Szczęść Boże! Moi Drodzy, serdecznie wszystkich pozdrawiam i życzę błogosławionego dnia!
Zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co konkretnie mówi dziś do mnie Pan? Na co tak szczególnie zwraca mi uwagę? Duchu Święty, podpowiedz…
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Bolesnej,
15 września 2022.,
do czytań z t. VI Lekcjonarza: Hbr 5,7–9; J 19,25–27 lub Łk 2,33–35
CZYTANIE Z LISTU DO HEBRAJCZYKÓW:
Chrystus podczas swojego życia doczesnego z głośnym wołaniem i płaczem zanosił gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości.
A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał. A gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:
Obok krzyża Chrystusa stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena.
Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój”. Następnie rzekł do ucznia: „Oto Matka twoja”.
I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.
ALBO:
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Po przedstawieniu Jezusa w świątyni Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono.
Symeon zaś błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”.
Przeżywając dziś – w bezpośredniej bliskości Święta Podwyższenia Krzyża Świętego – wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Bolesnej, warto wspomnieć już na początku, że przez wiele stuleci Kościół obchodził dwa święta dla uczczenia cierpień Matki Bożej: w piątek przed Niedzielą Palmową – Matki Bożej Bolesnej i 15 września – Święto Siedmiu Boleści Maryi.
Pierwsze spośród wymienionych świąt wprowadzono w Niemczech, w roku 1423, w diecezji kolońskiej i nazywano je „Współcierpienie Maryi dla zadośćuczynienia za gwałty, jakich dokonywano na kościołach katolickich”.
Drugie z kolei miało nieco inny charakter. Od XIV wieku motyw siedmiu boleści Maryi często się pojawiał. Tymi boleściami – według tradycji – miały być: proroctwo Symeona, ucieczka do Egiptu, zgubienie Jezusa w Jerozolimie, spotkanie z Jezusem na Drodze Krzyżowej, Ukrzyżowanie i Śmierć Jezusa, zdjęcie Jezusa z krzyża i złożenie Jezusa do grobu. Pius VII, w roku 1814, święto to rozszerzył na cały Kościół, wyznaczając je na trzecią niedzielę września. Święty Papież Pius X ustalił je na 15 września. W Polsce oba święta rychło się przyjęły.
Ostatnia, posoborowa zmiana kalendarza liturgicznego zniosła święto przed Niedzielą Palmową i pozostawiła tylko to z 15 września, jako łączące oba poprzednie święta w jedno wspomnienie – Matki Bożej Bolesnej.
Przeżywamy to wspomnienie – jak już nadmieniliśmy – w bezpośredniej bliskości Święta Podwyższenia Krzyża Świętego, podobnie, jak wspomnienie Niepokalanego Serca Maryi obchodzimy w bezpośredniej bliskości Uroczystości Najświętszego Serca Pana Jezusa. Nie oddzielamy Matki od Syna; Jej Serca od Jego Serca, Jej cierpienia od Jego cierpienia… Nie oddzielamy, ale zauważamy łączącą je, serdeczną bliskość, a wręcz jedność.
Oba te święte Serca biją jednym rytmem: Serce Matki i Serce Syna… Oba razem przeżywają radości, ale też oba przeżywają takiwe samo cierpienie – znoszone niewinnie, ale z przekonaniem, bo jego ceną jest zbawienie świata. Chociaż nie mamy wątpliwości, że źródłem jedynym i niepodważalnym zbawienia świata i człowieka jest zbawcza Ofiara Jezusa Chrystusa – jak to słyszymy w ostatnim zdaniu dzisiejszej pierwszego czytania – to jednak Matka Najświętsza ma w niej swój udział.
A oto we wspomnianym zdaniu Autor Listu do Hebrajczyków tak się wypowiedział: A gdy wszystko [Jezus] wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają. To właśnie Maryja – Matka, ale i pierwsza Uczennica – była i jest najbliżej owego Źródła zbawienia, jakim jest sam Jezus i Jego zbawcza Ofiara.
W sposób zewnętrzny widzimy to w scenie, opisanej przez Ewangelistę Jana: w chwili najbardziej decydującej Maryja jest tuż przy swoim Synu. Nie jesteśmy w stanie opisać, ani ludzkimi słowami wyrazić, co wtedy przeżywała. Zresztą, Ewangelista ani w tym miejscu, ani w żadnym innym, nie próbuje nawet opisywać Jej cierpienia. We wspomnianym fragmencie słyszymy: Obok krzyża Chrystusa stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena.
Dowiadujemy się, że stała pod Krzyżem… Resztę dopowiedzmy sobie sami, albo się domyślmy. Właśnie to Jej wierne i bohaterskie stanie pod Krzyżem jest znakiem symbolem Jej uczestnictwa w zbawczej Ofierze Jej Syna. My tyle właśnie widzimy – że stała pod Krzyżem. Ale tak naprawdę nie wiemy, co wewnętrznie przeżywała, bo nie jesteśmy w stanie sobie tego wyobrazić. Możemy się jedynie próbować domyślać…
Ale i z tego zewnętrznego obrazu, a więc z tego, co widzimy, już możemy wyprowadzić dla siebie bardzo konkretną naukę: trwanie przy Krzyżu to droga do zbawienia. Naszego – i innych. Nasze stanie pod Krzyżem, ale nie w charakterze biernego widza, tylko współuczestnika, który sercem stara się do tego Krzyża przylgnąć i przeżyć wszystko, co na tym Krzyżu przeżywał Jezus, a pod Krzyżem – Jego Matka.
Oczywiście, to nie będą dokładnie te same przeżycia. Ale wystarczy, jeżeli przyniesiemy tam, pod Krzyż Jezusa, swoje własne krzyże i krzyżyki. Większe i mniejsze. Mamy ich z pewnością niemało. I trudno nawet powiedzieć, że w zestawieniu z Krzyżem Jezusa to te nasze są tak naprawdę małe, nic nie znaczące, drobne… Nie, tak nie należy mówić. Dla nas są zwykle bardzo ciężkie, a nieraz mamy wrażenie, że wręcz za ciężkie. My je przeżywamy na swój sposób, nas kosztują one na pewno bardzo wiele.
I z całą pewnością, widzi to i dobrze rozumie Jezus, z całą pewnością widzi to i dobrze rozumie Jego i nasza Matka. Dlatego nie wstydźmy się iść z naszymi – tak bardzo ważnymi dla nas i odczuwalnymi przez nas – codziennymi krzyżami właśnie do tego jedynego Krzyża. Czyli – mówiąc tak bardzo konkretnie – ofiarujmy Jezusowi nasze cierpienia w jakichś konkretnych intencjach. I prośmy Matkę Najświętszą, aby nam pomogła znosić godnie nasze codzienne dolegliwości i cierpienia.
To jest właśnie stanięcie i trwanie pod Krzyżem Jezusa, tuż obok Jego Matki. W ten sposób także nasze krzyże – może rzeczywiście małe w porównaniu z tym Jedynym i w zewnętrznym odbiorze mało ważne, ale dla nas bardzo ważne – także będą miały swój udział w zbawianiu świata. Także uczynią ten świat nieco lepszym.
Bo każde cierpienie, przeżywane godnie i ofiarowane Jezusowi w jakiejś konkretnej intencji, najpierw uszlachetnia tego, kto w taki właśnie sposób je znosi, a następnie przyczynia się do wzbogacenia duchowego Skarbca Kościoła, w którym – w mistyczny sposób – gromadzone są wszystkie modlitwy, zasługi i cierpienia ludzi świętych, aby potem Bóg mógł z tego „wypłacać” światu dobro i ratunek.
I tego właśnie uczy nas dzisiejsze wspomnienie: mądrego i uświęcającego przeżywania swojego własnego cierpienia, robienia z niego – jakby to dziwnie nie brzmiało – jak najlepszego użytku. Bo my naszego cierpienia, naszych krzyży – jakie by one nie były – nie możemy marnować. My możemy nimi bardzo dużo zyskać: bardzo dużo duchowego dobra – dla samych siebie i dla całego świata. Dokładnie tak, jak zyskała – i wciąż zyskuje – Maryja, Matka Boża Bolesna…