Szło do Niego mnóstwo wielkie!

S

Szczęść Boże! Moi Drodzy, jak już wspominałem przed rokiem, dzisiejsze wspomnienie liturgiczne – po ostatniej reformie kalendarza liturgicznego w Polsce, z roku 2017 – obchodzone jest tylko w naszej Diecezji siedleckiej. Ja Was jednak zachęcam do pochylenia się nad wspaniałym świadectwem odważnej wiary, jakie dają nam ci prości Ludzie, parający się na co dzień pracą na roli. Prości – a tak bardzo wielcy. I niezwykle odważni!

Są mi oni osobiście bardzo bliscy, bo czynnie uczestniczyłem w przygotowywaniu się całej Diecezji do ich Beatyfikacji, uczestniczyłem w tejże jako Alumn IV roku Seminarium (brałem wtedy udział w asyście liturgicznej na Placu Świętego Piotra, a po Mszy Świętej miałem zaszczyt osobistego spotkania z Janem Pawłem II), a potem – wraz z Kolegami z Seminarium – przygotowaliśmy dużą inscenizację o Unitach, zatytułowaną „Monumentum Martyrum”, którą widziało wielu ludzi z naszej Diecezji i spoza niej.

A w ogóle – często, kiedy tylko mogę, zajeżdżam do Pratulina, aby przy Ich relikwiach po prostu się pomodlić. Dzisiaj tam właśnie, w Pratulinie, odbędą się wielkie uroczystości, pod przewodnictwem Pasterza naszej Diecezji, Księdza Biskupa Kazimierza Gurdy. Łączmy się duchowo z obecnymi tam Pielgrzymami – i swoim sercem pielgrzymujmy do tego świętego miejsca!

A wspominając tych, którzy – jak Unici – oddali życie w obronie jedności Kościoła, o tę jedność módlmy się, szczególnie w tym tygodniu, poświęconym właśnie sprawie jedności chrześcijan!

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Czwartek 2 Tygodnia zwykłego, rok II,

Wspomnienie Bł. Wincentego Lewoniuka i Towarzyszy,

Męczenników z Pratulina,

do czytań: 1 Sm 18,6–9;19,1–7; Mk 3,7–12

CZYTANIE Z PIERWSZEJ KSIĘGI SAMUELA:

Gdy Dawid wracał po zabiciu Filistyna Goliata, kobiety ze wszystkich miast wyszły ze śpiewem i tańcami naprzeciw króla Saula, przy wtórze bębnów, okrzyków i cymbałów. I śpiewały kobiety wśród grania i tańców: „Pobił Saul tysiące, a Dawid dziesiątki tysięcy”. A Saul bardzo się rozgniewał, bo nie podobały mu się te słowa. Mówił: „Dawidowi przyznały dziesiątki tysięcy, a mnie tylko tysiące. Brak mu tylko królowania”. I od tego dnia patrzył Saul na Dawida zazdrosnym okiem.

Saul namawiał syna swego, Jonatana, i wszystkie sługi swoje, by zabili Dawida. Jonatan jednak bardzo upodobał sobie Dawida, uprzedził go więc o tym, mówiąc: „Ojciec mój, Saul, pragnie cię zabić. Od rana miej się na baczności; udaj się do jakiejś kryjówki i pozostań w ukryciu. Tymczasem ja pójdę, by stanąć przy mym ojcu na polu, gdzie ty się będziesz znajdował. Ja sam porozmawiam o tobie z ojcem. Zobaczę, co będzie, i o tym cię zawiadomię”.

Jonatan mówił życzliwie o Dawidzie ze swym ojcem, Saulem. Powiedział mu: „Niech nie zgrzeszy król przeciw swojemu słudze, Dawidowi! Nie zawinił on przeciw tobie, a czyny jego są dla ciebie bardzo pożyteczne. On przecież swoje życie narażał, on zabił Filistyna, dzięki niemu Pan dał całemu Izraelowi wielkie zwycięstwo. Patrzyłeś na to i cieszyłeś się. Dlaczego więc masz zamiar zgrzeszyć przeciw niewinnej krwi, bez przyczyny zabijając Dawida?” Posłuchał Saul Jonatana i złożył przysięgę: „Na życie Pana, nie będzie zabity!”

Zawołał Jonatan Dawida i powtórzył mu całą rozmowę. Potem zaprowadził Dawida do Saula i Dawid został u niego jak poprzednio.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:

Jezus oddalił się ze swymi uczniami w stronę jeziora. A szło za Nim wielkie mnóstwo ludu z Galilei. Także z Judei, z Jerozolimy, z Idumei i Zajordania oraz z okolic Tyru i Sydonu szło do Niego mnóstwo wielkie na wieść o Jego wielkich czynach. Toteż polecił swym uczniom, żeby łódka była dla Niego stale w pogotowiu ze względu na tłum, aby się na Niego nie tłoczyli.

Wielu bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś choroby, cisnęli się do Niego, aby się Go dotknąć. Nawet duchy nieczyste, na Jego widok, padały przed Nim i wołały: „Ty jesteś Syn Boży”. Lecz On surowo im zabraniał, żeby Go nie ujawniały.

A wydawało się, że wszyscy docenili bohaterski czyn Dawida, dokonany z pomocą Boga… Tak się wydawało… Bo wszyscy w sumie docenili. Poza królem. On też musiał się z tego ucieszyć, bo w końcu i o jego życie tu chodziło. Zatem – w jakimś sensie – on także swoje ocalenie, swoje życie, Dawidowi zawdzięczał. Jakże zatem wielka – tak się wydaje – powinna być jego wdzięczność. Może i była…

Ale na pewno większe było jego zapatrzenie w siebie i zakochanie we własnej królewskiej wielkości, dlatego z taką zazdrością zareagował na sukcesy Dawida. Jakże zaś wielka musiała to być zazdrość i jak bardzo rozdęte „ego” króla, skoro postanowił zabić Dawida, wciągając w to nawet swoje otoczenie, nie wyłączając swego syna! To już nie była po cichu knuta intryga, tylko otwarty zamiar i podjęte w tym kierunku działania.

Dzisiaj słyszymy, że Jonatanowi udało się powstrzymać mordercze zapędy króla, ale przecież wiemy, że tylko na chwilę, bo odniesienie króla do Dawida – bądź, co bądź, naprawdę wiernego i lojalnego sługi – od tego czasu będą znaczyły same sprzeczności: Saul nieraz obiecywał, że nic złego nie uczni Dawidowi, po czym zaraz podejmował działania w celu jego zabicia. Gra na harfie przez Dawida uspokajała króla, dlatego chciał go mieć przy sobie, ale już wkrótce nie mógł znieść jego widoku… Okazywał mu zaufanie, czyniąc go dowódcą wojska, po czym sam z wojskiem nastawał na niego. Oddał mu za żonę swoją córkę, po czym nawet ją buntował przeciw niemu. I tak w kółko.

Komentatorzy biblijni zwracają uwagę – w tym kontekście – na niestały, a wręcz neurotyczny charakter króla. I na jego – wspomniane już – rozdęte „ego”, które nie mogło znieść sukcesów Dawida i powszechnego podziwu, jaki wzbudzał zarówno u jego dworzan, jak i u całego ludu. Dlaczego to Dawida tak wszyscy hołubili, a on – przecież król Izraela – był coraz bardziej na uboczu?… Czyżby postanowienie Boga o odebraniu mu królestwa naprawdę miało się wypełnić – i to tak szybko?

W obliczu tego wszystkiego musimy jasno powiedzieć, że król sprzeciwiał się nie tyle Dawidowi, co samemu Bogu, który już podjął decyzję w jego sprawie. Przecież Saul dobrze o tym wiedział, bo Prorok Samuel powiedział mu to jasno i w sposób nie dopuszczający żadnych wątpliwości. Na co więc liczył zawzięty król? Czy naprawdę naiwnie wierzył, że jego działania odwrócą bieg spraw i sprawią, że Bóg cofnie swoje postanowienie? Czy naprawdę liczył na to, że zabijając Dawida, ocali tron dla siebie – wbrew Bożemu postanowieniu? Chciałoby się powiedzieć: co z człowieka może uczynić władza…

Ale przecież to nie jest tak, że każdy, kto ma władzę, musi wyprawiać takie rzeczy! To nie w posiadaniu samej władzy jest problem. Problem – i to duży – jest w całym tym bałaganie, jaki panował w sercu króla. W sercu, które tak definitywnie odwróciło się od Boga. Moi Drodzy, jakie to jest wielkie nieszczęście w życiu człowieka – serce odwrócone od Boga! Nie ma większego nieszczęścia od tego! Nawet utrata zdrowia, czy całego majątku, a nawet utrata tego życia doczesnego, nie jest taki wielkim dramatem, jak serce odwrócone od Boga, zamknięte na Boga.

Dobrze musieli zdawać sobie z tego sprawę ci wszyscy ludzie, o których słyszymy w dzisiejszej Ewangelii, że lgnęli do Jezusa, aby doznać uzdrowienia ze swoich chorób. Także tych duchowych, związanych z działaniem złego ducha. Jak słyszymy, zły duch poniósł wówczas wielokrotnie sromotne porażki w zetknięciu z Jezusem. Ale mogło tak się stać dlatego, że ludzie, dotknięci tym nieszczęściem, przychodzili do Jezusa, u Niego szukając ratunku.

Jeżeli jednak człowiek zamknie swoje serce, zablokuje je przed uzdrawiającą mocą Jezusa, to wtedy naprawdę nic się nie da zrobić. Jeżeli człowiek choćby nie spróbuje uwolnić się z zazdrości, nienawiści i innych grzechów, to będzie czynił wszystko, żeby z morderczą satysfakcją i złowrogim zapałem dopiąć swego. Wtedy możemy mówić o prawdziwej tragedii.

Nawiasem mówiąc, my trochę – jak się wydaje – nadużywamy słowa „tragedia”, określając nim jakiekolwiek niepowodzenie, czy spotykające nas tu na ziemi nieszczęścia. Tymczasem, prawdziwa tragedia i rozpacz jest wtedy, kiedy człowiek odwraca się od Boga i zamyka przed Nim swe serce. Obyśmy nigdy do tego nie dopuścili w swoim życiu!

Dlatego tak ważnym jest, abyśmy stale byli w stanie łaski uświęcającej, spowiadając się systematycznie – nie rzadziej, jak co miesiąc – i przyjmując Komunię Świętą na każdej Mszy Świętej. W ten sposób skutecznie będziemy pokonywać w sobie grzech i pokusę do grzechu, a nasze serce będzie stale nakierowane na Boga.

I będziemy ciągle odnajdywać siebie w ogromnej rzeszy tych, o których mówi dzisiejsza Ewangelia, że nie odstępowali Jezusa na krok, ale stale zdążali do Niego.

W tej wielkiej rzeszy widzimy także Patronów dnia dzisiejszego, tak bardzo nam bliskich, Męczenników z Pratulina: Błogosławionego Wincentego Lewoniuka i jego dwunastu Towarzyszy. Co możemy o nich powiedzieć?

Byli członkami Kościoła unickiego, powstałego na mocy Unii Brzeskiej z 1596 roku. Ponieśli śmierć męczeńską 24 stycznia 1874 roku z rąk żołnierzy rosyjskich, którzy w imieniu cara chcieli przemocą narzucić im prawosławie. Męczennicy pratulińscy oddali swoje życie w obronie wiary i jedności Kościoła. Ojciec Święty Jan Paweł II dokonał ich Beatyfikacji w Rzymie, w dniu 6 października 1996 roku, w czterechsetną rocznicę zawarcia Unii Brzeskiej.

Warto w tym miejscu dopowiedzieć, że Błogosławiony Wincenty Lewoniuk i jego dwunastu Towarzyszy byli mężczyznami w wieku od dziewiętnastu do pięćdziesięciu lat. Z zeznań świadków i dokumentów historycznych wynika, że byli ludźmi dojrzałej wiary. Masakra przy kościele zapewne trwałaby dłużej, gdyby nie wypadek postrzelenia jednego żołnierza carskiego przez drugiego. Przerwano więc ogień i żołnierze bez przeszkód dotarli do drzwi cerkwi, które otworzyli siekierą. Do świątyni wprowadzono „rządowego” proboszcza.

Rozproszony lud zbierał swoich rannych, których było około stu osiemdziesięciu. Ciała zabitych leżały na cmentarzu kościelnym przez całą dobę, gdyż żołnierze carscy nie pozwolili ich stamtąd zabrać. Potem to oni właśnie pogrzebali je bezładnie, wrzucając do wspólnej mogiły, którą zrównali z ziemią, aby nie pozostawić żadnego śladu po pochówku. Męczennicy zostali więc pogrzebani bez szacunku i bez udziału najbliższej rodziny.

Miejscowi ludzie jednak dobrze zapamiętali to miejsce. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku, grób Męczenników został należycie upamiętniony. 18 maja 1990 roku szczątki Męczenników zostały przewiezione z grobu do świątyni parafialnej.

Obrona świątyni otoczonej uzbrojonym wojskiem nie była skutkiem chwilowego przypływu gorliwości, ale konsekwencją głębokiej wiary mieszkańców Pratulina.

Tak zatem, pierwszym, który oddał życie był Wincenty Lewoniuk, a z nim razem: Daniel Karmasz, Łukasz Bojko, Konstanty Bojko, Konstanty Łukaszuk, Bartłomiej Osypiuk, Anicet Hryciuk, Filip Kiryluk, Ignacy Frańczuk, Jan Andrzejuk, Maksym Gawryluk, Onufry Wasyluk, Michał Wawryszuk.

W brewiarzowej Godzinie czytań, przeznaczonej na dzisiejsze wspomnienie, znajdujemy fragment raportu księdza Teodora Telakowskiego do biskupa Stupnickiego, w którym to raporcie tak opisywał wydarzenia z owego pamiętnego dnia w Pratulinie:

Dnia 24 stycznia 1874 roku wydarzyła się straszna katastrofa w Pratulinie, w powiecie Konstantynów, na Podlasiu. Duszpasterską troskę w tej parafii sprawował ksiądz Józef Kurmanowicz, który od kilku tygodni razem z innymi kapłanami był więziony w Siedlcach. Lud, gdy żegnał swego duszpasterza wywożonego z parafii, przeczuwał, że czeka go ciężka dola. Padał na kolana przed odjeżdżającymi, prosząc o ostatnie błogosławieństwo. Kapłan i lud, zalani łzami, rozeszli się, może na zawsze. Błogosławieństwo było udzielane drżącą ręką, bo słowa uwięzły w zbolałej piersi. Bóg w niebie je przyjął.

Zarząd nad parafią został powierzony młodemu galicjaninowi, księdzu Leontemu Urbanowi, mieszkającemu w swej parafii w sąsiednim Krzyczewie. Chciał on wprowadzić w cerkwi unickiej w Pratulinie liturgię prawosławną. Unici pratulińscy zamknęli swoją cerkiew i klucze trzymali u siebie. Ksiądz Urban dał o tym znać do władz. 24 stycznia przybył naczelnik powiatu konstantynowskiego, mieszkający w Janowie. Przybyło z nim także wojsko pod dowództwem niemieckiego oficera Steina.

Naczelnik Kutanin przywoływał różne argumenty, aby przekonać lud, by przekazał swoją świątynię nowemu proboszczowi, wyznaczonemu przez władze rządowe, i by nie niszczyli pokoju. Cała jego elokwencja na nic się zdała.

Wówczas Stein powiedział, że zebrani powinni przyjąć prawosławie, teraz zaś winni się rozejść i nie zakłócać spokoju. Ci z różnych stron pytali go: «Jak się nazywasz?» Odpowiedział: «Nazywam się Stein». Ci zapytali: «Jaką wyznajesz wiarę?» Odpowiedział: «Jestem luteraninem». Powiedzieli mu: «Dobrze, przyjmij więc prawosławie, abyśmy zobaczyli, jak wygląda zdrajca wiary». Stein nic nie odpowiedział, ale żołnierzom rozkazał szarżę na obrońców. Ci skupili się przy kościele i bronili go, bojowo podnosząc kije znalezione w pobliżu. Wojsko ustąpiło, przewidując straty. Lud stał nieporuszony na placu.

Stein zarządził załadowanie karabinów kulami. Wówczas wierni odrzucili kołki i kamienie, które trzymali w rękach. Padli na kolana jak jeden mąż i zaczęli śpiewać pobożne pieśni polskie: «Święty Boże», a następnie psalm: «Kto się w opiekę»… Stein rozkazał: «Ognia!» Kule posypały się jak grad. Padli zabici wieśniacy. Pochyliły się głowy rannych. Śpiew nie ustawał. Żołnierze byli ustawieni w półkole za parkanem cmentarnym i prowadzili ogień.

Pierwszy padł zabity Wincenty Lewoniuk. Jednocześnie padł martwy młodzieniec Anicet Hryciuk ze wsi Zaczopki. Stojący obok starzec podniósł jego martwe ciało i przerywając na chwilę śpiew, zawołał: «Już narobiliście mięsa, możecie go mieć więcej, bo wszyscy jesteśmy gotowi umrzeć za naszą wiarę». Ogień trwał kilkanaście minut.

Ludzie pozostawali w niewielkiej odległości od wojska i byli skupieni w zwartą grupę. Liczba zabitych byłaby zapewne większa, gdyby niektórzy żołnierze, powodowani współczuciem, nie strzelali w powietrze. Żaden jęk nie wyszedł z piersi umierających. Żadne przekleństwo nie splamiło ust rannych. Wszyscy umierali w Bogu i z Bogiem za wiarę, która jako dar pochodzi od Boga.

Gdy zaprzestano strzelać, na placu pozostało dziewięciu zabitych. Cztery osoby, śmiertelnie ranne, umarły tego samego dnia. Zostały pogrzebane w tej samej mogile.” Tyle z tekstu, zamieszczonego w dzisiejszej Godzinie czytań.

Wpatrzeni w przykład bohaterskiej postawy Męczenników Podlaskich oraz wsłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zapytajmy samych siebie, czy wiarę uważamy za największy skarb w swoim życiu i czy robimy wszystko, co w naszej mocy, aby swoim sercem nigdy nie odwrócić się od Jezusa?…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.