Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa Michał Różanowski, należący w swoim czasie do jednej z młodzieżowych Wspólnot. Niech Pan Mu udziela swoich darów, a On – niech się na nie otwiera. O to będę się dla Niego modlił.
Przepraszam za tak późne zamieszczenie słówka, ale dotarłem wczoraj w nocy (właściwie już dzisiaj) i od rana próbuję tu coś ogarniać. Ale się chyba udało…
Tymczasem, przypominam, że dzisiaj mamy pierwszy czwartek miesiąca. Proszę o modlitwę za kapłanów i osoby zakonne oraz o kapłanów i osoby zakonne. Módlcie się, Drodzy, byśmy dobrze i ofiarnie Wam służyli. I byśmy mieli następców!
Teraz zaś już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Co tak szczególnie mówi do mnie osobiście Pan? Czego ode mnie oczekuje? Duchu Święty, rozjaśnij nasze umysły i wzmocnij serca!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Czwartek 13 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie Bł. Marii Teresy Ledóchowskiej, Dziewicy,
6 lipca 2023.,
do czytań: Rdz 22, 1-19; Mt 9, 1-8
CZYTANIE Z KSIĘGI RODZAJU:
Bóg wystawił Abrahama na próbę. Rzekł do niego: „Abrahamie!” A gdy on odpowiedział: „Oto jestem”, powiedział: „Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jaki ci wskażę”.
Nazajutrz rano Abraham osiodłał swego osiołka, zabrał z sobą dwóch swych ludzi i syna Izaaka, narąbał drzewa do spalenia ofiary i ruszył w drogę do miejscowości, o której mu Bóg powiedział. Na trzeci dzień Abraham, spojrzawszy, dostrzegł z daleka ową miejscowość. I wtedy rzekł do swych sług. „Zostańcie tu z osiołkiem, ja zaś i chłopiec pójdziemy tam, aby oddać pokłon Bogu, a potem wrócimy do was”.
Abraham zabrawszy drwa do spalenia ofiary włożył je na syna swego Izaaka, wziął do ręki ogień i nóż, po czym obaj się oddalili.
Izaak odezwał się do swego ojca Abrahama: „Ojcze mój!” A gdy ten rzekł: „Oto jestem, mój synu”, zapytał: „Oto ogień i drwa, a gdzie jest jagnię na całopalenie?” Abraham odpowiedział: „Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój”.
I szli obydwaj dalej. A gdy przyszli na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna.
Ale wtedy anioł Pana zawołał na niego z nieba i rzekł: „Abrahamie!” A on rzekł: „Oto jestem”. Powiedział mu: „Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna”.
Abraham, obejrzawszy się poza siebie, spostrzegł barana uwikłanego rogami w zaroślach. Poszedł więc, wziął barana i złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna. I dał Abraham miejscu temu nazwę „Pan widzi”. Stąd to mówi się dzisiaj: „Na wzgórzu Pan się ukazuje”.
Po czym anioł Pana przemówił głośno z nieba do Abrahama po raz drugi: „Przysięgam na siebie, mówi Pan, że ponieważ uczyniłeś to, iż nie oszczędziłeś syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie swych nieprzyjaciół. Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia na wzór twego potomstwa, dlatego że usłuchałeś mego rozkazu”.
Abraham wrócił do swych sług i wyruszywszy razem z nimi w drogę, poszedł do Beer–Szeby. I mieszkał Abraham nadal w Beer – Szebie.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Jezus wsiadł do łodzi, przeprawił się z powrotem i przyszedł do swego miasta. I oto przynieśli Mu paralityka, leżącego na łożu. Jezus widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: „Ufaj, synu, odpuszczają ci się twoje grzechy”.
Na to pomyśleli sobie niektórzy z uczonych w Piśmie: „On bluźni”.
A Jezus, znając ich myśli, rzekł: „Dlaczego złe myśli nurtują w waszych sercach? Cóż bowiem jest łatwiej powiedzieć: «Odpuszczają ci się twoje grzechy», czy też powiedzieć: «Wstań i chodź»? Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów”, rzekł do paralityka: „Wstań, weź swoje łoże i idź do domu”.
On wstał i poszedł do domu.
A tłumy ogarnął lęk na ten widok i wielbiły Boga, który takiej mocy udzielił ludziom.
Ileż skojarzeń nasuwa opis, zawarty w dzisiejszym pierwszym czytaniu! Ileż już refleksji wyrażono i rozważań na ten temat napisano! Podobnie, jak i z fragmentem Ewangelii Mateuszowej, dzisiaj odczytanym…
Abraham, który przez sto lat swego życia nie może się doczekać potomka i doczekuje się go w późnej starości, bo Bóg sam tak postanowił, zaskakując potężnie i samego Abrahama i jego sędziwą żonę Sarę – oto teraz ma tegoż syna oddać, bo ten sam Bóg, który dopiero co go dał, żąda oddania Mu go i złożenia go w ofierze. Przy całym szacunku dla Boga i posłuszeństwie Jego woli, ale dopatrzeć się tu chociaż grama jakiejkolwiek logiki – to coś wprost niemożliwego! Sam Bóg dał Abrahamowi syna, chociaż ten nawet nie był w stanie o to prosić, oczekiwać tego, czy w to uwierzyć… A kiedy się to jednak stało – teraz chce go zabrać!
I Abraham o nic nie pyta, tylko tak zwyczajnie i po prostu – chociaż te określenia zupełnie nie oddają jego wewnętrznego nastawienia – wyrusza, aby dokonać dzieła, do którego wezwał go Pan. Sytuacji na pewno nie ułatwiał mu sam Izaak, który postawił bardzo logiczne pytanie, dotyczące ofiary, która miała być złożona, a którą to miał być on sam. Co wówczas musiał przeżyć zbolały ojciec!
I jak wielka mądrość przemówiła przez niego, kiedy udzielił właśnie takiej odpowiedzi, jaką usłyszeliśmy. Do samego końca, czyli do czasu, aż Bóg sam powstrzymał go od dokonania tego radykalnego czynu, którego przecież sam od niego zażądał – Abraham był absolutnie zdecydowany go dokonać. Ale przyszedł jednak ten moment, który na jednym z obrazów malarz ukazał w ten sposób, iż to Anioł z Nieba chwyta Abrahama za rękę, w której ten trzyma nóż, aby zabić nim syna.
Niezwykle dramatyczna scena, a jednocześnie pokazująca wielkość wiary Abrahama i Jego bezgranicznego – to słowo podkreślmy z mocą i wielokrotnie – zaufania do Boga! Tak, to było zaufanie wręcz gigantyczne, bez chwili wahania, bez cienia najmniejszych wątpliwości. Chociaż w obliczu takiego właśnie żądania Boga tych pytań należałoby postawić tysiące i wątpliwości mieć całą masę. A jednak – nic z tych rzeczy! Abraham po prostu zaufał!
Tak, jak zaufali ci, którzy przynieśli do Jezusa paralityka, o czym słyszymy w dzisiejszej Ewangelii. Oni nie pytali o nic, tylko po prostu przynieśli chorego człowieka do Jezusa, aby Ten go uzdrowił. I Ten go uzdrowił, doceniając przy tym ich wiarę.
Szkoda, że nie mógł tej wiary docenić w postawie uczonych w Piśmie, którzy widząc wszystko, co się działo, myśleli sobie: On bluźni! Ciekawym tu wydaje się fakt, iż Ewangelista wiedział, co oni myśleli! Ale po uważniejszym wczytaniu się w treść dzisiejszego fragmentu, łatwo dojdziemy do wniosku, że to nie tyle Ewangelista wiedział, co wiedział Jezus – i jasno to zresztą wyraził, w słowach: Dlaczego złe myśli nurtują w waszych sercach? Cóż bowiem jest łatwiej powiedzieć: «Odpuszczają ci się twoje grzechy», czy też powiedzieć: «Wstań i chodź»?
Zatem, to On znał ich myśli, dlatego w tym momencie skorzystał z tej wiedzy – dla dobra całej sprawy. Wszystko to bowiem stało się dla Niego okazją do udowodnienia wszystkim swojej wielkiej mocy i władzy, która nie wyrażała się jedynie w słowach i zapewnieniach. Bo jeśli chcieć odpowiedzieć na pytanie Jezusa, co jest łatwiej powiedzieć, to chyba nie mamy wątpliwości, że powiedzieć to można cokolwiek, kiedykolwiek i komukolwiek – bez większego trudu.
Ale powiedzieć tak, żeby to słowo odniosło skutek, żeby zadziałało konkretnym dokonaniem, a do tego cudem – to już trzeba było mieć wielką władzę. Dlatego skoro Jezus może powiedzieć do paralityka, aby wstał – i ten wstał – to znaczy, że kiedy mówi: Odpuszczają ci się twoje grzechy!, to one się naprawdę odpuszczają.
To znaczy – Bóg je odpuszcza. Ale grzesznik wie o tym i może być pewny, że to się naprawdę dokonuje. Tak, jak obecnie dokonuje się to w każdej Spowiedzi. To Bóg odpuszcza, ale Jego miłość do nas jest tak wielka, że kiedy prosimy Go o przebaczenie, to nie musimy się domyślać, że chyba nam przebaczył, ale możemy być tego na sto procent pewni! Bo On tak to poustawiał, że ten znak dokonuje się w bardzo określonym, konkretnym momencie – w momencie wypowiedzenia formuły rozgrzeszenia. Wymaga to jednak ze strony grzesznika wykonania tego koniecznego kroku, jakim jest krok w stronę konfesjonału.
A tak naprawdę – jakim jest głębokie i serdeczne zaufanie do Boga i zaufanie Jego miłosierdziu. I to głębokie przekonanie, że On naprawdę może odpuszczać grzechy – i chce je odpuszczać. Cóż jednak powiedzieć, kiedy człowiekowi dzisiaj – z jednej strony – w ogóle na tym nie zależy, bo po cóż ma mu ktoś coś odpuszczać, jeśli on nie ma grzechu i w ogóle się żadnym grzechem nie przejmuje, albo kiedy zachodzi sytuacja dokładnie odwrotna: kiedy człowiek jest tak przygnieciony swoim grzechem, że nie wierzy, iż ktokolwiek (także Bóg!) jest w stanie mu wybaczyć, bo człowiek ten sam sobie nie jest w stanie wybaczyć.
Jakże więc ważne jest to zaufanie do Boga! Widzimy, że jest ono w ogóle podstawą wszelkich naszych relacji z Bogiem, wszelkich naszych działań na odcinku wiary. I w ogóle – w naszym chrześcijańskim życiu. Jeżeli mamy się zacząć modlić, jeżeli chcemy podjąć jakiekolwiek działanie na chwałę Bożą, albo w zgodzie z Jego wolą; jeżeli chcemy dokonać jakichkolwiek życiowych i moralnych wyborów, których On od nas oczekuje – to przede wszystkim musimy Mu zaufać, że On nas nie oszukuje, że nie chce dla nas źle, że Jego wola to nie chwilowy kaprys, którym chce uprzykrzyć nam życie; że On nie bawi się naszym losem i nie cieszą go nasze problemy i nasze trudności.
Wprost przeciwnie: On chce naszego dobra, chociaż prowadzi nas do niego drogą, której nijak nie rozumiemy i nie odczytujemy. Przynajmniej w tym momencie. I jeżeli wypowiada takie, lub inne słowa – jakiekolwiek słowa – to możemy w te słowa „w ciemno” wierzyć, bo On wie, co mówi i co robi. I nie myli się w żadnym słowie – nawet, jeżeli cały kontekst zupełnie na co innego wskazuje i wydaje się totalnie absurdalny, jak to widzimy w historii Abrahama i Izaaka w pierwszym czytaniu. Abraham – wbrew wszystkim i wszystkiemu, a nawet wbrew sobie – zaufał! Ci, którzy przynieśli paralityka – tak samo. Uczeni w Piśmie – nie. I to był ich problem.
A jak jest z moim zaufaniem? Do jakiego stopnia, do jakiego poziomu, do jakiego Bożego oczekiwania – jestem w stanie zaufać! A jakiego Jego oczekiwania i jakiej Jego woli, jakiego Jego przykazania lub pouczenia – już nie będę w stanie spełnić, bo będzie to po prostu za dużo, za ostro, za daleko?… Czy stać mnie na zaufanie bezgraniczne – nawet wbrew sobie samemu i logice, która będzie mi podpowiadała, że to bez sensu?
Czy stać mnie na tę odwagę, by nawet wtedy zaufać – „w ciemno”? A tak naprawdę: „w jasno” – bo dopiero wtedy w moim życiu zapanuje Boża logika i Boża jasność… Czy stać mnie na takie szczere, dziecięce zaufanie?…
Czyli na takie, jakiego przykład swoją postawę daje Patronka dnia dzisiejszego, Błogosławiona Maria Teresa Ledóchowska.
Urodziła się ona w czasie Powstania Styczniowego, w dniu 29 kwietnia 1863 roku, w Loosdorf, w Austrii, dokąd jej rodzina wyemigrowała po Powstaniu Listopadowym. 12 maja 1874 roku, przyjęła Pierwszą Komunię Świętą, a 15 lipca 1878 roku – Sakrament Bierzmowania.
Od najmłodszych lat wykazywała wybitne uzdolnienia literackie, muzyczne i aktorskie. Mając pięć lat, napisała mały utwór dla domowników, a jako dziewięcioletnia dziewczynka układała wiersze. Rodzina każdy dzień kończyła wspólnym pacierzem, a w niedzielę uczestniczyła we Mszy Świętej. Matka naszej Patronki, jako osoba niezwykle czuła na niedolę bliźnich, a do tego bardzo towarzyska i pogodna, umiała wychować dzieci w karności i sumienności. Ojciec pogłębiał wiedzę dzieci, zapoznając je z historią malarstwa i sztuki, z historią Polski i ojczystą mową.
W roku 1873 rodzice stracili po raz drugi majątek na skutek bankructwa instytucji, której akcje wykupili – bo pierwszy raz dziadek stracił wszystko za udział w Powstaniu Listopadowym. W tej sytuacji, ojciec Marii Teresy sprzedał majątek w Loosdorf i wynajął mieszkanie w St. Polten. Tu dzieci uczęszczały do szkoły. Dokumentem z tych lat jest świadectwo szkolne Marii Teresy Ledóchowskiej, wystawione w 1875 roku, na którym widnieją same oceny bardzo dobre. Miała wówczas dwanaście lat.
Wielkim przeżyciem dla niej była wiadomość o uwięzieniu w Ostrowie Wielkopolskim jej stryja, arcybiskupa Mieczysława Ledóchowskiego. Posłała do więzienia napisany przez siebie wiersz ku jego czci. W dwa lata później, w roku 1875, witała go radośnie w Wiedniu, gdy jako kardynał zatrzymał się tam w drodze do Rzymu. I jemu to właśnie zadedykowała swoją pierwszą książkę. Było to sprawozdanie z podróży, jaką odbyła po Polsce ze swoim ojcem, gdy miała szesnaście lat.
W 1883 roku, Ledóchowscy przenieśli się na stałe z Austrii do Polski, a konkretnie – do Lipnicy Murowanej koło Bochni, gdzie ojciec wykupił mocno zaniedbany majątek. Powitał ich burmistrz miasta i ludność w strojach krakowskich – chlebem i solą. Maria ucieszyła się z powrotu do Polski. A miała wtedy dwadzieścia lat. Rychło jednak zaznała, jakie są kłopoty w prowadzeniu gospodarstwa. W porze zimowej chętnie zwiedzała pobliski Kraków i brała udział w towarzyskich zebraniach i zabawach. Wyróżniała się urodą i inteligencją, dlatego szybko zdobyła sobie wzięcie.
W zimie 1885 roku zachorowała na ospę i przez wiele tygodni leżała, walcząc o życie. Choroba zostawiła ślady na jej twarzy. Organizm był osłabiony, bowiem sześć lat wcześniej przebyła ciężki tyfus. I to właśnie ta choroba uczyniła ją dojrzałą duchowo. Poznała marność życia doczesnego i rozkoszy świata. Zrodziło się w niej postanowienie oddania się na służbę Panu Bogu, jeśli tylko dojdzie do zdrowia. Na ospę zachorował także jej ojciec, wskutek czego – opatrzony Świętymi Sakramentami – niedługo zmarł. Pochowany został w Lipnicy. Maria Teresa, sama osłabiona po ciężkiej chorobie, nie była zdolna do prowadzenia majątku.
W wyniku starań rodziny, cesarz Franciszek Józef I mianował ją damą dworu wielkich książąt toskańskich w Salzburgu. Żyjąc na dworze, Maria Teresa nie zaprzestała prowadzenia życia przepełnionego wewnętrznym skupieniem. W 1886 roku po raz pierwszy zetknęła się z zakonnicami, które przybyły na dwór arcyksiężnej po datki na misje. Wtedy też po raz pierwszy spotkała się z ideą misyjną Kościoła.
A w tym właśnie czasie kardynał Karol Marcial Lavigerie, arcybiskup Algieru, rozwijał ożywioną akcję na rzecz Afryki. Pewnego dnia Maria Teresa dostała do ręki broszurę kardynała, gdzie przeczytała słowa: „Komu Bóg dał talent pisarski, niechaj go użyje na korzyść tej sprawy, ponad którą nie ma świętszej!” To było dla niej światłem z nieba. Znalazła cel swojego życia! Postanowiła skończyć z pisaniem dramatów dworskich, a wszystkie swoje siły poświęcić dla misji afrykańskich. W tej sprawie napisała też do stryja, kardynała Ledóchowskiego, który pochwalił jej postanowienie.
Jej pierwszym krokiem w ramach tejże działalności było napisanie dramatu „Zaida Murzynka”, wystawionego następnie w teatrze salzburskim i w innych miastach. Ponieważ obowiązki damy dworu zabierały jej zbyt wiele cennego czasu, zwolniła się z nich. Stanęła na czele komitetów antyniewolniczych. Te jednak rychło ją zwolniły, gdyż chciała, aby były to komitety katolickie, a nie międzywyznaniowe.
W 1890 roku, Maria zamieszkała w pokoiku przy domu starców u sióstr szarytek. Zerwała stosunki towarzyskie i oddała się wyłącznie sprawie Afryki. W tymże samym 1890 roku, na własną rękę, zaczęła wydawać „Echo z Afryki”. Nawiązała kontakt korespondencyjny z misjonarzami. Wkrótce korespondencja rozrosła się tak bardzo, że musiała zaangażować sekretarkę i ekspedientkę. Jednak widząc, że dzieło dalej się rozbudowuje, w jednym z numerów „Echa” z roku 1893 zamieściła apel o pomoc.
Z pomocą jednego z ojców jezuitów, opracowała statut Sodalicji Świętego Piotra Klawera. W dniu 29 kwietnia 1894 roku, w swoje trzydzieste pierwsze urodziny, przedstawiła go na prywatnej audiencji Papieżowi Leonowi XIII do zatwierdzenia. Papież dzieło pochwalił i udzielił mu swojego błogosławieństwa. Siedzibą Sodalicji były początkowo dwa pokoje przy kościele Świętej Trójcy w Salzburgu. Tam też założyła muzeum afrykańskie.
Od roku 1892, „Echo z Afryki” wychodziło także w języku polskim. Administrację pisma Maria Teresa umieściła przy klasztorze sióstr urszulanek, gdzie zakonnicą była wtedy jej młodsza siostra, Urszula. W 1894 roku, Maria Teresa miała już własną drukarnię. Od 1911 roku „Echo” zaczęło wychodzić w dwunastu językach. Ponadto, drukowano broszury misyjne, kalendarze, odezwy, a potem katechizmy i książeczki religijne w językach Afryki.
W dniu 9 września 1896 roku, Maria Teresa złożyła śluby zakonne na ręce kardynała Hellera, biskupa Salzburga. W 1897 roku, kardynał zatwierdził konstytucję przez nią ułożoną dla tegoż zgromadzenia zakonnego. W tym też samym roku, Maria Teresa założyła w Salzburgu drukarnię misyjną. W roku 1899, Święta Kongregacja Rozkrzewiania Wiary, na której czele stał kardynał Ledóchowski, wydała pismo pochwalne, a w roku 1899 ta sama Kongregacja przyjęła Sodalicję pod swoją bezpośrednią jurysdykcję. 10 czerwca 1904 roku, Święty Papież Pius X, osobnym dokumentem pochwalił dzieło, a w roku 1910 Stolica Apostolska udzieliła mu definitywnej aprobaty.
W roku 1904 Maria Ledóchowska przeniosła swoją stałą siedzibę do Rzymu. W cztery lata potem udała się osobiście do Polski, aby szerzyć tam ideę misyjną. Na wiadomość o powstaniu Polski niepodległej w roku 1918, Maria Teresa poleciła zatknąć polskie sztandary na domach swego zgromadzenia. W roku 1920, wysłała zapomogę do Polski. Pod koniec jej życia, „Echo z Afryki” miało już około stu tysięcy egzemplarzy nakładu. W roku 1901, Maria Teresa założyła przy domu głównym Sodalicji w Rzymie międzynarodowy nowicjat. Także i biura Sodalicji były rozsiane niemal po wszystkich krajach Europy. Przy każdej filii założono muzeum Afryki. Nadto, nasza Patronka wyjeżdżała do wielu różnych miejsc z wykładami i odczytami o misjach w Afryce.
Zmarła 6 lipca 1922 roku, w obecności swoich duchowych córek. 10 lipca złożono jej ciało na głównym cmentarzu rzymskim przy Bazylice Świętego Wawrzyńca. Proces beatyfikacyjny rozpoczęto w roku 1945. Papież Paweł VI, w świętym roku jubileuszowym, w niedzielę misyjną, dnia 19 października 1975, wyniósł ją do chwały ołtarzy. Ciało Błogosławionej, od roku 1934, znajduje się w domu generalnym Sodalicji.
W czasie Soboru Watykańskiego II, biskupi Afryki licznie nawiedzali grób tej, która całe swoje życie i wszystkie swoje siły poświęciła dla ich ojczystej ziemi. W nagrodę za bezgraniczne oddanie się sprawom Afryki, Maria Teresa zdobyła zaszczytny przydomek Matki Afryki. Jest patronką dzieł misyjnych w Polsce.
W swoim apostolskim piśmie, Papież Paweł VI tak pisał o Błogosławionej Marii Teresie: „Apostolskie zadania, wyznaczone przez Chrystusa, stało się natchnieniem całego życia czcigodnej Marii Teresy Ledóchowskiej, tak że dała wspaniały przykład współdziałania kobiet w misyjnym dziele Kościoła.
Chrystus wzbudził w niej pragnienie służenia Mu sercem niepodzielnym. On odkupił i uświęcił ludzi przez swoje posłuszeństwo, posunięte aż do śmierci krzyżowej. On powołał Marię Teresę, aby z miłości ku Niemu służyła Mu w Jego braciach, zwłaszcza tych najbardziej opuszczonych i nieszczęśliwych – niewolnikach z Afryki. Maria Teresa usłyszała Boże wezwanie i całkowicie posłuszna woli Boga, porwana miłością ku Niemu, wielkodusznie i wytrwale poszła za tym powołaniem.
Maria Teresa wyprzedziła czasy, w których żyła, tak bardzo nie sprzyjające apostolstwu kobiet. Musiała przezwyciężyć wiele przeszkód i uprzedzeń, aby móc się oddać apostolstwu i pracy redaktorskiej i wydawniczej. Przewędrowała całą Europę, szerząc wszędzie apostolstwo misyjne, wydając różnojęzyczne czasopisma, zakładając wydawnictwa. Bóg błogosławił dziełu, które rozrastało się i umacniało: założoną przez siebie Sodalicją Świętego Piotra Klawera kierowała roztropnie i z wielką miłością, dzięki której odczuwało się tym bardziej Bożą bliskość.
Tajemnica miłości dopełniła się w śmierci Marii Teresy […]. Katolicy z Afryki opłakiwali odejście swej matki – jak ją nazywali – ale przez działalność założonego przez nią Instytutu, żyjącego jej duchem, nie przestają i dzisiaj doświadczać wielkości i siły tej miłości, która nią owładnęła. Ale nie tylko ludy Afryki pamiętają i podziwiają Marię Teresę, lecz i cały Kościół, bo znamienny przykład jej życia jest dobrem nie tylko jednego kontynentu. W jej życiu Bóg ukazał Kościołowi, a także wszystkim ludziom dobrej woli, czego może dokonać miłość jednego człowieka, który całkowicie oddał się Bogu, a przez Niego i całej cierpiącej ludzkości.” Tyle Święty Papież Paweł VI.
Wpatrzeni w świetlany przykład jej świętości, a jednocześnie zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, raz jeszcze zapytajmy samych siebie, czy stać nas na pełne zaufanie do Boga – bez względu na… cokolwiek?