Jak myśleć o tym, co Boskie?…

J

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Dominik Łaski, współdziałający w swoim czasie z naszymi młodzieżowymi Wspólnotami. Życzę Mu coraz większej dojrzałości w wierze – o czym więcej w rozważaniu. Zapewniam o modlitwie!

A oto relacja z niezwykle ważnego dla mnie wydarzenia, jakie miało miejsce wczoraj:

http://podlasie24.pl//powiat-bialski/kosciol/papiez-poblogoslawil-korony-dla-obrazu-matki-bozej-kodenskiej-35a8d.html

Wypowiedzi Ojca Superiora i Ojca Proboszcza można było usłyszeć we wczorajszym serwisie Radia Watykańskiego. Łączyliśmy się wczoraj i dzisiaj w tej sprawie smsowo. Za rok – jeśli Bóg pozwoli – papieski Legat nałoży te piękne Korony na Wizerunek Matki Bożej Kodeńskiej.

Moi Drodzy, dzisiaj pierwszy czwartek miesiąca. W imieniu mojej „Firmy” proszę o modlitwę! Za tych, którzy już w niej są – i o nowy nabór do „Firmy”! Przepraszam za ten mało teologiczny język, ale nie o język tu chodzi, a o całą sprawę. Pamiętajcie, moi Drodzy, w swoich modlitwach – przez wstawiennictwo Świętego Proboszcza, Patrona Proboszczów i wszystkich Kapłanów…

Ja wczoraj, przelatując „piorunem” przez Kodeń, pamiętałem o Was.

A oto słówko Księdza Marka na dziś:

https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut

Jutro zaś – słówko Księdza Marka już na miejscu, na naszym forum. Nie będziemy musieli daleko szukać!

Poniżej zaś – słówko na dziś. Moje słówko – jakoś więc wytrzymajcie… Zatem, co dziś mówi do mnie Pan? Z jakim przesłaniem zwraca się właśnie do mnie – dzisiaj? Duchu Święty, podpowiedz…

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Czwartek 18 Tygodnia zwykłego, rok II,

Wspomnienie Św. Jana Marii Vianneya, Kapłana,

4 sierpnia 2022.,

do czytań: Jr 31,31–34; Mt 16,13–23

CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA JEREMIASZA:

Pan mówi: „Oto nadchodzą dni, kiedy zawrę z domem Izraela i z domem judzkim nowe przymierze. Nie jak przymierze, które zawarłem z ich przodkami, kiedy ująłem ich za rękę, by wyprowadzić z ziemi egipskiej. To moje przymierze złamali, mimo że byłem ich władcą, mówi Pan.

Lecz takie będzie przymierze, jakie zawrę z domem Izraela po tych dniach, mówi Pan: Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu. Będę im Bogiem, oni zaś będą Mi narodem.

I nie będą się musieli wzajemnie pouczać mówiąc jeden do drugiego: „Poznajcie Pana”. Wszyscy bowiem od najmniejszego do największego poznają Mnie, mówi Pan, ponieważ odpuszczę im występki, a o grzechach ich nie będę już wspominał.”

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:

Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?”

A oni odpowiedzieli: „Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków”.

Jezus zapytał ich: „A wy za kogo Mnie uważacie?”

Odpowiedział Szymon Piotr: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”.

Na to Jezus mu rzekł: „Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam Ty jesteś Piotr – Opoka i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”.

Wtedy surowo zabronił uczniom, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem.

Odtąd zaczął Jezus wskazywać swoim uczniom na to, że musi iść do Jerozolimy i wiele cierpieć od starszych i arcykapłanów, i uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie. A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie”.

Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie”.

Powiedzmy sobie szczerze, że propozycja zawarcia przymierza, z jaką do swego narodu co i raz wychodził Bóg, już sama w sobie jest czymś wielkim i niezwykłym, jest znakiem wspaniałomyślności Boga i Jego ogromnej miłości do człowieka.

Bo oto okazuje się, że to nie człowiek pokornie i uniżenie prosi Boga o łaskawe wejrzenie – już nawet nie mówiąc o jakimś przymierzu, o jakimś układzie, bo takowe to raczej zawiera równy z równym, albo przynajmniej ktoś zbliżony rangą, pozycją i znaczeniem do tego, z którym ten układ zawiera.

Jeżeli bowiem zawiera go ktoś niski, biedny, niewiele znaczący w hierarchii społecznej – z jakimś potentatem politycznym, finansowym, czy jakimkolwiek innym, a istotą układu jako takiego jest przecież obopólne darowanie sobie czegoś i otrzymanie czegoś, to od razu rodzi się pytanie: Co niby ten biedny i zajmujący niską pozycję społeczną może dać temu wielmoży? Jak więc mogą zawrzeć ze sobą jakikolwiek układ, jakiekolwiek przymierze?…

A cóż dopiero powiedzieć, jeśli takie przymierza ma zawrzeć Bóg z człowiekiem? A cóż dopiero powiedzieć, jeżeli to Bóg pierwszy wychodzi z taką propozycją i ustala warunki tak bardzo korzystne dla człowieka?… I cóż w końcu powiedzieć, jeżeli okazuje się, że człowiek te przymierza permanentnie łamie, lekceważy, pomija?… Czy tu wszystko dosłownie nie stoi na głowie?

To kto kogo powinien prosić – mówiąc kolokwialnie – o łaskę?… Bo też – tak prawdę powiedziawszy – co człowiek może dać Bogu?… Co człowiek ma, czego by nie miał Bóg, dlatego to właśnie człowiek mógłby Bogu dać – czy jest coś takiego?…

Jest! To miłość człowieka do Boga! To jest serce ludzkie, otwarte na Boga! To jest serce ludzkie, gotowe przyjąć i dokładnie wypełnić wolę Bożą! To właśnie dlatego dzisiaj Bóg, wychodząc z propozycją kolejnego już przymierza, mówi tak: Lecz takie będzie przymierze, jakie zawrę z domem Izraela po tych dniach, mówi Pan: Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu. Będę im Bogiem, oni zaś będą Mi narodem. I nie będą się musieli wzajemnie pouczać mówiąc jeden do drugiego: „Poznajcie Pana”. Wszyscy bowiem od najmniejszego do największego poznają Mnie, mówi Pan, ponieważ odpuszczę im występki, a o grzechach ich nie będę już wspominał.

Widzimy, moi Drodzy, o co chodzi? Tak, o wspólnotę serc! O przeniesienie całego tego przymierza na płaszczyznę serca, na płaszczyznę wewnętrzną! Chodzi o wspólnotę miłości! Takie przymierza Bóg zawiera z człowiekiem.

Bo w sensie jakichkolwiek korzyści to Bóg tak naprawdę niczego nie zyskuje – bo niczego od nas nie potrzebuje. To my wszystko mamy od Niego i wszystkiego od Niego potrzebujemy. I On nam to wszystko chce dać. Od nas chce tylko tego jednego: serca… Gorącego i otwartego serca… Kochającego serca…

Takiego, jakie miał Święty Piotr. Ewangelista Mateusz, w dziesięciu wersetach swojej Ewangelii, daje nam dzisiaj opis dwóch rozmów Jezusa z Piotrem. Wydaje się – sądząc po opisie – że między jednym, a drugim stwierdzeniem, dotyczącym Piotra, nie upłynęło dużo czasu. My to dzisiaj słyszymy w jednym fragmencie – zaznaczmy jeszcze raz: dość krótkim fragmencie – dlatego dziwi nas to zestawienie, a właściwie zderzenie dwóch opinii Jezusa, dotyczących Apostoła.

Oto bowiem w pierwszej słyszymy: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam Ty jesteś Piotr – Opoka i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. A kilka zdań dalej: Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie.

Oba zdania wypowiedział ten sam Jezus do tego samego Piotra. Jak to rozumieć?… Wiemy, że zarówno jedno, jak i drugie zdanie Jezusa, było odpowiedzią na określone słowa Apostoła. W pierwszym przypadku, Piotr niezwykle trafnie odpowiedział na pytanie: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?, a dokładnie: za kogo uważają Go Apostołowie? Piotr odpowiedział natychmiast, odpowiedział w imieniu wszystkich – i odpowiedział celująco!

Jak stwierdził sam Jezus, słowa te nie mogły mu przyjść same z siebie – musiał mu je objawić Bóg. A skoro tak, to znaczy, że Piotr miał serce szczere i szeroko na Boże natchnienia otwarte. Co się zatem stało potem, że Jezus zareagował aż tak ostro? Przecież Piotr nie powiedział niczego złego! Wprost przeciwnie, on się naprawdę zmartwił o to, co ma spotkać jego Mistrza – z całą pewnością, ta jego reakcja była bardzo szczera i płynąca prosto z serca.

Nie ma sensu doszukiwanie się na siłę jakichś podtekstów i złych zamiarów – jak to się niekiedy zdarza Autorom niektórych rozważań na ten temat i niektórym Kaznodziejom, analizującym ten fragment. Z całym szacunkiem do nich – oczywiście! Tu możemy powiedzieć, że Piotr naprawdę chciał dobrze. Czemu zatem został tak zrugany?

Możemy chyba powiedzieć, że to nie tyle Piotr został tu zrugany i skrzyczany, co sposób myślenia, jaki zaprezentował – owszem, szczery, ale bardzo jeszcze niedojrzały i krótkowzroczny – został skrytykowany.

Zresztą, w dzisiejszej Ewangelii słyszymy akurat, że Jezus, wypowiadając te kategoryczne słowa, odwrócił się i rzekł do Piotra… Inny Ewangelista zapisał jednak, że Jezus, wypowiadając te słowa do Piotra, patrzył na innych uczniów, nie na Piotra. A to by wskazywało, że słowa owego surowego ostrzeżenia tak naprawdę skierowane zostały do wszystkich, nie tylko do Piotra. Chociaż jemu – by tak rzec – najbardziej się tu dostało… I za co się dostało?

Właśnie – jak tu sobie powiedzieliśmy – za to, że «nie myśli o tym, co Boskie, ale o tym, co ludzkie». Zwróćmy przy tym uwagę, że Jezus ani jednym zdaniem, czy choćby słowem, nie zasygnalizował, że pożałował swoich wcześniejszych słów. On nie odwołał swojej decyzji o powierzeniu Piotrowi steru Kościoła. On chciał tylko skorygować jego myślenie, aby to właśnie on – pierwszy spośród Apostołów, widzialna Głowa Kościoła na ziemi – wykazywał się Bożym myśleniem, Bożym wartościowaniem, a nie mierzył wszystkiego jedynie ludzką i przyziemną miarą.

A odnosząc te nasze refleksje do pierwszego czytania, to powiemy, że Piotr – choć serce miał szczere, dobre, życzliwe i pełne miłości do Jezusa – w tym momencie musi jeszcze popracować nad dojrzałością tego swego serca.

My także ciągle musimy nad tym pracować: nad coraz większą dojrzałością naszej wiary, naszego spojrzenia na Boga, na świat i ludzi, na samych siebie – nad dojrzałością naszego myślenia. I to jest właśnie to, co w ramach przymierza z Bogiem my możemy z siebie dać. A jest to – bądźmy pewni! – dar bardzo cenny i wartościowy! Z pewnością – niosący wielką radość Bogu! A jednocześnie – dar, który zadecyduje o trwałości naszego przymierza z Bogiem.

Przypomnijmy jeszcze raz: dar serca! Serca szczerego i kochającego, ale też – serca coraz bardziej dojrzewającego w tej miłości, aby kochać i myśleć po Bożemu, a nie tylko po ludzku…

Przykład takiej właśnie pięknej i dojrzałej postawy daje nam z pewnością Patron dnia dzisiejszego, Święty Jan Maria Vianney, zwykły wiejski Proboszcz, a jednak – Kapłan święty. Kim był ten niezwykły człowiek?

Urodził się w rodzinie ubogich wieśniaków w Dardilly koło Lyonu, 8 maja 1786 roku. Do Pierwszej Komunii Świętej przystąpił potajemnie podczas Rewolucji Francuskiej w 1799 roku, a dokonało się to w szopie, zamienionej na prowizoryczną kaplicę, do której wejście dla ostrożności zasłonięto furą siana. Ponieważ szkoły parafialne były zamknięte, Jan nauczył się czytać i pisać dopiero, kiedy miał siedemnaście lat.

Po ukończeniu szkoły podstawowej, uczęszczał do szkoły w Ecully. Miejscowy świątobliwy proboszcz uczył go łaciny. Od służby wojskowej wybawiła go ciężka choroba, na którą zapadł. Wstąpił do niższego seminarium duchownego w 1812 roku. Jednak, po tak słabym przygotowaniu i z powodu późnego wieku, w jakim wstąpił, nauka szła mu tam bardzo ciężko. W roku 1813 przeszedł jednak do wyższego seminarium w Lyonie.

Przełożeni, litując się nad nim, radzili mu, by opuścił seminarium. Zamierzał faktycznie tak uczynić i wstąpić do Braci Szkół Chrześcijańskich, ale odradził mu to proboszcz z Ecully. On też interweniował za Janem w seminarium. Dopuszczono go więc do święceń kapłańskich – właśnie ze względu na tę opinię oraz dlatego, że diecezja odczuwała dotkliwie brak kapłanów. 13 sierpnia 1815 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas dwadzieścia dziewięć lat.

Pierwsze trzy lata spędził jako wikariusz w Ecully. Na progu swego kapłaństwa natrafił na kapłana pełnego cnoty i duszpasterskiej gorliwości. Po jego śmierci biskup wysłał Jana na wikariusza – kapelana do Ars. Młody kapłan zastał kościółek zaniedbany i opustoszały. Obojętność religijna była tak wielka, że na Mszy Świętej niedzielnej było kilka osób. Wiernych było zaledwie około dwustu, dlatego też nie otwierano samodzielnej parafii. O wiernych z Ars mówiono pogardliwie, że tylko Chrzest różni ich od bydląt. Ksiądz Jan przybył tu jednak z dużą ochotą. Nie wiedział, że przyjdzie mu tu pozostać przez czterdzieści jeden lat.

Zabrał się zatem z entuzjazmem do pracy. Całe godziny przebywał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Sypiał zaledwie po parę godzin na gołych deskach. Kiedy w 1824 roku otwarto w wiosce szkółkę, uczył w niej prawd wiary. Jadł nędznie i mało – można wręcz mówić o wiecznym poście. Dla wszystkich był uprzejmy. Odwiedzał swoich parafian i rozmawiał z nimi życzliwie. Powoli wierni przyzwyczaili się do swojego pasterza.

Kiedy biskup spostrzegł, że Ksiądz Jan daje sobie jakoś radę, formalnie utworzył w 1823 roku parafię w Ars. Dobroć Proboszcza i surowość jego życia, kazania proste i płynące z serca – powoli nawracały dotąd zaniedbane i zobojętniałe dusze. Kościółek zaczął się z wolna zapełniać w niedziele i święta, a nawet w dni powszednie! Z każdym rokiem wzrastała też liczba przystępujących do Sakramentów Świętych.

Jednak, pomimo tylu zabiegów, nie wszyscy jeszcze zostali pozyskani dla Chrystusa. Ksiądz Jan wyrzucał sobie, że to z jego winy – że może mało się za nich modlił i za mało pokutował. Wyrzucał także sobie własną nieudolność. Błagał więc biskupa, by go zwolnił z obowiązków proboszcza. Kiedy jego błagania nie pomogły, postanowił uciec i skryć się w jakimś klasztorze, by nie odpowiadać za dusze innych. Biskup jednak nakazał mu powrócić. Ksiądz Jan uczynił to, posłuszny jego woli.

Do tego, nie wszyscy kapłani rozumieli niezwykły tryb życia Proboszcza z Ars. Jedni czynili mu gorzkie wymówki, inni podśmiewali się z dziwaka. Większość wszakże rozpoznała w nim świętość i otoczyła go wielką czcią. Sława Proboszcza zaczęła rozchodzić się daleko poza parafię Ars. Napływały nawet z odległych stron tłumy ciekawych. Kiedy zaś zaczęły rozchodzić się pogłoski o jego nadprzyrodzonych charyzmatach – takich, jak dar czytania w sumieniach ludzkich i dar proroctwa – ciekawość wzrastała.

Ksiądz Jan spowiadał długimi godzinami. Miał różnych penitentów: od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Bywało, że zmordowany skarżył się w konfesjonale: „Grzesznicy zabiją grzesznika”! W dziesiątym roku pasterzowania przybyło do Ars – jak się wylicza – około dwudziestu tysięcy ludzi. Łącznie przez czterdzieści jeden lat przesunęło się przez Ars około miliona ludzi.

Nadmierne pokuty osłabiły i tak już wyczerpany organizm. Pojawiły się bóle głowy, dolegliwości żołądka, reumatyzm. Do cierpień fizycznych dołączyły duchowe: oschłość, skrupuły, lęk o zbawienie, obawa przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze i lęk przed Sądem Bożym. Jakby tego było za mało, szatan przez trzydzieści pięć lat pokazywał się Księdzu Janowi i nękał go nocami, nie pozwalając nawet na kilka godzin wypoczynku. Inni kapłani myśleli początkowo, że są to gorączkowe przywidzenia, że Proboszcz z głodu i nadmiaru pokut był na granicy obłędu. Kiedy jednak sami stali się świadkami wybryków złego ducha, uciekali w popłochu.

Jan Vianney przyjmował to wszystko jako zadośćuczynienie Bożej sprawiedliwości za winy własne, jak też grzeszników, których spowiadał. Jako męczennik, cierpiący za grzeszników i ofiara konfesjonału, zmarł 4 sierpnia 1859 roku, przeżywszy siedemdziesiąt trzy lata. W pogrzebie skromnego Proboszcza z Ars wzięło udział około trzystu kapłanów i około sześciu tysięcy wiernych. Nabożeństwu żałobnemu przewodniczył miejscowy biskup. Ciało Kapłana złożono w kościele parafialnym, a już w 1865 roku rozpoczęto budowę obecnej bazyliki.

Święty Papież Pius X dokonał beatyfikacji Księdza Jana Vianneya w 1905 roku, a do chwały Świętych wyniósł go w roku 1925 Pius XI. Ten sam Papież ogłosił go Patronem wszystkich proboszczów, zaś Benedykt XVI – Patronem wszystkich kapłanów.

Chcąc chociaż w pewnym stopniu poznać duchowość naszego dzisiejszego Patrona, warto wsłuchać się przynajmniej we fragment jego katechezy, dotyczącej modlitwy. A mówił on w niej tak: „Pamiętajcie, dzieci moje: skarb chrześcijanina jest w niebie, nie na ziemi. Dlatego gdzie jest wasz skarb, tam też powinny podążać wasze myśli. Błogosławioną powinnością i zadaniem człowieka jest modlitwa i miłość. Módlcie się i miłujcie: oto, czym jest szczęście człowieka na ziemi. Modlitwa jest niczym innym jak zjednoczeniem z Bogiem. Jeśli ktoś ma serce czyste i zjednoczone z Bogiem, odczuwa szczęście i słodycz, które go wypełniają, doznaje światła, które nad podziw go oświeca. W tym ścisłym zjednoczeniu Bóg i dusza są jakby razem stopionymi kawałkami wosku, których już nikt nie potrafi rozdzielić. To zjednoczenie Boga z lichym stworzeniem jest czymś niezrównanym, jest szczęściem, którego nie sposób zrozumieć.

Nie zasługujemy na dar modlitwy. Ale dobry Bóg pozwolił, abyśmy z Nim rozmawiali. Nasza modlitwa jest najmilszym dlań kadzidłem. Dzieci moje, wasze serce jest ciasne, ale modlitwa rozszerza je i czyni zdolnym do miłowania Boga. Modlitwa jest przedsmakiem nieba, jest jakby zstąpieniem do nas rajskiego szczęścia. Zawsze przepełnia nas słodyczą – jest miodem spływającym do duszy, który sprawia, iż wszystko staje się słodkie. W chwilach szczerej modlitwy znikają utrapienia jak śnieg pod wpływem słońca. Modlitwa sprawia także, iż czas mija tak szybko i tak przyjemnie, że nawet nie zauważa się jego trwania.

Posłuchajcie! Swego czasu zdarzyło się, iż prawie wszyscy okoliczni proboszczowie zachorowali. Pokonywałem wówczas pieszo duże odległości, modląc się stale do Boga, i zapewniam was, wcale mi się nie dłużyło. Są tacy, którzy jak ryby w falach całkowicie zatapiają się w modlitwie. Dzieje się tak dlatego, że całym sercem są oddani Bogu. W ich sercu nie ma rozdwojenia. O, jakże miłuję te szlachetne dusze! […]

My natomiast, ileż to razy przychodzimy do kościoła nie wiedząc, jak się zachować ani o co prosić? Kiedy idziemy do kogoś, wiemy dobrze, po co idziemy. Co więcej, są tacy, którzy zdają się mówić do Pana: „Powiem kilka słów, żeby mieć już spokój”. Myślę często, że gdy przychodzimy, aby pokłonić się Panu, otrzymamy wszystko, czego pragniemy, jeśli tylko poprosimy z żywą wiarą i czystym sercem.” Tyle z katechezy naszego dzisiejszego Patrona.

Wpatrzeni w jego postawę, ale też zasłuchani w dzisiejsze Boże słowo, zastanówmy się, co robimy na bieżąco – co zrobiliśmy chociażby ostatnio – aby nasze spojrzenie na Boga, na świat, na ludzi i na samych siebie było coraz bardziej dojrzałe i w duchu wiary? Co ostatnio przemyślałem w tej sprawie, jakie dobre postanowienia podjąłem?…

Czy każde moje słowo, każdym mój uczynek, każda moja reakcja – także ta spontaniczna, z zaskoczenia – jest świadectwem wiary dojrzałej i wciąż dojrzewającej?…

6 komentarzy

  • Piękne te korony KS. Jacku dla Matki najświętszej wszystko co najpiękniejsze…. błogosławionego dnia… niech matka Boża ma nas i cały świat w swojej opiece bo teraz jej opieki nam potrzeba jak nigdy blogoslawionego dnia z Panem Bogiem

  • Faktycznie, przepiękne są te korony:) wiadomo, bursztyn symbol polskosci. chcialam spytać , czy to wydarzenie w Kodniu to bedzie 300-lecie koronacji? I czy to bedzie za rok 15 sierpnia 2023? -księże Jacku błogosławionego wieczoru.

    • Takie są plany: za rok, 15 sierpnia, pod przewodnictwem Legata papieskiego, z udziałem Episkopatu Polski – w trzystulecie pierwszej koronacji,
      xJ

  • Takie Korony na Watykanie to ja rozumiem.
    Królowo Kodeńska – módl się za całą naszą diecezję, aby nigdy nie zabrakło w niej świętych Kapłanów.

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.