisiejszego Patrona.

Widzimy zatem, że uczył on ludzi otwierania się na Boga i wprowadzania Go w najzwyklejsze okoliczności życia. Jego droga do świętości polegała – jak słyszeliśmy – na praktykowaniu pobożności odpowiedniej do swego stanu i powołania oraz na tym, aby solidnie wypełniać swoje codzienne obowiązki, poczynając od tych najprostszych i najbardziej zwyczajnych. A wszystko – z miłości do Boga.

Jego droga do świętości była więc – jeśli tak można powiedzieć – bardzo praktyczna! Jednej z kobiet, która dopytywała go o jakąś dobrą radę, bo chciała być świętą, kazał na początek przestać trzaskać drzwiami. A innej – wyczyścić buty i ubrać się czysto i schludnie. Taki zwyczajny styl i taka „praktyczna” duchowość, jaką proponuje dzisiejszy Patron, to chyba dobra propozycja dla nas wszystkich!

Wpatrzeni w tę jego postawę, oraz zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zapytajmy raz jeszcze samych siebie: czy staramy się czynić wszystko, co w naszej mocy, aby tak po prostu i zwyczajnie – ale jednak wytrwale i konsekwentnie – być z Jezusem w każdej chwili i we wszystkich okolicznościach swego życia?…

12 komentarzy

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.