Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, ja dzisiaj nie pomagam w żadnej Parafii, będę natomiast w okolicach Domu rodzinnego, w Parafii Dokudów – a konkretnie: w Kaplicy w Dubowie – gdzie odprawię Mszę Świętą w intencji ś.p. Heleny Kulawiec w trzydziesty dzień po śmierci. O Jej pogrzebie wspominałem na blogu. A potem – zobaczymy, co przyniesie dzień. Natomiast o 20:00 Msza Święta w naszym Duszpasterstwie i Gorzkie Żale.
A oto dzisiaj – już czwarta Niedziela Wielkiego Postu. Połowa świętego czasu, danego nam od Pana. Liturgia dzisiaj dopuszcza kolor szat różowy, zamiast fioletowego, a antyfona na wejście rozpoczyna się od słowa: RADUJCIE SIĘ! – łacińskiego: LAETARE. Jesteśmy już coraz bliżej Świąt Paschalnych. Ale jeszcze możemy dużo dobrego zdziałać w tym Wielkim Poście. Nie zmarnujmy tej szansy!
Teraz zaś już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co Pan konkretnie dzisiaj do mnie mówi, jakie przesłanie do mnie osobiście kieruje Niech Duch Święty pomoże w tym odkrywaniu!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
4 Niedziela Wielkiego Postu – Laetare, B,
10 marca 2024.,
do czytań: 2 Krn 36,14–16.19–23; Ef 2,4–10; J 3,14–21
CZYTANIE Z DRUGIEJ KSIĘGI KRONIK:
Wszyscy naczelnicy Judy, kapłani i lud mnożyli nieprawości, naśladując wszelkie obrzydliwości narodów pogańskich i bezczeszcząc świątynię, którą Pan poświęcił w Jerozolimie. Bóg ich ojców, Pan, bez wytchnienia wysyłał do nich swoich posłańców, albowiem litował się nad swym ludem i nad swym mieszkaniem. Oni jednak szydzili z Bożych wysłanników, lekceważyli ich słowa i wyśmiewali się z Jego proroków, aż wzmógł się gniew Pana na Jego naród do tego stopnia, iż nie było ocalenia.
Spalili też Chaldejczycy świątynię Bożą i zburzyli mury Jerozolimy, wszystkie jej pałace spalili ogniem i wzięli się do zniszczenia wszystkich kosztownych sprzętów. Ocalałą spod miecza resztę król uprowadził do Babilonu i stali się niewolnikami jego i jego synów aż do nadejścia panowania perskiego. I tak się spełniło słowo Pana wypowiedziane przez usta Jeremiasza: „Dokąd kraj nie wywiąże się ze swych szabatów, będzie leżał odłogiem przez cały czas swego zniszczenia, to jest przez siedemdziesiąt lat”.
Aby się spełniło słowo Pana z ust Jeremiasza, pobudził Pan ducha Cyrusa, króla perskiego, w pierwszym roku jego panowania, tak iż obwieścił on również na piśmie w całym państwie swoim, co następuje: „Tak mówi Cyrus, król perski: Wszystkie państwa ziemi dał mi Pan, Bóg niebios. I On mi rozkazał zbudować Mu dom w Jerozolimie, w Judzie. Jeśli z całego ludu Jego jest między wami jeszcze ktoś, to niech Bóg jego będzie z nim; a niech idzie!”
CZYTANIE Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO EFEZJAN:
Bracia: Bóg będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia. Łaską bowiem jesteście zbawieni! Razem też wskrzesił nas i razem posadził na wyżynach niebieskich, w Chrystusie Jezusie, aby w nadchodzących wiekach przemożne bogactwa Jego łaski wykazać na przykładzie dobroci względem nas, w Chrystusie Jezusie.
Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest to dar Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił. Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:
Jezus powiedział do Nikodema: „Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego.
A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu”.
Jak się tak posłucha pierwszego czytania, to wrażenie robi się wręcz przygnębiające. Bo mamy przed sobą obraz totalnego moralnego zepsucia – i to wszystkich sfer społecznych, funkcjonujących wówczas w narodzie wybranym. Słyszymy: Wszyscy naczelnicy Judy, kapłani i lud mnożyli nieprawości, naśladując wszelkie obrzydliwości narodów pogańskich i bezczeszcząc świątynię, którą Pan poświęcił w Jerozolimie.
Jedno zdanie, ale jakże dramatyczne i przygnębiające: wszyscy, ale to wszyscy odwrócili się od Boga, totalnie Go zlekceważyli! A właściwie: stale lekceważyli. To była już jakaś utrwalona postawa. Słyszymy przecież, że wszyscy mnożyli nieprawości – ciągle, stale, nieustannie! A Bóg – co na to?
Mówi nam o tym kolejne zdanie: Bóg ich ojców, Pan, bez wytchnienia wysyłał do nich swoich posłańców, albowiem litował się nad swym ludem i nad swym mieszkaniem. A jednak! Pomimo wszystko!
Cóż jednak z tego, kiedy oni szydzili z Bożych wysłanników, lekceważyli ich słowa i wyśmiewali się z Jego proroków, aż wzmógł się gniew Pana na Jego naród do tego stopnia, iż nie było ocalenia. Tą karą, jaka spadła wówczas na Izraelitów było to, że spalili […] Chaldejczycy świątynię Bożą i zburzyli mury Jerozolimy, wszystkie jej pałace spalili ogniem i wzięli się do zniszczenia wszystkich kosztownych sprzętów. Ocalałą spod miecza resztę król uprowadził do Babilonu i stali się niewolnikami jego i jego synów aż do nadejścia panowania perskiego. Kolejna totalna klęska – tym razem, z ręki wroga!
Ale Bóg i w tej sytuacji nie opuścił swego ludu, skoro słyszymy, że po jakimś czasie pobudził Pan ducha Cyrusa, króla perskiego, aby ten pozwolił na odbudowanie świątyni jerozolimskiej! Można powiedzieć: coś niesamowitego, niezwykłego i zupełnie niespodziewanego! Przecież Cyrus – to król wrogiego mocarstwa – przetrzymujący Izraelitów w niewoli. I to właśnie tego króla Bóg wewnętrznie poruszył i tak nim pokierował, iż ten podjął zupełnie niespodziewaną decyzję.
A to znaczy, że Bóg ani na chwilę nie zrezygnował z człowieka, ani na moment nie odwrócił od niego swego zatroskanego spojrzenia, ale – choć musiał dać jakiś mocny znak, musiał zapalić jakieś ostrzegawcze światło w obliczu tylu nieprawości – nie przestał kochać swoich przewrotnych dzieci! Dlatego posunął się aż do tego, że posłużył się królem wrogiego mocarstwa, aby im dać szansę. Wcześniej posyłał Proroków, ale skoro ich nie słuchano, to znalazł inną możliwość – w zupełnie innych okolicznościach – aby przemówić skutecznie. Wtedy już został posłuchany…
Bo jak się jest w położeniu dramatycznym – na przykład: w ucisku, spowodowanym niewolą – to zupełnie inaczej się słucha, niż wtedy, kiedy wszystko idzie dobrze, niczego nie brakuje, nie ma jakichś większych problemów czy większego jakiegoś zagrożenia. W obliczu realnego zagrożenia sytuacja wygląda inaczej. A wtedy okazuje się, że jednak można Boga posłuchać, i można Mu przyznać rację, i można przemyśleć swoje życie. Wtedy także ludzie jakoś tak bardziej lgną do Boga, ale i otwierają się na siebie nawzajem…
Czyż to nie jest, moi Drodzy, także naszym polskim odwiecznym doświadczeniem? Jakże trudno nam, Polakom, słuchać Proroków, których Pan dawał nam od wieków i ciągle nam daje… Do największych z nich – w ostatnich czasach – należy zaliczyć z pewnością Jana Pawła II, Prymasa Tysiąclecia Stefana Kardynała Wyszyńskiego, czy Księdza Jerzego. Ileż oni nam podarowali mądrych słów, cennych i celnych wskazań, ileż przestróg – i rzeczywiście słuchaliśmy ich w czasie politycznego zniewolenia.
Chociaż nie wiadomo, czy tak naprawdę słuchaliśmy… Na pewno wypełnialiśmy szczelnie miejsca spotkań z każdym z nich – i jakoś słuchaliśmy… Często klaskaliśmy, do Papieża wołaliśmy: „Zostań z nami!”, innym także okazywaliśmy naszą wdzięczność i szacunek. Tak było za komunizmu.
Kiedy tylko jednak przyszła wolność, to od razu skaczemy sobie do oczu. I Bóg przestaje nam być potrzebny, i Kościół zaczyna przeszkadzać. To taka nasza polska specyfika – i to nie tylko na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci… Bo my, Polacy, chyba od wieków mamy problem z byciem wolnymi. Kiedy jakoś się sprawy „w miarę” ułożą i wszystko idzie coraz lepiej, to nam coraz bardziej – przepraszam za kolokwializm – „odbija”.
I zachowujemy się dokładnie tak, jak to zostało opisane w pierwszym dzisiejszym czytaniu. I tak, jak tam, tak i u nas – Bóg zawsze nas ostrzegał, zawsze wysyłał do nas mężów opatrznościowych, zawsze dawał nam ludzi sumienia, którzy odwoływali się do naszych, polskich sumień, przestrzegając przed lekkomyślnością i rozpasaniem. A jak myśmy ich słuchali? I czy w ogóle docenialiśmy – na przestrzeni tych wszystkich wieków, ale i w ostatnich dziesięcioleciach – owo Boże staranie o nas? Czy słuchaliśmy Boga?
Wiemy, że było różnie, bardzo różnie. Ale my dzisiaj nie tyle patrzymy na cały naród – czy to żydowski, w Starym Testamencie, czy polski, na przestrzeni historii – ale zaglądamy w swoje własne serca i pytamy, czy zdajemy sobie sprawę z naszych nieprawości, z naszych grzechów, które popełniamy każdego dnia? I jak reagujemy na przestrogi, pouczenia i wskazania, które Pan kieruje do nas – przez współczesnych Proroków?… Czy ich słuchamy?
Czy w ogóle zauważamy, że Pan kieruje do nas jakieś swoje wskazania, jakieś słowa?… Czy zauważamy, że On z nas naprawdę nie rezygnuje – pomimo wszystko? Daje nam szansę – kolejną i kolejną – i czeka na naszą reakcję. Ale jaka to ma być reakcja? Jak powinniśmy odpowiedzieć na to Boże ciągłe wychodzenie do nas?…
Mówiąc o swoim przyjściu na świat, Jezus mówi do dociekliwego Nikodema: Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.
Moi Drodzy, czy zauważyliśmy stwierdzenie, które pojawiło się zarówno w jednym, jak i w drugim zdaniu – i to w takim samym dokładnie brzmieniu? Tak, to te: każdy, kto w Niego wierzy… Ten będzie miał życie wieczne, ten skorzysta z darów, jakie przyniósł ze sobą Jezus, Boży Syn, przychodząc na świat – ten, kto uwierzy.
Jeszcze mocniej prawda ta wybrzmiewa w następnych zdaniach, w wypowiedzi Jezusa: Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego. Jakże ważna jest zatem wiara! Jak dużo od niej zależy! Tak naprawdę – wszystko od niej zależy. Cała wieczność od niej zależy.
Bo Jezus przyszedł, aby przynieść ludziom zbawienie, aby otworzyć przed nimi bramy Nieba – aby dać każdemu z nas szansę na dostanie się do Nieba. Jezus nie chce nikogo potępić – nie przyszedł na świat, aby kogokolwiek ukarać. Nie, wprost przeciwnie – całą karę wziął na siebie. Nam pozostawił otwarte bramy Nieba. Ale to teraz od nas zależy, czy w te bramy wejdziemy, czy nie. Czy pójdziemy za Jezusem, czy pójdziemy swoją drogą. Czy uwierzymy w Niego i uwierzymy Jemu, czy bardziej sobie samym i swoim przekonaniom?
To naprawdę od nas samych zależy, to jest nasza wolna decyzja – ale także nasza osobista odpowiedzialność. Także ta ostateczna. Bo nasz wybór będzie – jeśli to można tak ująć – ostatecznym rozstrzygnięciem naszego losu na wieczność! Jak bowiem Jezus wyraźnie dzisiaj mówi: Sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu.
A zatem Sąd Boży – ten po naszej śmierci – nie będzie polegał na tym, że staniemy przed jakimś trybunałem i Bóg zasiądzie za stołem prezydialnym, po czym nastąpią przemowy prokuratora i obrońcy, albo może jeszcze Bóg zważy na jakiejś wadze nasze dobre i złe uczynki, po czym na kasie fiskalnej przeliczy jedne i drugie – i wyskoczy „paragonik”, na którym wszystko będzie wyliczone.
Oczywiście, trochę tu sobie banalizujemy, ale na pewno trzeba nam zdać sobie sprawę z tego, że po drugiej stronie życia całość spraw nie będzie wyglądała tak, jak wygląda teraz, na ziemi, ani tak, jak my to sobie – tak czysto po ludzku – wyobrażamy. Z tego, co mówi Jezus – i za tym idzie nauka Kościoła – Sąd będzie polegał na tym, że po śmierci zobaczymy samych siebie i nasze życie w pełnym blasku tego Światła, które przyniósł Jezus, którym jest On sam.
I człowiek po prostu od razu zobaczy siebie w całej prawdzie o sobie! Tej dobrej prawdzie, albo tej – niestety – złej. I tam już nie będzie czasu ani potrzeby żadnego dywagowania, roztrząsania, przeciągania argumentami to na jedną, to na drugą stronę. Nie będzie można też dać żadnej łapówki, albo skorzystać ze znajomości. Człowiek od razu pozna pełną prawdę o sobie, a więc także i to ostateczne rozstrzygnięcie: czy jest zbawiony, czy jest potępiony. Trzeciej możliwości nie będzie. Czyściec jest tylko stacyjką do Nieba, jest stanem przejściowym na drodze do Nieba. Natomiast ostateczne rozstrzygnięcie może być tylko jedno z dwóch: zbawienie, albo potępienie.
Warto o tym sobie przypomnieć, moi Drodzy, szczególnie w naszych czasach, kiedy coraz mniej mówi się – niestety, także w naszych kapłańskich homiliach – o szatanie, o jego pokusach, ale i o piekle, o wiecznym potępieniu. Bo to takie nie na czasie, bo to takie „średniowiecze”, takie straszenie diabłem… Kto dzisiaj będzie słuchał takich rzeczy?
Dzisiaj trzeba mówić, że Pan Bóg wszystkich kocha, wszystkich „po główce głaszcze”, wszystkich zaprasza – i wszystko wszystkim przebaczy, bo przecież jest miłosierny. Dzisiaj tylko tak należy mówić, bo inaczej nam ludzie odejdą z Kościoła, obrażą się, nie będą słuchać takich staroświeckich wynurzeń.
A jednak Jezus mówi dzisiaj wyraźnie i bez dopowiedzeń, i bez żadnego „wygładzania” swego przekazu: Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony. Tak, wręcz można powiedzieć: sam się potępił. Dokonany przez niego wolny wybór – stał się dla niego wyrokiem. Na jego własne życzenie! Bo na pewno nie na życzenie Boga.
Bóg bowiem – jak słyszymy w drugim czytaniu – będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia. Łaską bowiem jesteście zbawieni! I kilka zdań dalej – dopowiedzenie: Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę.
Zatem, nie wystarczy Boża łaska! Tak, to brzmi paradoksalnie, bo to tak wygląda, jakby Bogu i Jego mocy coś brakowało. Jak to – nie wystarczy Boża łaska? Ano – nie wystarczy… Bo łaska Boża wtedy zadziała i zaowocuje stokrotnie, kiedy się spotka z naszą wiarą. Łaska Boża – i wiara człowieka. To połączenie jest konieczne, wręcz niezbędne, żeby pojawił się dobry owoc w postaci naszego zbawienia. A zatem – żebyśmy mogli wejść w otwarte bramy Nieba, najpierw Bóg ze swoją łaską musi wejść w otwarte bramy naszego serca. Jeżeli one będą zamknięte, to Bóg ze swoją łaską po prostu pozostanie na zewnątrz, a my pozostaniemy puści, głodni, biedni… I tacy staniemy na Sądzie Bożym. A wówczas w blasku tego najjaśniejszego Światła, jakim jest Jezus, zobaczymy całą swoją nędzę, całą swoją tragedię: wieczne potępienie.
Jednak tak nie musi być! Tak nie może być! Bo my jesteśmy wszyscy stworzeni do szczęścia i jesteśmy wszyscy – bez wyjątku – zaproszeni do szczęścia! I mamy wszystkie atuty w ręku, aby to szczęście osiągnąć – atuty, które dał nam je Jezus. Dlatego z całą pewnością to szczęście osiągniemy – jeśli tylko uwierzymy… Bo łaska Boża domaga się wiary człowieka. Liczy na wiarę człowieka!
Moi Drodzy, nigdy nie zapomnijmy o tym nierozerwalnym połączeniu: łaska Boga – i wiara człowieka. Jeżeli któregoś z elementów tej układanki zabraknie, nie uda się osiągnąć zbawienia. Pewnym jest, że łaski Bożej na pewno nie zabraknie nigdy nikomu, nie będzie też ona limitowana ani uzależniona od humoru Pana Boga, czy jakichkolwiek okoliczności. Łaski Bożej na pewno nie zabraknie. Gorzej – z naszą wiarą… Łaską bowiem [jesteśmy] zbawieni przez wiarę.
Zatem, łaska Boża już jest, wystarczy tylko mocno uwierzyć. I teraz: czy dla mnie osobiście to jest: „tylko uwierzyć”, czy „aż uwierzyć”? Dużo to – czy mało?… Łatwe to, czy trudne?… Możliwe to dla mnie – czy niemożliwe?…
Panie, pomóż mi tak mocno i tak szczerze – uwierzyć!