Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywają:
►Siostry Teresa Skorupska, która w swoim czasie posługiwała w Miastkowie, będąc Przełożoną Domu;
►Siostra Teresa Kurek, obecnie tam posługująca;
►Siostra Teresa Jakubowska, posługująca na Syberii, w swoim czasie także w Surgucie;
►Teresa Jaroszuk, która od lat z radością i dobrym sercem wita Pielgrzymów, przybywających do Sanktuarium w Kodniu. Pani Teresa posługuje w recepcji, obsługuje przybywających i mieszkających w domu Pielgrzyma, a ja mam przyjemność spotykać się z Nią i rozmawiać już od wielu lat. Zawsze, ilekroć pojadę do Kodnia lub chociażby tam zadzwonię, bardzo mnie cieszy możliwość spotkania z tak wspaniałą Osobą.
Wszystkim Solenizantkom życzę owej najgłębszej więzi z Jezusem, której przykład daje dzisiejsza Patronka. I – oczywiście – zapewniam o modlitwie.
Bardzo serdecznie dziękujemy Księdzu Markowi za wczorajsze słówko z Syberii – i pisane, i mówione. Oto słówko Księdza Marka na dziś – mówione:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Tylko nadmienię, moi Drodzy, że wczoraj przeprowadziłem się z mieszkania przy ulicy Brzeskiej 37, gdzie przez lata był Ośrodek Duszpasterstwa Akademickiego – do Domu Księży Emerytów, przy ulicy Kościuszki 10. Jeszcze jest trochę do zrobienia i do uporządkowania – jak to przy przeprowadzce – ale już pierwszą noc mam za sobą. Tutaj też ma funkcjonować Duszpasterstwo Akademickie. Pierwszą Mszę Świętą przewidujemy jutro, o 20:00.
Bardzo dziękuję mojemu Szwagrowi Kamilowi, oraz Ilii, Panu Łukaszowi Domańskiemu, Sebastianowi Rymuzie, Krystianowi Rymuzie i Adrianowi Rymuzie – za pomoc w sprawnym przewiezieniu rzeczy.
Moi Drodzy, przypominam, że dzisiaj pierwsza sobota miesiąca – i pierwszy dzień października, a więc rozpoczynamy nabożeństwo różańcowe.
A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszejszej liturgii. Co Pan do mnie konkretnie dzisiaj mówi? Co tak szczególnie chce położyć mi na sercu? Duchu Święty, podpowiedz…
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Sobota 26 Tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie Św. Teresy od Dzieciątka Jezus,
Dziewicy i Doktora Kościoła,
1 października 2022.,
do czytań: Job 42,1–3.5–6.12–17; Łk 10,17–24
CZYTANIE Z KSIĘGI JOBA:
Job odpowiedział Panu: „Wiem, że Ty wszystko możesz; co zamyślasz, potrafisz uczynić. Któż nierozumnie Twe rządy zaciemni? Dotąd Cię znałem ze słuchu, obecnie ujrzałem Cię wzrokiem, stąd się we łzach rozpływam, pokutuję w prochu i popiele”.
Potem Pan błogosławił Jobowi, tak że miał czternaście tysięcy owiec, sześć tysięcy wielbłądów, tysiąc jarzm wołów i tysiąc oślic. Miał jeszcze siedmiu synów i trzy córki. Pierwszą nazwał Gołębicą, drugą Kasją, a trzecią Rogiem Antymonu. Nie było w całym kraju kobiet tak pięknych, jak córki Joba. Dał im też ojciec dziedzictwo między braćmi.
I żył jeszcze Job sto czterdzieści lat, i widział swych potomków – w całości cztery pokolenia. Umarł Job stary i pełen lat.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Wróciło siedemdziesięciu dwóch z radością, mówiąc: „Panie, przez wzgląd na Twoje imię, nawet złe duchy nam się poddają”.
Wtedy rzekł do nich: „Widziałem szatana, spadającego z nieba jak błyskawica. Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach, i po całej potędze przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi. Jednak nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie”.
W tej właśnie chwili Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić”.
Potem zwrócił się do samych uczniów i rzekł: „Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli”.
Bardzo radosna i optymistyczna – przyznajmy – jest dzisiejsza liturgia Słowa. W pierwszym czytaniu słyszymy o doprowadzeniu do szczęśliwego finału – by tak rzec – sprawy Hioba. Jak to słyszeliśmy w ostatnich dniach, kiedy to w ramach pierwszego czytania mieliśmy fragmenty Księgi Hioba, na tegoż sprawiedliwego człowieka spadło – zupełnie po ludzku niespodziewanie i zupełnie po ludzku niezasłużenie – wielkie doświadczenie.
Doświadczenie cierpienia, spowodowanego utratą wszystkiego, co posiadał – dosłownie wszystkiego: wyginęli w pień jego najbliżsi, a jego majątek został albo rozgrabiony przez najeźdźców, albo strawiony przez nieszczęścia i kataklizmy. Hiob ani się tego spodziewał, ani to jakkolwiek rozumiał – przyjął to jednak i nie odwrócił się od Boga. Nie przeklinał Go, nie wypominał tego, co go spotkało.
Owszem, dyskutował z Bogiem, dzielił się swoim bólem, ale któż by tego nie uczynił na jego miejscu. W swoim jednak wewnętrznym nastawieniu ani na moment nie okazał jakiegokolwiek buntu przeciwko Bogu. Chciał się dowiedzieć, dlaczego go to spotkało i jaki ma to sens. Co ma mu to przynieść – jakie dobro, jakie owoce? Skoro bowiem Bóg do tego dopuścił, to chyba w tym kluczu należało wszystko widzieć. I Bóg podjął rozmowę ze swoim wiernym sługą.
Trudno jednak powiedzieć, by mu jakoś wytłumaczył sens tego, co się stało. Raczej wskazywał na swoją Boską wszechmoc i mądrość, która nigdy nie myli się w swoich zrządzeniach. Nie myliła się przy stwarzaniu świata i nie myli się także w tym, co dotknęło sprawiedliwego Hioba. Hiob przyjął takie Boże wyjaśnienia i nawet podjął szczery żal i pokutę za swoje grzechy, aby już nigdy ta jego relacja z Bogiem nie uległa jakiemukolwiek osłabieniu czy ograniczeniu.
I oto dzisiaj słyszymy, że Bóg nadzwyczaj hojnie wynagradza swemu słudze jego wierność. Warto raz jeszcze usłyszeć, co się dokonało: Potem Pan błogosławił Jobowi, tak że miał czternaście tysięcy owiec, sześć tysięcy wielbłądów, tysiąc jarzm wołów i tysiąc oślic. Miał jeszcze siedmiu synów i trzy córki. Pierwszą nazwał Gołębicą, drugą Kasją, a trzecią Rogiem Antymonu. Nie było w całym kraju kobiet tak pięknych, jak córki Joba. Dał im też ojciec dziedzictwo między braćmi. I żył jeszcze Job sto czterdzieści lat, i widział swych potomków – w całości cztery pokolenia. Umarł Job stary i pełen lat.
Można by rzec, że opłaciło się Hiobowi trwać przy Bogu – chociaż on sam zapewne tak o tym nie myślał, bo jego intencje – jako rzekliśmy – były szczere, dlatego na pewno ani przez moment nie prowadził z Bogiem żadnego handlu wymiennego, na zasadzie, że ja będę Ci wierny, to Ty mi dasz to lub tamto. Nie, Hiob ze szczerego serca trwał przy Bogu, za co Bóg wynagrodził go z przeobfitej hojności swego serca. W ten sposób, Hiob doświadczył wielkiej radości i szczęścia!
A jak wielka radość przepełniała serca uczniów Jezusa, kiedy wrócili ze swej pierwszej samodzielnej misji. Jak słyszymy w Ewangelii: Wróciło siedemdziesięciu dwóch z radością, mówiąc: „Panie, przez wzgląd na Twoje imię, nawet złe duchy nam się poddają”. Ale Jezus jakby nie podzielał tej radości. A może inaczej: owszem, przyjął to, co mówili, ale wskazał na głębsze motywy ich szczęścia.
Bo to, że złe duchy im się poddawały, to oczywiście sprawa niebagatelna, ale to zawsze było i zawsze jest działaniem mocy Bożej przez danego człowieka. Naturalnie, to bardzo istotne, że człowieka pozwala tej Bożej mocy w sobie działać, ale to nie jego osobista zasługa. Natomiast szczęściem uczniów powinno być bliskie zjednoczenie z Bogiem – to, że ich imiona zapisane są w Niebie, czyli że są przyjaciółmi Boga i mają wytyczoną prostą drogę do szczęścia wiecznego. Że czeka ich szczęście dużo większe, niż to, które spotkało Hioba po wszystkich doświadczeniach, które przeżył. To jest właśnie ogromna radość dla człowieka!
I to jest bardzo ważne wskazanie dla nas, moi Drodzy, szczególnie w momentach najtrudniejszych w naszym życiu: nigdy nie wolno nam utracić wiary w Boga, nigdy nie wolno nam poddać się zwątpieniu, zniechęceniu czy frustracji. Jeżeli powierzamy całą sprawę Bogu i Jego prosimy o ratunek, to ten ratunek na pewno przyjdzie – nawet, jeśli nie od razu. Wielkim błędem jest w takiej sytuacji poszukiwanie innych źródeł pomocy – innych, poza Bogiem.
Bo skoro Bóg opuścił, skoro dopuścił trudne doświadczenie, to my sobie poszukamy kogoś innego, kto pomoże. Tylko – kto pomoże? Kto pomoże tak naprawdę – poza Bogiem?
Albo też, z drugiej strony: skoro tak mi się dobrze układa, wszystko mi dobrze wychodzi, to po co mam się zwracać do Boga i prosić Go o cokolwiek, lub Mu dziękować? Przecież i tak dobrze mi wszystko wychodzi i dobrze się układa!
Naprawdę?… Nie zapominajmy o Bogu – ani w chwilach bardzo trudnych, ani w chwilach bardzo radosnych i szczęśliwych. Adresujmy do Niego wszystkie nasze przeżycia. Niech On sam nimi kieruje i niech On sam wyprowadzi z nich dobro. Na pewno, dobrze na tym wyjdziemy…
Z pewnością, potwierdzi to świadectwo życia i świętości Patronki dnia dzisiejszego, Świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, zwana także Małą Tereską – dla odróżnienia od Świętej Teresy z Avila, zwanej Wielką, której wspomnienie obchodzić będziemy 15 października.
Nasza dzisiejsza Patronka urodziła się w Alençon, w Normandii, w nocy z 2 na 3 stycznia 1873 roku, jako dziewiąte dziecko Ludwika i Zofii. Kiedy miała cztery lata, umarła jej matka. Wychowaniem dziewcząt zajął się ojciec.
Teresa po śmierci matki obrała sobie za Matkę – Najświętszą Maryję Pannę. W tym samym 1877 roku, ojciec przeniósł się z pięcioma swoimi córkami do Lisieux, gdzie Tereska przez pięć lat przebywała w internacie, prowadzonym przez siostry benedyktynki. 25 marca 1883 roku, dziesięcioletnia Teresa zapadła na ciężką chorobę, która trwała do 13 maja. Jak sama wyznała, uzdrowiła ją cudownie Matka Boża. W roku 1884 Tereska przyjęła pierwszą Komunię Świętą. Odtąd przy każdej Komunii Świętej powtarzała z radością: „Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. W tym samym roku otrzymała Sakrament Bierzmowania.
Przez ponad rok dręczyły ją poważne skrupuły. Jak sama wyznała, uleczenie z tej duchowej choroby zawdzięczała swoim czterem siostrom, zmarłym w latach niemowlęcych. W pamiętniku zapisała, że w czasie Pasterki w noc Bożego Narodzenia przeżyła „całkowite nawrócenie”. Postanowiła zupełnie zapomnieć o sobie, a oddać się Jezusowi i sprawie zbawienia dusz. Zaczęła odczuwać gorycz i wstręt do przyjemności i ponęt ziemskich. Ogarnęła ją tęsknota za modlitwą, rozmową z Bogiem. Odtąd zaczęła się jej wielka droga ku świętości. A trzeba wiedzieć, że miała wówczas zaledwie trzynaście lat.
Niedługo potem, gdy miała lat czternaście, skazano na śmierć pewnego głośnego bandytę, który był postrachem całej okolicy. Nasza Święta dowiedziała się z gazet, że zbrodniarz ani myśli pojednać się z Panem Bogiem. Postanowiła zdobyć jego duszę dla Jezusa. Zaczęła się serdecznie modlić o jego nawrócenie. Ofiarowała też w jego intencji specjalne pokuty i umartwienia. Wołała: „Jestem pewna, Boże, że przebaczysz temu biednemu człowiekowi! Oto mój pierwszy grzesznik. Dla mojej pociechy spraw, aby okazał jakiś znak skruchy.”
Niestety, gdy nadszedł czas egzekucji, bandyta dalej uparcie odrzucał możliwość rozmowy z kapłanem. Jednak kiedy miał już podstawić głowę pod gilotynę, wtedy – ku zdziwieniu wszystkich – nagle zwrócił się do kapłana, poprosił o krzyż i zaczął go całować! Na wiadomość o tym Teresa zawołała szczęśliwa: „To mój pierwszy syn!”
Kiedy zaś miała lat piętnaście, zapukała do bramy zakonu karmelitańskiego, prosząc o przyjęcie. Przełożona jednak, widząc wątłą i bardzo młodą dziewczynkę, nie przyjęła jej, obawiając się, że nie przetrzyma tak trudnych i surowych warunków życia. Teresa jednak nie dała za wygraną i udała się o pomoc do miejscowego biskupa, ale ten zasłonił się prawem kościelnym, które nie zezwalało w tak młodym wieku przyjmować do zakonu. W tej sytuacji nasza Święta nakłoniła ojca, by pojechał z nią do Rzymu! Było to w 1887 roku.
Papież Leon XIII obchodził właśnie złoty jubileusz swojego kapłaństwa. Teresa upadła przed nim na kolana i zawołała: „Ojcze Święty, pozwól, abym dla uczczenia Twego jubileuszu mogła wstąpić do Karmelu w piętnastym roku życia.” Papież nie chciał jednak uczynić wyjątku. Teresa chciała się wytłumaczyć, ale gwardia papieska usunęła ją siłą, by także inni mogli – zgodnie z ówczesnym zwyczajem – ucałować nogi Papieża.
Marzenie Tereski spełniło się dopiero po roku. Została przyjęta najpierw w charakterze postulantki, potem nowicjuszki. Zaraz przy wejściu do klasztoru uczyniła postanowienie: „Chcę być świętą!” Niedługo potem odbyły się jej obłóczyny, przy których otrzymała zakonne imię: Teresa od Dzieciątka Jezus i od Świętego Oblicza. Jej drugim postanowieniem było to, które wyraziła w słowach: „Przybyłam tutaj, aby zbawiać dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów.” W roku 1890 złożyła śluby i uroczystą profesję.
Przełożona poznała się na niezwykłej cnocie młodej siostry, skoro zaledwie w trzy lata po złożeniu ślubów wyznaczyła ją na mistrzynię nowicjuszek. Obowiązek ten Teresa spełniała do śmierci, to jest przez cztery lata. W zakonnym życiu zadziwiała jej dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie, nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości: „małą drogą dziecięctwa Bożego”. Widząc, że miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za zbawienie świata.
Swoje przeżycia i cierpienia opisała w książce: „Dzieje duszy”. A cierpień tych nie brakło. Jednym z nich było chociażby to, że zakonnica, którą Tereska się opiekowała ze względu na jej wiek i kalectwo, nie umiała zdobyć się na słowo podzięki, często za to ją rugała i mnożyła swoje wymagania. Jednak nasza Święta cieszyła się z tych krzyży, bo widziała w nich piękny prezent, jaki może złożyć Bogu.
Na rok przed śmiercią zaczęły pojawiać się u Teresy pierwsze objawy daleko już posuniętej gruźlicy: wysoka gorączka, osłabienie, zanik apetytu, a nawet krwotoki. Pierwszy krwotok zaalarmował klasztor w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Mimo to, siostra Teresa spełniała nadal wszystkie zlecone jej obowiązki: mistrzyni, zakrystianki i opiekunki jednej ze starszych sióstr.
Zima w roku 1897 była wyjątkowo surowa. Klasztor zaś nie był ogrzewany. Teresa przeżywała prawdziwe tortury. Nękał ją uciążliwy kaszel i duszność. Ówczesna przełożona zlekceważyła jej stan. Nie wezwała do niej nawet lekarza. Uczyniono to dopiero wtedy, kiedy stan był już beznadziejny. Jeszcze wówczas zastosowano wobec chorej drakońskie środki, takie jak stawianie baniek. Z poranionymi plecami i piersiami musiała iść do normalnych zajęć i pokut zakonnych, nawet do prania.
Wskutek tego wszystkiego, w dniu 30 września 1897 roku umierała w cierpieniach, mówiąc: „Chcę, przebywając w Niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż.” Papież Pius XI kanonizował ją w roku 1925. W 1999 roku, Papież Jan Paweł II ogłosił Świętą Teresę – Doktorem Kościoła.
A oto co na temat swojej drogi świętości pisała sama Święta Teresa od Dzieciątka Jezus: „Kiedy wielkie moje pragnienia zaczęły się stawać dla mnie męczeństwem, otwarłam listy Świętego Pawła, aby znaleźć jakąś odpowiedź. Przypadkowo wzrok mój padł na dwunasty i trzynasty rozdział Pierwszego Listu do Koryntian. Przeczytałam najpierw, że nie wszyscy mogą być apostołami, nie wszyscy prorokami, nie wszyscy nauczycielami, oraz że Kościół składa się z różnych członków i że oko nie może być równocześnie ręką. Odpowiedź była wprawdzie jasna, nie taka jednak, aby ukoić moje tęsknoty i wlać we mnie pokój.
Nie zniechęcając się czytałam dalej i natrafiłam na zdanie, które podniosło mnie na duchu: Starajcie się o większe dary. Ja zaś wskażę wam drogę jeszcze doskonalszą. Apostoł wyjaśnia, że największe nawet dary niczym są bez miłości i że miłość jest najlepszą drogą bezpiecznie prowadzącą do Boga. Wtedy wreszcie znalazłam pokój.
Gdy zastanawiałam się nad mistycznym ciałem Kościoła, nie odnajdywałam siebie w żadnym spośród opisanych przez Pawła członków, albo raczej pragnęłam się odnaleźć we wszystkich. I oto miłość ukazała mi się jako istota mego powołania. Zrozumiałam, że jeśli Kościół jest ciałem złożonym z wielu członków, to nie brak w nim członka najbardziej szlachetnego i koniecznego.
Zrozumiałam, że Kościół ma serce i że to serce pała gorącą miłością! Zrozumiałam, że jedynie miłość porusza członki Kościoła i że gdyby ona wygasła, Apostołowie nie głosiliby już Ewangelii, Męczennicy nie przelewaliby już krwi. Zobaczyłam i zrozumiałam, że miłość zawiera w sobie wszystkie powołania, że miłość jest wszystkim, obejmuje wszystkie czasy i miejsca; słowem – miłość jest wieczna.
Wtedy to w uniesieniu duszy zawołałam z największą radością: O Jezu, moja Miłości, nareszcie znalazłam moje powołanie! Moim powołaniem jest miłość! O tak, znalazłam już swe własne miejsce w Kościele – miejsce to wyznaczyłeś mi Ty, Boże mój. W sercu Kościoła, mojej Matki, ja będę miłością. W ten sposób będę wszystkim i urzeczywistni się moje pragnienie.” Tyle Święta Tereska.
Wpatrując się w jej przepiękną postawę i wzywając jej wstawiennictwa, a jednocześnie wsłuchując się w Boże słowo dzisiejszej liturgii, raz jeszcze zastanówmy się, w przeżywamy w pełnym zjednoczeniu z Panem zarówno nasze radości, jak i nasze cierpienia; chwile uniesień i chwile przygnębienia – dosłownie: wszystko?